Aktualizacja strony została wstrzymana

Boże Narodzenie w Polsce – rok 2006 i 2011 – Stanisław Michalkiewicz

Tak przyzwyczailiśmy się do Bożego Narodzenia, że nie przychodzi nam do głowy, iż dzisiaj byłoby ono znacznie trudniejsze niż wtedy, za czasów Oktawiana Augusta, a kto wie, czy w ogóle możliwe? Wprawdzie archanioł Gabriel twierdził, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego”, więc pewnie znalazłby się jakiś trick na obejście surowych standardów politycznej poprawności, ale nie ulega kwestii, że komplikacji byłoby co niemiara.

Pan Jezus, jak wiadomo, tylko dlatego urodził się w Betlejem, że cesarz Oktawian będąc w tarapatach finansowych, nakazał by „spisano wszystek świat”, tj. wszystkich podatników, żeby pobrać od nich pogłówne i w ten sposób złagodzić deficyt budżetowy. Więc Józef z brzemienną Marią ruszyli w podróż, pewnie w towarzystwie wielu innych osób, których cesarski rozkaz podobnie zmobilizował. Nietrudno się domyślić, że przy takim poruszeniu trudno było kupić nawet coś do jedzenia, nie mówiąc już o noclegu. Toteż zapewne z wielkim trudem ulokowali się w jakiejś stajni, no i tam właśnie urodził się Syn Boży.

Na szczęście ówczesne władze państwowe interesowały się ludźmi bardzo pobieżnie, nie wtrącając się do ich życia rodzinnego. Gdyby jednak Pan Jezus narodził się w podobnych warunkach dzisiaj gdzieś w Polsce, prawdopodobnie zaczęłyby się poważne problemy. Natychmiast do stajenki przybyłaby ekipa TVN-24 z panią red. Justyną Pochanke, która nakręciłaby wstrząsający felieton filmowy, do czego doprowadziły rządy braci Kaczyńskich, że kobiety muszą rodzić dzieci po stajniach. Donald Tusk na zwołanej jeszcze tej samej nocy konferencji prasowej zażądałby ustąpienia rządu i rozpisania nowych wyborów. W międzyczasie do stajenki przybywałyby kolejne ekipy telewizyjne i radiowe, a także tłumy fotoreporterów, z których każdy chciałby uzyskać ujęcie lepsze od konkurencji. W tych warunkach musiałoby dojść do przepychanek, a nawet bójek, być może z udziałem Józefa, który pewnie już po godzinie miałby dosyć całego tego towarzystwa, wypytującego go, a to o to, a to o tamto i bezceremonialnie zaglądającego we wszystkie kąty…

W takiej sytuacji na pewno pojawiłaby się policja i w tym momencie wydałoby się, że ani Józef, ani Maria, nie mają dowodów osobistych, a ponieważ żaden z policjantów nie znałby przecież języka aramejskiego, nie byłoby innego wyjścia, jak zabrać Józefa na komisariat do wyjaśnienia, zaś Marię z Dzieciątkiem – do policyjnej izby dziecka.

W międzyczasie jednak relację w TNV-24, łącznie ze zdjęciami z bójki i interwencji policji, obejrzałby redaktor dyżurny z „Gazety Wyborczej” i powiadomił ścisłe kierownictwo, które uznałoby z pewnością, że to znakomity materiał do akcji „rodzić po ludzku”, a zarazem okazja do skrytykowania ohydnego reżimu braci Kaczyńskich, którym wytknięto by koncentrowanie się na lustracji i rozliczeniach, a ignorowanie ludzkich, a zwłaszcza kobiecych potrzeb. Następnego dnia jednak odezwałyby się organizacje feministyczne i proaborcyjne. Podniosłaby się fala krytyki pod adresem Józefa, ale również pod adresem Marii, że z karygodną lekkomyślnością zdecydowała się urodzić Dziecko w takich warunkach. W radykalnych pismach kobiecych Józef zostałby okrzyknięty „męską szowinistyczną świnią”, zaś Magdalena Środa w rozmowie z Kazimierą Szczuką w „Gazecie Wyborczej”, na przykładzie Marii skrytykowałaby bezmyślną uległość kobiet.

W rezultacie Maria i Józef zostaliby uznani za „toksycznych rodziców”, a sąd bombardowany apelami organizacji feministycznych i gejowskich i oblegany przez naprędce zorganizowane pikiety, nakazałby odebranie im praw rodzicielskich i umieszczenie Jezusa w Domu Małego Dziecka. Wykonaniu tego postanowienia sądu towarzyszyłyby rozdzierające sceny.

Zanoszącą się od płaczu Marię konwojowałoby aż trzech policjantów, podczas gdy Józefa, który próbowałby stawić desperacki opór, obezwładniono by przy użyciu paralizatora i skutego kajdankami odwieziono by na rozprawę w 24-godzinnym sądzie, który za czynną napaść na policjantów skazałby go na dwa lata więzienia bez zawieszenia. Tymczasem w Domu Małego Dziecka pielęgniarki porobiłyby sobie pamiątkowe zdjęcia z Jezusem w kieszeni fartucha i w różnych innych pozach. Dopiero trzeciego dnia nastąpiłby przełom. Policyjne dochodzenie wykazałoby, że Józef, Maria i Jezus są pochodzenia żydowskiego. „Gazeta Wyborcza” natychmiast przyjęłaby poważny, oskarżycielski ton, kierując zarzuty pod adresem właścicieli stajni, że wykorzystali przymusowe położenie wędrowców, by ulokowaniem w stajni upokorzyć ich z powodu ich pochodzenia, a kto wie, czy też nie w intencji zgładzenia Jezusa, poprzez specjalne stworzenie mu prymitywnych warunków egzystencji.

Ze Stanów Zjednoczonych specjalnym samolotem przyleciałyby ekipy telewizyjne, piętnujące w swoich audycjach organiczny polski antysemityzm i ilustrujące drastyczne obrazy komentarzami dra Edelmana i profesora Bartoszewskiego. Po okolicy rozbiegliby się dziennikarze śledczy w poszukiwaniu powiązań właścicieli stajni z Młodzieżą Wszechpolską lub Samoobroną, a do redakcji „GW” i wszystkich telewizji zgłaszaliby się tłumnie naoczni świadkowie, gotowi za wynagrodzeniem zaświadczyć, co tam będzie trzeba.

Oczywiście Józef natychmiast zostałby zwolniony z więzienia, natomiast sędzia, który go skazał, poprosiłby o bezterminowy urlop zdrowotny. Nie udzielono by mu go jednak, bo właśnie do sądu wpłynąłby wniosek o natychmiastowe aresztowanie właścicieli stajni pod zarzutem kłamstwa oświęcimskiego, z jednoczesnym skierowaniem na przymusowe badania psychiatryczne do szpitala w Tworkach. I tak właśnie by się stało.

Tymczasem wypuszczony z więzienia Józef, pośpieszyłby do Marii, razem odebraliby Jezusa z Domu Małego Dziecka i w przebraniu wieśniaków staraliby ukryć się w tłumie wypełniającym Dworzec Centralny, bo właśnie ABW ogłosiła alarm z powodu zagrożenia terrorystycznego. Ponieważ nadal nie mieli żadnych dokumentów, wiedzieliby, że grozi im powtórne aresztowanie. A oto właśnie z obydwu stron zbliżały się patrole, dokładnie legitymujące wszystkich podróżnych. I w tym momencie Pan Bóg…

Czyż to nie szczęście, że Pan Jezus narodził się w czasach cesarza Oktawiana Augusta, kiedy to wprawdzie były już urzędy skarbowe, ale jeszcze nie było ani „Gazety Wyborczej”, ani TVN-24, ani feministek, ani organizacji sodomitów ani rzeczników praw dziecka?

Dzięki temu starczyło czasu na chóry anielskie i na pasterzy, a nawet Trzej Królowie nie zostali aresztowani ani pod zarzutem sprzyjania terroryzmowi, ani nawet pod zarzutem przemytu narkotyków pod postacią mirry i kadzidła, jak też wartości dewizowych pod postacią złota.

***

Tak było w roku 2006. Teraz wyglądało to inaczej i to od samego początku, kiedy na nocnym niebie pojawiła się jaskrawa gwiazda. Na ulice Warszawy wyległy tłumy, kierując się w stronę Krakowskiego Przedmieścia, pod Pałac Namiestnikowski. Policja wespół ze Strażą Miejską w pośpiechu ustawiała bariery blokujące dostęp do pałacu, co część demonstrantów sprowokowało do wznoszenia okrzyków przeciwko prezydentowi Komorowskiemu i rządowi premiera Tuska. Jednak w miarę upływu czasu przybywało manifestantów życzliwych rządowi i prezydentowi. Między obydwiema grupami dochodziło do przepychanek, na które policjanci, ani strażnicy miejscy nie reagowali. Tymczasem prezes Prawa i Sprawiedliwości na specjalnej konferencji prasowej wyraził pogląd, że gwiazda zapowiada rychłe wykrycie pełnej prawdy o katastrofie smoleńskiej i wezwał wszystkich Polaków do czujności w obliczu nadchodzących przełomowych wydarzeń. Zaproszony do TVN poseł Niesiołowski tocząc pianę oświadczył Monice Olejnik, która najwyraźniej nie mogła już powstrzymać aprobującego potakiwania, że prezes Kaczyński cierpi na schizofrenię bezobjawową i wyraził nadzieję, że rząd wkrótce położy kres zarówno warcholstwu jak i nieprzewidzianym iluminacjom. I rzeczywiście; premier Tusk molestowany przez dziennikarzy oświadczył, że żarty się skończyły, a państwo musi udowodnić, że panuje nad sytuacją.

Kiedy na Krakowskim Przedmieściu narastało napięcie między zwolennikami i przeciwnikami prezydenta i rządu, nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się grupka mężczyzn wyglądających na bezdomnych, którzy głośno wołali, iż w okolicach węzła ciepłowniczego na Czerniakowie pojawili się aniołowie śpiewający w jakimś obcym języku kolędę o znajomym refrenie: „gloria, gloria in excelsis Deo” – i zachęcali zebranych, by śpiesznie podążyli do owego węzła, w którym właśnie narodził się Syn Boży . Ich gorączkowe próby zwrócenia na siebie uwagi wreszcie odniosły skutek; obydwie grupy dotychczasowych przeciwników wystąpiły przeciwko nim. Jedni wołali, żeby ich nie słuchać, bo to są prowokatorzy nasłani przez rząd w celu rozbicia demonstracji przed Pałacem Prezydenckim, inni – że od denaturatu pewnie już im się kompletnie we łbach pomieszało i żeby jak najszybciej stąd sp…lali, bo w przeciwnym razie co do jednego wylądują w izbie wytrzeźwień, a tam dostaną takie bęcki, że nie tylko zobaczą anioły, ale wszystkie gwiazdy na raz. Ponieważ policja ożywiła się, jakby do interwencji, zaniedbani mężczyźni ucichli w mgnieniu oka, w pośpiechu wycofali się poza zasięg ulicznych świateł i zniknęli w mroku.

A jednak ich pojawienie się nie przeszło bez echa. Niektórzy demonstranci jak na komendę sięgnęli po telefony komórkowe i przyciszonym głosem relacjonowali komuś przebieg wydarzeń: – „tak, na Czerniakowie, w węźle ciepłowniczym. Gdzie? Tego nie mówili, ale podobno ta pieprzona gwiazda wisi właśnie tam dokładnie w zenicie. Bez odbioru” . Wkrótce w okolicach węzła ciepłowniczego zaroiło się od migocących na niebiesko świateł radiowozów. W górze jakby słychać było coś na podobieństwo śpiewu, czy muzyki, ale trudno było się zorientować, czy rzeczywiście, bo wszystko ginęło w hałasie czynionym przez policyjne syreny. Policjanci przybyli najwcześniej już przesłuchiwali napotkanych tutaj spóźnionych przechodniów, ale ci ani niczego nie widzieli, ani niczego nie słyszeli – chociaż tajemnicza gwiazda jaskrawo płonęła dokładnie nad ich głowami. Inna ekipa policyjna otworzyła pokrywę włazu i zeszła do węzła ciepłowniczego. Co tam robili – nie wiadomo, ale wkrótce zaczęli kolejno wychodzić, prowadząc między sobą słaniającą się, nędznie ubraną kobietę z dzieckiem na ręku i jakiegoś brodatego mężczyznę. Dowódca patrolu zameldował przez radio, że zatrzymał kobietę z niemowlęciem i mężczyznę bez żadnych dokumentów i że to chyba jacyś nielegalni cudzoziemcy. Jego rozmówca najwyraźniej wydał mu jakiś rozkaz, bo gestem pokazał kobiecie i mężczyźnie, by wsiadali do radiowozu, wsiadł sam i ruszył na sygnale w kierunku Śródmieścia – a za nim cała kawalkada błyskających niebieskimi światłami i wyjących samochodów. Na Rakowieckiej pierwszy radiowóz z zatrzymaną parą wjechał przez bramę do aresztu śledczego, za nim – jeszcze trzy, zaś pozostałe zaparkowały w okolicy, gdzie tam który mógł.

Tymczasem w kierunku Krakowskiego Przedmieścia, gdzie naprzeciwko Pałacu Namiestnikowskiego gęstniał falujący tłum podążały limuzyny z politykami. Przybył poseł Palikot w towarzystwie posła Biedronia i potężnie zbudowanej osoby o dokumentach wystawionych na nazwisko Anna Grodzka. Nie wiadomo skąd zjawiła się grupa gitarzystów na czele z niejakim Nergalem, uchodzącym wśród swoich fanów za przedstawiciela Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie. Na zaimprowizowanej estradzie rozpoczął się – pożal się Boże – koncert to znaczy – na tle gitarowego jazgotu Nergal w języku podobnym do angielskiego wykrzykiwał jakieś słowa, a najczęściej – „fuck of”. Zwolennicy rządu podskakiwali z ukontentowania, wyli i klaskali z uciechy, zaś przeciwnicy – gwizdali i krzyczeli „hańba!” Kiedy Nergal wreszcie przestał, głos zabrał poseł Palikot mówiąc, że należy doprowadzić do ostatecznego rozwiązania kwestii chrześcijańskiej, bo w przeciwnym razie co i rusz będziemy mieli do czynienia z awanturami połączonymi z wykorzystywaniem bezdomnych do urządzania historycznych inscenizacji. Tymczasem wszystkiemu winne są międzynarodowe korporacje i pozostający na ich usługach Jarosław Kaczyński. Wezwał do zapisywania się do Ruchu Palikota, regularnego płacenia podatków i składek oraz głosowania na rekomendowanych przezeń kandydatów, którzy na pewno położą kres klerykalizacji Polski.

Kolejna seria wrzasków wydawanych przez Nergala w języku podobnym do angielskiego anonsowała wystąpienie eurodeputowanej Joanny Senyszyn, która charakterystycznym głosem potępiła rozpanoszone religianctwo i gwiaździarskie iluminacje. Wezwała do regularnego płacenia podatków i składek, no i oczywiście – głosowania na lewicę. Po kolejnym nergalowym przerywniku przemówił przedstawiciel „Krytyki Politycznej”, ostrzegając przed odradzającym się w Polsce faszyzmem, którego jaskrawym symbolem są astrologiczne sztuczki z gwiazdą i fałszywe pogłoski o śpiewających aniołach, podczas gdy wiadomo, że aniołów „nie ma”, a śpiewać to może Nergal. Wszystkie te przemówienia były przyjmowane z entuzjazmem przez przybywających coraz liczniej zwolenników rządu, którzy, mówiąc nawiasem, sprawiali wrażenie coraz mocniej pobudzonych alkoholem – oraz gwizdami i wrogimi okrzykami strony przeciwnej, coraz bardziej jednak spychanej na obrzeża.

Podczas gdy na Krakowskim Przedmieściu produkowali się politycy, w areszcie śledczym na Rakowieckiej zatrzymanych poddano badaniu III stopnia, prowadzonym przez specjalistów z Instytutu im. Herodowitza, przybyłych specjalnym samolotem z Izraela. O co specjaliści pytali – co przesłuchiwani mówili w odpowiedzi – tego nikt już nie potrafi powtórzyć i to nie tylko dlatego, że badanie odbywało się w języku obcym, ale przede wszystkim dlatego, że niepodobna dziś dotrzeć do bezpośrednich uczestników tamtych wydarzeń. Strzępy wiadomości, jakie udało nam się uzyskać, pochodzą od niższych funkcjonariuszy, którzy nie byli obecni w pomieszczeniach, gdzie badanie się odbywało, a tylko słyszeli dobiegające stamtąd wycie brodatego mężczyzny i przeraźliwe krzyki owej nędznie ubranej kobiety. Dziecko w tym czasie pozostawało podobno pod opieką lekarzy i sanitariuszy Pogotowia Ratunkowego, osadzonych w areszcie śledczym na Rakowieckiej w związku ze wznowieniem postępowania w sprawie zabójstwa Grzegorza Przemyka.

ABW ujawniła bowiem fakty i okoliczności potwierdzające pierwotną wersję wydarzeń. O co konkretnie chodzi – nie wiadomo, bo na mocy postanowienia niezawisłego sądu, osadzeni nadal przebywają w areszcie bez prawa korespondencji, ani widzeń. Z tych też źródeł pochodzi niewiarygodna i niemożliwa do sprawdzenia informacja, że w kilka dni później areszt śledczy na Rakowieckiej odwiedził rosyjski premier Włodzimierz Putin, kanclerz Niemiec Angela Merkel i amerykański prezydent Barack Obama. Jedyną poszlaką wskazującą na taką możliwość jest rozmowa podsłuchana w pewnej restauracji przez kelnera. Jeden z obsługiwanych przez niego gości twierdził, że jest kontrolerem lotów i że niedawno przyjmował na Okęciu samolot Air Force One. Kelner słyszał to wyraźnie, bo gość był pijany i mówił bardzo głośno, zwracając uwagę sąsiednich stolików.

Coś zagadkowego musiało się jednak wydarzyć, bo wkrótce po tej rzekomej wizycie trójki przywódców, zatrzymani wraz z dzieckiem zniknęli z aresztu śledczego przy Rakowieckiej. Kto podjął decyzję o ich zwolnieniu, dokąd się stamtąd udali – niepodobna stwierdzić, ponieważ minister sprawiedliwości Jarosław Gowin konsekwentnie zaprzecza, by ktokolwiek taki był w ogóle przez policję zatrzymany, by był przetrzymywany w areszcie przy ul. Rakowieckiej, a zwłaszcza – by był przesłuchiwany przez specjalistów z Instytutu im. Herodowitza, którego też w ogóle nie ma. Na ten temat krążą rozmaite opowieści; że wszyscy zostali skrytobójczo zamordowani, albo – że w nie dający się ustalić sposób opuścili areszt udając się w nieznanym kierunku. Niepodobna ani tego potwierdzić, ani temu zaprzeczyć, bo jedyną pewną wiadomością jest ta, że pewnej nocy w rejonie aresztu śledczego przy ul. Rakowieckiej rozległy się hałasy przypominające stłumione detonacje. Czy inicjatywa ustawodawcza, jaką w imieniu Ruchu Palikota zgłosiła do laski marszałkowskiej posłanka Wanda Nowicka, by rozszerzyć prawo kobiet do zdrowia reprodukcyjnego nie tylko na dzieci jeszcze nie urodzone, ale również – na noworodki do 6 miesięcy życia, pozostaje w jakimś związku z tamtymi wydarzeniami – trudno powiedzieć tym bardziej, że i gwiazda zniknęła tak samo nagle, jak się pojawiła.

Indagowani w tej sprawie uczestniczący w telewizyjnym programie „Tomasz Lis na żywo” przedstawiciele duchowieństwa w osobach JE bpa Tadeusza Pieronka i przewielebnego ks. Adama Bonieckiego, któremu władze zakonne, na prośbę red. Michnika i prezydenta Komorowskiego cofnęły zakaz publicznych wystąpień zgodnie oświadczyli, że Kościół powinien unikać i konsekwentnie unika mieszania się do polityki, że w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej najważniejsze jest przestrzeganie demokratycznych procedur, zgodnie ze standardami, wyznaczonymi przez władze Unii Europejskiej, przyjaźni i współpracy między bratnimi narodami i społecznej solidarności, wyrażającej się w przestrzeganiu obowiązku płacenia podatków i składek.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    serwis „Nowy Ekran” (www.nowyekran.pl)    26 grudnia 2011

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2332

Skip to content