Aktualizacja strony została wstrzymana

Niewygodna prawda

– Narastanie nacjonalistycznych nastrojów, kult UPA, zakłamywanie lub usprawiedliwianie zbrodni nie sprzyja pojednaniu z Ukraińcami – mówi Władysław Siemaszko, były żołnierz AK i współautor pracy „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia”.

W Lublinie oficjalnie „wyzwolonym” przez Armię Radziecką Władysław Siemaszko miał sporo kontaktów konspiracyjnych, wynikających z pełnienia przez niego funkcji oficera do zadań specjalnych, co ułatwiło mu ponowne nawiązanie współpracy ze strukturami podziemnymi.

Fot. wolyn1943.eu.interii.pl

– Udało mi się nawiązać kontakt z porucznikiem Janem Kowalskim komendantem garnizonu AK we Włodzimierzu – wspomina. – Był to farmaceuta, który uciekł do Lublina, uprzedzony przez Węgrów, kwaterujących w jego domu, że może zostać aresztowany przez Niemców. Wywiad niemiecki zaobserwował bowiem, że jego aptekę odwiedza za dużo ludzi, którzy przychodzą nie wiadomo po co, bo nie kupują lekarstw. Po przedostaniu się do Lublina zaczął działać w tutejszej konspiracji. Gdy się do niego zgłosiłem, przekazał mnie do dyspozycji Okręgu Lubelskiego AK. Ponownie trafiłem do wywiadu. Byłem łącznikiem między Lublinem a Hrubieszowem. Krążyłem między tymi miastami, zajmując się głównie zbieraniem rozproszonych żołnierzy naszej dywizji i przekazywaniem ich do oddziałów, które przedostały się za Bug i stacjonowały w lasach, wypoczywając po przejściach na Wołyniu. Miałem do dyspozycji trochę pieniędzy. Które dawałem tym naszym rozbitkom informując, gdzie się mają udać. Najpierw kierowałem ich na punkt konspiracyjny, gdzie załatwiano im kenkartę, bez której nie mogliby się poruszać po Lubelszczyźnie zajętej jeszcze przez Niemców. Do moich ważniejszych zadań tego okresu należało dowiezienie do dywizji stacjonującej w Lasach Parczewskich nowego dowódcy, który przejął ją z rąk majora Kowala, który po śmierci  pułkownika „Oliwy” tymczasowo pełnił jego obowiązki. Oficerem tym był ppłk Tadeusz Sztumberk-Rychter „Źegota”. Zawiozłem go w okolice Lasów Parczewskich i skontaktowałem z mjr „Kowalem”. Przy okazji przekazałem mu również sporą sumę pieniędzy zarówno polskich złotych, jak i dolarów na potrzeby dywizji. Po powrocie do Lublina postanowiłem dołączyć do dywizji.

Zgodził się na współpracę z Niemcami

– Gdy szykowałem się do drogi, przełożeni z lubelskiego okręgu dali mi pod „opiekę” porucznika Kulczyckiego – „Olgierda”, który na Wołyniu opuścił swój batalion, przedostał się do Włodzimierza, gdzie został aresztowany. Przewieziono go do więzienia w Radomiu i w nim w efekcie przesłuchiwań Gestapo, zgodził się na współpracę z Niemcami. Ci go wypuścili, a on przyjechał do Lublina i za moim pośrednictwem nawiązał kontakt z dowództwem Okręgu AK w Lublinie. Moi przełożeni polecili mi dostarczyć go do sztabu dywizji, który wówczas kwaterował w Kozłówce. Wyruszyłem wraz z nim do tej miejscowości, zabierając po drodze żonę z ochronki, w której pracowała. Przybyliśmy do dywizji, gdy Sowieci zaczęli wielką ofensywę, w wyniku której błyskawicznie zajmowali Lubelszczyznę. Gdy oddałem „Olgierda” jakiemuś oficerowi i czekałem na dalsze dyspozycje, rozeszła się wiadomość, że dywizja ma skoncentrować się na żądanie Sowietów w Skrobowie. Tam nas otoczono i rozbrojono. Ja, nie czekając co będzie dalej, postanowiłem stamtąd uciec wraz z kapelanem dywizji, księdzem z Kowla. Jakoś udało mi się dotrzeć do Lublina, gdzie zatrzymałem się u mojego przyjaciela Włodzimierza Sławoja Dębskiego, oficera informacyjnego dywizji, który nie mógł dołączyć do niej wcześniej, bo był kaleką, pozbawionym nogi. Gdy się u niego zakwaterowałem, zacząłem szukać swojej żony, która gdy dotarliśmy do dywizji, została przydzielona jako sanitariuszka do batalionu „Jastrzębia”. Wróciłem znowu w okolice Skrobowa, gdzie żona jeszcze przebywała. Z różnymi perypetiami udało nam się wrócić do Lublina, gdzie zamieszkaliśmy u wuja żony. Z polecenia mjr „Źegoty” oficera sztabu dywizji utworzyliśmy z porucznikiem Kowalskim punkt likwidacyjny dywizji. Dostaliśmy pieniądze, jakieś tam ubrania i każdemu żołnierzowi , który się zgłosił, udzielaliśmy  zapomogi, dawaliśmy jakieś spodnie czy marynarkę, załatwialiśmy kenkartę, która umożliwiała dostanie legalnych dokumentów. Gdy tak urzędowaliśmy sobie niemal półlegalnie zobaczyliśmy, że przy naszym lokalu zaczynają kręcić się żołnierze.

W głęboką konspirację

– Natychmiast zlikwidowaliśmy ten punkt i weszliśmy w głęboką konspirację. Nie bardzo wiedzieliśmy, co robić. Ja z Kowalskim i innymi oficerami postanowiliśmy dołączyć do Powstania Warszawskiego. Zdołaliśmy dojechać do Otwocka. Tam zakwaterowałem się w jakimś opuszczonym pensjonacie, który wcześniej zajmowali Niemcy. Rano przybiegła do mnie właścicielka pensjonatu, która zdyszanym głosem ostrzegła mnie, że w miasteczku NKWD robi obławę na mężczyzn. Od razu ubrałem się i wybiegłem na ulicę. Zostałem szybko zatrzymany na ulicy przez jakiś patrol sowiecki. Miałem przy sobie jednak mocne dokumenty, z których wynikało, że jestem pracownikiem kolejnictwa. Zacząłem tłumaczyć bojcom, którzy mnie zatrzymali, że właśnie idę do pracy. Ci przeglądali moje dokumenty, usiłowali je odczytać, ale nie bardzo potrafili. W końcu mnie puścili. Moi koledzy oficerowie nie mieli tego szczęścia. NKWD ich zatrzymało i wraz z innymi AK-owcami wywiozło do Riazania. Byli wśród nich m.in. mjr „Źegota” , major „Pogrom” i wielu innych. Wrócili dopiero w 1948 r. Widząc, że nie ma żadnych szans, by przedostać się do Warszawy, postanowiłem wrócić do Lublina. Tu powtórnie „akowałem”, jak określano wtedy działalność konspiracyjną. Szybko jednak zostaliśmy aresztowani z żoną przez „Śmiersz”. Przetrzymywano nas w piwnicach budynku przy ul. Chopina 18, gdzie formacja ta w Lublinie miała swoją ekspozyturę. Tu poddano nas wielomiesięcznemu śledztwu. W zasadzie nic nam nie mogli udowodnić. Zwłaszcza, że nie działaliśmy przeciw Sowietom. Źonę zwolniono w lutym 1945 r. Mnie zaś przekazano władzom polskim. W związku z tym przetransportowano mnie do więzienia w Zamku Lubelskim. Po kilku dniach grono mężczyzn wyprowadzono na dziedziniec zamku, gdzie odczytano wyroki. Ja otrzymałem 5 lat wiezienia. Każdy z nas był wzywany do stolika, przy którym siedziało trzech w wojskowych mundurach. Tu odczytywano formułkę stwierdzającą, że taki a taki postanowieniem sądu wojskowego z artykułu I dekretu o ochronie państwa został skazany na tyle a tyle lat więzienia. Następnie każdy dostawał polecenie – podpisać.

Każdego prześwietlano

 – To był cały proces, po zakończeniu którego odprowadzano do celi. Mnie po tym wyroku wywieziono do Wronek. Tam sobie posiedziałem do 1947 r., kiedy to ogłoszono amnestię. Wtedy wróciłem do Lublina, gdzie mieszkała moja żona. Zacząłem szukać zatrudnienia, o co niestety było bardzo trudno. Każdego przyjmowanego do pracy dokładnie prześwietlano. Dzięki pomocy znajomego przyjęto mnie do młyna „Samopomocy Chłopskiej” w charakterze księgowego. Mieścił się on w miejscowości Dąbie k. Źółkiewki w powiecie krasnystawskim. Moja żona natomiast pracowała jako ekspedientka u mojego wuja. Po pewnym czasie przeprowadziliśmy się z żoną do Bielska-Białej. Wcześniej do tego miasta pojechał wuj, który jakoś się urządził i nas ściągnął. Przyjął nas na mieszkanie u znajomego jeszcze sprzed wojny osadnika wojskowego, którego wywieziono do Kazachstanu, a do Polski udało mu się wrócić wraz z armią Berlinga. Bardzo trudno było mi znaleźć pracę, bo gdzie się tylko zgłosiłem, personalni kręcili nosami. Byli to bowiem przeważnie funkcjonariusze UB albo partyjni. Pierwsze pytanie , jakie mi zadawali brzmiało – czy jesteście partyjni? – Ja odpowiadałem, że nie. Wtedy zawsze słyszałem sakramentalne stwierdzenie – no to wam dziękujemy. – Pomógł mi znajomy, który się przechowywał w rodzinie mojej  żony, a w Bielsku znalazł się, bo był przed wojną instruktorem lotniczym w Warszawie, a w mieście tym działała fabryka mająca coś wspólnego z produkcją samolotów. On został w niej dyrektorem technicznym i zaprotegował mnie na księgowego do jakiejś fabryki urządzeń technicznych, której właścicielem był Niemiec, przebywający w Austrii, w związku z czym znajdowała się ona pod zarządem państwowym. Później przeniosłem się do fabryki pasmanterii, podjąłem studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.

Z Bielska do Warszawy

– Po ich ukończeniu odbyłem aplikację i zostałem wpisany na listę radców prawnych. Do 1979 r. pracowałem jako radca prawny w Zjednoczeniu Przemysłu Wełnianego w Bielsku. Wtedy to ukończyłem 60 lat i postanowiłem przejść na emeryturę. Oczywiście w czasie pracy musiałem wypełniać różne ankiety i byłem nagabywany przez personalnego, żebym wstąpił do partii, ale jakoś zawsze udawało mi się od tego wykręcić. Ów personalny był porządnym człowiekiem. Pochodził z biednej rodziny, trochę udało mu się liznąć szkoły i ludziom raczej nie szkodził. Jak namawiał mnie, żebym dla świętego spokoju wstąpił do partii, to odpowiadałem mu, że tego nie zrobię, bo już mam dość polityki. Proponowałem mu, że jeżeli już muszę należeć do jakiejś organizacji, to mogę się zapisać do Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. Wtedy on wpadał w panikę i mówił – Boże Broń! – zaraz by mnie z pracy zwolnili, że do tego dopuściłem. – Nigdzie więc nie wstępowałem i zbytnio się nie wychylając dotrwałem do emerytury. Udało mi się dostać też pół etatu w Przedsiębiorstwie Budownictwa Lekkiego. Nasza córka Ewa, która po studiach pracowała w Warszawie, postarała się o większe mieszkanie tłumacząc, że musi opiekować się starszymi rodzicami i przeprowadziliśmy się pod koniec 1979 r. z żoną do stolicy.

Na emeryturze Stanisław Siemaszko nie marnował oczywiście czasu. Gdy w 1984 r. w poznańskim miesięczniku społeczno – kulturalnym „Nurt” prof. Jerzy Tomaszewski, związany z Instytutem Nauk Politycznych  Uniwersytetu Jagiellońskiego i Żydowskim Instytutem Historycznym zamieścił kłamliwy artykuł oskarżający Armię Krajową o mordowanie Ukraińców, uznał, że nie ma na co czekać i przystąpił do dokumentowania zbrodni popełnionych przez ukraińskich nacjonalistów na Polakach. Problematyki tej nikt bowiem nie podnosił, a coraz częściej podnosiły się głosy takie jak Jerzego Tomaszewskiego, odwracające kota ogonem.

Postanowił działać

– Istniało niebezpieczeństwo, że jak wymrze nasze pokolenie, to prawda o zbrodniach popełnionych na Wołyniu przez Ukraińców na Polakach zostanie zapomniana lub ofiary staną się katami – wspomina Stanisław Siemaszko. – Postanowiłem więc działać. Zaczęła pomagać mi córka Ewa, a także wielu członków środowiska kombatanckiego – żołnierzy 27 Wołyńskiej Dywizji AK. Wspólnymi siłami zaczęliśmy więc zbierać relacje świadków mordów popełnionych przez Ukraińców na Polakach i różnorakie materiały. Był to do podjęcia tych działań moment ostatni. Wielu świadków umierało i prawda o Wołyniu zaczęła się zacierać. Dopingowało nas to do jak najintensywniejszej pracy. Moja córka, gdy wgłębiła się w lekturę nadsyłanych świadectw, napisanych przez ludzi, którzy ocaleli ze zgotowanego im przez Ukraińców ludobójstwa uznała, że praca nad dokumentowaniem wołyńskich ofiar jest moralnym i obywatelskim obowiązkiem, że trzeba im dać moralną satysfakcję i upamiętnić tragedię ich rodzin, pokazując jednocześnie społeczeństwu polskiemu. Duże znaczenie w naszej akcji odegrał też „Biuletyn Informacyjny” naszego środowiska, działającego wówczas przy ZBOWiD-zie, do którego wiele osób zaczęło nadsyłać swoje relacje. W sumie do biuletynu nadesłano ich 360. Ich opracowaniem zajął się mój kolega, także żołnierz dywizji Jerzy Turowski. Nadesłali je nie tylko żołnierze dywizji, ale członkowie ich rodzin i znajomi. Wspólnie opracowaną dokumentację złożyliśmy w Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich wraz z wnioskiem o ich opublikowanie. Materiały te przeleżały w niej niestety 4 lata. Dopiero w 1990 r. komisja wydała niewielką książeczkę pt.”Zbrodnie nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”. Niestety kolega Jerzy Turowski nie doczekał tej publikacji i zmarł przed jej ukazaniem. Nakład publikacji był oczywiście niewielki i nie zaspokoił całego zapotrzebowania. Dzięki wsparciu finansowemu środowiska dywizji, został wykonany dodruk pracy, który rozszedł się po całej Polsce.  Czytelnicy zaczęli nadsyłać uzupełnienia, sprostowania.

Uzupełnić pracę

– Okazało się, że jest jeszcze wiele mało znanych faktów, o których nie było wiadomości, a nawet te już opisane wymagają uzupełnienia – na przykład danych liczbowych i listy ofiar, albo przebiegu wydarzeń. Postanowiliśmy więc uzupełnić pracę, by ten wątek nieobecny w historiografii jak najpełniej zaprezentować. Zrobiliśmy to podobnie jak wcześniej z konieczności. Nasze środowisko 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK usiłowało zainteresować tematem niektóre środowiska naukowe, ale nie było chętnych do podejmowania żmudnych i czasochłonnych badań. Po 1989 r. temat ukraińskich zbrodni był w dalszym ciągu niemile widziany przez władze i środowiska opiniotwórcze. Ludzie, którzy doszli do władzy uznali, że przeszłość jest mniej ważna od przyszłości i z narodem ukraińskim zgodnie z linią paryskiej „Kultury” trzeba się pojednać ponad wszystko. Została ona zaakceptowana przez „Solidarność” i stosowana w życiu. Nie jest to oczywiście podejście właściwe , bo bez przeszłości nie może funkcjonować żaden naród. Musi być ciągłość wydarzeń, kultury i tradycji, której fundamentem winny być prawda i porządek moralny. Pisząc naszą pracę będącą rozwinięciem pierwszej, opieraliśmy się nie tylko na relacjach, ale sięgaliśmy też do innych materiałów i dokumentów. Konfrontowaliśmy również źródła, by zweryfikować fakty. W rezultacie nasza praca się przeciągnęła do 2000 r., kiedy to udało się nam wydać dwutomowa pracę zatytułowaną „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945 r.” Mogła się ona ukazać dzięki wsparciu wielu instytucji i środowisk, a także osób prywatnych.

Trudna do przecenienia

 Praca Władysława i Ewy Siemaszków jest trudna do przecenienia. Wykonali oni benedyktyńską pracę, którą w normalnym kraju powinien wykonać co najmniej kilkunastoosobowy zespół naukowców. Doskonale dokumentuje ona całokształt ludobójstwa ukraińskiego na wołyńskich Polakach w latach II wojny światowej. Wywołała ona pomruki niektórych filoukraińskich środowisk w Polsce, a także wściekłość środowisk ukraińskich, które podjęły kontrakcje usiłując przekonać społeczeństwo, że to Polacy mordowali Ukraińców, a nie odwrotnie. Jako przykład może służyć praca Oleksandra Deniszczuka zatytułowana „Złoczyny polskich szowinistiw na Wołyni”, a także , książka Wołodymyra Sergijczuka  „Poljaki na Wołyni u roky drugoj switowoj wijni”. Prawda o zbrodniach ukraińskich na Wołyniu dzięki pracy Ewy i Władysława Siemaszków z wolna zaczęła się przebijać do świadomości polskiego społeczeństwa. Ich praca została też doceniona. Otrzymali m.in. Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza oraz Nagrodę Kustosza Pamięci Narodowej. Tę ostatnią dopiero w 2011 r. Po „pomarańczowej rewolucji”, gdy polskie elity polityczne i medialne zaangażowały się w popieranie prezydenta Wiktora Juszczenki, prawda głoszona przez Władysława i Ewę Siemaszków stała się dla nich wyjątkowo niewygodna. Juszczenko zaczął prowadzić politykę gloryfikacji zbrodniarzy z UPA oraz ich duchowych przywódców w rodzaju Stepana Bandery i Romana Szuchewycza. Na Wołyniu niemal na grobach polskich ofiar zaczęto ludobójcom ukraińskim stawiać pomniki…

Pojednanie jeszcze dalekie

– Sytuacja jaka zaistniała na Ukrainie w XXI w. zachęciła nas do kontynuowania prac i przygotowania znacząco uzupełnionej i poprawionej wersji „Ludobójstwa…” mówi Władysław Siemaszko. – Ciężar pracy nad tym przedsięwzięciem przejęła córka. Ja ze względu na stan zdrowia już rzadko opuszczam mieszkanie.

Władysław Siemaszko jest pesymistą, jeśli chodzi o perspektywy pojednania polsko- ukraińskiego. – Narastanie nacjonalistycznych nastrojów, kult UPA, zakłamywanie lub usprawiedliwianie zbrodni nie sprzyja pojednaniu z Ukraińcami – podkreśla. – Owszem, urzędnicy państwowi mogą podawać sobie ręce, ale niewiele z tego będzie wynikało. Jeżeli nie boimy się upominać o prawdę wobec mocarstwowej Rosji, to w relacjach z Kijowem nie żądamy prawdy o Wołyniu, zachowując się bojaźliwie. Takie podejście naszych władz jest zaprzeczeniem partnerstwa i szkodzi Ukrainie, odsuwając ją od standardów cywilizowanego świata. Oddawanie przez nią czci ludobójcom może jej przynieść tylko szkody.

Marek A. Koprowski 

Za: Kresy.pl (16 grudnia 2011) | http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/niewygodna-prawda

Skip to content