Aktualizacja strony została wstrzymana

Władze niemieckie ślepe na krzywdę niewidomych-poszkodowanych w wyniku II wojny światowej

O wiele trudniej jest dochodzić praw poszkodowanych cywilnych ofiar wojny w sytuacji, gdy władze państwowe odwracają się do nich plecami.

Polacy pokrzywdzeni w wyniku II wojny światowej mają już dość wykrętów władz Niemiec. Pozostawieni sami sobie przez obecny rząd Polski decydują się brać sprawy we własne ręce. Stowarzyszenie Niewidomych Cywilnych Ofiar Wojny zaczęło niedawno swą batalię w Berlinie, ale jest gotowe na zakończenie jej nawet w Strasburgu, jeśli Niemcy będą nadal obojętni na krzywdę polskich poszkodowanych.

W miniony czwartek, w 72. rocznicę wybuchu II wojny światowej, Stowarzyszenie Niewidomych Cywilnych Ofiar Wojny zorganizowało w Berlinie manifestację, domagając się zadośćuczynienia za cierpienia i utracony wzrok w wyniku rozpętanej przez Niemców wojny. – Demonstracja była ostatnim desperackim krokiem, by zauważono tę grupę ofiar wojny. Liczy ona w Polsce 250 osób. Te krzywdy do tej pory nie zostały wynagrodzone przez Niemców – podkreśla przewodniczący stowarzyszenia Ryszard Rutka.

Wtrąceni w ciemności na całe życie

Większość członków stowarzyszenia została poszkodowana jeszcze jako dzieci. – Członkowie stowarzyszenia doznali utraty wzroku zwykle w wyniku bombardowań samolotów niemieckich czy też dlatego, że w okresie wojny jako dzieci zetknęli się z niezabezpieczonymi minami i niewypałami, lub z innych powodów – opowiada przewodniczący SNCOW.
W podobny sposób sam pan Ryszard stracił wzrok. – W grudniu 1944 r. jako 5-letni chłopiec bawiłem się z innymi dziećmi niedaleko kościoła parafialnego w jednej z podradomskich miejscowości, gdy doszło do eksplozji zrzuconego przez niemiecki samolot niewybuchu. Zginęły wtedy trzy osoby, a troje dzieci zostało rannych, wśród nich ja. Straciłem wzrok… – opowiada. Tragedia zmieniła całe jego życie, pogrążając je na zawsze w ciemnościach… – Źadna rehabilitacja nie przywróci mi wzroku – zaznacza pan Ryszard. Dodaje, że niektórzy poszkodowani w wyniku eksplozji lub innych działań wojennych tracili niekiedy także ręce, nogi lub doznawali obrażeń wewnętrznych.
Leczenie rannych dzieci w trudnych warunkach wojennych spadało wyłącznie na rodziny. Sprawca – armia niemiecka – nie poniósł za to żadnej odpowiedzialności… do dziś. Czy jest szansa, by to zmienić?

Szansa na zadośćuczynienie

Mecenas Stefan Hambura z Berlina, który reprezentuje SNCOW, uważa, że tak. W jaki sposób można skłonić głuche przez całe lata władze RFN do zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone przedstawicielom stowarzyszenia? Zdaniem prawnika, najpierw należy złożyć wnioski w tej sprawie w urzędzie kanclerskim reprezentującym władze RFN, które są następcą prawnym III Rzeszy.
Jakich argumentów można użyć? Przewodniczący Rutka zauważa, że Niemcy przyznają świadczenia osobom, które doznały uszczerbku na zdrowiu w wyniku działań wojennych na terenach należących przed wojną do III Rzeszy, a nie wypłacają takich świadczeń osobom, które mieszkały na terenie II Rzeczypospolitej. – A przecież wojna i okupacja niemiecka obejmowała całe terytorium Polski. Czemu więc Polacy skrzywdzeni przez niemieckie bomby mają przez tyle lat cierpieć bez jakiegokolwiek zadośćuczynienia? – pyta Ryszard Rutka.
Mecenas Stefan Hambura wskazuje, że po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej takie różnicowanie wypłacanych świadczeń ze względu na narodowość osób poszkodowanych nie jest zgodne z unijnym prawem. – Traktat o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej w art. 18 mówi, że zakazana jest wszelka dyskryminacja ze względu na przynależność państwową – podkreśla.
Z kolei przewodniczący Rutka zauważa, że poszkodowani, których prawa do świadczeń władze niemieckie uznały, otrzymują 800 euro miesięcznie dodatku do emerytury, a raz w roku mogą bezpłatnie pojechać na miesiąc do sanatorium. Przedstawiciele SNCOW domagają się podobnej pomocy oraz jednorazowych świadczeń w wysokości 80 tys. euro na osobę.

Tysiące zapomnianych ofiar

Osoby, które utraciły wzrok w wyniku działań wojennych, to niestety nie jedyna grupa Polaków, którzy prawie 70 lat po zakończeniu II wojny światowej nie doczekali się żadnych świadczeń.
Jerzy Sowa, przewodniczący Zarządu Głównego Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę, szacuje, że są jeszcze tysiące ofiar cywilnych, które w taki lub inny sposób zostały poszkodowane w wyniku działań wojennych, a nie otrzymały dotąd zadośćuczynienia z tego tytułu. Dlaczego? – Wynikało to z różnych przyczyn, m.in. rygorystycznych zapisówwymagających udowodnienia, że odniesiony uszczerbek na zdrowiu poniosło się wskutek działań wojennych – wskazuje. Jak tymczasem udowodnić taką szkodę, gdy np. zrzucona z samolotu bomba spowodowała trwały uszczerbek na zdrowiu dziecka podczas okupacji niemieckiej? Kto miał wtedy wydać zaświadczenie w tej sprawie? – Te rygorystyczne warunki były korzystne dla Niemców, nie dla Polaków – podkreśla.
Mecenas Roman Nowosielski z kancelarii prawnej Nowosielski Gotkowicz i Partnerzy podpowiada jednak, że można starać się o pomoc ze strony Instytutu Pamięci Narodowej. – Wystarczy złożyć do niego doniesienie o popełnionej zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu – tłumaczy. Wówczas IPN rozpoczyna postępowanie w tej sprawie, a uzyskane w ten sposób materiały można wykorzystać także przed sądem.
W taki właśnie sposób udało się pozyskać dodatkowe materiały w głośnej sprawie Winicjusza Natoniewskiego, który został jako dziecko poważnie poparzony podczas pacyfikacji przez Niemców jednej z wsi na Zamojszczyźnie. To właśnie kancelaria Nowosielski Gotkowicz i Partnerzy prowadzi tę sprawę.

Ostatecznie Strasburg

Mecenas Nowosielski wskazuje, że specyfika szkód na osobie, jak kwalifikują prawnicy trwały uszczerbek na zdrowiu doznany podczas wojny, polega na tym, że takie szkody nie ulegają przedawnieniu, co jest ważne po tylu latach.
Jakich konkretnie szkód można dochodzić? – Chodzi o krzywdy fizyczne, a więc jakiś uszczerbek na zdrowiu, za który nie zostało wypłacone zadośćuczynienie, jak i psychiczne, w postaci np. traumy wynikającej z wypędzenia z domu, która przenosi się również na dzieci, a więc mówimy o tzw. syndromie drugiego pokolenia. One również mogłyby domagać się odszkodowań – zaznacza mec. Nowosielski.
Jednak sami poszkodowani przyznają, że wielokrotnie zwracali się do władz niemieckich o takie wsparcie, i niestety zawsze bez efektów. Mecenas Nowosielski zwraca jednak uwagę, że ważny jest sam fakt przesłania takiego wniosku za tzw. dowodem doręczenia. – To sprawia, że nawet jeśli państwo niemieckie odrzuci roszczenia danej osoby poszkodowanej, wówczas traktuje się to tak, że z prawnego punktu widzenia władze zostały skutecznie powiadomione o żądaniu zadośćuczynienia i musiały wobec niego zająć jakieś stanowisko. Wówczas sąd polski potraktuje to jako tzw. wezwanie przedsądowe, przeprowadzone skutecznie – wskazuje. Dodaje, że wówczas można złożyć wniosek o zadośćuczynienie do sądu właściwego ze względu na miejsce zamieszkania poszkodowanego, ponieważ to właśnie tam poniesiona krzywda trwa, bo osoba poszkodowana nadal cierpi. Prawnik dodaje, że nawet jeśli poszkodowani nie uzyskają satysfakcjonujących rozstrzygnięć w polskich sądach, to w ten sposób wyczerpią drogę dochodzenia na polskim gruncie. W ten sposób spełnią konieczny wymóg, by skierować sprawę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
Trafiła tam również sprawa wspomnianego Winicjusza Natoniewskiego. Jakie ma szanse na wygraną? – Według mnie, zmiany, jakie następują w prawie międzynarodowym, dotyczące poszerzania zakresu ochrony osób pokrzywdzonych, sprawiają, iż szanse wygrania sprawy w Strasburgu rosną – odpowiada mecenas Nowosielski.

Bez wsparcia władz Polski

Zarówno prawnicy, jak i sami poszkodowani wskazują, że o wiele trudniej jest dochodzić praw poszkodowanych cywilnych ofiar wojny w sytuacji, gdy władze państwowe odwracają się do nich plecami. – Nie otrzymaliśmy wsparcia ani ze strony premiera, ani Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ani nawet od Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie – żali się pan Ryszard. Wsparcia starań stowarzyszenia odmówił także Władysław Bartoszewski, pełnomocnik premiera Donalda Tuska ds. dialogu międzynarodowego. – Jedynie śp. prezydent Lech Kaczyński zgodził się spotkać z nami, ale niestety nie zdążył… Mieliśmy się spotkać w maju ub.r. – dodaje przewodniczący Rutka.
Przedstawiciele rządu Donalda Tuska przyznają z rozbrajającą szczerością, że nie będą wspierać środowisk Polaków poszkodowanych przez III Rzeszę, bo rząd „na podstawie ww. porozumienia polsko-niemieckiego z 1991 r. zobowiązał się wobec rządu RFN, że 'nie będzie dochodził dalszych roszczeń obywateli polskich, które mogłyby wynikać w związku z prześladowaniem nazistowskim'”. Taką odpowiedź przesłał przedstawicielom SNCOW Piotr Paszkowski, dyrektor gabinetu politycznego szefa MSZ Radosława Sikorskiego.
Oburzenia takim zachowaniem nie kryje przewodniczący Rutka.
– Skoro wyjeżdżamy do sąsiedniego kraju, by dochodzić naszych słusznych praw, to wypadałoby, żeby przedstawiciele mojego państwa choć zainteresowali się nami – dodaje. Tymczasem przedstawiciele polskiego konsulatu w Berlinie odmówili jakiegokolwiek wsparcia i udziału w inicjatywie polskich poszkodowanych. – Dlatego tym bardziej drażnią nas deklaracje przedstawicieli polskich władz o tym, jak to wspaniale pojednały się z Niemcami, jakie to serdeczne relacje utrzymują z nimi, a minister Bartoszewski nadstawia pierś do niemieckich odznaczeń – mówi wprost Ryszard Rutka. – My będziemy mieli poczucie, że do jakiegoś pojednania z Niemcami może dojść, gdy zadośćuczynią za krzywdy, wyrządzone nam i niezadośćuczynione od 70 lat – dodaje. l

Mariusz Bober

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 5 września 2011, Nr 206 (4137) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110905&typ=my&id=my13.txt | Ślepi na krzywdę niewidomych

Skip to content