Aktualizacja strony została wstrzymana

Podwójna dusza Opolszczyzny – Rafał Kotomski

Na co dzień żyją jeden obok drugiego. Są na siebie po prostu skazani i trzeba mieć nadzieję, że cyniczne pomysły polityków nie sprawią, by kiedykolwiek narodziła się prawdziwa wrogość. Czy to się nam podoba, czy nie – na polskiej Opolszczyźnie niemiecka mniejszość w tym regionie akcentuje swoją obecność coraz wyraźniej.

Sprzyja temu konsekwentna polityka władz niemieckich, które o interesy swojej mniejszości dbają. Prezydent Niemiec Christian Wulff zawarł nawet kontrakt z organizacjami polskich Niemców, którym nie brakuje pieniędzy i wpływów. Na Opolszczyźnie są oni dziś we władzach samorządowych województwa. Choć na początku miejscowa Platforma o tym partnerze zapomniała.

– Kiedy okazało się, że mniejszości niemieckiej nie ma w koalicji rządzącej Urzędem Marszałkowskim, poszła szybka reprymenda z Warszawy. Nie zdziwiłbym się, gdyby u Tuska interweniowała sama kanclerz Merkel – opowiada jeden z polityków opolskiej prawicy.

– To zabieganie o pozycję swojej mniejszości zasadniczo różni niemiecki rząd od polskiego. Nasi politycy nawet nie chcą przyznać, że w Niemczech istnieje polska mniejszość, nie mówiąc już o wsparciu dla starań o jej prawa – przyznaje Krzysztof Rak, publicysta i wykładowca UKSW, autor książki o sytuacji mniejszości polskiej za naszą zachodnią granicą. Zdaniem Raka, wyraźne są też działania władz niemieckich na podzielenie i zatomizowanie środowiska polskich imigrantów. Rząd w Warszawie nie tylko sprzyja niemieckiej mniejszości, ale też przeznacza wielokrotnie więcej pieniędzy np. na naukę języka niemieckiego wśród dzieci.

Święto piwa w Groszowicach

Słoneczne, jesienne popołudnie w centrum Opola. Agencja pracy przy ul. Piastowskiej. Przed witryną stoi młody mężczyzna i czyta ogłoszenia wybijające się sporą czcionką. Jest praca dla pań przy starszych ludziach albo operatorów wózka widłowego. W obu przypadkach wymagana jest znajomość języka niemieckiego, bo zatrudnienie oferuje się u naszych zachodnich sąsiadów.

– Co z tego, że mam do Niemców dystans, a nawet ich nie lubię? Skoro dają robotę, trzeba zagryźć zęby i pojechać. Szkoda, że wymagają znajomości języka, ale kto wie, czy nie warto pomyśleć o jakimś kursie… – przyznaje mężczyzna, który od kilku miesięcy szuka pracy w okolicach Opola. Być może już wkrótce zostanie jednym z tych, którzy korzystać będą z autobusów krążących między Opolszczyzną a Monachium, Frankfurtem nad Menem czy Kolonią.

– Na co dzień korzystają z nich setki ludzi. Nie zdarzyło mi się zauważyć, by autobusy przyjeżdżały albo odjeżdżały puste – przyznaje Tomasz Kwiatek, były opolski radny PiS, a dziś wydawca i szef Niezależnej Gazety Obywatelskiej.

Związki z Niemcami są zatem w regionie tak silne jak nigdzie w Polsce. Nie pozwala też zapomnieć o sobie wyjątkowo aktywne i prężnie działające Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Niemców na Śląsku Opolskim. Wystarczy krótki spacer ulicami opolskiej starówki i lektura afiszów na słupie ogłoszeniowym. Zakończyły się właśnie Dni Kultury Niemieckiej, a jedno z opolskich kin zaprasza na przegląd niemieckich filmów. Wstęp bezpłatny. Na Opolszczyźnie mniejszość ma swoje radio, tygodnik i dwujęzyczną wkładkę do dziennika „Nowa Trybuna Opolska”. Organizuje koncerty, wystawy i konferencje naukowe. Promuje artystów. „Płyta z opolską duszą” przeczytać można na plakacie reklamującym osiągnięcie duetu Józef Kotyś & Daria. Opolska dusza daje o sobie znać w dwóch językach, polskim i niemieckim.

– Staramy się, by ludzie znaleźli w niemieckiej kulturze coś atrakcyjnego – mówi Marcin Gambiec, działacz mniejszości w opolskiej dzielnicy Groszowice. – Pokazujemy nasze zwyczaje, tradycję. Przychodzi sporo ludzi, którzy nie mają niemieckich korzeni, ale podoba im się to, co robimy. Np. nasze święto piwa albo prezentacje potraw z różnych regionów Niemiec. Dla nas ważna jest działalność kulturalna, a nie polityka – przekonuje.

Co zrobić z dziadkiem?

Marcin Gambiec jest młodym nauczycielem w jednej ze szkół w centrum Opola, absolwentem germanistyki na wrocławskim uniwersytecie. Musi często odpowiadać na pytania swoich uczniów, kim właściwie się czuje. I deklaruje, że nie ma z tym problemu.

– Oczywiście, że urodziłem się w Polsce, ale co mam zrobić z faktem, że mój dziadek był Niemcem? Trzeba to jakoś połączyć, a co do lojalności wobec państwa polskiego, to ja zdecydowanie ją czuję – mówi.

Według Gambca, opolscy Niemcy w żadnym wypadku nie nawiązują do złej przeszłości swojej historii. – Wiemy, że nasi przodkowie nie zawsze walczyli po właściwej stronie – przyznaje. Jego zdaniem należy jednak patrzeć do przodu i nie odgrzewać starego „polsko-niemieckiego kotleta”. – Na stereotypach tracą nasze oba narody. Przeszłości nie wolno wymazywać, ale myślmy o tym, co będzie jutro – mówi Gambiec i podaje przykład jedynego w Sejmie posła mniejszości niemieckiej, Ryszarda Galli, który z transportem podręczników do nauki języka polskiego pojechał do naszych rodaków na Litwie. Według Gambca, o podobnych przypadkach mówi się zbyt rzadko. Choć jednocześnie młody działacz przyznaje, że z wrogimi zachowaniami ze strony Polaków opolscy Niemcy spotykają się naprawdę rzadko.

Nie było syreny w Chronostau

W tej pozornej idylli są jednak fakty, które mogą niepokoić. Jak wypowiedź z 2010 r. Norberta Rascha, szefującego TSKN na Śląsku Opolskim. W liście do marszałka województwa napisał on o powstaniach śląskich, że były „tragedią rodzinną i zbrojnym atakiem na integralność terytorialną suwerennego kraju”. Zdaniem Rascha, nie warto celebrować powstaniowych rocznic, bo to mitologizowanie, które ochoczo wykorzystywała komunistyczna propaganda mówiąca o „odwiecznie polskim Śląsku”. Początkowo opolscy działacze mniejszości, jak poseł Galla, do wypowiedzi tej odnieśli się ze zrozumieniem i uznali ją za „działanie zapobiegawcze w delikatnej materii”, jaką miałaby być historia powstań śląskich. Ostatecznie jednak zwyciężył pragmatyzm i do słów Rascha dziś raczej wracają z niechęcią. – Wolałbym tego nie komentować. Przypomnę tylko, że wielu przedstawicieli naszej mniejszości odcięło się od tej wypowiedzi – odpowiada Marcin Gambiec.

A to niejedyna wpadka opolskich Niemców. W Strzelcach Opolskich parę lat temu miejscowy starosta rozpędził się, zdejmując godło Polski ze ściany powiatowej siedziby. Tłumaczył później, że chciał podkreślić, iż należymy do „jednej, wspólnej europejskiej rodziny”. W aurze lokalnego skandalu orzeł w koronie ostatecznie wrócił na swoje miejsce. Ale niesmak pozostał. W miejscowości Sławice, leżącej na terenie gminy Dąbrowa, poprzedni wójt ze zdziwieniem obserwował zapał tamtejszych mieszkańców przy rozbiórce zaniedbanego budynku starej szkoły. Okazało się, że w okresie międzywojennym uczyły się w niej tylko polskie dzieci. W tej samej gminie, w miejscowości Niewodniki, podczas wizyty gości z Niemiec dzieci odśpiewały hymn narodowy z tekstem „Deutschland über alles”, używanym w czasach hitlerowskich. Wywołało to niesmak i pełną konsternację niemieckiej delegacji. Z kolei w położonych 10 km od stolicy regionu Chrząstowicach w osobliwy sposób uczczono ostatnią rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. 1 sierpnia tego roku o godzinie 17, gdy w całej Polsce syreny zawyły dla upamiętnienia godziny „W”, tamtejsze władze gminy (rządzonej przez mniejszość niemiecką) bawiły się w najlepsze na festynie samorządowym wraz z gośćmi zza zachodniej granicy. Syreny nikt nie włączył, a władze z wójtem Heleną Rogacką na czele tłumaczyły, że winien jest strażak z OSP, który o wszystkim po prostu… zapomniał. Opolska „Gazeta Wyborcza” o całe zdarzenie rozpytała mieszkańców Chrząstowic, czyli Chronostau, jak głoszą dwujęzyczne tablice przy wjeździe do tej podopolskiej miejscowości. I opublikowała taką oto wypowiedź jednego z przechodniów: „A czy to Powstanie Warszawskie jest naprawdę dla wszystkich takie ważne?”. W Chronostau z pewnością mniej ważne od tablic niemieckich, które po referendum pojawiły się tu na wszystkich publicznych budynkach. I tak szkoła podstawowa imienia Stanisława Staszica to jednocześnie Stanislaus Staszic Grundschule. – Dobrze i tak, że nie Stanislaus Staschitz. A swoją drogą ciekawe, kiedy pani wójt Chrząstowic zacznie podpisywać się Rogatzki a nie Rogacka, jak dzisiaj – zastanawia się Tomasz Strzałkowski, radny powiatu opolskiego, który w sprawie dwujęzycznych tablic na Opolszczyźnie jak mało kto ma wiele do powiedzenia.

Tablice niezgody

Czy rzeczywiście dwujęzyczne, polsko-niemieckie tablice w gminach na Opolszczyźnie są dla mieszkańców ważne? Wątpliwości ma tutaj właśnie radny Strzałkowski, który kwestionuje próby wprowadzenia takich tablic w gminie Ozimek. Po nieudanych referendach w 2008 i 2009 r. kolejną próbę tamtejsze władze samorządowe podjęły po ubiegłorocznych wyborach. Uchwałę o konsultacjach z mieszkańcami Tomasz Strzałkowski zaskarżył jednak w sądzie. – Trzeba pamiętać o właściwych proporcjach między Polakami a Niemcami w gminie. Nie można narzucać wszystkim woli zdecydowanej mniejszości – uważa. Zdaniem Strzałkowskiego, sprawa tablic nie wzbudza większego zainteresowania zwykłych mieszkańców. – Forsują ją działacze mniejszości. Dla młodych ludzi zawsze ważniejszy będzie bus, którym dojadą do pracy w Niemczech albo w Holandii – przekonuje. Ciekawe są wyniki konsultacji w sprawie wprowadzenia dwujęzycznych napisów w gminie Ozimek z czerwca 2011 r. Sprawa rzeczywiście nie wzbudziła większego zainteresowania mieszkańców, skoro na ponad 17 tys. osób uprawnionych do głosowania wypowiedziało się nieco ponad tysiąc. Czyli niespełna 6,5 proc. Z czego 791 osób było dwujęzycznym tablicom przeciwnych, a tylko 294 opowiedziały się za nimi.

– Tymczasem słychać o dalszych planach wprowadzenia dwujęzyczności, Na przykład niemieckie napisy mają pojawić się na biletach kolejowych przewozów regionalnych i biletach PKS na całej Opolszczyźnie – mówi Tomasz Strzałkowski.

Heidi z babiego lata

Czy zatem polsko-niemieckie stosunki na Opolszczyźnie jednak podszyte są wzajemną niechęcią i uprzedzeniami? To wniosek zbyt daleko idący. Bo przykładów na normalne, przyjazne współżycie jest jednak zdecydowanie więcej. – Błędem jest zwłaszcza wpychanie Ślązaków w rolę Niemców. Oni nie tylko walczyli o polskość tych ziem. Prawica powinna o nich walczyć, bo są przywiązani do Kościoła, tradycji i rodziny – nie ma wątpliwości opolski radny Michał Nowak. – Mam bardzo dobre stosunki z sąsiadami – Niemcami, ale jednak postanowiłem przed domem umieścić biało-czerwoną flagę na kilkumetrowym maszcie. Po prostu poczułem, że jest czas na zaakcentowanie swojej polskości. Bo czuję swojego rodzaju zagrożenie, gdy czytam o coraz szerzej wprowadzanych dwujęzycznych napisach. I trochę mi nieswojo, kiedy sąsiedzi, gdy w telewizji jest mecz piłkarski Polska-Niemcy, jeżdżą z niemieckimi flagami na samochodach – opowiada mieszkaniec okolic Opola. Dodaje jednak, że wzajemne akcentowanie narodowego przywiązania nie popsuło jego stosunków z sąsiadami.

Tę deklarację z uśmiechem przyjmuje Ryszard Szram, szef opolskiego klubu „Gazety Polskiej”. Jak to się mówi, jest w temacie. W położonej niedaleko Opola miejscowości, gdzie mieszka, są dwa ludowe zespoły. Polski – „Babie lato” i niemiecki – „Heidi”. Źona pana Ryszarda, choć stuprocentowa Polka, grywa w obu, bo zespołom brakuje muzyków. Czy właśnie nie o to w tych polsko-niemieckich przypadkach na Opolszczyźnie Anno Domini 2011 powinno chodzić?

Rafał Kotomski

Za: Publikacje "Gazety Polskiej" (04.12.2011) | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/370305,podwojna-dusza-opolszczyzny

Skip to content