Aktualizacja strony została wstrzymana

Czekając na powódź – Janusz Cędrowski

Powodzie były zawsze i pewnie jeszcze długo będą dawały się we znaki ludzkości. Na początku rodzącej się cywilizacji, rzeki miały jeszcze naturalny charakter. Wiły się w meandrach zwielokrotniając swoją długość, a co za tym idzie pojemność wodną koryta. Do tego w naszym klimacie w dolinach rzecznych występowały stosunkowo licznie torfowiska, które chłonęły jak gąbka nadmiar wody.

Człowiek w naturalny sposób wybierał okolice rzek na swoje siedziby, głównie ze względów bytowych, transportowych i obronnych. W krótkim czasie rzeki zaczynały zmieniać swoje oblicza, rojąc się od flisaków. Z czasem pojawiły się prymitywne budowle hydrotechniczne, kanały i umocnione brzegi. Od tej pory główne rzeki nie będą już nigdy miały charakteru naturalnego. Kilkaset lat ingerencji człowieka zrobiło swoje.

Powodz_Tysiaclecia_roku_4185275Przytoczone powyżej zmiany niewątpliwie wpłynęły na zwiększenie zagrożenia powodziowego dla usytuowanych głównie nad rzekami siedlisk ludzkich, zgrupowanych głównie w grody i miasta. Ta sytuacja przyspieszyła z kolei dalszą ingerencję człowieka w kształt koryt rzecznych. Narodziły się kanały ulgi, poldery, zbiorniki retencyjne i prymitywne urządzenia piętrzące.

Wraz z rozwijającą się nauką (hydrologia, meteorologia itp.) działania te pozwoliły to zmniejszyć negatywne skutki powodzi. Niestety, począwszy od lat osiemdziesiątych szeroko pojęta gospodarka wodna nie cieszy się dużym poważaniem kolejnych ekip rządzących.

Budowle hydrotechniczne, tworzone przez pokolenia, a często odziedziczone jeszcze od zaborców stopniowo ulegały zniszczeniu. Poszczególni ministrowie finansów przeznaczali ok. 20% niezbędnych środków na utrzymanie majątku skarbu państwa w postaci stopni wodnych, urządzeń regulacyjnych, wałów, polderów itp. Rzeki pozostawione same sobie przez administratora, Ministra Środowiska powoli zdziczały. Do tego dołożyły się tak zwane organizacje ekologiczne, po przez swoją spontaniczną i nieprzemyślaną działalność. 

W takiej smutnej rzeczywistości „wodnej” w lipcu 1997 roku przyszła tak zwana powódź stulecia, nazywana często kataklizmem dziejowym. Liczne ofiary śmiertelne oraz poniesione przez kraj gigantyczne straty materialne zmusiły polityków do podjęcia działań prewencyjnych i opracowania programu systemowych działań przeciwpowodziowych. 

W ten sposób w roku 1999 powstał tzw. Program dla Odry 2006 a w dniu 6 lipca został uchwalony w drodze ustawy. 

Do przedmiotowej ustawy dołączony jest harmonogram niezbędnych prac, wraz z przewidzianymi nakładami finansowymi. Ze względu na fakt, że dokument ma charakter uchwały sejmowej, Minister Finansów ma prawny obowiązek corocznego zapisywania w ustawie budżetowej odpowiednich środków na przewidziane konkretne przedsięwzięcia.

Niestety z biegiem czasu problem powodziowy dla rządu przestał być priorytetowy. Odbiło się to również w bezprawnym przesuwaniu środków przeznaczonych na realizację Programu dla Odry 2006 na inne cele. Same cele również zostały rozmyte a inwestycje bezpośrednio nakierowane na infrastrukturę Odrzańskiej Drogi Wodnej musiały ustąpić leśnictwu, rolnictwu, ochronie przyrody itp.

Za przykład może tu posłużyć kuriozalna sprawa budowy stopnia wodnego na Odrze w Malczycach. Jest to największa budowa hydrotechniczna w naszym kraju, realizowana w ramach Programu dla Odry 2006 i zarazem największy skandal i wyrzut sumienia naszej administracji wodnej. Początek jej realizacji sięga 1997 roku. Aktualnie mamy początek roku 2011 a inwestycja jest mniej więcej w połowie, głównie z powodu nie zabezpieczenia odpowiednich środków finansowych na jej realizację. Do tego wszystkiego należy dodać, że na oficjalnej stronie internetowej Pełnomocnika Rządu do Spraw Programu dla Odry 2006 (Wojewoda Dolnośląski) widnieje taka informacja: „Budowa została rozpoczęta w roku 1997, a jej zakończenie przewidziane jest na rok 2009”.

Od tamtej pory mieliśmy już kilka powodzi, w tym znaczne, w latach 2004 i 2010. Zachowanie rządu w tej sprawie idzie trybem ogólnego schematu. Pan Premier już po fakcie rozdziera szaty, lecą głowy jakiś „kozłów ofiarnych”, rząd obiecuje zmiany, powstają jakieś szumnie ogłaszane ustawy, trochę sypnie się grosza z rezerw na usuwanie skutków i szybko się sprawę zapomina.

Wszyscy zainteresowani problematyką gospodarki wodnej doskonale zdają sobie sprawę, że zaniedbania w tej gałęzi gospodarki są już tak duże, że dłużej tego nie da się zamiatać pod przysłowiowy dywan. Trzeba pozycję jej finansowania zdecydowanie przesunąć z końcowego miejsca na liście Ministra Finansów, co najmniej ku środkowi. Wymaga od nas tego nie tylko zdrowy rozsądek, ale Dyrektywa Wodna Unii Europejskiej.

W ciągu ostatnich dwóch lat w sejmie i senacie odbyło się szereg spotkań i konferencji organizowanych przez środowiska związane z partiami rządzącymi, poruszających tą problematykę. Dla przykładu w dniu 2 czerwca 2011 r. w sejmie miała miejsce konferencja pod nazwą: „Stan gospodarki wodnej w Polsce – problematyka prawna i kompetencyjna”, z której wystąpienia opublikowano w formie książkowej, oczywiście za publiczne pieniądze.

Na spotkaniach głos zabierały autorytety naukowe, ministrowie oraz przedstawiciele różnych podmiotów zajmujących się tą gałęzią gospodarki. 

Generalnie można stwierdzić, że podczas dyskusji na plan pierwszy obok braku środków finansowych zawsze wybijał się jeden problem – kompetencyjny.

Pokrótce w naszym kraju za gospodarkę wodną odpowiada Minister Środowiska, ale nie bezpośrednio, lecz za pośrednictwem podległego mu Prezesa Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej. Minister środowiskowy aż nadto w ciągu kilku lat udowodnił, że problematyka inwestycji w gospodarce wodnej jest mu wyjątkowo obca. Nie ma co się zresztą temu dziwić. Wszak jego resort powinien się zajmować głównie monitorowaniem środowiska i dbaniem o jego jakość. Niestety te dwie rzeczy w oczywisty sposób się gryzą, co skutkuje pogłębioną zapaścią w gospodarce wodnej. 

Dodatkowo, za tą gałąź gospodarki w swoich zakresach odpowiada:

– Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji;

– Minister Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej;

– Minister Rolnictwa;

– Minister Gospodarki;

– Marszałkowie Województw.

Po ostatniej powodzi obecna ekipa rządząca podjęła nieudolne próby uporządkowania tego chaosu kompetencyjnego. Zabrał się za to „sławetny” Jerzy Miler, ówczesny minister MSWiA. W swoim projekcie ustawy o przeciwdziałaniu skutkom powodzi zawarł pomysł, by te kompetencje przejął Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji. Dzisiejsze Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej w liczbie 7 miały zostać podzielone i przejęte przez Wojewodów. Do tego zamierzano zabrać kompetencje Marszałków Województw i przejąć Wojewódzkie Zarządy Melioracji. Źeby tego było mało przewidziano również instytucje – wojewodów koordynatorów.

Niebezpieczeństwo wdrożenia tego pomysłu a co za tym idzie totalnego chaosu administracyjnego i decyzyjnego zjednoczyło jednak posłów w sejmie i mimo tak zwanego przyspieszonego trybu legislacyjnego i przysłowiowej „maszynki do głosowania” przedmiotowe zapisy nie przeszły. I na tym skończyła się aktywność rządu w poprzedniej kadencji w tym zakresie.

Przyszły wybory, koalicja jak wiadomo się nie zmieniła. Biorąc pod uwagę powszechną opinie, wyrażane przez liczne środowiska zainteresowane szeroko pojętą gospodarką wodną oraz publikowane wnioski z konferencji, wydawać by się mogło, że najlepszy czas na uporządkowanie kompetencji to rekonstrukcja rządu. W tym czasie najlepiej zmienić ustawę o działach administracji rządowej. Nie trzeba było robić jakiś rewolucji. Wystarczyło wyjąć Prezesa Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej z pod „kurateli” Ministra Środowiska, blokującego często różne pożyteczne inicjatywy i nadać mu rangę ministra, podległego bezpośrednio Premierowi. Do tego wystarczyło oddać mu kompetencje innych ministrów w zakresie gospodarki wodnej. Powstało by swoiste ministerstwo. 

Niestety problematyka zapaści w tym sektorze, aktualnie nie wzmocniona sytuacją powodziową, znowu przegrała z partykularnymi interesami koalicji rządowej. Władza znowu wcieliła w życie swoją podstawową zasadę: ”kto nic nie robi – nie popełnia błędów”.

 I tak oto możemy ze słusznym niepokojem wyczekiwać następnej powodzi, która prędzej czy później nastąpi i biorąc pod uwagę kompetencję tego rządu i jego zaniechania z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że będzie ona tragiczna. I znowu sprawdzi się powiedzenie Jana Kochanowskiego z Pieśni o spustoszeniu Podola:

Polak przed szkodą i po szkodzie głupi”.

Janusz Cędrowski

L.A.S.

Za: Myśl Polska () | http://sol.myslpolska.pl/2012/02/czekajac-na-powodz/

Skip to content