Aktualizacja strony została wstrzymana

Kraj wstrząsany parkosyzmami – Stanisław Michalkiewicz

Nie widać końca wojny na górze, toteż nic dziwnego, że naszym nieszczęśliwym krajem co i rusz wstrząsają paroksyzmy. Jeszcze nie ucichły echa precyzyjnego strzału, przy pomocy którego pan pułkownik Mikołaj Przybył próbował popełnić samobójstwo, a tu krakowscy eksperci stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że z odczytanych kopii zapisów z czarnych skrzynek wynika, iż wypowiedzi przypisywane dotychczas generałowi Andrzejowi Błasikowi pochodzą od drugiego pilota i że w związku z tym nie ma żadnego dowodu, iż generał Błasik w ogóle znajdował się w kokpicie. Informacja ta wywołała zrozumiałą konsternację nie tylko wśród „mądrych i roztropnych”, którzy do tej pory skwapliwie i posłusznie wierzyli wszystkim wersjom urzędowym – a więc najpierw rosyjskiej, a potem tubylczej, razwiedkowej, że przyczyną katastrofy był sławny „błąd pilota”, wszelako spowodowany obecnością w kokpicie nietrzeźwego generała Błasika, który okrzykami w rodzaju: „ląduj dziadu” i wymachiwaniem pistoletem wywierał na załogę nieodparty nacisk – ale i prokuratorów wojskowych, którzy nawet „w imieniu Polski” przeprosili panią generałową Błasikową za te wcześniejsze rewelacje.

Oczywiście konsternacja nie trwała długo, bo oficerowie prowadzący konfidentów w mediach wyznaczyli im doraźne zadanie nawijania, iż kwestia obecności generała Błasika w kokpicie nie ma najmniejszego, ale to najmniejszego znaczenia dla prawidłowego przebiegu katastrofy, która i bez niego odbyłaby się zgodnie z planem. I media głównego nurtu prawie natychmiast stanęły na tym nieubłaganym stanowisku, co o samej katastrofie może mówi niewiele, za to o mediach głównego nurtu – bardzo dużo – tym bardziej, że po kolei zaczęły odzywać się również pudła rezonansowe; wprawdzie z różnych stron i środowisk, ale za to – z tego samego klucza, więc nawet niewprawne ucho mogło bez trudu się zorientować, że nastrajał je ten sam kamerton.

Jedynie pan pułkownik Edmund Klich nie dał się zepchnąć z nieubłaganego stanowiska, że eksperci – ekspertami, ale generał Błasik „na pewno” był w kokpicie. W ten sposób pan pułkownik dochował lojalności nie tylko generalinie Anodinie, ale również – byłemu już ministru obrony Bogdanu Klichu, z którym potajemnie nagrywał rozmowę, gdy uzgadniali, jak tu iść w zaparte. I słusznie – bo po kilku dniach uzyskał wsparcie od byłego ministra Jerzego Millera, który wcześniej skwapliwie korzystał z okazji by siedzieć cicho, ale na sygnał znajomej trąbki przecież stanął do szeregu i nie tylko potwierdził obecność generała Błasika w kokpicie, ale nawet – jeszcze innego generała. Od razu widać, że razwiedka przeszła z obrony do przeciwuderzenia i jeśli będzie trzeba, to od generałów, a nawet – głupich cywilów w kokpicie aż się zaroi, a nowi eksperci nie nadążą z odczytywaniem coraz to nowych rewelacji.

Według Jerzego Millera dowodem na obecność generała Błasika w kokpicie jest fakt znalezienia jego ciała w sektorze numer 1 miejsca katastrofy. Ale w tym sektorze znaleziono ciała aż 13 osób i w dodatku – fragmenty kolejnych zwłok. 13 osób fizycznie nie mogłoby zmieścić się w kokpicie tego samolotu, z czego powstała nowa teoria, że w takim razie drzwi do kabiny pilotów musiały być przez cały czas otwarte. Czy jednak znalezienia aż 13 ciał w sektorze numer 1 musi czegokolwiek dowodzić w sytuacji, gdy nawet ciężkie fragmenty samolotu rozrzucone były na wielkim obszarze? Dlaczegóż to tylko fragmenty samolotu mogły zostać rozrzucone, a ciała – już nie? Oczywiście takich pytań nikt nie stawia, żeby nie zostać posądzonym o toksyczne związki z Antonim Macierewiczem, co jak wiadomo, gorsze jest od śmierci i wszelkie posądzenie o coś podobnego zwłaszcza w Salonie, grozi natychmiastową ekskomuniką na zewnątrz, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów.

Dlatego wszyscy mądrzy i roztropni bardzo uważają i wprawdzie ostrożnie, niemniej jednak drwiąco wypowiadają się na temat pomysłu powołania kolejnej komisji, nawet gdyby była to komisja Millera, a nie jakaś – horrible dictu! – międzynarodowa. Taka ostrożność jest wskazana jak najbardziej, ponieważ złowrogi Antoni Macierewicz zwraca uwagę, że krakowscy eksperci w ogóle nie stwierdzili, by czarne skrzynki zarejestrowały uderzenia skrzydła samolotu w brzozę. Źadnego takiego odgłosu nie słychać, a zamiast tego z wnętrza samolotu dobiegały odgłosy „przesuwania przedmiotów”. Czy zatem samolot rzeczywiście uderzył w brzozę? W mediach głównego nurtu pojawiło się natychmiast mnóstwo nie to, że naocznych świadków – bo jeszcze na tym etapie nie jesteśmy – ale specjalistów żarliwie przekonujących przekonanych już przecież panów redaktorów, że skrzydło i brzoza, że inaczej być nie mogło, że skrzydła zawsze się w takich okolicznościach odrywają, bo „taka kolej rzeczy jest” – jak śpiewała Violetta Villas. Skwapliwość i żarliwość tych zapewnień pokazuje, że oficerowie prowadzący najwyraźniej musieli tej sprawie nadać najwyższy prorytet – bo czyż w przeciwnym razie naoczni, to znaczy pardon – oczywiście na tym etapie jeszcze nie naoczni – świadkowie by się tak uwijali?

A sytuacja rzeczywiście staje się coraz bardziej napięta, bo na szczytach prokuratury ponownie rozpoczęła się kotłowanina, przerwana na moment z okazji konferencji prasowej, na której generalny prokurator Andrzej Seremet grzecznie siedział obok szefa naczelnej prokuratury wojskowej generała Krzysztofa Parulskiego, który kilka dni wcześniej, z okazji nieudanego samobójstwa pułkownika Przybyła nie tylko swego zwierzchnika skrytykował, ale nawet – trzasnął mu słuchawką, gdy ten do niego dzwonił. Prokurator Seremet wystąpił tedy z inicjatywą odwołania generała Parulskiego i w ogóle – zlikwidowania prokuratury wojskowej – ale jego pomysł nie wszystkim watahom się spodobał, bo na przykład pan prezydent Komorowski, ustami swoich urzędników zauważył, że nie jest „notariuszem” prokuratora Seremeta. I słusznie – bo „notariuszem” – oczywiście nie pana prokuratora Seremeta, gdzieżby tam znowu! – to już prędzej jest pan premier Tusk, którego zadaniem jest pilnowanie kompromisu ustalonego między okupującymi nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackimi watahami, które pilnują swoich interesów za pośrednictwem legatów wyznaczonych do Rady Ministrów.

To znaczy – tak jest w warunkach normalnych, ale teraz trwa wojna na górze zapoczątkowana zatrzymaniem generała Czempińskiego, więc premier Tusk na razie nie wiedząc, co na ten temat myśli, przezornie wyjechał do Włoch, gdzie usiłuje uzyskać obietnicę, że Italia poprze naszą suplikę, by premiera Tuska wpuszczano na obrady strefy euro, niechby i bez prawa głosu, a nie kazano mu czekać pod drzwiami na decyzję, ile Polska ma zapłacić frycowego. Podobnież Włosi wszystko mu galancie obiecali, w co chętnie wierzę – bo dlaczego nie? Zatem tylko patrzeć, jak premier Tusk wróci w aureoli kolejnego sukcesu, który przydałby mu się jak znalazł, bo podobno notowania pikują mu w dół, niczym Tupolew w Smoleńsku.

Tymczasem w ramach realizacji scenariusza rozbiorowego Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji definitywnie odmówiła przyznania telewizji TRWAM koncesji na platformie cyfrowej. Podczas posiedzenia senackiej komisji kultury i środków przekazu z udziałem członków Rady, ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka oraz przedstawicieli stacji którym też odmówiono koncesji, wyszły na światło dzienne ciekawe rzeczy. Na przykład, okazało się, że gwoli zapewnienia pluralizmu w mediach elektronicznych Krajowa Rada przyznała koncesje aż dla dwóch stacji muzycznych, z których jedna nadaje na okrągło disco-polo, a druga – jakieś inne „łodirydi”. Taki pluralizm musi podobać się nie tylko Naszej Złotej pani Anieli, ale kto wie – może nawet spodobałby się wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi, który uważał, iż naszemu mniej wartościowemu narodowi wystarczy, jak będzie umiał policzyć do pięciuset.

A skoro już o liczeniu mowa, to zasoby finansowe tych muzycznych stacji stanowią niewielką część środków przedstawionych przez Fundację Lux Veritatis, wobec której Krajowa Rada miała wątpliwości co do „wiarygodności finansowej”. Przewodniczący Jan Dworak zapewnił „pana dyrektora Rydzyka”, że wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku i on nie ma żadnych wyrzutów sumienia – co po raz kolejny potwierdza powszechnie znaną prawidłowość, że jak człowiek politykuje, czy łajdaczy się w jakiś inny sposób, to jego sumienie także. Nadzieja w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, do którego od decyzji KRRiTV można się odwołać, ale gdyby nawet niezawisły trybunał otrzymał rozkaz uwzględnienia odwołania, może ono okazać się nieskuteczne, bo pan przewodniczący Dworak zauważył nie bez pewnej satysfakcji, że cztery koncesje, jakie miały zostać rozdzielone, rozdzielone zostały, więc żadnej stacji odebrać ich już nie można bez złamania najświętszej zasady ochrony praw nabytych. Widać wyraźnie, że tym razem sprawę pacyfikacji Radia Maryja i Telewizji TRWAM, jako fragmentu przygotowań do realizacji scenariusza rozbiorowego musieli wziąć w swoje ręce pierwszorzędni fachowcy – nie z Krajowej Rady, bo tam są tylko subordynowani wykonawcy – tylko ci, którzy realizację tego scenariusza w naszym nieszczęśliwym kraju koordynują.

Bo proces dziejowy został przyspieszony, czego dowodem jest m.in. wezwanie węgierskiego premiera Wiktora Orbana na dywanik do Unii Europejskiej, której władze zamierzają wybić mu z głowy zuchwały zamiar wyzwolenia narodu i państwa węgierskiego z niewoli lichwiarskiej międzynarodówki. Podczas przesłuchania w Parlamencie Europejskim śmierdzący z powszechnie znanego niechlujstwa przyjaciel redaktora Michnika, Daniel Cohn-Bendit wymyślał węgierskiemu premierowi niczym Hitler czy Goering czeskiemu prezydentowi Emilowi Hasze, który w marcu 1939 roku w bardzo podobnym celu wezwany został do Berlina. Wtedy chodziło o wymuszenie zgody na przyłączenie do Rzeszy Czech i Moraw pod groźbą natychmiastowego zbombardowania Pragi. Dzisiaj wygląda to trochę inaczej – no ale historia nie powtarza się przecież z aptekarską dokładnością. A propos aptekarzy – to właśnie oni zostali wyznaczeni do dokonywania selekcji pacjentów w ramach Narodowego Programu Eutanazji, który też stanowi ważny element scenariusza rozbiorowego – i oni będą karani za realizowanie nieprawidłowych recept. Najwyraźniej okazali się najsłabszym ogniwem łańcucha.

Stanisław Michalkiewicz

Komentarz    tygodnik „Goniec” (Toronto)    22 stycznia 2012

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2367

Skip to content