Aktualizacja strony została wstrzymana

Służby w prokuraturze

Nie wszystko, co wydaje się proste, można zamknąć w jednej, niebudzącej kontrowersji formule. Gdy 24 maja 2006 roku w Sejmie RP uchwalano ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego, nic nie zapowiadało późniejszych konfliktów związanych ze sprawą likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Na 423 biorących udział w głosowaniu za przyjęciem ustawy było 375 posłów. Zaledwie 48 (z tego 46 posłów SLD) głosowało przeciw; nikt nie wstrzymał się od głosu. Z dzisiejszej koalicji rządowej tylko jedna osoba znalazła się wśród obrońców postkomunistycznej instytucji – poseł PO Bronisław Komorowski. Trudno podejrzewać, by przytłaczająca większość głosujących za likwidacją WSI nie wiedziała, co w istocie rzeczy czyni. Ówczesne stanowisko Sejmu było po prostu przejawem właściwego rozumienia interesu narodowego oraz troski o bezpieczeństwo kraju i państw sojuszniczych.

Epitafium dla WSI

Powodów, by rozwiązać WSI i od podstaw rozpocząć tworzenie nowych służb, było dostatecznie dużo. Powołane do życia w 1991 roku służby wojskowe III RP w składzie osobowym niczym prawie nie różniły się od swoich komunistycznych poprzedniczek. WSI przejęły po Zarządzie II Sztabu Generalnego LWP i Wojskowej Służbie Wewnętrznej prawie wszystkie kadrowe zasoby i do momentu rozwiązania w roku 2006 nie przeszły żadnej weryfikacji. Już sam fakt, że ich kadrę kierowniczą współtworzyli wychowankowie sowieckiego GRU, stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Służby rosyjskie dobrze wiedziały o peerelowskiej przeszłości osób sprawujących ważne funkcje w nowo powołanej instytucji i mogły w sposób trudny do skontrolowania używać swojej wiedzy. W opublikowanym przed rokiem w „Glaukopisie” artykule „Towarzyszom z Informacji” (nr 19-20) wspomniałem między innymi o wymazywaniu i wycinaniu podpisów w dokumentach sygnowanych przez pracowników peerelowskich attachatów wojskowych, którzy kontynuowali służbę w III Rzeczypospolitej. Proceder ów świadczył o tym, jak bardzo w gruncie rzeczy środowisko to było podatne na szantaż. Każdy, kto znał prawdę o ich przeszłości i miał za sobą wsparcie obcego wywiadu, mógł żerować na ich obawach i niepewności co do przyszłych losów.

Zadaniem służb wojskowych było zapewnienie bezpieczeństwa potencjału obronnego Rzeczypospolitej. Problem w tym, iż pojmowano je i wykonywano w sposób dość osobliwy. WSI zupełnie nie radziły sobie z rosyjską infiltracją wyłonionych z PZPR środowisk politycznych i kontrolowanych przez nie kluczowych sektorów polskiej gospodarki. Podejmowały za to działania, które stanowiły zagrożenie dla obronności państwa, takie jak nielegalny handel bronią we współpracy z międzynarodowymi grupami przestępczymi. Regułą stało się ingerowanie w sferę polityki wewnętrznej. W trosce o „bezpieczeństwo potencjału obronnego” prowadzono inwigilację mediów, polityków i ludzi Kościoła. Krótko mówiąc, osoby z gremiów kierowniczych WSI stanowiły grupę wysokiego ryzyka, którą należało raz na zawsze odsunąć od sprawowanych funkcji.

Obrońcy postkomunistycznego porządku wielokrotnie usiłowali przekonać opinię publiczną, że usunięcie ze służb specjalnych osób z peerelowską przeszłością było uderzeniem skierowanym w profesjonalistów i szkodziło obronności kraju. Jednak bogata w dokumentację książka Sławomira Cenckiewicza „Długie ramię Moskwy” ów mit profesjonalizmu kompletnie dezawuuje. Gdy jako przewodniczący Komisji ds. Likwidacji WSI dr Cenckiewicz studiował dokumenty przekazane do archiwum wywiadu w latach 1990-2006, żadnej z opisanych w nich spraw nie mógł zakwalifikować jako operacji przeprowadzonej profesjonalnie i zarazem przynoszącej pożytek Polsce. Bo tak jak w PRL wywiad WSI był aktywny w kraju, za granicą natomiast nie odnosił żadnych poważnych sukcesów.

Porachunki z nagonką

Co więc sprawiło, że część środowisk wypisujących na swych sztandarach hasła niepodległości, wolności i demokracji stanęła jesienią roku 2007 po stronie ludzi, których działalność była, delikatnie mówiąc, zaprzeczeniem owych szczytnych haseł? Zaczęło się od prowokacji pod adresem Komisji Weryfikacyjnej. Po przejęciu władzy przez koalicję PO – PSL postkomunistyczne media zaczęły rozpowszechniać kłamstwa o pozytywnym weryfikowaniu żołnierzy rozwiązanych służb za korzyści majątkowe, o możliwości kupna tajnego Aneksu do Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… na bazarze i o nielegalnym wywożeniu ściśle tajnych dokumentów z siedziby SKW. W nowo powołanej Służbie Kontrwywiadu Wojskowego przeprowadzono czystki.
13 maja 2008 roku o godz. 6.00 do mieszkań dwóch członków Komisji wkroczyli umundurowani i uzbrojeni funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Na podstawie nakazów wydanych przez

Prokuraturę Krajową dokonali przeszukań zajmowanych przez nich pomieszczeń. Za pretekst posłużyło śledztwo prowadzone przeciw funkcjonariuszowi peerelowskiej WSW Aleksandrowi Lichockiemu oraz dziennikarzowi Wojciechowi Sumlińskiemu, którzy rzekomo mieli pośredniczyć w załatwianiu pozytywnej weryfikacji pracowników WSI za łapówki, tudzież oferować dziennikarzom Agory sprzedaż Aneksu. Nikomu z członków Komisji Weryfikacyjnej prokuratorzy nie byli dotąd w stanie przedstawić ani w tej, ani w jakiejkolwiek innej sprawie żadnych zarzutów, choć minęły już cztery lata.

Okazuje się, że fakty, o których wspomniałem, nie wyczerpały jednak repertuaru represji, po które sięga dziś wymiar sprawiedliwości III Rzeczypospolitej. 19 grudnia znalazłem w internecie informację, która wprawiła mnie w zdumienie. Zastępca prokuratora apelacyjnego w Warszawie Waldemar Tyl podał wiadomość o skierowaniu do Prokuratury Generalnej wniosku o wszczęcie procedury, która skłoniłaby Sejm do odebrania Antoniemu Macierewiczowi immunitetu poselskiego w związku z tym, iż prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie raportu z weryfikacji chcą mu zarzucić „ujawnienie tajemnicy, przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy”. Przy okazji w sposób zawoalowany sformułowana została pogróżka pod adresem członków Komisji, jako że prokurator Tyl nadmienił, iż „obecnie w śledztwie w sprawie nieprawidłowości przy weryfikacji WSI nie ma żadnych osób z zarzutami. Macierewicz byłby pierwszą osobą, która takie zarzuty mogłaby w nim usłyszeć – o ile wniosek o uchylenie immunitetu zyskałby akceptację Prokuratury Generalnej i sejmowa większość wyraziłaby na to zgodę”.

Nie wiem, jak panowie prokuratorzy apelacyjni zamierzają pogodzić „ujawnienie tajemnicy” z „poświadczeniem nieprawdy”, nie mam natomiast wątpliwości, że łamią obowiązujące w Polsce prawo.

Scen myśliwskich ciąg dalszy

Czy dziś ktoś pamięta, jak w latach sześćdziesiątych europejskie środowiska lewicowe walczyły o prawo do odmienności? Był taki film niemieckiego reżysera Petera Fleischmanna zrealizowany w 1969 roku. Nosił tytuł „Sceny myśliwskie z Dolnej Bawarii” i opowiadał o losie młodego mechanika, który bezskutecznie próbował zaadaptować się w rodzinnej wsi. Otaczała go niechęć przeradzająca się we wrogość i agresję, jako że jego rodacy (którzy najwidoczniej odziedziczyli swoje uprzedzenia w spadku po III Rzeszy) podejrzewali go o jakieś nieprzyzwoite zabawy z niedorozwiniętym synem sąsiadów.
Sięgam do wspomnień z tamtych czasów dla podkreślenia kontrastu. W dzisiejszej Europie odmienność obyczajowa zyskała rangę normalności. Za odmieńców uważa się natomiast często osoby przywiązane do tradycyjnych systemów wartości. Mało kto kręci dziś filmy w ich obronie; z całą pewnością nie czynią tego przedstawiciele lewicy. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu owe przemiany mentalności ogarnęły kraje Europy Środkowej, gdy obserwuję jednak zza oceanu to wszystko, co wyprawia dziś polska klasa polityczna, zaczynam mieć poważne obawy o losy mojej starej Ojczyzny.
Antoni Macierewicz jest bez wątpienia politykiem łatwo rozpoznawalnym, postkomunistyczne media uczyniły wszakże bardzo dużo, by jego temperament przysparzał mu więcej wrogów niż przyjaciół. Przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r. ma dziś przeciw sobie nie tylko koalicję rządzącą, ale również eseldowskich pogrobowców PZPR i neobolszewików z partii Janusza Palikota. Jego przeciwnicy od lat bezskutecznie próbują wyeliminować go z życia politycznego. Po przegranej przez PiS wyborów parlamentarnych w 2007 roku był wielokrotnie pozywany przez osoby ujawnione w Raporcie o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… Jak dotąd wygrał co najmniej siedemnaście spraw w sądach różnej instancji, najwidoczniej jednak ktoś doszedł w końcu do wniosku, że skoro nie można go w sposób legalny „odstrzelić”, trzeba sięgnąć po metody kłusownicze.

Zadaniem Komisji Weryfikacyjnej było, ogólnie rzecz ujmując, badanie akt personalnych i innych materiałów dotyczących byłych żołnierzy i funkcjonariuszy WSI, którzy ubiegali się o przyjęcie do pracy w nowo powołanych służbach. W sytuacjach gdy zachodziło podejrzenie, iż kandydat złożył niezgodne z prawdą oświadczenie, pracujący w czteroosobowych zespołach członkowie Komisji mieli obowiązek go wysłuchać, zbadać przedstawione dowody na zgodność jego oświadczenia z prawdą i wydać stosowne orzeczenie. Ich stanowiska nie miały jednak formy decyzji administracyjnej ani nie wiązały żadnego organu przy wyznaczaniu osoby zweryfikowanej (czy to pozytywnie, czy negatywnie) na stanowisko służbowe. Zasady pracy Komisji regulowała ustawa z 9 czerwca 2006 roku. – Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego, a także ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego, której wersję ogłoszoną i ujednoliconą można znaleźć na stronie internetowej Sejmu RP pod adresem http://isap.sejm.gov.pl/ DetailsServlet?id=WDU20061040711. Te same przepisy (w wersji ujednoliconej art. 70a) regulowały zasady przygotowania raportu z weryfikacji przez przewodniczącego Komisji.

Przekraczanie uprawnień, niedopełnianie obowiązków i świadczenie w dokumentach nieprawdy to (zgodnie z artykułami 231 i 271 kodeksu karnego) typowo urzędnicze przestępstwa, które ściga się w przypadku funkcjonariuszy publicznych. O tym, kogo można zaliczyć do tej kategorii, mówi art. 113 par. 16 kodeksu. Antoni Macierewicz mógłby w oparciu o tenże artykuł zostać uznany za funkcjonariusza publicznego jako minister i szef SKW czy nawet jako poseł, ale z całą pewnością nie był nim jako przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej odpowiedzialny za przygotowanie i opublikowanie wspomnianego raportu.

Oszustwo w majestacie władzy

Gdyby nawet ustanowiono nowe prawo pozwalające zbadać, czy podczas weryfikacji żołnierzy WSI nie doszło przypadkiem do przekroczenia jakichś zasad, prokuratura mogłaby tylko i wyłącznie opierać się na analizowanych przez Komisję Weryfikacyjną dokumentach (o ile te zostałyby jej udostępnione przez właściwy organ) i na zeznaniach strony pozywającej. Cała reszta objęta jest klauzulą tajności, jako że ściśle tajny charakter miało wiele związanych z weryfikacją spraw.

Prokuratorzy apelacyjni stosują w tej sytuacji różne wybiegi, by wydobyć od członków Komisji informacje, na podstawie których można by postawić przewodniczącemu jakieś zarzuty. Wzywają ich w charakterze świadków w sprawach niższego rzędu i w zależności od tego, przez kogo zostali powołani do Komisji, przedstawiają im podpisane przez premiera lub prezydenta zwolnienie z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej. Jest to działanie pozbawione podstaw prawnych i ani Prezydent RP, ani Prezes Rady Ministrów nie powinni takich dokumentów podpisywać i wspierać autorytetem piastowanych urzędów. Artykuł 179 par. 1 kodeksu postępowania karnego mówi wyraźnie, iż osoby obowiązane do zachowania tajemnicy państwowej mogą być przesłuchane co do okoliczności, na które rozciąga się ten obowiązek, tylko po zwolnieniu tych osób od obowiązku zachowania tajemnicy przez uprawniony organ przełożony. Zgodnie z przepisami regulującymi zasady działania Komisji Weryfikacyjnej (art. 58 ust. 1 pkt 3 wspomnianej ustawy z dnia 9 czerwca 2006 r.) prezydent i premier powoływali członków Komisji, nie rozszerzało to jednak ich kompetencji w innym zakresie. Prezydent jest „organem uprawnionym” wobec szefa kancelarii prezydenckiej; premier wobec swoich ministrów, wojewodów i szefów wszystkich urzędów, którzy mu podlegają. Komisja działała niezależnie od organów państwa, bo tylko to mogło zapewnić skuteczność jej działań.

Agenturalny garb

Podawanie do publicznej wiadomości czegoś, co do niedawna uznawano za niejawne, zawsze łączy się z ryzykiem potknięcia, ujawnienia detali, które powinny pozostać niedostępne dla opinii publicznej. Takim przypadkiem mogłoby być ujawnienie w opublikowanym Raporcie o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… nazwisk agentów prowadzonych przez oficerów podlegających weryfikacji, jeśli byłyby to osoby faktycznie i w sposób legalny działające w imieniu Rzeczypospolitej. Prokuratura takiego przypadku jednak nie wskazała, a prasa powtarza za byłymi pracownikami i żołnierzami WSI rewelacje o zniszczeniu przez autora Raportu sieci agenturalnej, pieczołowicie tworzonej przez służby wojskowe w krajach wspierających terroryzm.

Sissela Bok, autorka książki „Secrets: on the Ethics of Concealment and Revelation” (New York, Pantheon Books, 1983) podsumowała kiedyś swoje uwagi odnośnie do kwestii związanych z potrzebą ochrony tego, co w różnych dziedzinach życia społecznego obejmuje się klauzulą tajności, niezwykle przenikliwym i godnym przemyślenia zdaniem: „Konflikty związane z rozumieniem tajności mogą być ponadczasowe, ale wzrastające tempo rozwoju technologicznych innowacji (…) burzy i tak już wątpliwe standardy ochrony, badania i ujawniania spraw tajemnych”. Nabierający coraz większej szybkości rozwój technologii informacji całkowicie zmienił priorytety i formy pracy służb specjalnych. W krajach technologicznie lepiej rozwiniętych niż Polska większość informacji potrzebnych do pracy operacyjnej czerpie się dziś z otwartych źródeł. Negatywnie zweryfikowani oficerowie WSI mogą jednak tego nie rozumieć, skoro ich mentalność uformowana została w czasach, gdy jako funkcjonariusze Zarządu II Sztabu Generalnego LWP bądź Wojskowej Służby Wewnętrznej pracowali de facto dla sowieckiego GRU.

A miało być lepiej

Próba odebrania Antoniemu Macierewiczowi immunitetu poselskiego nosi wszelkie znamiona politycznego skandalu i tak zapewne zostanie oceniona przez większość zainteresowanych rozwojem wypadków w Polsce obywateli wolnego świata. Trudno uznać za przypadkowy fakt, że prokuratura podjęła się jej w sytuacji, gdy nie było ku temu żadnych istotnych podstaw prawnych i gdy kierowany przez pierwszego szefa SKW zespół parlamentarny ujawnił matactwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Prawdopodobnie nie bez znaczenia jest tu również fakt systematycznego pogarszania się wizerunku rządowych specjalistów od spraw bezpieczeństwa potencjału obronnego. Miało bowiem być dużo lepiej i o wiele bardziej profesjonalnie niż za czasów PiS, fakty i liczby mówią jednak coś innego.
Podczas gdy Ministerstwem Obrony Narodowej i wojskowymi służbami specjalnymi kierowały osoby z PiS-owskich nominacji (w latach 2005-2007), w Afganistanie zginął jeden polski żołnierz. W ciągu czterech lat sprawowania władzy przez rząd Donalda Tuska życie straciło tam 36 Polaków z Polskiego Kontyngentu Wojskowego. W samym tylko okresie, gdy funkcję ministra obrony sprawował Bogdan Klich, zginęło 26 żołnierzy i jeden ratownik medyczny. Cyfry te nie wynikają jedynie ze wzrostu aktywności terrorystycznej na Bliskim Wschodzie. Są w dużej mierze następstwem nieprzemyślanej decyzji ministra Klicha, który przy braku dostatecznych sił i środków zgodził się na rozszerzenie strefy polskiej odpowiedzialności w Afganistanie.

Daleki jestem od obarczania odpowiedzialnością za dzisiejszy stan rzeczy jednej tylko partii, ale przywódcy Platformy Obywatelskiej zrobili szczególnie dużo, by zniszczyć wizerunek całej polskiej klasy politycznej i uczynić z III Rzeczypospolitej kraj przypominający Białoruś i Rosję. Profesor Jadwiga Staniszkis określiła arbitralny stosunek premiera Tuska do procedur prawnych i demokracji mianem putinizacji. Dostrzegła ją w wielu decyzjach politycznych, zarówno przy wyborze ścieżki śledztwa w katastrofie smoleńskiej, jak i w zachowaniach polskiego rządu w odniesieniu do projektów w strefie euro. Współdziałanie premiera z prokuraturą apelacyjną podczas śledztwa w sprawie Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… gładko wpisuje się w owe trendy i, jak by go nie nazwać, jest jeszcze jednym świadectwem, iż III Rzeczpospolita schodzi pod rządami Donalda Tuska na manowce bezprawia. Najsmutniejsze jest jednak to, że koszty odejścia od demokratycznych procedur okażą się, jak zwykle, najbardziej dotkliwe dla Polaków.

Dr Tadeusz Witkowski

Autor jest publicystą specjalizującym się w literaturze i w najnowszej historii Polski, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych.

Nic nie działo się bez wiedzy Parulskiego

Z Bogdanem Święczkowskim, byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prokuratorem Prokuratury Krajowej w stanie spoczynku, działaczem stowarzyszenia „Ad Vocem”, rozmawia Anna Ambroziak

Prokurator wojskowy płk Mikołaj Przybył, który prowadził postępowanie związane z rzekomymi kontaktami Marka Pasionka z mediami, po tym jak bronił decyzji procesowych podjętych w poznańskiej prokuraturze, próbował popełnić samobójstwo.

– Nie znamy motywacji pana prokuratora Przybyła. Możemy tylko domniemywać, co było powodem tej próby samobójczej. Niewątpliwie, moim zdaniem, było to związane z jego funkcjonowaniem w prokuraturze poznańskiej.

Prokurator Przybył w swoim komunikacie potwierdza fakt kontaktowania się prokuratora nadzorującego postępowanie w sprawie katastrofy z obcym wywiadem. Oczywiście w domyśle chodzi o prokuratora Marka Pasionka.

– Mogę powiedzieć jedno: nie zgadzam się z tym stwierdzeniem pana prokuratora Przybyła, że prokurator Pasionek działał niezgodnie z zasadami pracy prokuratorskiej. Panu prokuratorowi Pasionkowi należą się wyrazy uznania za to, że próbował uzyskać informacje niezbędne do postępowania przygotowawczego związanego z katastrofą smoleńską. Ważne jest natomiast, biorąc pod uwagę to oświadczenie prokuratora Przybyła, czy ktoś nie wpłynął na taką, a nie inną jego decyzję. To jest osoba, która doskonale zna prokuratora szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztofa Parulskiego, która – jak wiemy – to śledztwo dotyczące przecieku ze śledztwa smoleńskiego prowadziła na polecenie właśnie pana Parulskiego. I być może w tym momencie płk Przybył uznał, że jest kozłem ofiarnym działań podjętych przez niego w śledztwie. Tak zrozumiałem jego oświadczenie, że m.in. informował o swoich działaniach i Parulskiego, i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, także w zakresie żądania treści SMS-ów. I tu muszę powiedzieć, że nie rozumiem stanowiska pana prokuratora Przybyła, dlatego że dotychczas wiadomym było, iż prokurator może żądać swoim postanowieniem wykazu billingów SMS, może żądać podania wielkości pliku, ich daty, natomiast co do treści SMS-ów – tu wymagana jest decyzja sądu. Dlatego nie rozumiem takiego stanowiska pana prokuratora Przybyła, ale być może ktoś z jego przełożonych go w takim przekonaniu utrzymywał. Teraz – biorąc pod uwagę wyniki kontroli przeprowadzonych przez prokuraturę powszechną – muszę powiedzieć, że pan prokurator Przybył mógł poczuć się ofiarą niezrozumiałych zachowań Naczelnego Prokuratora Wojskowego. W moim najgłębszym przekonaniu, cała sprawa przecieków, których źródłem miał być prokurator Pasionek, była całkowicie naciągana i miała na celu pozbawienie go cywilnej kontroli nad tym śledztwem. Po ludzku rzecz biorąc – jestem zdziwiony taką postawą prokuratora Przybyła, choć bardzo mi przykro i życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia.

Pańskim zdaniem, mamy do czynienia z instrumentalnym użyciem prokuratury w walce Parulskiego przeciw Pasionkowi – tak twierdzi mec. Rafał Rogalski – że wszystko należy rozpatrywać w kontekście tej emocjonalnej walki, i tego napięcia płk Przybył nie wytrzymał. Sam płk Przybył twierdził, że stawia się go w złym świetle ze względu na fakt korupcji w wojsku.

– Można zgodzić się z taką tezą. W moim przekonaniu, niestety przy okazji śledztwa smoleńskiego prokuratura wojskowa mogła zostać wykorzystana do realizacji pewnych celów Parulskiego. To jest moje wewnętrzne przekonanie. Chodzi o pozbycie się bezpośredniej kontroli cywilnej nad śledztwem smoleńskim. Rozumiem, że pan prokurator Przybył mógł się czuć zaszczuty. Ale proszę pamiętać, że również ja i wielu innych prokuratorów takiego szczucia doświadczaliśmy przez wiele lat i nikt z nas nie podjął takiego desperackiego kroku. Jednak jednocześnie przykro mi stwierdzić, że pan prokurator Przybył w swoim oświadczeniu zarzucił różnego rodzaju działania m.in. pani prokurator Bednarek czy prokuratorowi Jackowi Skale.

Były też ostre słowa pod adresem Prokuratury Generalnej, a konkretnie prokuratora Mateusza Martyniuka, który miał utrudniać śledztwo. Jak oświadczył Przybył, i on, i prokurator Skała, i Bednarek wydali wyrok śmierci na prokuratora kpt. Łukasza Jakuszewskiego, który żądał wydania danych abonentów numerów telefonicznych…

– Broniąc się, nie należy nigdy atakować innych osób, bo to może przynieść negatywne rezultaty. W moim najgłębszym przekonaniu, są to poważne błędy świadczące o nieznajomości w tym zakresie przepisów i procedur. Dla mnie jako szefa ABW oraz wieloletniego prokuratora ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej było zawsze jasne, że o ile możemy żądać wykazu połączeń czy SMS-ów, to nie przypominam sobie sytuacji, aby prokurator zwracał się o ich zawartość merytoryczną. Z tego zresztą co wiem, te treści SMS-ów ani rozmowy nie są przechowywane przez operatorów, chyba że jest postanowienie sądu o kontroli.

Próba uzyskania treści SMS-ów i billingów jest łamaniem prawa?

– W moim przekonaniu – tak. Jest art. 218 kodeksu postępowania karnego, który mówi o pewnych sytuacjach związanych z wykazem i wielkością SMS-ów czy połączeń telefonicznych. Natomiast w zakresie ich treści moim zdaniem ma zastosowanie art. 241 kpk. Tak więc postanowienie prokuratora co do ich treści było niezgodne z prawem. W tym względzie nie zaistniała jeszcze jednak żadna decyzja procesowa, dlatego dziwię się takiej, a nie innej decyzji pana prokuratora Przybyła, jeżeli miałaby być z tym związana. Chyba że o czymś nie wiemy i że wobec prokuratora Przybyła zostało wszczęte jakieś postępowanie dyscyplinarne czy karne.

Seremet zaprzeczył, by zmiany strukturalne w prokuraturze wojskowej miały na celu degradowanie pozycji wojskowych.

– Tego nie wiem. Wiem, co próbował zrobić z prokuratorami cywilnymi przy okazji tzw. reformy prokuratury powszechnej. Z tego powodu większość przeszła w stan spoczynku.

Mam jak najgorsze zdanie o prokuraturze wojskowej. Gdyby zależało to ode mnie, to byłaby już dawno zlikwidowana. Chodziłoby o utworzenie wydziałów w prokuraturach powszechnych. Proszę pamiętać, że pan prokurator generalny Zbigniew Ziobro zmodernizował prokuraturę wojskową, wprowadził tam śledczych cywilnych czy stworzył wydziały ds. przestępczości zorganizowanej w prokuraturze wojskowej. Niestety, jak się zdaje, ta reforma w dużej części została przez prokuratora Parulskiego zniweczona. W zasadzie prokuratorów cywilnych w NPW czy też WPO już nie ma. Albo są to przypadki jednostkowe. Większość śledczych cywilnych odchodziła do prokuratury wojskowej bardzo niechętnie.

Seremet stwierdził, że prokuratorzy nie inwigilowali dziennikarzy, a nawet nie mieli takiego zamiaru. Stwierdził też, że cała sprawa niepotrzebnie zyskała taki poziom emocji, z histerią włącznie.

– W zakresie żądania billingów całkowicie się z prokuratorem generalnym zgadzam. Natomiast w zakresie treści SMS-ów to już inna sprawa, choć nie dotyczy ona dziennikarzy, ale wszystkich obywateli.

Czy Seremet, mówiąc kolokwialnie, odgrywa się za to, że Parulski odsunął Pasionka bez jego wiedzy?

– Tego nie wiem. Mam nadzieję, że sprawa ewentualnych konfliktów osobistych nie przesłoni dobra państwa. Niewątpliwie, według mnie, jeśli ważyć osiągnięcia zawodowe i osobiste Parulskiego i Pasionka, to nie ma porównania. Pasionek to jeden z najlepszych prokuratorów w kraju, a pan Parulski… jest Naczelnym Prokuratorem Wojskowym. Tak czy inaczej, prokuratura wojskowa musi ulec reformie i likwidacji wcześniej czy później. Natomiast po wczorajszej konferencji prasowej gen. Parulskiego nie wyobrażam sobie, aby prokurator generalny nie wniósł o jego odwołanie. Przecież Parulski w zasadzie bezpardonowo zaatakował prokuraturę cywilną. Czyżby w Polsce już obowiązywał stan wojenny?

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 10 stycznia 2012, Nr 7 (4242)

Spójrzmy na wojskowy kontekst

O nieprawidłowościach w wojsku, agenturze wśród dziennikarzy oraz aferach związanych z WSI portalowi Stefczyk.info mówi dziennikarz śledczy Witold Gadowski.

Stefczyk.info: Jak Pan ocenia dzisiejsze wydarzenia z Poznania? Co w Pana ocenie stoi za próbą samobójczą płk. Przybyła?

Witold Gadowski: Pułkownik Mikołaj Przybył wygląda na bardzo silnego człowieka, i psychicznie, i fizycznie. Człowiek w mundurze, słusznej postury, grający do końca swoją rolę. Konferencję prasową kończył przecież z uśmiechem na ustach. To świadczy o tym, że to jest bardzo twardy człowiek. I on targnął się na swoje życie. Prawdopodobnie miał wszystko zaplanowane.

Głównym tematem oświadczenia prok. Przybyła była sprawa śledztwa smoleńskiego. Jednak niejako na marginesie pojawił się ważny wątek przestępstw gospodarczych w wojsku. Co w Pana ocenie było najważniejszym przekazem prokuratora?

Sprawą, która umknęła w pierwszych komentarzach, było stwierdzenie, że prokuratura znajduje się pod ogromną presją, że usiłuje się metodami prowokacji zbić prokuraturę z pewnego toku śledztwa smoleńskiego. Innym bardzo ważnym wątkiem była sprawa najważniejszych śledztw dotyczących korupcji w armii. Zwrócił również uwagę na to, że dziennikarze są wprowadzani w błąd i szczuci. To bardzo poważna sprawa, dotycząca aktywnej agentury służb w świecie mediów. Środowisko dziennikarskie nigdy nie rozliczyło się ze swojej przeszłości, z działalności agentury działającej wewnątrz środowiska.

Prokurator Przybył wspominał o śledztwach dot. przestępstw wojskowych. Na ile ważny w tej sprawie jest kontekst wojskowy?

On jest bardzo istotny. Nie wiem, dlaczego prok. Przybył targnął się na swoje życie. Tego zapewne dowiemy się jedynie, gdy sam pułkownik wyjaśni swoje motywacje. Jednak kontekst jest bardzo interesujący. Rozmawiałem kiedyś z byłym oficerem WSI. On opisał mi taką historię. Jedno z ważnych konsorcjum, które wykonywało ekspertyzę na temat polskiego przemysłu stalowego, uzyskało nieuprawniony dostęp do informacji objętych tajemnicą państwową. Informacje te dotyczyły polskich zakładów zbrojeniowych. Ten oficer mówił, że prowadził sprawę operacyjnego rozpracowania przedstawiciela tegoż konsorcjum z oficerem niemieckiego wywiadu. Podczas tego spotkania tajne informacje zostały sprzedane Niemcom.

Co się potem stało?

Notatka na ten temat, wraz z materiałami operacyjnymi, została przekazana do szefostwa WSI. Sprawie ukręcono łeb, a oficerowi zakazano zajmowanie się tą kwestią. Te wydarzenia miały miejsce na początku lat 90. Późniejsze patologie znajdują się w Raporcie z weryfikacji WSI – sprawa mafii paliwowej, gazowej, afera konsorcjum Victoria itd. Afer związanych ze służbami jest zdecydowanie więcej. Warto przypomnieć również ostatnie aresztowanie W. w Krakowie.

O co chodzi w tej sprawie?

W. to jest człowiek, który miał bardzo dobre relacje z oficerami WSI oraz ordynariatem polowym WP. Dodatkowo, dysponował tajnymi informacjami, dotyczącymi kolejnych afer – nieprawidłowości w WAT oraz powiązań ludzi WSI z oficerem STASI. W tej chwili ten b. funkcjonariusz robi interesy w Polsce. Wszystkie te sprawy zostały przejęte, a sam W. trafił do aresztu. Dodatkowo, należy pamiętać, że w wojsku dochodzi do nieprawidłowości związanych z przetargami i zamówieniami na sprzęt. To wszystko tworzy obraz polskiej armii, jako poletka niesłychanej korupcji i samowoli.

Dlaczego ten kontekst jest istotny przy sprawie Przybyła?

Jego pominąć nie można przy spojrzeniu na to, co wydarzyło się dziś. Ja do dziś jeżdżę po prokuraturach i składam zeznania ws. mafii paliwowej i gazowej. Kilka dni temu składałem zeznania w prokuraturze w Warszawie. Wypytywano mnie o prowokację przeciwko prok. Markowi Wełnie. Wówczas był on szefem zespołu ścigającego mafię paliwową. Przy okazji rozmawiałem ze świadkiem, który posądził prok. Wełnę o wzięcie łapówki. On mówił teraz, że został wyszkolony przez WSI, w jej siedzibie. Pokazano mu, jak ma przejść test na wariografie, jak ma złożyć zeznania przeciwko Wełnie. To wszystko jest bardzo istotne przy okazji analizy ostatnich wydarzeń.

Jednak czy te sprawy wiążą się jakoś ze Smoleńskiem?

O takich powiązaniach mówię od dwóch lat. Lotnisko w Smoleńsku ma swój kontekst militarny. Ono było wykorzystywane do transportu broni, który prowadził Wiktor But. On sprzedawał broń m.in. do Afryki, do Rwandy. But dostarczył technologię plemionom Tutsi i Hutu do walki. Nigdy nie sprawdzono tego wątku, nigdy nie zbadano dokumentacji lotniska, dlaczego było utrzymywane i co się na nim działo. Tymczasem But miał przecież powiązania w Polsce. Jednym z jego współpracowników był Jeremiasz Braniewski „Baranina”. W przemycie broni brali udział również oficerowie WSI. Pisali o tym ostatnio dziennikarze słoweńscy.

Rozmawiał Stanisław Źaryn

Za: Stefczyk.info (09.01.2012)

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 10 stycznia 2012, Nr 7 (4242) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20120110&typ=my&id=my07.txt

Skip to content