Aktualizacja strony została wstrzymana

Ciekawa historia, nudne kino

Największym atutem filmu „80 milionów” jest to, że w ogóle powstał. Niedostatki scenariuszowe i realizacyjne sprawiają jednak, że zamiast liderów wielkiego ruchu społecznego na ekranie widzimy grupę chłopców. Taka „Solidarność” nigdy nie zmieniłaby Polski.

3 grudnia 1981 r. trzej liderzy dolnośląskiej „Solidarności” – Piotr Bednarz, Stanisław Huskowski i Józef Pinior – realizując tajną uchwałę Prezydium Zarządu Regionu Dolny Śląsk, wypłacili z konta związku we wrocławskim oddziale NBP 80 mln złotych. Podobnie jak 10 mln zł pobrane już w kwietniu 1981 r., przekazali je metropolicie wrocławskiemu ks. abp. Henrykowi Gulbinowiczowi. Miało to być zabezpieczenie majątku „S” przed zbliżającym się zbrojnym rozbiciem związku przez komunistyczny reżim. I rzeczywiście, hierarcha zabezpieczył pieniądze, ochronił je nawet przed dewaluacją (przez przewalutowanie) i zwrócił „Solidarności”, która rozliczyła je już po roku 1989. Gdy SB dowiedziała się, gdzie są opozycyjne miliony i zwróciła się o nie do ks. abp. Gulbinowicza, ten spokojnie odpowiedział, że to „nieoprocentowana pożyczka od związku na cele budownictwa sakralnego” …

Pinior w grudniu 1981 r. miał 26 lat, Huskowski – 28, a Bednarz – 32. Byli młodymi liderami regionalnych struktur organizacji liczącej w całym kraju 10 mln członków. W filmie Waldemara Krzystka nie widzę jednak mężczyzn, a chłopców. Nie widzę liderów, a zagubionych młodzieńców. Nie widzę idei, dla której walczą. Wydaje się, że zamiast ideowej akcji, która ma im pomóc pokonać znienawidzony system, szykują się do zwykłej młodzieńczej draki. Nie widzimy skoordynowanych przygotowań reżimu do wypowiedzenia Narodowi wojny. Z kilkoma wyjątkami, o których będzie jeszcze mowa, przeciwnikami młodych działaczy są brutalni, ale nieudolni esbecy, w pewien sposób wzbudzający swoją specyficzną głupotą politowanie graniczące z sympatią.

Oczywiście, nikt liderem się nie rodzi i nikt od lidera nie wymaga braku wątpliwości, rozterek, a nawet strachu. Wielka historia w swe tryby wciąga często – a właściwie zawsze – ludzi niedoskonałych, z całym bagażem ich psychiki, osobowości itd. Dla twórców kultury jest to wręcz atut. W filmie „80 milionów” ten atut zdecydowanie nie został wykorzystany. Wynika to, po pierwsze, z nietrafionej obsady, dotyczy to zwłaszcza trzech głównych bohaterów, granych przez Krzysztofa Czeczota (Pinior), Macieja Makowskiego (Bednarz) i Wojciecha Solorza (Huskowski). Po drugie – z niedostatków scenariuszowych. Nie oszukujmy się – akcja trzech dolnośląskich opozycjonistów była czynem odważnym i ryzykownym, ale to za mało na skonstruowanie atrakcyjnej fabuły. Nie był to napad na bank, ale zwykłe (choć jednocześnie niezwykłe) wypłacenie pieniędzy z bankowego konta. Scenariusz musiał zostać uzupełniony o inne wątki i został, ale w sposób nieudolny.

Filmowa litentia poetica dawała tu Krzystkowi i spółce nieograniczone wręcz możliwości. Tymczasem twórcy zepsuli nawet te wątki, które miały oparcie w faktach. Oto dyrektor wrocławskiego oddziału NBP, który miał obowiązek informować władze wojewódzkie o każdej większej wpłacie, w przypadku tytułowych milionów z taką informacją czeka do momentu, gdy upewni się, że opozycyjni działacze opuścili budynek banku z pieniędzmi. Dlaczego tak postąpił? Czy był to spontaniczny odruch solidarności, czy ambiwalentne uczucia co do słuszności życiowej drogi w systemie komunistycznym kiełkowały w nim od dłuższego czasu? Jaką cenę zapłacił za swoją decyzję?

Kolejny niewykorzystany wątek to relacja Staszka z teściem, wysokim funkcjonariuszem partyjnym. Młody opozycjonista, a nawet jego żona, oczywiście nie akceptują tej reżimowej kariery. Ojcu i teściowi zawdzięczają jednak mieszkanie, samochód oraz – do czasu – swoisty parasol ochronny nad antysystemową działalnością Staszka. Takie skomplikowane relacje i zależności, częste przecież w PRL, musiały powodować dylematy, trudne wybory. To wszystko w filmie Krzystka zostaje sprowadzone do jednej sceny, w której młode małżeństwo wysiada z samochodu partyjniaka.
Największe filmowe gwiazdy biją się często o role… czarnych charakterów. Dobrze zagrani „źli” potrafią zdominować odbiór filmu. Nie inaczej jest w „80 milionach”. Jedną z nielicznych postaci budzących widzów ze snu w kinowych fotelach (tak było przynajmniej podczas seansu, na którym byłem) jest cyniczny i brutalny esbek kpt. Sobczak. To spójna sylwetka klasycznego „psa”, który służy systemowi, ale koniec końców jego reżimowa lojalność przegrywa z egoistycznym pilnowaniem własnej skóry.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcom filmu zabrakło pomysłu na niego. W efekcie nie jest to ani dobry film sensacyjny, ani udana komedia kryminalna w stylu „Oceans Eleven” (jak reklamują sami twórcy), „Źądła” czy „Vabanku” (jak pisali niektórzy recenzenci). Nie ta stylistyka, nie ta subtelność.

Adam Chmielecki

politolog, publicysta

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 19 grudnia 2011, Nr 294 (4225) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111219&typ=my&id=my09.txt

Skip to content