Aktualizacja strony została wstrzymana

Z jaskini Tytana – Stanisław Michalkiewicz

Aż nie chce mi się wierzyć, ale wygląda na to, że i Świadkowie Jehowy musieli nawiązać dialog z judaizmem, a raczej odwrotnie – judaizm musiał nawiązać dialog ze Świadkami Jehowy. Na to podejrzenie naprowadził mnie apel Cadyka Rzeczpospolitej w „Gazecie Wyborczej”, w sposobie argumentacji bardzo podobny do zapamiętanego jeszcze z początku lat 70-tych artykułu w piśmie „Strażnica”: „Świat nasz zmierza ku katastrofie – jak powiedział pewien Murzyn z Atlanty” – tak rozpoczynał się ów wstępniak. Okazuje się, że cadyk argumentuje podobnie, powołując się oczywiście nie na Murzyna z Atlanty, ale 18-letniego syna swoich znajomych, który nosi się z zamiarem opuszczenia naszego nieszczęśliwego kraju, bo już nie może znieść Kaczyńskiego.

Jakiś ten 18-latek mało spostrzegawczy, a prawdę mówiąc – wyjątkowo tępy, skoro nie zauważył, że Jarosław Kaczyński już od listopada 2007 roku jest w opozycji, a zewnętrzne znamiona władzy piastuje duszeńka naszego cadyka i oczywiście – bezpieczniackich watah, z którymi cadykowie, mimo pozorów pryncypialnego konfliktu zawsze jakoś się dogadują – czyli premier Donald Tusk. Być może zresztą nie zauważył tego i cadyk, bo takie rzeczy zdarzały się już wcześniej, o czym świadczy choćby opowieść o partyzancie, który mimo zakończenia wojny wysadzał tory i wysadzał. Ale mniejsza już o tego 18-letniego durnia tym bardziej, że nie wiadomo nawet, czy w ogóle taki cymbał istnieje – bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to „Gazeta Wyborcza” wymyślała sobie anonimowe opinie czytelników w ramach tzw. „telefonicznej opinii publicznej”. Dla takich specjalistów wymyślenie 18-letniego idioty nie przedstawia żadnych trudności tym bardziej, że gwoli znalezienia modela wystarczy tylko rozejrzeć się wokoło po Salonie w myśl sentencji: si exemplum requiris – circumspice.

Znacznie ważniejsze są przyczyny, dla których cadyk zdecydował się na taki dramatyczny gest. Uprzejmie wykluczam zadanie wyznaczone przez oficera prowadzącego, ale w takim razie muszą być jakieś ważne przyczyny, dla których środowisko cadyków tak zdecydowanie opowiada się po stronie premiera Tuska. Czyżby „nasz stary austriacki wszarz” rzeczywiście sparzył się „z pruską weszką”? Ładny interes! Trudno byłoby o lepszy dowód na trafność spostrzeżenia kanclerza Schroedera, który już w okolicach roku 2000 zauważył, że „okres niemieckiej pokuty dobiegł końca”, a skoro tak, to trzeba przerzucić odpowiedzialność na winowajcę zastępczego, żeby bezcenny Izrael i organizacje przemysłu holokaustu mogły nadal ciągnąć zyski z niezwykle lukratywnego statusu ofiary.

 

Z odpryskiem tej kampanii, prowadzonej w Ameryce bez żadnego zahamowania przez – jak to mówią w Nowym Jorku – „Włochów z krótką szyją”, zetknąłem się przypadkowo w okolicach miejscowości Sahuarita w Arizonie, gdzie pojechałem obejrzeć wyrzutnię rakiety Tytan o mocy 9 megaton, zbudowaną w roku 1962 i funkcjonującą do roku 1986. Przewodnik – starszy pan, jak się okazało – były żołnierz szwadronu rakiet strategicznych, który w tym właśnie obiekcie pełnił służbę, najpierw pokazał nam silniki pierwszego, drugiego i trzeciego członu i różne obiekty naziemne. Następnie przez szklane wycięcie w pancernej pokrywie silosu mogliśmy obejrzeć sobie 9-megatonową głowicę na szczycie rakiety, której podstawa ginęła w mroku, aż po 52 stopniach metalowych schodów zeszliśmy na dół, gdzie za podwójnymi hermetycznymi, pancernymi drzwiami mieściły się stanowiska dowodzenia, pomieszczenia mieszkalne i tunel prowadzący do silosu z pociskiem. W tych pomieszczeniach stale przebywały cztery osoby pełniące 24-godzinne dyżury. Dwie spośród nich były uzbrojone, a dwie nie – i poza pomieszczeniami mieszkalnymi nie wolno było im przebywać pojedynczo. Zawsze jeden drugiego musiał pilnować. Do ich obowiązków należało codzienne sprawdzenie wszystkich mechanizmów, by na sygnał pocisk mógł być w każdej chwili wystrzelony na z góry określony cel, który dla załogi wyrzutni pozostawał tajemnicą.

Odpalenie następowało według ściśle określonych procedur, w których również musiały uczestniczyć jednocześnie dwie osoby, a procedura rozpoczynała się od otwarcia schowka z kluczami. Jeśli wszystko się zgadzało, następowało odpalenie, po którym załoga miała przebywać w silosie do 30 dni – bo na tyle miała żywności i wody. Przewodnik zademonstrował nam tę procedurę, do roli odpalającego wyznaczając najmłodszego członka naszej grupy, na oko siedmioletniego chłopczyka. Chłopczyk ujął w dłoń klucz i na „raz, dwa, trzy – kręć!” przekręcił go do połowy. Na pulpicie sterowniczym zapłonęły czerwone lampki, po czym chłopczyk na drugie „raz, dwa, trzy – kręć!” przekręcił klucz jeszcze raz. Gdyby to było dawniej, to w tym właśnie momencie pancerna pokrywa silosu zostałaby już otwarta przez potężne siłowniki hydrauliczne i pocisk wystartowałby w przestrzeń, by po upływie pół godziny rozpętać gdzieś na drugiej półkuli piekło, na widok którego Nergal od razu narobiłby w portki.

Kiedy po tych wszystkich emocjach wyszliśmy na powierzchnię i przewodnik zapytał, czy nie mamy jakichś pytań, zapytałem go, czy nigdy podczas służby w tym silosie nie ogarnęły go wątpliwości. Trochę zaskoczony zapytał, skąd jestem – bo pytając korzystałem z pomocy tłumacza. Odpowiedziałem, że z Polski – a on na to, że no tak; wy Polacy zawsze mieliście zwariowaną historię i słabych królów, którzy nie umieli rządzić państwem. Znaczy – tak samo jak w wieku XVIII, kiedy to opinię o naszym mniej wartościowym narodzie, na zlecenie państw rozbiorowych urabiali skorumpowani francuscy filozofowie: nie można zostawić nas samopas, tylko trzeba poddać kurateli starszych i mądrzejszych. Po tym wstępie odpowiedział, że żadnych wątpliwości nie miał, bo – po pierwsze – był przekonany, że do odpalenia pocisków nigdy nie dojdzie, a po drugie – że nie miałby ich również wtedy, gdyby jednak doszło – bo takich dwóch, którzy wątpliwości mieli, z tej służby zwolniono. Warto tedy pamiętać, że chociaż silos w pobliżu Sahuarity w Arizonie zawiera rakietę Tytan, ale już tylko z atrapą 9-megatonowej głowicy, to w innych silosach na świecie i na atomowych okrętach podwodnych jest mnóstwo jeszcze nowocześniejszych pocisków, a pozbawione wątpliwości załogi czuwają przez 24 godziny na dobę. Tymczasem słyszę, że w Polsce poważni, zdawałoby się ludzie, przejmują się Nergalem, w którym demoniczności jest tyle samo, ile w lekarstwie na białaczkę.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    7 października 2011

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2222

Skip to content