Aktualizacja strony została wstrzymana

Wezwanie do katolickiej ofensywy – prof. Andrzej Nowak

Z krakowskiego podwórka patrząc, trudno nie zadumać się nad tym, że na senatora Rzeczypospolitej został wybrany człowiek, pod którego rządami w resorcie obrony narodowej wydarzyły się dwie największe katastrofy w historii tegoż resortu (i powojennej Polski), drugim senatorem zaś został człowiek, który potrafił samobójczą śmierć człowieka skomentować „dowcipnym” wpisem na Twitterze: „miałeś chamie złoty róg…”. Dostaliśmy się w łapy humanistów już dawno. Teraz ich uchwyt jeszcze się wzmocni.


Zgubne skutki mediokracji

Do głosu dochodzi pokolenie Janusza Palikota „zero” – pokolenie wyborców Janusza Palikota (wśród głosujących po raz pierwszy uczniów uzyskał podobno zdecydowanie największe poparcie). To pokolenie tych, którzy wedle badań stanu świadomości historycznej mają największe trudności z odpowiedzią na pytanie, kto kogo zabił w Katyniu (chyba Polacy Żydów?). Pokolenie, w którym media, światowa kultura masowa i lokalna szkoła – ostatnio minister Hall – starały się wyrobić przekonanie, że to właśnie im się należy: wolność bez odpowiedzialności, kasa bez pracy, życie bez obowiązków, chwila bez historii (ale i bez przyszłości). Oczywiście, nie wszyscy reprezentanci tego najmłodszego pokolenia wyborców podzielają ideały Janusza Palikota „zero”. Jednak nie powinniśmy się łudzić: to właśnie owe „ideały” dziś wygrywają.

Niektórzy pocieszają się: kryzysu nie uda się ukryć, nawet za najgrubszym parawanem mediów. Zmiana musi w końcu nadejść. Wyborcy jednak zdecydowali, że nowy rząd będzie kontynuacją starego: PO – PSL. Mamy za to nową opozycję: Ruch Palikota. To ona będzie teraz wspierana przez media jako jedyna słuszna odpowiedź na oczywistą kiedyś potrzebę zmiany ekipy Donalda Tuska. Za cztery lata będzie jak znalazł: Masz już dość Tuska? – Głosuj na Palikota! On jeszcze nie rządził. On zagwarantuje jeszcze większą nowoczesność niż „stara” PO. W końcu „uwolnimy konopie”.

Czy tak być musi? Nie. Wszystko będzie inaczej, niż planujemy, niż przewidujemy. Czy mamy jakiś wpływ na to, czy będzie inaczej? Na pewno powinniśmy postępować tak, jakbyśmy go mieli. Kiedy słuchałem ostatniego werdyktu wyborców, przypominały mi się natrętnie zdania z listu księcia Jeremiego Wiśniowieckiego do wojewody Adama Kisiela z Roku Pańskiego 1648: „Nam lepsza rzecz umierać, aniżeli by pogaństwo i hultajstwo miało nam panować”. Przecież jednak książę Jeremi nie poprzestał na tym. Ruszył ze swych Łubniów, by walczyć o ocalenie Rzeczypospolitej. Do rodzinnych Łubniów już nie wrócił, ale pomógł polskiemu Feniksowi odrodzić się raz jeszcze. I my nie powinniśmy rezygnować z naszej wyprawy. Musimy zachęcić więcej naszych współobywateli, żeby poszli z nami. Znowu do Zbaraża? Nie. Może jeszcze nie. Do następnych wyborów. Zmierzamy do nich w naszych codziennych wyborach i decyzjach. Wolności tych wyborów wciąż nam nikt nie zabrał.

Jak mamy z tej wolności, która nam pozostaje, korzystać? Jak na nową fazę agresji przeciwko krzyżowi zareaguje Kościół? Czy to rzeczywiście nowa faza? Może to wciąż ta sama walka? Może powinniśmy z takiej, głębszej perspektywy spojrzeć na to, co dziś widzimy, co nas otacza, co nas przytłacza? Nie powinniśmy na pewno ograniczać się tylko do krótkowzrocznych rozrachunków i połajanek partyjnych. Nie powinniśmy traktować dzisiejszych szyderców – spod znaku czy to doktora Palikota, czy to profesora Sadurskiego, czy profesor Środy – jako odkrywców zła, którego wcześniej nie było. Nie powinniśmy siebie rozgrzeszać łatwym stwierdzeniem, że teraz nadeszły czasy wyjątkowe. Każde czasy są wyjątkowe: „byt nasz podniebny – bojowanie”.

Polski Popielec 2011

Zróbmy własny rachunek sumienia. Do tego potrzebne jest spojrzenie wstecz. Pomóc nam, zwłaszcza Kościołowi w Polsce, może w takim rachunku słowo, które chciałem przypomnieć. To słowo Prymasa Augusta Hlonda – pasterza Kościoła w Polsce niepodległej. II Rzeczpospolita to także nie był raj. Także byli czynni, jakże energicznie, wrogowie krzyża i wrogowie trwania polskiej wspólnoty historycznej. Kościół nie spał. Przyjął te wyzwania i potrafił przygotować Polskę do odpowiedzi na próbę najcięższą. Może warto sięgnąć do tamtej nauki, do tamtej diagnozy i do tamtej odpowiedzi?

Na zakręcie naszej, także trudnej niepodległości, kiedy widzimy już inny zupełnie dorobek III Rzeczypospolitej, proszę, by Państwo wczytali się w te słowa. Słowa Prymasa Hlonda z listu opublikowanego na Środę Popielcową 1932 roku – listu „O zadaniach katolicyzmu wobec walki z Bogiem”. Spróbujmy w ich kontekście zrozumieć nasze wyzwania i nasze zadania, kiedy przyszła pora na polski Popielec roku 2011… Posłuchajmy:

„Niestety są w Polsce bezbożnicy i jest bezbożniczy ruch. Oczywiście nie pod tą nazwą, lecz pod wygodniejszą nazwą wolnomyślicielstwa. (…) Nie przebrzmiało jeszcze w świecie zmartwychwzbudzające tchnienie: Polsko, wynijdź z grobu (J 11,43), a już odbywa się w łonie wskrzeszonej ojczyzny śmierciorodne zatruwanie pierwiastków życia i walka z jego stwórczym początkiem: Chrystusem. (…) Dopiero zaczęliśmy rozumieć swoje nowe posłannictwo narodowe, a już stajemy się widowiskiem walki z własną przyszłością i z prawdą duszy polskiej, z twórczymi pierwiastkami postępu i z podstawami własnego rozwoju.

Mówią, że to powiew Europy, a w rzeczywistości wieje tu woń przykra moralnego rozkładu tej Europy, która już cuchnie (J 11,39). (…)
Jakżeż Polsce nie do twarzy ta wolteryańska mina bezbożnicza! Z wszystkich brzydactw, którymi fałszowano naszą psychologję, to jest najwstrętniejsze. Dusza polska, z gruntu religijna, łagodna, z samego przyrodzenia chrześcijańska (Tert. Apologeticus, c.17), nie jest zdolna do bluźnierstwa, a kto ją do bluźnierstwa wykrzywia, dopuszcza się potwornej perwersji. Bezbożnictwo to nie tylko nieznany w tradycjach polskich grzech przeciw Bogu, ale obraza Polski, jej duszy, jej imienia chrześcijańskiego i całej jej przeszłości. (…)

To, co się w Europie rozgrywa, jest gwałtownym zmierzchem epoki, której ducha zatruto. Tę niemoc powoduje bezwładność duchowa. To przesilenie jest następstwem kryzysu moralnego. Ten wstrząs ogólny jest zapadaniem się wszystkiego, co zawisło w próżni, gdy z życia ludów usunięto Boga i Jego prawo. Ten ostry załom rozwoju ludzkości to dowód, że bez pierwiastka Bożego narody nie wytrzymują brzemienia własnych dziejów. Ten bezład, to gmatwanie się stosunków, to rysowanie i kruszenie się ustrojów jest bankructwem bezbożnictwa wszelkiego stopnia i wszelkich rodzajów, bankructwem bezbożnictwa w etyce, bankructwem bezbożnictwa w życiu prywatnym i zbiorowym, bankructwem bezbożnictwa w życiu publicznym i w stosunkach międzynarodowych.

Ratunek? Przy rozpływaniu się autorytetów, nawet religijnych, tylko katolicyzm zachował pełną świadomość swego powołania. Wszyscy inni poczynili już ustępstwa na rzecz naturalizmu, zdają neopogaństwu obronne okopy wiary i obyczajów i idą w służbę tego, co modne, łatwe, władne i popłatne. Na szańcu pozostał katolicyzm. Na nim spoczął cały ciężar obrony prawa przyrodzonego, przyrodzonych praw jednostki i rodziny.

(…) Błędnie pojmuje zadania katolicyzmu w chwili obecnej kto sądzi, że Kościół powinien dbać przede wszystkim o to, by się ostać, i że w tym celu powinien się jak najmniej narażać, ograniczać swą działalność do spraw najistotniejszych, a zresztą jak najdalej uciekać od złości dzisiejszych czasów. Błądzą i ci, którzy mniemają, że Kościół powinien dziś całą uwagę i siły kierować ku obronie pozycji, które ma w ręku, wylewając się w mniejszej mierze na inne akcje i odkładając na lepszą chwilę nowe przedsięwzięcia. Jedni chcieliby głos Kościoła tłumikiem oportunizmu przygłuszyć, aby oszczędzać tych, którzy zdrowej nauki nie cierpią (2 Tym 4,3), a drudzy pragnęliby go zamienić w wielki obóz warowny, odgrodzony zasiekami od świata, a tym jedynie zajęty, by napady odpierać i tak poprzez burzliwe czasy ocaleć.

Kościół nie jest cieplarnianą roślinką, lecz drzewem, które Bóg zasiał na roli swojej (Mt 13,31), by się rozrosło na świat cały. Na jego gałązkach mieszkają ptaki niebieskie (Mt 13,32), ale i wichry szarpią jego konary. Katolicyzm był zamknięty na modlitwie w wieczerniku tylko do zesłania Ducha Świętego, a potem wyszedł zeń na zawsze i stał się wiekuistym apostolstwem, które dla pozyskania ludu niewiernego i sprzeciwiającego się (Rz 9,21) wychodzi z Chrystusem poza obóz, niosąc urąganie Jego (Hbr 13,13).

Za wiele jest w pewnych kołach katolickich nastawienia na obronę, a za mało zrozumienia zdobywczych zadań Kościoła. Skoro wywrót i bezbożnictwo coraz śmielej uderzają w chrześcijaństwo, musi być i obrona, i to obrona zwarta, dostojna, mocna w dowodach, którymi walczy, potężna pierwotnym duchem ewangelicznym. Ale obrona to nie wszystko. Nie wystarcza zasłaniać się i ciosy odbijać. Kościół ma odnieść i ustalić zwycięstwo, które zwycięża świat (2J 5,4), a to zwycięstwo osiągnie tylko walną ofensywą na całym froncie katolickim.
Naczelnym nakazem dzisiejszej chwili jest uruchomienie powszechnej ofensywy katolickiej”.

Nie cofajmy się, nie chrońmy za zasiekami ostatnich okopów, nie rozpaczajmy, nie zadowalajmy się „chronieniem substancji”, która nam jeszcze została. Rozważmy te słowa.

Prof. Andrzej Nowak
historyk, Uniwersytet Jagielloński

Autor jest historykiem, rosjoznawcą i sowietologiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Arcana”.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek-Wtorek, 31 X - 1 XI 2011, Nr 254 (4185) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111031&typ=my&id=my05.txt

Skip to content