Aktualizacja strony została wstrzymana

Niezamknięta karta stanu wojennego

Z Janem Pietrzakiem, felietonistą, satyrykiem, twórcą Kabaretu pod Egidą, rozmawia Bogusław Rąpała

Jakie wspomnienia – jako artysta niepokorny – ma Pan z okresu stanu wojennego?

– Większość moich wspomnień wiąże się z nielegalnymi występami, kiedy grałem w prywatnych domach i w różnych dziwnych miejscach. To było ekscytujące przeżycie, prawdziwa konspiracja – trzeba było się maskować i ukrywać. Publiczność była wówczas nadzwyczajna. W tym czasie niesamowitych uniesień, niezwykłej bliskości osób na widowni z występującym, powstawał zupełnie inny rodzaj relacji, niż rutynowo w moim zawodzie. Z jednej strony tragedia, wściekły amok władzy, komunistyczny obłęd, a z drugiej strony fantastyczna, prawdziwa ludzka solidarność i wzajemne zrozumienie naszej sytuacji połączone z potrzebą wspólnego demonstrowania naszej niezgody na to, co się działo. To główny wątek moich wspomnień z tamtego okresu.

Swoimi występami podtrzymywał Pan Polaków na duchu w czasach prześladowań komunistycznych. O czym śpiewał Pan po 13 grudnia 1981?

– W pierwszym utworze, jaki wtedy napisałem, a w którym wykorzystałem melodię pieśni Tadeusza Sygietyńskiego „Ukochany kraj”, śpiewałem o kraju zrujnowanym, umęczonym i upokorzonym. Był tam m.in. akapit, że „za naszą i waszą niewolę polski żołnierz po raz pierwszy w historii przelał polską krew”. Musiałem szybko reagować na wydarzenia, bo ludzie na to czekali, więc stosowałem stare, powszechnie znane melodie, dzięki czemu publiczność mogła śpiewać moje piosenki razem ze mną. Napisałem też współczesną wersję „Jak długo na Wawelu”, w której śpiewałem: „Nie skruszą wrony skały, nie spęta rzeki drut, zwycięży orzeł biały, zwycięży polski lud, daremne władz uchwały i próżny zdrajców trud…”. Od początku stanu wojennego uważałem, że moim obowiązkiem jest podtrzymywanie społeczeństwa na duchu, gdyż byłem głęboko przekonany, że poprzez stan wojenny komuna całkowicie obnażyła swoje paskudne oblicze i że jest to jej prawdziwy koniec. Zresztą temu przeświadczeniu dawałem każdorazowo wyraz, kończąc swoje występy słowami: „Do zobaczenia w wolnej Polsce”, na co dowodem są akta Służby Bezpieczeństwa, w których skrupulatnie to odnotowywano (odsyłam do książki „Jak obaliłem komunę”). Wykonywałem więc swoją pracę, sporo ryzykując, ale z drugiej strony miałem świadomość, że moim podstawowym obowiązkiem w tym okresie jest przekonywanie ludzi, że odzyskanie Polski jest w zasięgu naszych możliwości.

Jaką cenę zapłacił Pan za swoją działalność?

– Płacę ją do dziś. Na przykład znowu nie mam gdzie występować w Warszawie. Ale nie jest to dla mnie jakąś specjalną tragedią, bo to jest niejako wpisane w mój zawód. To, co mnie wtedy najbardziej bolało, to zbydlęcenie komunistycznej części społeczeństwa, która okazała się niegodna miana Polaków. W czasie, kiedy Naród zdobył się na wielkość, podniósł głowy, powołał „Solidarność”, różne szuje na początku lat 80. postanowiły zrobić karierę. Obecnie te postacie są głośnymi dziennikarzami w radiu i telewizji, ważnymi działaczami państwowymi i to oni teraz w gruncie rzeczy rozkwitają. Kiedy Polacy skupieni wokół „Solidarności” pracowali dla wolności, gnidy popierane przez zdradziecką władzę robiły kariery. Ludzie zdolni i wrażliwi chcieli ocalić godność i uczciwość, szuje – dorwać się do żłobu. To bardzo przykre, że w wielu mediach rządzą ludzie, którzy swoje kariery robili w stanie wojennym, bo nie mieli żadnej polskiej wrażliwości, bo im okupacja sowiecka nie przeszkadzała. Natomiast mieli patronów z SB, którzy zapewniali im dobre posadki.

Co Pan czuje, kiedy widzi Pan próby wybielania Wojciecha Jaruzelskiego i innych sprawców stanu wojennego?

– To nie są jakieś próby. To jest fakt. W ogóle historia w Polsce jest bezczelnie zakłamywana przez wrogów Polski. To nie przypadek, że młodzieży w liceum nie naucza się historii ich kraju. To zamierzone działanie mające na celu wynarodowienie Polaków. Minister Hall praktycznie skasowała w liceach historię Polski. A od 20 lat w szkołach nie mówi się w ogóle prawdy o stanie wojennym, zarówno o zdrajcach, jak i bohaterach „Solidarności”. Omija się te lata, jakby ich nie było. Powtarzam – robi się to po to, żeby Polaków wynarodowić i żeby postkomuniści mogli się chełpić, jak to świetnie wyprowadzili Polskę na prostą. Najgorsze, że Polacy na to nie reagują, bo w większości mają to w nosie, nie chce im się walczyć z tymi kłamstwami. A to jest fatalna sytuacja, ponieważ ludzie, którzy są pozbawieni świadomości o tym, co tu się działo przez ostatnie kilkadziesiąt lat, fatalnie wybierają, nie wiedząc, kto jest kim. Demokracja przestaje działać. Demokracja działa, jeżeli w wyborach biorą udział ludzie świadomi. Nieświadomi ludzie przypominają stado baranów i łatwo ulegają manipulacji. Efekty stanu wojennego trwają do dzisiaj. To nie jest zamknięta karta. Polską wiarę, miłość, nadzieję wyzwolone w Sierpniu ´80 pokonała wtedy nienawiść Grudnia ´81. Do dziś przeżywamy skutki szkód, jakie stan wojenny wyrządził Polsce.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 14 grudnia 2011, Nr 290 (4221) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111214&typ=my&id=my04.txt

Skip to content