Aktualizacja strony została wstrzymana

Pasożytnictwo polityczne – Jerzy Pawlas

Nie jest tajemnicą, ale też nie jest sensacją i skandalem, że za PO-rządów nomenklatura funkcjonuje równie sprawnie, jak w PRL-u. Nie trzeba być fachowcem, by partia zagospodarowała dla swoich celów kapitał ludzki. Tomasz Tomczykiewicz, z trudem wysławiający się w śląskiej gwarze, będzie nadal wykazywał bezgraniczną lojalność, tym razem jako człowiek premiera u boku wicepremiera W. Pawlaka. W końcu nie trzeba nawet głosów elektoratu. Wystarczy, że partia pamięta.

Zasługi M. Sekuły w zaciemnianiu afery hazardowej nagrodziła stanowiskiem podsekretarza stanu w resorcie finansów (ponad 12 tys. zł brutto). Inni byli parlamentarzyści też mogą liczyć na synekury. Bliżej nieznany Tadeusz Patalita (wykształcenie średnie) będzie chronił przed powodziami w Małopolsce. Podobnie Paweł Orłowski (chociaż premierowski krajan) awansował na zastępcę szefowej resortu rozwoju regionalnego. Józef Klim (prawnik) i Leszek Cieślik (historyk) będą kierowali państwowymi firmami samochodowymi. Z kolei Marek Zieliński (inżynier maszyn roboczych) zajmie się ochroną środowiska. Z takim staraniem montowana administracja państwowa gwarantuje intensywną produkcję państwowych papierów dłużnych z pożytkiem dla zagranicznych rynków finansowych. W rewanżu może znajdzie się jakaś posadka dla wybitnych drukarzy obligacji skarbowych.

Odkąd niegdysiejsi obrońcy robotników nie bronią nawet bezrobotnych, zaś udekorowani najwyższymi odznaczeniami, statystują u dworu B. Komorowskiego, upodmiotowienie pracowników przeszło do legendy. Lewica, chełpiąca się tzw. wrażliwością społeczną, kompromituje się dzięki poselskim oświadczeniom majątkowym. Przynajmniej tyle mogą rozeznać podatnicy, bo przecież nie każdy ma okazję zwiedzać parking sejmowy. Jaguar R. Kalisza, który tylko dzięki łaskawości A. Kwaśniewskiego zachował licencję kauzyperdy, nie jest bynajmniej osamotniony. Nieco młodszym dysponuje B. Arłukowicz, który kilkumiesięczne nieróbstwo na stanowisku ministra wykluczonych (11 tys. zł) stara się nadrobić jako minister zdrowia, oszczędzając na pacjentach, choć głosował przeciwko ustawie refundacyjnej.

Kawiorowa lewica już w czasach PRL-u dzielnie służyła społeczeństwu. O jej osiągnięciach na kontach szwajcarskich krążyły plotki i domysły. W 1970 roku protestujący robotnicy domagali się ujawnienia tajemniczych rachunków, m.in. premiera Cyrankiewicza. Dopiero niedawno strona szwajcarska przekazała polskiej prokuraturze informacje o kontach spekulantów transformacyjnych. Reszta – rachunki funkcjonariuszy partyjnych – pozostaje milczeniem.

Feministkom też nieźle się wiedzie, sądząc po rozgłosie medialnym, jakim się cieszą. W jakim stopniu zawdzięczają to feministom – takim jak J. Źakowski, Wiktor Osiatyński czy apostata Stanisław Obirek – nie wiadomo. W każdym razie, lansując aborcję jako prawo człowieka, zebrały raptem 30 tys. podpisów pod projektem ustawy sejmowej. To niewątpliwie klęska uprzywilejowanej mniejszości, podobna do kompromitacji „Krytyki Politycznej”, która usiłowała zakłócić Marsz Niepodległości. Niemniej, „Nowy Wspaniały Świat” wciąż wynajmuje lokal po preferencyjnej stawce od stołecznego magistratu. Zresztą magistrat nadal bawi się w lewicowego filantropa, wspaniałomyślnie wynajmując warszawskiemu SLD pomieszczenia po 12,5 zł za metr kw.
Pieniądze

Zanim Sejm kontraktowy uchwalił ustawę o przejęciu majątku PZPR przez skarb państwa (weszła w życie w lutym 1991 roku), szacowanego na 98 mld zł, już zagospodarowała go SdRP. Ostatecznie, we wrześniu 1997 roku M. Belka, minister finansów, zgodził się, by SdRP spłaciła dług w wysokości 4,5 mln zł (choć sprawa leżała w gestii resortu skarbu). Wcześniej, partia postarała się o pożyczkę od towarzyszy rosyjskich, ale to przestępstwo skarbowe zostało umorzone. Tow. L. Miller z reklamówką wypchaną dolarami i złotówkami przeszedł do historii jako przykład skuteczności działania rosyjskiej agentury wpływu. Jakoż odnośne służby nie zainteresowały się jego kontaktami z biznesem, z klubem wandalskim, nawet wtedy, gdy znów znalazł się w Sejmie. Oczywiście, można było znacjonalizować majątek PZPR, tworząc równe warunki startowe dla partii politycznych, ale przecież nie po to był „okrągły stół”, by powstały ugrupowania narodowe, chadeckie, a komuniści zostali zmarginalizowani. Rząd T. Mazowieckiego i posłowie OKP zablokowali ten pomysł.

Stronnictwa sojusznicze też przeniosły swe majątki (szacowane na kilka mln dolarów) przez miłosierną rzekę transformacji. Zasoby SD wykorzystywał jeszcze P. Piskorski. ZSL zmieniło szyld na PSL Odrodzenie i do dziś utrzymuje się przy władzy, wykazując zgoła magiczne zdolności koalicyjne. Co więcej, nauczyło się korzystać z UE-kasy, którą to umiejętność wykazywało podczas niedawnych wyborów sejmowych. Wcześniej PO promowała się do Parlamentu Europejskiego z funduszy Europejskiej Partii Ludowej, ale prokuratura tak się uniezależniła od rzeczywistości, że nie dostrzegła w tym niczego złego. Tak jak w cudownym elektoracie J. Palikota, na którego kampanię hojnie łożyli emeryci i studenci.

Posłowie osiągają taką perfekcję w traktowaniu polityki jako służby publicznej, tak produktywnie potrafią troszczyć się o dobro wspólne, że bez trudu zwielokrotniają w ciągu kadencji swoje finanse. A. Gut-Mostowy (PO) miał 1 mln zł, a przez cztery lata doszedł do 6 mln (z dzierżaw i akcji – jak pisze w oświadczeniu). M. Filar (niezrzeszony) z 1 mln zł doszedł do 2 mln (wspólnota majątkowa z żoną). Premier ma 450 tys. zł kredytu hipotecznego, będącego własnością jego dzieci. Wicepremier W. Pawlak zaoszczędził 85 tys. zł. Najlepsze głowy do interesów mają posłowie rządzącej partii (szkoda, że tak niewiele mają z tego podatnicy) oraz lewicy. Niezależnie do tego zaniżają wartość nieruchomości, zapominają wpisywać dochody, ale CBA traktuje to pobłażliwie.

Fundacje

L. Balcerowicz, czołowy transformer Polskiej Rzeczpospolitej Grubokreskowej, puścił z torbami półmilionową rzeszę pracowników PGR-ów. Mogłoby się wydawać, że zakładając fundację – gdy już spoczął na laurach pezetpeerowskiego ekonomisty, który rozwalił peerelowską gospodarkę – będzie starał się w jakiś sposób zadośćuczynić bezrobotnym (dożywotnio spauperyzowanym) pracownikom rolnym – ale gdzie tam! Szkoli młode pokolenie fanatycznych monetarystów i prywatyzatorów, chwaląc się przejrzystością działalności fundacji. Co prawda, to prawda. Gdy prezesował w NBP, przedsięwzięciem kierowała jego żona, ale pieniądze z banku napływały. Nikt nie widział w tym konfliktu interesów, chociaż w innych krajach urzędnicy państwowi oddają swoje biznesy funduszom powierniczym.
To niejedyna różnica. Fundacje zakładają ludzie zamożni dla realizacji jakichś szlachetnych celów. Jednym słowem – fundator to ofiarodawca. Tymczasem w naszym kraju – jak sępie organizacje pozarządowe – fundacje wysysają środki publiczne, rzadziej firmowe. J. Kwaśniewska wysyłała swego czasu pisma do państwowych przedsiębiorstw o wsparcie swej fundacji. A. Franczak, wiceminister zdrowia, zarządzał fundacją wspomaganą przez firmy farmaceutyczne. Zrezygnował z funkcji dopiero po paru latach pracy w resorcie. Jednak wyższy stopień specjalizacji to fundacje pełniące w zasadzie funkcje marketingowe globalnych koncernów bądź zadania propagandowe realizujące rację stanu obcego państwa. Pracować u takich dobrodziei, to żyć nie umierać. Nie jest tajemnicą, że rząd niemiecki wydaje na działające w naszym kraju fundacje dziesiątki milionów euro.

Z oświadczenia majątkowego W. Nowickiej wynika, że, zarządzając fundacją, zarabiała 7,4 tys. zł brutto. Zdołała też uciułać 100 tys. zł, 50 tys. USD i ok. 13 tys. euro. Całkiem nieźle, jak na feministkę zajmującą się prokreacją (czyli aborcją) i edukacją seksualną, której aktywność finansowały firmy farmaceutyczne, produkujące środki antykoncepcyjne. Jej wieloletnia działalność, łącząca reklamę tych środków z ideologią proaborcyjną, docenił elektorat J. Palikota oraz posłowie rządzącej koalicji, promując ją na wicemarszałka Sejmu.
Dziedziczenie

Tak jak immunitet sejmowy latami chroni posła W. Dzikowskiego (PO) przed osądzeniem nieprawidłowości, jakiej był dokonał, wójtując w Tarnowie Podgórnym, tak glejtem do kariery w Polskiej Rzeczpospolitej Grubokreskowej jest PZPR-owska czy SB-ecka legitymacja przodków bądź pokrewieństwo z PRL-owską nomenklaturą. Jednym słowem – ojciec w służbach, syn w bankowości, córka w zaprzyjaźnionych mediach. Czerwone dynastie w TVP przeszły już do legendy, tym głośniejszej, im lepiej powodzi się ich członkom. Kolejne pokolenia zstępnych B. Bieruta kreują polityką zagraniczną. Po prostu progeniturze funkcjonariuszy partyjnych czy agentury nie wypada nie uprawiać lewicowej propagandy w publicznych mediach czy wozić się na publicznej kasie w Sejmie, administracji czy firmach państwowych. A wszyscy mają równe szanse na ordery B. Komorowskiego.

J. Wałęsa zwierza się medialnie, że do polityki skłoniła go chęć pomocy innym. Jednak nie zagrzał miejsca w Sejmie. Dzięki D. Tuskowi, który umieścił go na liście kandydatów, znalazł się w Parlamencie Europejskim. Być może z perspektywy brukselskiej jego szlachetne intencje znajdą bardziej efektywne urzeczywistnienie, ale przecież ludzi wymagających pomocy kreuje właśnie PO-państwo, którego premier uczynił go UE-posłem. Logiczna byłaby więc zmiana systemu, a nie wspomaganie ludzi będących jego ofiarami.

Wprowadzając podatek liniowy (19 proc.) dla firm i najbogatszych, postkomuniści zasłużyli sobie na dozgonną wdzięczność oligarchii transformacyjnej. Dzięki „grubej kresce” to R. Kalisz oskarża rząd J. Kaczyńskiego, a nie ten ostatni towarzyszy za aferę węglową, przeciekające domy dla powodzian zainstalowane przez min. B. Blidę czy niegodne polityków jej kontakty ze światem biznesu i przestępczości. Urzędujący przez dwie kadencje A. Kwaśniewski skutecznie zdewaluował odznaczenia państwowe, dekorując m.in. dziennikarzy „Trybuny Ludu”, kolaborantów stanu wojennego (M. Podkowiński, I. Gogolewski). Niezłomna tolerancja grubokreskowa sprawiła, że propagandziści zbankrutowanej „Trybuny Ludu” z powodzeniem dorabiają w mediach publicznych, po wytrzebieniu ich z wszelkiej prawicy. Węgierski elektorat wyłonił swoją reprezentację, która zdelegalizowała partię postkomunistów. Polscy podatnicy cierpliwie opłacają postkomunistów, ich dzieci i wnuki.

Czysty zysk

Udaje nam się wygrywać różne rzeczy – oświadczył premier w przerwie urlopowej, przynaglany skandalem i niesubordynacją w prokuraturze wojskowej, nie mówiąc o zapaści na rynku lekarstw. Właśnie podczas obrad Rady Ministrów zniknęły przepisy – uprzednio uzgodnione – do nowelizacji ustawy lekowej. Oczywiście zażywający rekreacji premier już dawno zapomniał o przedwyborczych obietnicach 300 mld zł czy podniesieniu prestiżu państwa (wejście do pakietu fiskalnego za cenę pożyczki). I też udaje się mu wygrywać, bo sprzyja temu amnezja elektoratu.

Druga kadencja nieudolnego PO-rządu to takie samo kuriozum, jak reelekcja A. Kwaśniewskiego. Niezależnie od szkód dla gospodarki i zagrożenia dla demokracji, PO-lityków czeka 4-letni dobrostan. Zaś przed opozycją chroni ich rozległa klientela polityczna, odkąd PO stała się gigantycznym pośredniakiem dla pączkującej biurokracji centralnej i samorządowej.

Jak utrzymuje J. Gowin, poseł PO, politycy to emanacja narodu. Zaiste, jaki naród, tacy politycy, co wcale nie oznacza, że obywatele nie mogą zmienić obecnego stanu rzeczy. Przecież dla podatników – opłacanie nieudolnego PO-rządu to czyste marnotrawstwo. Czy nie czas zatem wybierać do Sejmu ludzi, a nie partie? Po zmianie ordynacji wyborczej we Włoszech w latach 90. (ordynacja większościowa w okręgach jednomandatowych) 85 proc. dotychczasowych polityków musiała zakończyć swe kariery. W efekcie ograniczono korupcję, uzdrowiono wymiar sprawiedliwości.

Jerzy Pawlas

Artykuł ukazał się w najnowszym numerze „Naszej Polski” Nr 4(847) z 24 stycznia 2012 r.

Za: Nasza Polska (Styczeń 25, 2012) | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/2797-pawlas-pasoytnictwo-polityczne | Pawlas: Pasożytnictwo polityczne

Skip to content