Aktualizacja strony została wstrzymana

Henryka Krzywonos, czyli narodziny „legendy”

Każda ideologia oparta na kłamstwie, aby zapanować nad społeczeństwem i utrzymywać w swoich rękach władzę musi dążyć do uzyskania monopolu informacyjnego w mediach by w ten sposób bombardować tubylczą ludność mniej lub bardziej wyrafinowaną propagandą.

Trzeba również, co doskonale pamiętamy z PRL-u, wyprodukować własnych „bohaterów” i „legendy”. Komuniści upstrzyli nasze ulice, szkoły, place, zakłady pracy imionami zdrajców narodu i takimi zaprzańcami jak różni Marchlewscy, Krasiccy, Dzierżyńscy, Świerczewscy, nie mówiąc już o Leninie, Marksie czy Engelsie, z których to portretami maszerowano przy okazji każdego komunistycznego święta.

Wydawać by się mogło, że tamte czasy odeszły na zawsze, choć w wielu polskich miastach i miasteczkach straszą jeszcze całkiem liczne relikty minionej epoki.

III RP nie zerwała jednak z tą PRL-owską tradycją i od samego początku produkowała nam nowych „bohaterów” i „legendy” na nowe czasy.

Ostatnim takim świeżutkim jeszcze dziełem propagandystów III RP jest „Legenda Solidarności” Henryka Krzywonos, która zastąpiła legendę prawdziwą, czyli Annę Walentynowicz.

Dzisiaj żaden funkcjonariusz zatrudniony w „wiodących” mediach nie ośmieli się wymienić imienia i nazwiska dzielnej tramwajarki i absolwentki szkoły podstawowej dla pracujących, nie poprzedzając ich sakramentalnym, „Legenda Solidarności”.

Gdyby nie wymogi „mądrości etapu”, którymi kieruje się i kroczy III RP, jedynym znanym dzisiaj w Polsce Krzywonosem byłby Maksym Krzywonos, jeden z przywódców Powstania Chmielnickiego, znany przede wszystkim z kart sienkiewiczowskiego „Ogniem i mieczem”, a pani Henryka odeszłaby w zapomnienie już bardzo dawno temu, bo w 1980 roku, kiedy to komitet założycielski NSZZ „Solidarność” w jej zakładzie pracy odwołał ją z prezydium MZK Gdańsk. 

Kłamstwem, bowiem okazało się, że to ona zapoczątkowała strajk gdańskiej komunikacji publicznej.

Wręcz przeciwnie, według naocznych świadków wyjechała ona na trasę już podczas trwania strajku, kiedy w zajezdni tramwajowej ukryło się jej dwóch kolegów nie chcąc wystąpić w roli łamistrajków.

Słynne zaś zatrzymanie tramwaju w pobliżu Opery Bałtyckiej było spowodowane, jak również twierdzą świadkowie, odcięciem dopływu prądu.

Triumfalny powrót Henryki Krzywonos na karty historii nastąpił, kiedy to dołączyła ona energicznie do salonu III RP zwalczającego Prawo i Sprawiedliwość oraz jej aktywność w „Białym miasteczku”. Eskalacja kariery eksplodowała już nie dzięki odcięciu dostawy prądy, ale tragedii smoleńskiej, w której zginęła legenda prawdziwa, czyli Anna Walentynowicz, nielubiana przez salonowców rzeczywista bohaterka sierpnia 80.

W bardzo szybkim tempie Henryce Krzywonos zaczęto wynagradzać ćwierćwiecze zapomnienia oraz zasługi w utrwalaniu III RP i niszczenie niepodległościowej opozycji.

 I tak w 2005 roku otrzymała Nagrodę im. Andrzeja Bączkowskiego, w 2009 roku Kongres Kobiet Polskich przyznał jej tytuł „Polka dwudziestolecia”, w 2010 roku otrzymała Nagrodę Znaku i Hestii im ks. Józefa Tischnera i w tym samym 2010 roku została okrzyknięta „Człowiekiem roku” tygodnika „Wprost”.

Przyglądając się dzisiaj „bohaterce sierpnia 80”, Henryce Krzywonos w jakimś sensie rozumiem wysiłki salonowców. Sama tramwajarka, bowiem nie byłaby dziś w stanie wgramolić się na żaden cokół bez podsadzania jej przez liczne grono „autorytetów” i „najwyżej cenionych” dziennikarzy.

Nie są w obecnych czasach modni i popularni tacy opozycjoniści jak na przykład Andrzej Gwiazda, który zamiast epatować swoimi zasługami mówi, wprost, że „komuna obaliła się sama” zgodnie z wcześniej przygotowanym misternym planem. I chyba sporo prawdy jest w tych twierdzeniach. Co prawda „Solidarność” dysponowała powielaczami, ale jak zapewnia pan Andrzej to nie do niej należały helikoptery, z których zrzucano ulotki nawołujące do sierpniowego strajku.

Niestety demokracja ludowa to był ustrój z demokracją nic niemający wspólnego, a wszelkich zmian dokonywano poprzez wyprowadzanie ludzi na ulicę by później ogłaszać „odwilż”, zakończenie okresu „błędów i wypaczeń” czy też w końcu transformację ustrojową.

Źyjemy w teatrze marionetek i do dziś trudno niektórym się przyznać do tego, że w 1989 roku było tylko widzami kolejnego przedstawienia.

Przy okrągłym stole nie zasiedli, bowiem żadni przedstawiciele narodu nazwani „konstruktywną opozycją”.

Nie ma bowiem takiego narodu, który świadomie delegowałby swoich przedstawicieli do paktowania ze zdrajcami mającymi krew na rękach, odpowiedzialnymi między innymi za śmierć księdza Jerzego Popiełuszki, któremu wcześniej połamano palce u rąk, wyrwano język i w wymyślnych torturach uszkodzono gałki oczne.

W żadnym poważnym i prawdziwie demokratycznym państwie nie zapewniono by bezkarności takim zaprzańcom i sowieckim sługusom jak Kiszczak i Jaruzelski, mianując ich na dodatek „ludźmi honoru” i „ojcami polskiej demokracji”.

Źyjemy w PRL-bis i im wcześniej ta prawda dotrze do otumanionego polskiego ludu tym większa szansa na uratowanie czegokolwiek z tej masy upadłościowej.  

A wracając do naszej „legendy”, Henryki Krzywonos to owszem jest ona symbolem, lecz niestety nie polskiej drogi do wolności, ale głupoty i naiwności naszego zmanipulowanego społeczeństwa.

Mirosław Kokoszkiewicz

Artykuł opublikowany w tygodniku Warszawska Gazeta (44/2011)

Za: kokos26

Skip to content