Aktualizacja strony została wstrzymana

Wolta akredytowanego

Edmund Klich, piątek, godz. 13.00, dla TVN24: Na nagraniach z CVR słychać słowa Arkadiusza Protasiuka, który zwraca się do kogoś: „panie generale”. Ten sam Edmund Klich, dwie godziny później w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”: Musiałem coś źle skojarzyć. Przepraszam. Dawno nagrań nie studiowałem, więc być może to pomyliłem z tymi słowami na wieży, którymi Krasnokutski się zwraca.

Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów nie wyklucza powołania specjalnej komisji, która przeanalizuje sporządzoną na zlecenie prokuratury wojskowej ekspertyzę fonoskopijną rekordera głosowego z rządowego tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem

– Komisja Badania Wypadków Lotniczych od wielu lat zajmuje się wypadkami w lotnictwie państwowym, tak w Siłach Zbrojnych, jak i w lotnictwie służb porządku lotniczego. Jeżeli będą takie przesłanki, że komisja ma powstać, żeby badać nowe fakty, to prawdopodobnie może tak się stać – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” płk Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. Jeśli będą przesłanki ku temu, by powołać nową komisję, to prawdopodobnie tak się stanie – dodaje, zaznaczając, że musi się osobiście zapoznać z nowymi odczytami z rejestratora głosowego tupolewa, a przesłanki musiałyby być na tyle ważne, że zmieniałyby dotychczasowy obraz katastrofy.

Możliwość taką daje znowelizowana we wrześniu 2010 r. ustawa Prawo lotnicze. Umożliwia ona wznowienie badań przez nowo powołaną komisję. Komisja Jerzego Millera, która badała okoliczności tragedii smoleńskiej, zakończyła swoją działalność publikacją raportu. Wypadkami w lotnictwie lotnictwa państwowego zajmuje się Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów. – Zgodnie z prawem lotniczym może utworzyć stałą komisję w tym inspektoracie, która będzie badała wypadki lotnicze lotnictwa państwowego. Takie możliwości występują pod warunkiem, że nowe fakty, które wypływają przy każdym rodzaju badania, są na tyle istotne, że mogą w sposób bardzo konkretny zmienić przyczynę i okoliczności wypadku – mówi w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” dr inż. Maciej Lasek, wiceszef podkomisji lotniczej komisji Millera.

Kto po Millerze

Skład komisji nie musi być tożsamy ze składem komisji Millera. Szef Inspektoratu przedstawia propozycję składu komisji ministrowi obrony narodowej, który zatwierdza go w porozumieniu z ministrem ds. wewnętrznych.

W kabinie pilotów nie zidentyfikowano głosu gen. Andrzeja Błasika, dowódcy Sił Powietrznych RP – wynika to z analizy jednej z czarnych skrzynek rządowego Tu-154. Podczas lądowania w Smoleńsku gen. Błasik nie wypowiedział dotąd przypisywanych mu słów. W rzeczywistości ma je wypowiadać drugi pilot ppłk Robert Grzywna. Naczelna Prokuratura Wojskowa sprawy nie komentuje. Zapowiada jedynie, że ma dużo do przekazania na konferencji prasowej, jaka ma się odbyć w najbliższy poniedziałek. Czy stenogramy zostaną ujawnione, jeszcze nie wiadomo.
Analizę nagrań z Cockpit Voice Recorder (CVR) przeprowadzili eksperci z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. dr. J. Sehna. Badając kopię, naukowcy zidentyfikowali głosy dziewięciu osób, przyporządkowując je do trzech grup. „Nasz Dziennik” ustalił, że z „wysokim prawdopodobieństwem” głosy przypisano członkom załogi Tu-154, „najwyższym prawdopodobieństwem” – załodze Jak-40. Uznano też, że „prawdopodobnie” jeden z głosów należy do dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazany oraz stewardesy Barbary Maciejczyk. Jednocześnie ustalono, że nie ma podstaw, by przeprowadzać dalsze analizy identyfikacji nagrań. Stwierdzono też, że analizę stanu emocjonalnego załogi przeprowadzi zakład psychologii sądowej krakowskiego instytutu.

Klich: Tak powiedzieli Rosjanie

Fragmenty rozmowy załogi Tu-154M rok temu ujawniała na konferencji prasowej w Moskwie gen. Tatiana Anodina, przedstawiając opinii publicznej raport Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego. – Obecność w kabinie dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ Mariusza Kazany i dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika oraz przewidywana negatywna reakcja prezydenta Lecha Kaczyńskiego stanowiła presję na załogę Tu-154M, by lądować w Smoleńsku. We krwi dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika stwierdzono obecność alkoholu – mówiła wówczas szefowa MAK. Jednak już wcześniej, bo w maju 2010 r., o obecności gen. Błasika w kabinie pilotów Tu-154M mówił płk Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, polski akredytowany przy MAK, który uzasadniał to w ten sposób, że gen. Błasik, wchodząc do kabiny pilotów, „chciał zorientować się w sytuacji”. Informacje te podchwyciły od razu „Gazeta Wyborcza” i TVN, propagując tezę o naciskach na załogę, jakie miał wywierać dowódca Sił Powietrznych. Odnosząc się do nowych ustaleń IES, Klich stwierdził, że „porządkują one pewne sprawy, ale jej istoty nie zmieniają”. – Nikt chyba nie podważa tego, że pan gen. Błasik był w kokpicie do końca – obstaje przy swoim Klich. – Nie zmienia to zasadniczej sprawy, że przekroczyli [piloci – red.] wysokość decyzji i zniżyli się na wysokość niedopuszczalną – ocenił. Jego zdaniem, nie ma konieczności wznawiania badań przez komisję. – Te informacje niewiele zmieniają, jeśli chodzi o ustalenie okoliczności zdarzenia. To że ktoś nie wypowiada jakichś słów, to nie znaczy, że jest to precyzyjniejsze – brnie dalej.

Wiarygodność słów Klicha jest tu jednak mocna wątpliwa. Tuż po godzinie 13.00 w TVN24 były akredytowany przy MAK podkreślał, że na nagraniach, których wcześniej słuchał, są słowa dowódcy Arkadiusza Protasiuka, który zwraca się do kogoś: „panie generale”. – Do kogo innego by te słowa wypowiadał – mówi Klich, stwierdzając, że jest przekonany, iż padły one pod adresem gen. Błasika. Dwie i pół godziny później w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” dopytywany o to, w którym momencie miały paść te słowa, polski akredytowany niespodziewanie zaczął się wycofywać ze swojej tezy. – Musiałem coś źle skojarzyć. Przepraszam. Dawno [nagrań – red.] nie studiowałem, więc być może to pomyliłem z tym słowami na wieży, którymi Krasnokutski się zwraca. Nie mogłem tego sprawdzić, jestem poza Warszawą, nie mam tego w komputerze – tłumaczył się.

Kulisz: Latkowski bredzi

Tezy MAK o naciskach szybko zagnieździły się w polskiej opinii publicznej. Podjęli je Jan Osiecki, Tomasz Białoszewski i Robert Latkowski. W książce „Ostatni lot” oszkalowali gen. Błasika, przedstawiając go jako despotę wywierającego naciski na załogę. „Spółka autorska” powołała się na jeden z lotów treningowych na Jaku-40, podczas którego Błasik, który leciał jako drugi pilot, miał wywierać presję, by wylądować w skrajnie trudnych warunkach, poniżej minimów meteo na lotnisku w Krzesinach. Jak mówi jednak kpt. Piotr Kulisz, który był wtedy pierwszym pilotem, to wierutne kłamstwo. – Pan generał był człowiekiem bardzo wyważonym i wyrozumiałym. Nie wywierał żadnych nacisków. Zła pogoda nas zaskoczyła. Chmura śniegu dopadła nas wtedy już podczas przyziemienia. Pan generał przyjął moją argumentację, że nie możemy wracać w tych warunkach do Warszawy – relacjonuje w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” pilot.

Nowa ekspertyza nagrań z CVR zaprzecza jakiejkolwiek tezie naciskowej. – Stawia ona kropkę nad i. Nie było żadnych nacisków na załogę – mówi Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego. Taka była też konkluzja raportu komisji Millera. – Z nagrań nie wynika, żeby pan gen. Błasik czy pan prezydent Kaczyński wywierali nacisk na załogę, każąc jej lądować. Ani rosyjski odczyt, ani polski nie wskazują na bezpośredni nacisk gen. Błasika i prezydenta Kaczyńskiego – mówił po publikacji raportu szef MSWiA i przewodniczący KBWLLP Jerzy Miller. Raport potwierdza jednak obecność gen. Błasika w kokpicie w ostatniej fazie lotu. Miał on przywitać się z załogą i dwa razy odczytać wysokość lotu wysokościomierza barometrycznego. Ponadto gen. Błasik miał stwierdzić, gdy samolot znajdował się na wysokości 65 metrów, że nic nie widać. – To są jedyne zarejestrowane słowa gen. Błasika w kabinie pilotów. W kokpicie nie powinno być nikogo, poza załogą, przy zniżaniu się samolotu do lądowania – oceniał wówczas Miller. Czy ekspertyzę należy traktować jako alternatywę wobec opinii centralnego biura kryminalistycznego KGP sporządzonej dla komisji Millera? Zdaniem prawników, prokuratura powinna ocenić wiarygodność obu materiałów, którymi dysponuje – w aktach śledztwa jest i raport Millera, i ekspertyza instytutu krakowskiego. Jednak waga tego ostatniego jest zupełnie inna – ekspertyza IES została przeprowadzona na zlecenie prokuratury. – Jedyną opinią procesową jest opinia wydana przez Instytut Sehna. Nie oznacza to, że raport Millera nie ma jakiegokolwiek znaczenia dla śledztwa. Kiedy wpływa opinia procesowa, organ, czyli prokuratura, powinna ocenić pod kątem jej pełności, jasności i sprzeczności z dokumentem który powstał z komisji – mówi mec. Rafał Rogalski. W celu zbadania, skąd wzięły się różnice między oba dokumentami, prokuratura może wezwać tych biegłych albo z krakowskiego instytutu, albo innych. Mogą oni wydać opinię uzupełniającą.

Sikorski do pióra

– Drugą sprawą jest ocena tych rozbieżności z punktu widzenia karnego. Niedopełnienie obowiązków przez polskich urzędników, którzy uczestniczyli w odsłuchaniu nagrań w Moskwie, doprowadziło do sytuacji, że powstały te duże różnice. Gdyby okazało się, że analizy były przeprowadzone metodami nierzetelnymi, można byłoby mówić już o odpowiedzialności karnej tych osób – mówi Bartosz Kownacki, pełnomocnik procesowy wdowy po dowódcy Sił Powietrznych Ewy Błasik. Zdaniem prawników, powinien nastąpić zwrot w prowadzonym przez prokuraturę śledztwie i stać się poważnym dowodem podważającym raporty MAK oraz ten przygotowany przez byłego szefa MSWiA Jerzego Millera. – Zwrot w śledztwie powinien być, bo te informacje pokazują, co są warte dokumenty przygotowane przez MAK i tzw. komisję Millera, na jakim poziomie abstrakcji tą sprawą się zajmowano. Był pijany generał, były naciski, a teraz tego nie ma. Te raporty: MAK i komisji polskiej, do niczego się teraz nie nadają, ale niestety ich główne tezy poszły w świat – mówią. Nadal jesteśmy odcięci od dowodów rzeczowych, takich jak wrak i oryginały czarnych skrzynek. Tu minister Sikorski powinien co drugi dzień wysyłać listy do Moskwy w tej sprawie. Jak widać, nie wywiązuje się ze swojego zadania – komentują prawnicy. – Okoliczności tej tragedii powinna badać też komisja międzynarodowa, złożona z niezależnych ekspertów, powinna też zostać powołana komisja śledcza. Obawiam się jednak, że przy tej koalicji sejmowej do tego nie dojdzie, a nawet jeśli, to posiedzenia tejże komisji będą farsą – oceniają. Na liście osób, których powinna była przesłuchać komisja śledcza, powinny na pewno znaleźć się osoby, które miały zidentyfikować głos generała Błasika w Moskwie. Ważne byłoby ustalenie, w jaki sposób gromadzono materiał dowodowy, jaka była rola polskich biegłych. – Rosjanie oparli się na fałszywych ekspertyzach sądowo-medycznych, na protokołach miejsca zdarzenia, których do dziś nie mamy. To trzeba wyjaśnić – mówi Kownacki.

Prawnik nie ukrywa, że jest zniesmaczony dziennikarskim przeciekiem informacji dotyczących obecności generała w kokpicie Tu-154. Jego zdaniem, Ewa Błasik miała prawo jako pierwsza dowiedzieć się, co ustalili biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych imienia Jana Sehna w Krakowie. Czy rodzina generała Błasika złoży pozwy w sprawie szkalowania jego dobrego imienia? – Jeżeli ekspertyza wykluczy obecność generała Błasiaka, to określone konsekwencje zawodowe, a być może także karne powinien ponieść pan Edmund Klich – dodaje mecenas.

Anna Ambroziak

Klich gubi się w kłamstwach

Z Władysławem Protasiukiem, ojcem mjr. Arkadiusza Protasiuka, dowódcy lotu PLF 101 do Smoleńska, rozmawia Marta Ziarnik

Wyniki nowej ekspertyzy głosowej z kokpitu Tu-154M 101 przeprowadzonej przez naukowców z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych im. dr. Jana Sehna świadczą o ordynarnych mistyfikacjach w raportach MAK i komisji Jerzego Millera. Wszystko wskazuje na to, że załoga prawidłowo odczytywała dane z wysokościomierza i przestrzegała procedur.

– Nawet pani nie wie, jak bardzo mnie to cieszy, że wreszcie oficjalnie zaprzeczono dotychczasowym kłamstwom. Mnie jako ojcu serce krwawiło przy tego rodzaju kłamstwach wysuwanych pod adresem Arkadiusza i pozostałych członków załogi. Jestem bowiem pewien, że osoba, która z taką sumiennością i starannością podchodziła do wszystkich powierzonych jej zadań i która tak dużą wagę przywiązywała do ciągłego doskonalenia jak mój Syn, nie mogła popełnić podobnych błędów, jakie były mu zarzucane. Moje przekonanie umacniali koledzy i przełożeni Syna oraz drugiego pilota Roberta Grzywny, którzy za każdym razem podkreślali, że załoga tragicznego lotu do Smoleńska to byli świetni fachowcy w swojej dziedzinie. Obaj sumiennie podchodzili do nauki. A latanie to była nie tyle ich praca, ile największa pasja i miłość, której oddawali się całym sercem. W trakcie naszej pierwszej rozmowy pokazywałem pani dyplomy i zdjęcia Arkadiusza z wielu dodatkowych kursów doszkalających, które wykraczały daleko poza standardy służby w 36. SPLT, a które robił wyłącznie z własnej inicjatywy. Jak mówił, chciał być w tym najlepszy. To chyba najlepiej świadczy o tym, że o braku wyszkolenia w ich przypadku nie może być mowy. Wielu z kolegów pilotów i przełożonych Arkadiusza podkreślało to także w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, zaprzeczając jednocześnie również innym wysuwanym przez MAK oszczerstwom, jakoby załoga nie była ze sobą zżyta i nie miała wcześniej okazji zgrać się ze sobą w pracy. Wszyscy przyznawali, że Arkadiusz i Robert świetnie się ze sobą dogadywali, że byli zgrani i dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Nie mogło więc być mowy o braku współdziałania pomiędzy nimi. Dlatego też na początku było dla mnie niepojęte, jak MAK mógł wysnuć podobne bzdury. Później jednak zrozumiałem, że taka manipulacja miała na celu wytworzenie całej otoczki wokół kłamstwa o winie pilotów, dzięki któremu starano się zatuszować rzeczywiste przyczyny katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku. Dziś wreszcie krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych na podstawie szczegółowo przeprowadzonych analiz potwierdza, że załoga prawidłowo odczytywała dane z wysokościomierza oraz że przestrzegała wszystkich procedur. Mam nadzieję, że dzięki dalszej pracy ekspertów uda się niedługo wyjaśnić przyczyny katastrofy i tym samym zmyć tę straszną plamę na polskim honorze.

Pada lansowana niemal od pierwszych chwil po katastrofie teza naciskowa z gen. Andrzejem Błasikiem w roli głównej. To zaskoczenie dla Pana?

– Przyznam szczerze, że na początku dałem się zwieść manipulacjom i kłamstwom serwowanym nam przez Rosjan, polski rząd i niektóre media, jakoby dowódca Sił Powietrznych przebywał w kokpicie. Od samego jednak początku podkreślałem, że jego obecność nie mogła mieć negatywnego wpływu na pracę załogi, czyli jak wspomniane powyżej źródła wmawiały – popełnienie przez nich podstawowych błędów na skutek presji. Obawiam się jednak, że te powtarzane przez kilkanaście miesięcy kłamstwa zdążyły się już mocno wryć w świadomość obywateli i teraz trudno będzie to wszystko wymazać. Zwłaszcza że było ich tak wiele.

Co do samej presji, to też było na jej temat kilka teorii. MAK w swoim raporcie mówił o bezpośredniej presji psychicznej na załogę, raport Millera zaś o pośredniej. Trudno teraz będzie bronić tych filarów obu raportów.

– Otóż to. Teraz okazuje się, że gen. Błasik nie tylko że nie wywierał na załogę presji, ale mogło go w ogóle nie być w kokpicie w kluczowej fazie lotu. I że jest to w ogóle bez związku z katastrofą. W związku z powyższym, jak zauważyła pani na początku, wyniki pracy krakowskich ekspertów ostatecznie dowodzą, że zarówno MAK, jak i komisja pana ministra Jerzego Millera dopuściły się wielu przekłamań i fałszerstw, o czym niezależni eksperci i komentatorzy, m.in. na łamach „Naszego Dziennika”, mówili od wielu miesięcy.

Wygląda na to, że śledztwo powinno ruszyć od początku. Należałoby zweryfikować raport komisji Jerzego Millera?

– Absolutnie się z tym zgadzam. Już pierwsze z całej tej lawiny kłamstw, które, na szczęście, wyszły na jaw, powinno przekreślić dotychczasowe prace w tej kwestii. Osoby, które dopuściły się manipulacji, świadczenia nieprawdy i ukrywania prawdziwych informacji, powinny zostać postawione w stan oskarżenia, a na ich miejsce powinni zostać wybrani nowi, niezależni eksperci, którzy na nowo zajmą się śledztwem. W przypadku, gdy wychodzi na jaw, iż nie tylko strona rosyjska dopuszcza się zakłamywania faktów, ale na szkodę państwa polskiego działają także niektórzy oficerowie i politycy, śledztwo powinna przejąć międzynarodowa, niezależna komisja. Zwłaszcza że Polska buduje nie tylko struktury NATO i Unii Europejskiej, ale jest też sojusznikiem Stanów Zjednoczonych.

Mówiąc o oficerach działających na szkodę naszego kraju, ma Pan na myśli kogoś konkretnego?

– Pani redaktor, chyba wszyscy, którzy choć trochę śledzą tę sprawę, wiedzą, o kim mowa. Między innymi mam na myśli płk. Edmunda Klicha, który niezależnie od tego, jakie fakty wychodzą na jaw, kurczowo trzyma się swoich absurdalnych teorii. Wszystko wskazuje na to, że podawane przez niego „fakty” są wyłącznie wymysłem jego chorej wyobraźni. Uważam, że pan Klich jest ostatnią osobą, która ma dziś moralne prawo do zabierania głosu na forum publicznym. Właściwym miejscem jego wypowiedzi powinien być prokuratorski pokój przesłuchań. Sądzę, że Klich boi się dowodów, z którymi niechybnie będzie musiał się konfrontować, i to wkrótce.

To właśnie szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych jako pierwszy poinformował o obecności gen. Błasika w kokpicie i jego domniemanych naciskach na załogę, twierdząc, że osobiście słyszał na nagraniach głos dowódcy Sił Powietrznych.

– Rzeczywiście powiedział tak podczas telewizyjnego wystąpienia, umożliwiając tym samym MAK-owi dalsze kłamstwa w tej materii. Teraz jednak, jak czytam, gdy kłamstwa te wyszły na jaw dzięki naukowcom z krakowskiego instytutu, pan Klich wszystkiemu zaprzecza, twierdząc, że nie słyszał osobiście, tylko dostał taką informację od innego eksperta z komisji Millera. To się w głowie nie mieści! Ten pan gubi się już w swoich kłamstwach. I nie rozumiem, jak to możliwe w cywilizowanym, demokratycznym kraju, by za te wszystkie kłamstwa, które konsekwentnie przecież prowadziły śledztwo smoleńskie na złe tory, do tej pory nie poniósł żadnych konsekwencji! Między innymi przez niego kilkunastomiesięczne śledztwo trzeba teraz przekreślić, wyrzucić do śmietnika i przeprowadzić na nowo. Tylko teraz nie możemy pozwolić na to, by sytuacja się powtórzyła. Musimy kategorycznie zażądać od Rosjan wydania nam oryginałów czarnych skrzynek, wraku samolotu i pozostałych dowodów i bazować na nich, a nie na kopiach i rosyjskich ustaleniach. I co najważniejsze, nowe śledztwo prowadzić przy współpracy z ekspertami międzynarodowymi, którzy mają większe doświadczenie w tego typu sprawach i dysponują lepszym sprzętem. Teraz bowiem, gdy minęło już tak dużo czasu od katastrofy i wiele dowodów uległo zniszczeniu, śledztwo wymaga zastosowania znacznie bardziej precyzyjnego sprzętu i metod, którym dysponują chociażby Amerykanie.

Poza zarzutami o wywieranie nacisków był też cały łańcuch innych mistyfikacji: alkohol we krwi gen. Błasika czy kłótnia między nim a Pana synem jeszcze przed startem z Okęcia.

– Te kłamstwa były tak szyte, by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Czyli z jednej strony zrzucenie na gen. Błasika odpowiedzialności za start samolotu w momencie złego przygotowania całej delegacji, a z drugiej – wykreowanie rzekomych błędów załogi, popełnionych pod wpływem „presji” ze strony zwierzchnika. Wszystkie te bzdury i podsycany przez media szum wokół nich przez całe miesiące świetnie maskowały prawdziwe przyczyny katastrofy i chroniły przed odpowiedzialnością osoby, które rzeczywiście ponoszą winę za tę koszmarną organizację lotu na uroczystości 70. rocznicy mordu katyńskiego najważniejszych osób w państwie. Doprowadziło to nie tylko do wściekłej nagonki na rodziny ofiar tych zaniedbań, ale także do zniesławienia polskiego munduru.

Słyszał Pan, jak wyniki pracy krakowskich ekspertów skomentował rzecznik rządu Paweł Graś?

– Jeszcze nie.

To Panu powiem. Stwierdził, że „nie ma znaczenia, czy w kokpicie tupolewa był gen. Błasik, czy nie”, gdyż i tak „ofiarom katastrofy nie przywróci to życia”.

– Źycia nie przywróci, ale ich zszargany honor – tak! Podobne wypowiedzi są dla mnie niepojęte. Sprowadzają się do tego, że przyzwala się rzucać kalumnie na osoby nieżyjące – i to bez jakichkolwiek dowodów, jedynie w oparciu o propagandę szeptaną – by zrzucić na nie winę, skoro i tak już same bronić się nie mogą. Wszelkie zaś próby ich oczyszczenia z niesłusznych zarzutów są wściekle atakowane. I to się dzieje w demokratycznym państwie?

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 14-15 stycznia 2012, Nr 11 (4246)

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 14-15 stycznia 2012, Nr 11 (4246) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120114&typ=po&id=po17.txt

Skip to content