Aktualizacja strony została wstrzymana

Demokracja wedle rysu wschodniego

Wyniki wyborów są oczywiście gorzką konstatacją dla tych, którzy wierzyli, że Donald Tusk poniesie odpowiedzialność za swoją rolę w aferze hazardowej, rozbiciu CBA (jedynej polskiej służby, która na serio walczyła z korupcją) czy za postępowanie w relacjach z Rosją przed wizytą w Katyniu i po katastrofie smoleńskiej.

Trudno w pewnym sensie te wybory nazwać uczciwymi, a zwycięstwo Platformy czyste. Oczywiście, wyborca PO zapewne powie, że liczy się skuteczność, nie styl, ale doprawdy nie sposób powiedzieć, że Platforma rządzić będzie kolejną kadencję w wyniku w pełni demokratycznych wyborów. Bez wolności słowa, pluralizmu medialnego nie ma bowiem pełni demokracji. Sposób, który przyniósł zwycięstwo Donaldowi Tuskowi, budzi raczej skojarzenia z sukcesami Władimira Putina w Rosji niż torysów w Wielkiej Brytanii.

Tusk jak Putin

To oczywiście dość nieprzyjemna konstatacja, ale telewizje i radiostacje promujące władzę i, jak jeden mąż, wyśmiewające opozycję, niepozwalające na publikowanie informacji niewygodnych dla rządzących, a podające kłamliwe wiadomości na temat zwalczanej partii to standardy wschodnich „demokracji” wcale nie wyjątkowe. Panują po sąsiedzku, blisko nas. Mówimy o „specyfice rosyjskiej” czy „realiach białoruskich”. Czas więc stwierdzić, że – przy wszystkich różnicach – są też „realia polskie”. W ramach których wyrzuca się z mediów publicznych dziennikarzy krytycznych wobec władzy, a dla których mimo popularności, jak choćby Jana Pospieszalskiego, nie ma oferty żadna telewizja komercyjna. Tak się to jakoś składa, że podejrzenie o „prawicowość” czy „pisowskość” oznacza wilczy bilet dla publicysty w mediach, które działają na podstawie otrzymanej od KRRiT koncesji. We wszystkich, które są zależne od władzy. Obywatele nie mają zatem możliwości otrzymania zrównoważonego o inne niż rządzących punkty widzenia.

Polacy są całkowicie świadomie pozbawiani przez osoby decydujące w mediach rzetelnej informacji, i tylko ci, którym chce się jej szukać w internecie czy pismach niezależnych jak „Gazeta Polska”, mają szanse dowiedzieć się czegoś ponad to, co serwuje im papka wolnych ponoć mediów. Wyniki obecnych wyborów to nie jest sukces rządzących, nagroda dla ich starań i docenienie dokonań. Przeciwnie – to sukces przemilczania faktów, dotyczących tych rządów i kreacji sztucznego świata, nierzeczywistości, a przede wszystkim dowód skuteczności frontu ideologicznego Platformy, który tworzą najważniejsze media w Polsce. Tak jak tego typu „specyfika” świetnie służy Władimirowi Putinowi, tak całkiem nieźle działa też na rzecz sukcesów Donalda Tuska.

Kryzys demokracji jak Rów Mariański

Oczywiście teza o putinizacji Polski może wydać się przesadzona i stawiana na wyrost. Nikt jeszcze nie morduje dziennikarzy ani nie więzi polityków opozycji. Być może granice te nigdy nie zostaną przekroczone, ale chyba nikt z nas już nie może powiedzieć na pewno, że perspektywa ta jest całkowicie wykluczona. Przedstawienie w spocie wyborczym Platformy Obywatelskiej wyborców opozycji, ludzi z Krakowskiego Przedmieścia, jako odrażających, nienawistnych typów może być sygnałem, że sposób myślenia rodem z systemów totalitarnych zaczyna mieć się nieźle nad Wisłą. Demonstrowana przez media i władzę pogarda dla wyborców opozycji także nie daje nadziei na to, że mamy przy władzy osoby przywiązane zbytnio do demokratycznych reguł. Być może po tych wyborach nie należy spodziewać się zmiany na lepsze, przeciwnie, pycha i pogarda zostały usankcjonowane przez wyborców, to czemu władza miałaby z niej rezygnować, skoro daje tak dobre wyniki? To wszystko oznacza potężny kryzys demokracji, o którym trzeba głośno mówić i bić na alarm. Tak głęboki, jak napisał pewien zupełnie skompromitowany już publicysta panującej władzy, jak Rów Mariański.

Bitwa o dusze

PiS i środowiska niezależne muszą znaleźć sposób na przełamanie monopolu medialnego. Bez wolnych mediów nie będzie drugiego Budapesztu, czyli postulowanego przez Jarosława Kaczyńskiego zwycięstwa prawicy niezwiązanej z układem postkomunistycznym. Ani za cztery lata, ani być może nigdy.

To zresztą nie tylko kwestia informacji i publicystyki. To także sprawa całego przekazu, także kulturowego, jaki serwują nam telewizje. W dzień wyborów w jednej ze stacji można było zobaczyć np. Jerzego Kryszaka, jak opowiadając dowcip o Małyszu, rechotał – cytuję z pamięci – „Nie wiedziałem, że zahaczy o brzózkę, że nie odejdzie na drugi krąg”.

Boki można zrywać, prawda? Nie wydaje mi się, by jednak ktokolwiek z widzów zaprotestował przeciw kpinom z tragicznej śmierci 96 przedstawicieli polskiej elity.

A gdy przyzwoici ludzie milczą, rodzi się Palikot. Przez ostatnie lata działy się w przestrzeni publicznej różne drastyczne rzeczy, przeciw którym zapewne całkiem spora grupa zupełnie przyzwoitych osób nie oponowała w obawie przed oskarżeniem o „pisowskość”. Hierarchowie kościelni nie protestowali, gdy na Krakowskim Przedmieściu, przy pełnej aprobacie rządzących znieważano krzyż i promowano zachowania satanistyczne. Donald Tusk nazywał to happeningiem, a frontowe media zachwycały się społeczeństwem obywatelskim. Kościół milczał lub… zgadzał się z tym, że krzyż w przestrzeni publicznej Krakowskiego Przedmieścia przeszkadza. Dziś tych samych ludzi, bawiących się ukrzyżowanym misiem czy krzyżem z puszek po piwie, mamy pewnie w Sejmie. Tam przecież Janusz Palikot ustawił swój namiot, tam Robert Leszczyński uczestniczył wraz szantażystą byłego senatora Krzysztofa Piesiewicza w akcjach zakłócających marsze w miesięcznice katastrofy smoleńskiej. Milczeliście wtedy, można powiedzieć różnym przyzwoitym ludziom, którzy patrzyli na to przez pryzmat transmisji TVN z niesmakiem, to macie ich teraz w Sejmie.

Ucieczka od odpowiedzialności

Wyniki wyborów są oczywiście gorzką konstatacją dla tych, którzy wierzyli, że Donald Tusk poniesie odpowiedzialność za swoją rolę w aferze hazardowej, rozbiciu CBA (jedynej polskiej służby, która na serio walczyła z korupcją) czy za postępowanie w relacjach z Rosją przed wizytą w Katyniu i po katastrofie smoleńskiej. Otóż premier najpewniej uniknie tej odpowiedzialności – nawet jeśli za cztery lata odda władzę PiS, to pewnie czasy przyniosą inne problemy niż to, by rozliczyć premiera z działań przeciwnych polskiej racji stanu w 2010 r.

Nieuprawniona jest jednak teza, że Polakom jest zupełnie obojętne, co zrobił w tej sprawie szef rządu. Można by tak stwierdzić tylko wtedy, gdyby społeczeństwo otrzymało rzetelną informację na ten temat – a tej, jak wszyscy wiemy, ze wszystkich stron politycznego sporu – nie dostało. Premierowi zatem „upiekło się” coś, co żadną miarą upiec się nie powinno. Nie wiem, jakie może to przynieść konsekwencje polityczne, z całą pewnością ma to znaczenie demoralizujące dla całej klasy politycznej. Znaczy to bowiem jedno – przy umiejętnej żonglerce odpowiedzialność polityków przed narodem nie istnieje.

Kłopoty (nieduże)

Ale prócz tej gorzkiej konstatacji warto zauważyć, że premier może mieć też nieduże, ale jednak kłopoty, bo hodując Palikota nieco przesadził. Owszem, udało się zadać chyba śmiertelny cios SLD, ale rozmiar zwycięstwa Ruchu Palikota przy mniejszej liczbie mandatów, jakie zdobyło PSL, może być (choć nie musi) nieco kłopotliwy. Koalicja PO-PSL ma bowiem przez to, że RP osiągnął dobry wynik, większość symboliczną, raptem kilka głosów, i bez wprowadzania żelaznej dyscypliny w kolejnych głosowaniach los ustaw może być niepewny. Oczywiście ludzie Palikota będą wspierać PO i po to, jako hodowane lewe skrzydło PO, zostali wypromowani. Niemniej jednak dziś środowiska lewicowe związane z „Gazetą Wyborczą” i „Krytyką Polityczną”, domagające się zmian obyczajowych w polskim prawie, mają dobre narzędzie do wywierania presji na PO, by zalegalizowała narkotyki, związki homoseksualne czy zliberalizowała ustawę antyaborcyjną. Ludowcy, którzy w kilku sprawach już poszli w poprzedniej kadencji na daleko idące koncesje światopoglądowe jak na partię dbającą o konserwatywny wizerunek, mogą znaleźć się w potrzasku. Otwarcie głosować za legalizacją aborcji pewnie nie będą, nie wyjdą jednak z koalicji, gdy taką liberalizację przeprowadzi głosami znacznej części własnego klubu PO wraz z Ruchem Palikota i resztówką SLD. Bo wszystkie zapowiadane przez Palikota i promowane przez „Gazetę Wyborczą” zmiany światopoglądowe są w tym Sejmie możliwe do przeprowadzenia.

Paradoksalnie, otwiera to drogę do wypromowania po prawej stronie sceny politycznej ugrupowania, które będzie pełniło rolę Ruchu Palikota, czyli kontrolowanego przez Platformę uzupełnienia liczby głosów w Sejmie. Ruch Palikota był zupełnie świadomie i cynicznie kreowany przez otoczenie Tuska i prezydenta Komorowskiego właśnie po to, by być wygodnym koalicjantem w Sejmie i pozwolić na objęcie pełni władzy przez PO. Ten sam pomysł dotyczył, jak się wydaje, PJN, ale tym razem jednak nie wypalił. Nic nie stoi na przeszkodzie, by taka „konstruktywna opozycja” nie zaczęła w najbliższym czasie zyskiwać na popularności. Grzegorz Schetyna będzie miał teraz cztery lata na hodowanie odpowiednika Ruchu Palikota po prawej stronie.

Wszystko się może zdarzyć

Gdy policzyć wstępnie mandaty, to widać, że zaledwie kilka głosów dzieli Platformę od zbudowania (wraz z SLD, PSL i Ruchem Palikota) większości zdolnej do zmiany konstytucji. Droga do liberalnych zmian w Polsce, o jakich nam się w krótkim czasie nawet nie śniło, stoi otworem. Zwłaszcza że zapewne SLD będzie miał kłopot z przetrwaniem tej kadencji i utrzymaniem własnej odrębności. Marek Borowski czy Włodzimierz Cimoszewicz, którzy zyskali mandaty senatorskie przy wsparciu PO, pokazują kolegom z lewicy drogę. Platforma ma wszelkie szanse wchłonąć SLD, w końcu bardzo wielu jego działaczy jest już w jej szeregach.

Co zatem z PiS i środowiskami prawicowymi, niezależnymi, patriotycznymi? Musimy budować Polskę podziemną. Drugoobiegową. Z własnymi mediami, instytucjami kultury, organizacjami społecznymi. To żmudna praca u podstaw, wymagająca aktywności, mówienia głośnego „nie”, protestowania, pisania petycji, pikietowania, domagania się respektowania standardów zachodnich, nie wschodnich demokracji. Jeśli się do niej nie zabierzemy, wyginiemy jak dinozaury.               

 Joanna Lichocka

Za: Publikacje Gazety Polskiej | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/353105,demokracja-wedle-rysu-wschodniego

Skip to content