Aktualizacja strony została wstrzymana

Serum posłuszeństwa – Stanisław Michalkiewicz

Podczas gdy nasi Umiłowani Przywódcy przekomarzają się między sobą, czy debatować, gdzie debatować i o czym debatować, mamy chwilę czasu, by zainteresować się ważniejszymi sprawami. Pozornie wydawałoby się, że nie ma ważniejszych spraw, niż owe debaty miedzy naszymi Umiłowanymi Przywódcami – ale to oczywiście nieprawda. Nasi Umiłowani Przywódcy nie mają żadnej siły sprawczej. Weźmy takiego ministra Radosława Sikorskiego. Wprawdzie generał Sławomir Petelicki, ten sam, który wstąpił do SB żeby spełniać dobre uczynki, awansował go niedawno do rangi męża stanu o wymiarze światowym, ale to tylko takie makagigi, bo przecież żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to po nominacji Radosława Sikorskiego na ministra spraw zagranicznych w żydowskiej gazecie dla Polaków ukazała się uspokajająca publikacja, że nie ma powodów do niepokoju, bo wszystko jest pod kontrolą za sprawą ekipy skompletowanej jeszcze przez „drogiego Bronisława”, czyli prof. Geremka, która w Ministerstwie Spraw Zagranicznych wykonuje zlecenia starszych i mądrzejszych bez względu na to, kogo tam akurat zrobią ministrem. Ministrowie, nie mówiąc już o dygnitarzach drobniejszego płazu, nie rządzą nawet swoimi sekretarkami, które mają przecież swoich własnych przełożonych, którym winne są lojalność i bezwzględne posłuszeństwo. Zatem, w tej sytuacji możemy śmiało na tych wszystkich Umiłowanych Przywódców i ich debaty położyć, jak to mówią – lachę – i zainteresować się naprawdę ważnymi sprawami.

Już wiele razy wspominałem, że literatura wyprzedza tak zwane życie. Oczywiście nie każda; większość Scheissu produkowanego przez tak zwanych literatów głównego nurtu w najlepszym razie stara się raczej życie odzwierciedlać, z czego wychodzą arcynudne knoty w rodzaju „Domu nad rozlewiskiem”, w którym bohaterowie udają, że naprawdę żyją. Prawdziwa literatura życie wyprzedza, a jednym ze znakomitych tego przykładów są powieści fantastyczne Stanisława Lema. W odróżnieniu od wielu innych autorów powieści fantastycznych, Stanisław Lem naprawdę puszczał wodze fantazji, podczas gdy ci inni opisują, co widzą, albo co im opowiedziano, ubierając tylko bohaterów w kostiumy Marsjan, czy człowiekowi przyszłości.

Takimi usiłowaniem nieudolnym są na przykład „Gwiezdne wojny”, będące w gruncie rzeczy opowieścią o policjantach i złodziejach, przeniesioną na grunt galaktyczny, czy nawet wszechświatowy i okraszoną rasistowskim sosem z popłuczyn po „Protokołach mędrców Syjonu”. Wspomniałem o tym en passant we wstępie do pewnej książki, za co uwijający się wokół swojej kariery młody człowiek na łamach „Tygodnika Powszechnego” skrytykował mnie za „bezwstydny i jadowity antysemityzm”. Kiedyś takie rzeczy drukowała „Trybuna Ludu” i „Źołnierz Wolności” ale teraz tych organów już nie ma, więc zadanie drukowania donosów przejął „Tygodnik Powszechny”. Ano, cóż poradzić; wraz z nadejściem nowych udziałowców kapitałowych, musiały pojawić się i nowe zadania. Co tu ukrywać; rację miał Tadeusz Boy-Źeleński zauważając, że „gdy się człowiek robi starszy, wszystko w nim po trochu parszy”. Człowiek – a cóż dopiero tygodnik?

Wracając tedy do Stanisława Lema warto wspomnieć o pomyśle kryptochemokracji, jaki opisał w jednej ze swoich powieści. Ponieważ liczba ludzi już dawno przekroczyła wszelkie możliwości Ziemi, a zasoby surowcowe się wyczerpały, postanowiono ukrywać przed znękana ludzkością prawdziwy stan rzeczy dzięki rozpylaniu w atmosferze ziemskiej rozmaitych halucynogenów. Wdychający je ludzie mieli złudzenie, że jeżdżą komfortowymi samochodami, czy wznoszę się na osiemdziesiąte piętro wieżowca szybkobieżną windą, podczas gdy naprawdę galopowali ulicami na piechotę, a w wieżowcach – z małpią zręcznością wspinali się w górę korzystając ze strzępów lin zwisających w szybach nieczynnych od dawna wind. Wydawało im się, że w eleganckich restauracjach jedzą chrupiącego bażanta popijając pysznym burgundem, podczas gdy naprawdę gołymi rękami nabierali z obskurnych koryt bryję, którą obsługa w gumowych fartuchach tłoczyła tam ze szlauchów – i tak dalej. Jak możemy się domyślać, halucynogeny rozpylane były w atmosferze ze względów humanitarnych – żeby chociaż w ten sposób uczynić ludzką egzystencję w miarę znośną. Ale przecież nawet tę bryję ktoś musiał przygotowywać naprawdę. Ona nie mogła by złudzeniem, bo jeśli nawet można oszukać mózg człowieka, to żołądka – niestety nie. Dlatego też robotnicy, którym się wydawało, że podjeżdżają pod fabrykę własnymi samochodami, z chwilą przekroczenia progu fabrycznej hali dostawali z automatu porcję antyhalu, dzięki któremu natychmiast odzyskiwali poczucie rzeczywistości i pracowali z ogromnym samozaparciem, bo do antyhalu dodawany był również preparat pobudzający w ludziach altruizm. Kiedy jednak kończyła się szychta, przy wyjściu dostawali znowu porcję halucynogenów, zaprawioną preparatem powodującym całkowitą utratę pamięci. I tak to funkcjonowało nie budząc w zasadzie niczyich podejrzeń.

Przypomniało mi się to wszystko, kiedy otrzymałem od korespondującego ze mną z emigracji pana doktora, który doniósł mi o szczepionkach powodujących u ludzi nagły wzrost gotowości do posłuszeństwa. Podobno takie preparaty są już gotowe i Umiłowani Przywódcy tylko czekają na okazję, by narzucić znękanej ludzkości obowiązek takich szczepień. Jak nietrudno się domyślić, taki obowiązek zostałby wprowadzony w celu zwiększenia bezpieczeństwa znękanej ludzkości, bo jużci – osobnik, któremu wszczepiono serum posłuszeństwa, nie będzie się buntował przeciwko Umiłowanym Przywódcom nawet wtedy, gdyby w debatach przedwyborczych już tylko udowadniali sobie nawzajem łajdactwo i głupotę. Czyż trzeba czegoś więcej?

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)    8 września 2011

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2188

Skip to content