Aktualizacja strony została wstrzymana

Dokapitalizowanie – Stanisław Michalkiewicz

Ponieważ prezesowi Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominikowi Strauss-Kahnowi przytrafił się w Nowym Jorku casus pascudeus z tamtejszą hotelową pokojówką, na świecie nastąpiły wielkie zmiany, podobnie zresztą, jak we Francji. Jeśli chodzi o Francję, to Dominik Strauss-Kahn był socjalistycznym kandydatem na prezydenta wszystkich Francuzów, a także tych, którzy tylko mają francuskie obywatelstwo. Obecnie prezydentem wszystkich Francuzów jest Mikołaj Sarkozy, utrzymujący, iż po mieczu pochodzi ze starej arystokratycznej rodziny węgierskiej, której potomek po różnych perypetiach związał się w córką żydowskiego lekarza z Salonik. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – powiadał dobry wojak Szwejk, ale na tym tle bardziej doceniamy zasadę prawa rzymskiego, według której mater semper certa est pater – quem nuptiae demonstrat – co się wykłada, że matka jest zawsze pewna, zaś ojcem jest ten, na kogo wskazuje małżeństwo.

Wracając do Dominika Strauss-Kahna, to nie ma on takich pretensji do arystokratycznego pochodzenia. Pochodzi bowiem z raczej demokratycznej rodziny Żydów marokańskich, ale askenazyjskich. W młodości komunizował, ale widocznie musiał dojść do wniosku, że komuna to nie jest dobry interes i związał się z socjałami. W nagrodę został nawet ministrem – handlu zagranicznego, ale również finansów, a nawet – całej gospodarki. A propos handlu zagranicznego, to Antoni Słonimski w swojej „Jawie i mrzonce” opisuje niejakiego Nowosielskiego, co to „pracuje w handlu zagranicznym, ale prywatnie – bardzo porządny człowiek”. Ta krótka charakterystyka więcej wyjaśnia, niż mówi – również o naszym panu Dominiku.

Ta świetnie zapowiadająca się kariera raz się panu Dominikowi zwichnęła z powodu oskarżeń o korupcję, z których został oczywiście skrupulatnie oczyszczony przez niezawisły sąd. Jego niewinność została wynagrodzona też mariażem z „bajecznie bogatą” – jak nie może się nacmokać „Gazeta Wyborcza” – Anną Sinclair, której przodkowie pierwotnie używali nazwiska Schwarz, a jeszcze wcześniej – Rosenberg. W tej sytuacji już nic nie stało na przeszkodzie, by nasz pan Dominik został dyrektorem Międzynarodowego Funduszy Walutowego z widokami na karierę prezydenta wszystkich Francuzów. Atoli nowojorska pokojówka… – no, mniejsza z tym, zwłaszcza, że wkrótce się okazało, że ona też kręci. Słowem – Dominik Strauss-Kahn zrezygnował z posady w MFW, a wkrótce potem został zwolniony z aresztu domowego, co po raz kolejny potwierdza spostrzeżenie poczynione jeszcze przez starożytnych Rzymian, że „nie ma takiej bramy, której nie przeszedłby osioł obładowany złotem”. Kto w tej sytuacji zostanie kolejnym prezydentem wszystkich Francuzów – zobaczymy, zwłaszcza że od czerwca 2011 roku nowym dyrektorem Międzynarodowego Funduszu Walutowego została pani Krystyna Lagarde, która też otarła się o handel zagraniczny w jednym z rządów francuskich.

I właśnie pani Krystyna Lagarde, zatroskana drugą falą kryzysu finansowego podmywającą fundamenty Eurokołchozu, oświadczyła niedawno, że nie ma innej rady, tylko gwoli stawienia czoła okropnemu kryzysowi, trzeba będzie „dokapitalizować banki”, zwłaszcza te, które w swoich aktywach mają obligacje greckie (hiszpańskie, portugalskie, italiańskie… itp. – niepotrzebne skreślić). Ryzyko recesji jest bowiem większe niż ryzyko inflacji, więc dokapitalizowanie europejskich banków powinno dokonać się albo kanałami prywatnymi, albo poprzez „finansowanie europejskie”. Dokapitalizowanie, jak wiadomo, oznacza finansowe wzmocnienie firmy przez przekazanie jej dodatkowego kapitału. Może to nastąpić albo poprzez emisję akcji, albo poprzez pożyczkę, albo jakieś dopłaty, albo czyjeś wiarygodne poręczenie.

Banki, jak wiadomo, znalazły się w tarapatach, bo napożyczały pieniędzy greckiemu rządowi, doskonale wiedząc, że nie będzie on w stanie tych pożyczek spłacić. Na dobry porządek powinny ponieść konsekwencje swojej lekkomyślności i zbankrutować, zaś ci, którzy tym lekkomyślnym bankom zaufali swoje pieniądze, powinni je stracić – żeby i jedni i drudzy – a zwłaszcza wszyscy inni, obserwujący tę katastrofę – na przyszłość zachowywali się rozsądniej. Jednak żadnego „dobrego porządku” tutaj być nie może również z tego powodu, że banki mające w swoich aktywach greckie śmiecie, są powiązane z innymi bankami – na przykład poprzez rozmaite zabezpieczenia. Zatem bankructwo jednych mogłoby pociągnąć za sobą bankructwo pozostałych, a takie masowe bankructwa oznaczałyby przepadek znacznej części powierzonych bankom depozytów. A ponieważ depozyty w bankach mają z reguły osoby wpływowe, to jest oczywiste, że każda z nich zrobi wszystko, by do tego w żadnym wypadku nie dopuścić.

W tej sytuacji pozostaje więc „dokapitalizowanie”. No dobrze, ale w jaki sposób? Dokapitalizowanie poprzez emisję akcji nie wchodzi w rachubę, to znaczy – wchodzi, a jakże – ale któż kupi akcje bankrutów? Takich akcji nie kupi nikt, toteż dokapitalizowanie banków tą drogą wydaje się wykluczone. Pozostaje zatem pożyczka. Któż jednak mógłby bankom pożyczyć tyle pieniędzy? „Kanały prywatne” wydają się zbyt płytkie, a poza tym – jaki idiota pożyczyłby własne pieniądze bankrutowi? Nie ma takiej możliwości, zatem potencjalnymi pożyczkodawcami mogą być wyłącznie rządy. Jak wiadomo, nie mają one własnych pieniędzy, więc taki jeden z drugim premier, czy prezydent od pożyczki przecież nie zbiednieje. Więc rządy – ale przecież europejskie rządy są w tychże bankach po same dziurki w nosie pozadłużane, więc jakże mogą im pożyczyć? Pozostają zatem gwarancje. No dobrze – ale jakie? Jaką, realnie istniejącą wartość i w dodatku – przynajmniej teoretycznie pozostającą w ich dyspozycji, mogłyby rządy przedstawić w charakterze poręczenia wiarygodności płatniczej banków? Wydaje się, że tylko jedno – zastaw na przyszłych podatkach od własnych obywateli. Zatem „dokapitalizowanie” stanowi w istocie propozycję oddania przez rządy własnych obywateli w arendę finansowym grandziarzom.

I dopiero na tym tle lepiej rozumiemy apele „maleńkich uczonych” z „Gazety Wyborczej” byśmy „polubili” wysokie podatki, a także – suplikacje zachodnich nababów, tych wszystkich panów Dominików, by rządy dosoliły im wyższe podatki, a nawet – by trochę obskubały ich z bogactwa. Uzasadniają oni te suplikacje poczuciem solidarności, która nakazuje im partycypować w kosztach ratowania gospodarki. Ale niech nikogo to nie zwiedzie. Jeśli kosztem zwiększenia obciążeń podatkowych nastąpi „dokapitalizowanie” banków-bankrutów, to znaczy, że za cenę wydrenowania ludzi nie posiadających żadnych oszczędności uratowane zostaną depozyty tych, którzy je mają.

W Polsce na przykład prawie 80 procent gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, a te ponad 900 mld złotych ulokowanych w bankach należy do mniej więcej 10 procent obywateli. W przypadku tych, którzy żadnych oszczędności nie mają, drenaż będzie bezpowrotny, podczas gdy posiadacze oszczędności wprawdzie zostaną też oskubani, ale odbiją to sobie na dochodach z depozytów – oczywiście pod warunkiem, że banki nie zbankrutują. Mówiąc krótko – poprzez „dokapitalizowanie” banków wszyscy zostaną oskubani, żeby niektórzy mogli ponownie porosnąć w piórka. Trudno o lepszy dowód na to, że współczesne rządy już dawno przestały być reprezentantami obywateli, bo nasi Umiłowani Przywódcy w podskokach sprawują funkcję dozorców, dbających by banki wycisnęły swoich niewolników niczym cytryny – by potem można było poddać ich legalnej eutanazji. No a teraz – miłej zabawy podczas słuchania przedwyborczych debat!

Stanisław Michalkiewicz

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2184

Skip to content