Aktualizacja strony została wstrzymana

„Jestem byłym Ratajczakiem i chyba wszystkim jest z tym lepiej”

Żydożerca szuka pracy

Pójdę do Canossy, ukorzę się, ale gdzie drogowskaz? – pyta Dariusz Ratajczak, „kłamca oświęcimski”, rewizjonista Holocaustu wyrzucony z UO.

Siedzimy w ogródku piwnym obok opolskiego ratusza.

Postarzeliśmy się. Siedem lat temu fotoreporterzy zdejmowali Ratajczaka od dołu. Świetnie wyglądał, gdy z wyciągniętą ręką perorował przed sądem, że wolność badawcza nie może być ograniczana przez sejmowe układy partyjne i prawa narzucane przez Wysoką Izbę. Mówił: – Każdy szanujący się historyk jest z natury rzeczy rewizjonistą. Bo zadaje sobie pytania: czy aby na pewno? Czy aby na pewno wyrżnięto tylu Ormian, ile się podaje? Czy aby na pewno Napoleon przegrał wskutek zdrady? Czy aby na pewno Pearl Harbour było dla prezydenta USA zaskoczeniem?

Ale sąd nie zajmował się dylematami Ratajczaka. Kierując się zapisanym w stanowionym przez Sejm prawie nakazem karania kłamców Holocaustu, Ratajczaka nie uniewinnił.

Dziś autor przyznaje:

– Te moje „Tematy niebezpieczne” były zbiorem dość kiepskich esejów. Pisałem je na kolanie. OK – Powiem wprost: chciałem wydać książkę, która wywołałaby dyskusję, stąd w niej pewne przegięcia. Bo jak inaczej spowodować reakcję, niż przesadzając? Ale nigdy nie przypuszczałem, że może ona wywołać aż takie skutki.

„Tematy niebezpieczne” – książka autorstwa Ratajczaka – okazały się gwoździem do jego trumny. Referował opinie tzw. „rewizjonistów Holocaustu”, zaprzeczających oczywistej prawdzie, że w Auschwitz-Birkenau mordowano Żydów w komorach gazowych.

Grzechem Ratajczaka było, że nie wziął w cudzysłów referowanych przez siebie poglądów. Można więc było przypisać mu akceptację dla poglądów neonazistów. Było wrażenie: Nie wziął w cudzysłów, zatem je wspiera…

Ratajczak: – Najbardziej mnie boli to, że znalazłem się w gronie historyków, którym nakłada się kaganiec. No bo proszę zobaczyć: od 45 roku do teraz liczba Żydów wymordowanych w Auschwitz-Birkenau zmalała z 6 milionów do poniżej jednego miliona. To dane oficjalne. Owszem, nawet gdyby tam zginął jeden człowiek, to już byłaby to tragedia. Ale jak to się dzieje, że jedni historycy mogą zgodnie z prawem kwestionować liczby Zagłady, a inni nie? Jak to jest, że jedni mogą zjechać z 6 milionów do poniżej miliona i nic się złego im nie dzieje? Są koncesjonowanymi rewizjonistami? Są więc tacy, którym nie wolno badać i nawet się mylić, i są tacy historycy, którym wolno wszystko?

Uparł się Ratajczak

Mówi, że przypięto mu łatkę antysemity. Gdy Ratajczak w kwietniu 1999 roku wydał swoją książkę „Tematy niebezpieczne”, był pracownikiem Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego. Był znanym, lubianym przez studentów wykładowcą. Cenionym przez zwierzchników.

– Władze Uniwersytetu Opolskiego uznały, że ja kwestionuję okoliczności Holocaustu. Zacząłem być postrzegany jako ktoś, kto nie tyle wątpi, co zaprzecza oficjalnej wykładni dziejów. To prawda – chciałem, żeby na ten temat odbyła się debata. Oto staję ja – historyk paskudny – a z drugiej strony staje cała ekipa najwspanialszych, co mówię bez cienia ironii, przedstawicieli nauk historycznych z uczelni. I oni roznoszą mnie w pył i w proch… Ale oni nie chcieli konfrontacji. Uciekli przed nią. Owszem, gdzieś tam, po kątach mówili mi, że może i ja mam rację, ale – panie, tego – ja mam działkę do obrobienia, daczę do podmurówki, a w ogóle to co kogo tak naprawdę Żydzi obchodzą?

Chciałbym odwrócić czas

– Rozbeczałem się pierwszy raz w życiu – mówi Ratajczak. – Gdy odgarniałem śnieg w firmie, w której się zatrudniłem. Podjechał do mnie w wypasionej furze jakiś gość i zapytał, co ja, doktor i niedawno jego wykładowca, tu robię. Odpowiedziałem, że śnieg zwalam na kupę. Pokiwał głową, powiedział, że to jakieś draństwo, a mnie gardło ścisnęło. Trzy dni ryczałem…

Ratajczaka utrzymuje ojciec. Ma osiemdziesiąt lat, za sobą adwokacką przeszłość zawodową. Daje synowi pieniądze, ale nigdy nie mówi: ukorz się. Bo to syn Wielkopolski – twardy, ambitny człowiek. Z tych, co jeśli wiedzą, że mają rację, nie ustąpią.

Rodzina Ratajczaka się rozpadła. Źona nie wytrzymała presji środowiska:

– Jest młodsza ode mnie. Na początku całej tej zadymy była przy mnie, potem coraz bardziej się oddalała. Ja zostałem okrzyknięty kłamcą oświęcimskim, a z takim piętnem trudno żyć. Nawet mnie samemu. Mam przed sobą sprawę rozwodową, bo ileż może przynieść do domu facet, który pracuje jako portier? Niewiele. A to jest już powód, by skarżyć się, że bieda w oczy zagląda rodzinie. Jestem zrozpaczony. Chciałbym odwrócić czas, gdy pisałem to jedno zdanie w książce. Ale to niemożliwe.

Poglądy Ratajczaka dotknęły jego rodzinę nie tylko w kwestii spodziewanego rozwodu:

– Mój syn poszedł swego czasu w marszu żywych w Oświęcimiu. I traf chciał – w przypadki jednak nie wierzę – że dziennikarka lokalnej „Gazety Wyborczej” podeszła do niego i zapytała, czy jest synem tego słynnego kłamcy oświęcimskiego. Syn odparł, że jest, a przede wszystkim, że dumny jest z ojca. Lecz cóż się potem ukazało w gazecie? Otóż zdjęcie z podpisem, że syn Ratajczaka uczestniczył w marszu, gdy tymczasem jego ojciec zaprzecza istnieniu Auschwitz-Birkenau! Istnieniu obozu!!! No, ręce opadają…

– Źadnych pochopnych wniosków – zastrzega Ratajczak. – Nawet z tego, że z „Gazety Wyborczej” dzwonili do mnie, mówiąc: panie Ratajczak – weź pan sobie trochę odpuść, bo my pana lubimy, nawet pomożemy panu znaleźć pracę. Choćby w Zieleni Miejskiej. A ja mam na to jedną odpowiedź: walcie się! Jestem niezależnym człowiekiem, pozostanę historykiem, który zawsze będzie miał wątpliwości, zawsze będzie się starał negować uznane prawdy, niezależnie od tego, czy będą dotyczyć Żydów czy Ormian…

Ratajczakowi tylko trochę żal, gdy widzi swoją byłą, jak jeździ po mieście w luksusowych samochodach: – Wygłaszałem w sądzie płomienne mowy w obronie wolności słowa. Myślałem, że do kogoś to dotrze, ale się myliłem. Słowa uleciały, dla zwykłych ludzi liczy się tylko doraźność. Szmal stał się bożkiem, któremu coraz więcej ludzi bije pokłony…

TEN Ratajczak?!

Ratajczak, któremu w październiku 2003 roku upłynął trzyletni okres banicji jako nauczyciela historii (nałożony przez UO), do dziś nie może znaleźć pracy w zawodzie, który kocha.

– Ja jestem TEN Ratajczak. Więc nawet jeśli zgłaszam się z prośbą o zatrudnienie jako nauczyciel historii do szkoły gdzieś na wsi, to dyrektorzy unoszą brwi: TEN Ratajczak?! Ten od Żydów i Radia Maryja? No to powiem panu w zaufaniu, że ja się nie będę podkładał! Ja pana zatrudnię, a nie wiadomo, kto z tego jakie wnioski wyciągnie…

Ratajczak: – Za 600 złotych znalazłem pracę poza granicami województwa. Dyrektor tej szkoły miał twardy kręgosłup, ale ja się nie mogłem tej pracy podjąć. Więcej bym zapłacił za dojazdy, niż zarobił…

Naukowiec, doktor historii, niegdyś pupil Uniwersytetu Opolskiego, dziś pracuje pod komendą pań z wykształceniem zawodowym jako portier. Niedawno dostał rower, by szybciej objeżdżać teren, którego pilnuje.

– Tak, jestem skończony – mówi. – Nie wrócę na uczelnię, nie zatrudnią mnie jako nauczyciela nawet w szkole podstawowej. Bo jestem człowiekiem, który nie wyrzeknie się prawa do wątpliwości nawet za cenę działki przy domu, na której mógłbym uprawiać warzywa i zapraszać gości na grilla.

– Zresztą, któż do mnie z moich dawnych znajomych z uczelni chciałby przyjść? Gdy zacząłem mieć kłopoty z powodu tego jednego zdania, telefon odzywał się coraz rzadziej, a teraz przestał w ogóle.

– Jestem byłym Ratajczakiem i chyba wszystkim jest z tym lepiej…

Miroslaw Olszewski


Albo Polska będzie wielka, albo przestanie istnieć. Nie stać nas nawet na średniość. To będzie zadanie dla Waszego pokolenia. Jesteście je winni również cieniom tych, którzy zginęli w nierównej walce w pierwszych latach po zakończeniu II Wojny Światowej. – dr Dariusz Ratajczak

Skip to content