Aktualizacja strony została wstrzymana

Źebrakolandia

Pozyskać środki unijne – jak to dumnie brzmi w dzisiejszej Polsce. Czy ktoś zastanawiał się dłużej, czym tak naprawdę jest uzyskanie ów pieniędzy. Czyż nie jest to jedynie, pisząc kolokwialnie, wyciągnięciem kasy od polskiego i europejskiego podatnika?

Polska jak powszechnie wiadomo, płaci ze swojego budżetu składkę do UE, a więc de facto podatki pobrane od polskich obywateli. Z drugiej strony obywatele zamożnych państw zachodu, finansują w dużym stopniu kraje biedniejsze, w tym i Polskę. Otrzymywanie jałmużny od bogatszych, niesie rzecz jasna za sobą pewne konsekwencje. Nawet dziecko rozumie, iż nikt nikomu darmo nic nie da, jeśli nie ma w tym interesu. Czyżby większość „piorących mózgi” nie zdawało sobie z tego sprawy? Myślę, że doskonale zdają sobie, widząc przed sobą miliony owieczek. W imię własnych interesów bądź wizji, bezwstydnie i konsekwentnie wodzą je na manowce.

Skupmy się teraz na samym bilansie kosztów i zysków finansowych, wynikających z członkostwa Polski w UE. Kiedy staramy się zasięgnąć wiedzy na temat składek i realnego wykorzystania pieniędzy z UE, napotykamy się na mur miałkich informacji w rodzaju „Polska wykorzystała (tu pada liczba) procent pieniędzy”, „nie spełniły się groźby eurosceptyków, Polska nie jest płatnikiem netto”. 

Brak wyliczeń, zestawień czy konkretnych kwot. Dotarcie do nich jest możliwe, lecz bywa czasochłonne i napawa smutną refleksją. Otóż, nawet jeśli Polska jest płatnikiem brutto, to wiele z tego nie wynika. Po pierwsze pieniądze te stanowiłyby ułamek budżetu państwa, a koszta poniesione na ochronę graniczną, na inwestycje w ochronę środowiska czy koszty wynikające z absurdalnego prawa implantowanego przez Polskę, będącego niezbędnym elementem obecność Polski w UE, czynią wręcz ten bilans ujemnym. 

Za przykład posłużyć może chociażby, nakaz ograniczenia emisji dwutlenku węgla czy określenie minimalnego poziomu podatku VAT.

Warto również wspomnieć, iż Polska decydując się na ten „system zapomogowy”, decyduje się na finansowanie w przyszłości krajów biedniejszych, co w kontekście polskiej polityki zagranicznej, chcącej wciągnąć wszystkie biedne kraje co się da, czyni ten pomysł nie tylko kuriozalnym, ale wręcz sprzecznym z polskim interesem narodowym.

Zejdźmy teraz niżej, na co realnie ta „manna z nieba” jest wydatkowana? 

Na prywatny biznes, burząc tym samym zdrową konkurencję, poprzez faworyzowanie firm, które mają układy, bądź sprawniej wypełnia tysiące formularzy. Na idiotyczne projekty w stylu wydania płyty raperowi, chcącemu na skróty nagrać własne piosenki. Czy wreszcie na promocję najpopularniejszej wigilijnej ryby w Święta Bożego Narodzenia, w kraju w którym i tak prawie każdy tę rybę kupuje.

Prawie każdy projekt współfinansowany, wieńczony jest, mniejszą bądź większą, informacją o unijnym darczyńcy. 

Dawniej człowiek otrzymujący jałmużnę, czynił to skrycie z wielkim wstydem. Dziś żebranina przybrała formę pychy i samozadowolenia, a człowiek ją praktykujący uzyskuje uznanie wśród towarzystwa. 

Za: Korespondent | http://korespondent.pl/index.php?x=artykul_r1&id=9343

Skip to content