Aktualizacja strony została wstrzymana

Nie zapomnij o Janku – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

W czasach, gdy Kiszczaka ogłasza się „człowiekiem honoru”, a byli esbecy nadal pracują w ABW, pamiętajmy o osobach zabitych przez komunistów

Wiersz Adama Mickiewicza z 1831 r. wprowadził do literatury polskiej pojęcie matki Polki. Oznaczało ono matkę polskiego powstańca, która wraz ze swoim synem znosiła cierpienia zadawane mu przez zaborcę. W XIX w. wiele polskich kobiet stojąc pod szubienicami, widziało śmierć swoich ukochanych. Wiele innych odbywało dobrowolną podróż na Syberię, aby towarzyszyć najbliższym w długoletniej katordze. W czarnych sukniach wystawały pod drzwiami carskich sądów lub więzień, doznając przeróżnych upokorzeń. Prawie wszystkie czuły się bezsilne wobec przemocy, ale wszystko znosiły z wielką godnością.

Wydawałoby się, że dziś nie ma już matek Polek. Źyjemy przecież w wolnym kraju. Jednak przez ostatnie lata w sądzie w Katowicach widzieliśmy twarz wielkiej Matki i wielkiej Polki – zmęczoną i pooraną bruzdami twarz pani Janiny Stawisińskiej z Koszalina, matki 21-letniego Janka, górnika zastrzelonego trzydzieści lat temu w kopalni „Wujek”. Jej syn nie zginął od razu, długo konał w katowickim szpitalu. Dlatego pani Janina, rezygnując z pracy na Pomorzu, specjalnie przybyła na Śląsk i zatrudniła się w tym szpitalu. Jako salowa czuwała dzień i noc przy łóżku nieprzytomnego syna. Gdy 25 stycznia 1982 r. zmarł bez odzyskania przytomności, powróciła do siebie. Tutaj nie miała łatwego życia. Bezpieka ją inwigilowała i utrudniała dostęp do grobu dziecka. W 1984 r. pobito ją nawet w czasie demonstracji.

Gdy kilkanaście lat temu rozpoczął się proces oprawców, przyjeżdżała na każdą rozprawę. W ten sposób trasę Koszalin-Katowice przemierzyła pociągiem aż 97 razy tam i z powrotem. Znosiła te nieprawdopodobne trudy, bo wierzyła, że domagając się prawdy i sprawiedliwości, może ocalić ideały, za które zginął jej syn. Wierzyła pomimo tego, że w tym samym czasie w Warszawie jeden z tzw. autorytetów moralnych ogłaszał gen. Kiszczaka „człowiekiem honoru”, a w Krakowie wpływowi duchowni wzywali do „zabetonowania” na pięćdziesiąt lat akt dawnej Służby Bezpieczeństwa.

31 maja 2007 r. został ogłoszony wyrok w procesie członków plutonu ZOMO, który strzelał do górników. Na sali rozległy się oklaski, a krewni pomordowanych i ich przyjaciele odśpiewali hymn narodowy. Jednak jeszcze przez dwa lata trwały dalsze procedury prawne, wsparte sztuczkami adwokatów i propagandą niektórych środowisk.

Z kolei Czesław Kiszczak 26 kwietnia br. został uniewinniony przez sąd. Janina Stawińska ten ostatni wyrok przyjęła z rozpaczą. Zmarła parę dni później, 3 maja, w dniu tak bardzo symbolicznym dla wszystkich polskich patriotów. Pogrzeb zgodnie z jej wolą był bardzo skromny. Pochowano ją na koszalińskim cmentarzu w tym samym grobie, w którym spoczywa jej syn.

A Czesław Kiszczak? Jako współautor porozumień w Magdalence i zarazem uczestnik okrągłego stołu oraz były wicepremier rządu Tadeusza Mazowieckiego żyje nadal w dostatku, zamieszkując luksusową willę. Czuje się przy tym bezkarny, bo dobrze wie, że ze względu na posiadaną wiedzę o agentach SB (wspartą prawdopodobnie wieloma mikrofilmami i „różowymi teczkami” z akcji „Hiacynt”) nic złego go spotkać nie może. Co więcej, z upływem lat, jako jeden z „ojców chrzestnych” III RP, może liczyć bardziej na honory niż karę. Nie zdziwiłbym się, gdyby w najbliższym czasie dostał np. Order Orła Białego czy od „Tygodnika Powszechnego” Medal św. Jerzego. Przecież tak wiele osób z obecnego establishmentu ma mu tyle do zawdzięczenia. Również niektórzy dostojnicy kościelni też są mu bardzo wdzięczni. I to nie tylko za zniszczenie wielu akt Wydziału IV SB.

W tych dniach przeżywamy kolejne rocznice Grudnia 1970 i Grudnia 1981 r. To powinno nas zachęcić do pielęgnowania pamięci o wielu młodych chłopcach i dziewczętach, którzy tak jak Janek Stawisiński zamordowani zostali przez polskich komunistów, wysługujących się swoim radzieckim mocodawcom. Pamiętać należy też o innych Jankach, Małgosiach czy Frankach, którzy oddawali życie za naszą wolność. Szczególnie myślę tutaj o „Orlętach Lwowskich”, skazanych dziś na zapomnienie. Przykładem tego zapomnienia był ostatni apel poległych, który odbył się 11 listopada br. przed Grobem Nieznanego Źołnierza w Warszawie. W czasie tego apelu, wymieniwszy powstańców śląskich i wielkopolskich, pominięto całkowicie obrońców Lwowa z lat 1918-1920. Przeciwko temu zaprotestował Światowy Kongres Kresowian z Bytomia, który wysłał list z wyrazami oburzenia do władz MON. W odpowiedzi otrzymał pismo podpisane przez dyrektora Departamentu Wychowania i Promocji Obronności MON, płk. Jana Gutowskiego, który nie czuł się odpowiedzialny. Co więcej, w pokrętny sposób tłumaczył się brakiem czasu oraz potrzebą „skondesowania treści apelu”. Jak tak dalej pójdzie, to w czasie uroczystości grudniowych zabraknie miejsca na wspomnienie poległych stoczniowców i górników. Za to o Michniku i KOR-ocach nikt nie zapomni. Jak mawiał Józef Piłsudski, „Polacy, piszcie swoją historię, bo jak nie, to inni ją wam napiszą po swojemu”.

Na koniec apel. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Jeżeli wysyłamy kartki, to wysyłajmy te ze Świętą Rodziną czy Trzema Królami, a nie z bałwankiem, saneczkarzami czy słoniem na łyżwach. Dwa tysiące lat temu wydarzyła się bowiem autentyczna historia, której nie jest w stanie zmienić ani poprawność polityczna, ani lewactwo, ani głupota.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Gazeta Polska, 14 grudnia 2011 r.

Za: ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski blog (14-12-2011) | http://www.isakowicz.pl/index.php?page=news&kid=88&nid=5348

Skip to content