Aktualizacja strony została wstrzymana

Błąd pilota przerywa kolejny lot? – Stanisław Michalkiewicz

Jaka szkoda, że Polska nie jest krajem muzułmańskim! To znaczy – wcale nie szkoda, jeszcze by tego brakowało, żebyśmy musieli się bisurmanić – ale powiedzmy sobie szczerze – nie wszystkie muzułmańskie obyczaje są takie głupie – zwłaszcza z punktu widzenia niezależnej prokuratury.

Weźmy takiego Osamę bin Ladena, czy jak tam naprawdę nazywał się nieszczęśnik zastrzelony przez amerykańskich komandosów; jeszcze nie zdążył dobrze ostygnąć, a już przez pietyzm dla islamu urządzono mu pogrzeb morski w falach Oceanu Indyjskiego, skąd już żadni dociekliwcy go nie wydobędą, żeby zadośćuczynić swoim teoriom spiskowym. Okazuje się, że islam jest dobry na wszystko, podobnie zresztą, jak konfucjanizm. Opowiadał mi Guy Sorman, jak to po wojnie koreańskiej do Korei Południowej udała się delegacja amerykańskich ekspertów, żeby zobaczyć, czy ta cała Korea do czegoś się jeszcze nada. Raport był bardzo pesymistyczny, przede wszystkim dlatego, że w Korei panuje konfucjanizm, no a konfucjanizm, to poddanie się losowi – i tak dalej. Aliści po paru latach zastosowanie właściwych recept przez „mordercę koreańskich dzieci” Li Syng Mana, Korea zaczęła się rozwijać w imponującym tempie. Tedy delegacja tych samych ekspertów pojechała tam jeszcze raz, sprawdzić, co się tam dzieje. Po powrocie zaraportowali, że naturalnie, jakżeby inaczej! Przecież w Korei panuje konfucjanizm, no a konfucjanizm – wiadomo: to dyscyplina, hierarchia, porządek, dobrobyt, no i w ogóle. Pomijając już drobiazg, że eksperci zawsze napiszą to, co trzeba, warto zauważyć, że islam na razie nie ma tak dobrej reputacji jak konfucjanizm, ale przecież też nie jest pozbawiony zalet. Gdyby, dajmy na to, Polska była krajem islamskim, albo gdyby muzułmaninem był chociaż pan Lepper, to niezależna prokuratura albo nie zdążyłaby przeprowadzić sekcji z uwagi na konieczność natychmiastowego pogrzebania nieboszczyka, albo przeciwnie – przeprowadziłaby sekcję natychmiast po odcięciu denata od sznura, a nie czekałaby trzy dni, aż wszystkie miazmaty wyparują. Dzięki temu jednak już 5 sierpnia, kiedy ciało pana Leppera znaleziono w łazience apartamenciku mieszkalnego warszawskiego biura Samoobrony ze sznurem od treningowego worka bokserskiego na szyi, rzecznik prokuratury pan Dariusz Ślepokura mógł stanowczo wykluczyć udział „osób trzecich”. Najwyraźniej nie dopuszczał możliwości, że przy panu Andrzeju mogły gmerać również osoby drugie, bo zupełnie je pominął. Tymczasem osoby drugie mogą nawywijać wcale nie gorzej od sławnych „osób trzecich”. W tej sytuacji równie dobry jak każdy inny jest pogląd, że przyczyną nagłej śmierci przewodniczącego Samoobrony – jak zresztą wszystkiego, co dzieje się w naszym nieszczęśliwym kraju – był błąd pilota.

Ach, te dygresje, przed którymi nie potrafię się powstrzymać! Kiedy socjaliści francuscy popadli w bigoterię laicyzmu, na zebraniu swego sanhedrynu poddali krytyce towarzysza, który wbrew zaleceniom partii wziął udział w jakimś nabożeństwie. Krytykowany tłumaczył się, że do udziału w nabożeństwie zmusiła go żona. – Ja bym udusił taką żonę! – wyrwał się najzagorzalszy delator. – O, tak, tak towarzyszu! – wpadł mu w słowo Arystydes Briand. – A potem moglibyście urządzić jej pogrzeb cywilny! Tymczasem pan Andrzej Lepper miał pogrzeb państwowy, to znaczy – i cywilny, i kościelny zarazem, bo z uwagi na licznych duchownych, co to „bez swojej wiedzy i zgody”, nie bardzo wiadomo, gdzie właściwie przebiega u nas linia rozdzielająca Kościół od państwa. Można to było zaobserwować w przypadku księdza Piotra Natanka, kiedy to po suspendującym go dekrecie J.Em. Stanisława kardynała Dziwisza, księdzem zainteresowały się organy nadzoru budowlanego, sanepidu, straż pożarna, no i oczywiście – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – i każdy natychmiast wykrył rozmaite niepokojące nieprawidłowości.

Z uwagi na przyjętą przez prokuraturę oficjalną wersję przyczyny śmierci pana Leppera, Kościół był reprezentowany na szczeblu podstawowym, podczas gdy państwo wystawiło reprezentację Sejmu, Senatu, Kancelarii Premiera i Kancelarii Prezydenta. Pogrzeb przypadł jednak na moment, kiedy ktoś starszy i mądrzejszy nałożył już surdynę na zachwyty nad przewodniczącym Samoobrony – już to z uwagi na okres przedwyborczy, kiedy to – gdyby pan Andrzej został zaliczony w poczet męczenników obok pani Barbary Blidy – lud pracujący miast i wsi mógłby jeszcze w to nie daj Boże uwierzyć i zagłosować na kandydatów tej epigońskiej przecież partii – już to ze względu na niechęć naszych Umiłowanych Przywódców do dostrajania się do Aleksandra Łukaszenki, który pana Andrzeja Leppera wychwala jako ludowego trybuna, który jako jeden jedyny dbał o biednych i „wykluczonych”, a co gorsza – domaga się „międzynarodowego śledztwa” – no i wreszcie ze względu na różne wersje na temat tego, co też pan przewodniczący Lepper szykował sobie w charakterze dopalacza, pozwalającego mu na ponowne wskoczenie jednym susem do samego centrum politycznej sceny. Jedna z nich głosi, że miały to być rewelacje na temat tajnych więzień CIA w Polsce – o których mógł się dowiedzieć zarówno własnymi kanałami, jak i od złowrogiego Łukaszenki, a może nawet Putina, a które mogłyby jeśli nie wysadzić w powietrze, to w każdym razie napytać biedy Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i Leszkowi Millerowi, a przede wszystkim – razwiedce, zwłaszcza w jej proamerykańskiej części. To by nawet wyjaśniało przyczynę zwierzeń, jakie pan Andrzej poczynił panu red. Sakiewiczowi. W nie pozbawionym racji przekonaniu, że pan Sakiewicz uchodzi za porte-parole Jarosława Kaczyńskiego, pan przewodniczący zwierzył mu się, iż przed prowokatorami, którzy w ramach „afery gruntowej” mieli dostarczyć mu do gabinetu teczkę z pieniędzmi i gdyby tylko jej dotknął – aresztować – ostrzegł go niejaki „K”. Skoro ostrzegł, to najpierw sam musiał wiedzieć, to chyba oczywiste. A niewiele „K” takie rzeczy wiedziało, bo operacja była „ściśle tajna”. Wśród „K” dopuszczonych podówczas do ściślejszej konfidencji był minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek, teraz procesujący się z Jarosławem Kaczyńskim, który w związku z tym miał nawet zostać przebadany psychiatrycznie. Takie zeznanie pana Andrzeja mogłoby „K” pogrążyć nawet w oczach najbardziej życzliwego niezawisłego sądu – więc prezent na zadatek przyszłej życzliwej neutralności, a może nawet sojuszu z Jarosławem Kaczyńskim był niewątpliwie cenny, zwłaszcza że ewentualne rewelacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce uderzałyby w razwiedkę, dla której Jarosław Kaczyński na pewno nie żywi uczuć przyjaznych. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – więc jeśli rzeczywiście taki foedus zaczął się rysować na horyzoncie, to w tej sytuacji samobójcza śmierć pana Andrzeja Leppera mogła być nie tylko dobrym, ale nawet jedynie słusznym wyjściem z sytuacji.

Jak tam było, tak tam było; zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – twierdził dobry wojak Szwejk – ale niezależnie od tego, jak było, nie da się ukryć, że nasz nieszczęśliwy kraj na skutek antagonizmów nurtujących rządzący nim tajniaczy dyrektoriat, znalazł się w tak zwanym okresie przejściowym. Okres przejściowy charakteryzuje się tym, że nie wie lewica, co czyni prawica i odwrotnie. Czyż trzeba lepszej ilustracji tego stanu rzeczy niż ujawnienie przez polską prokuraturę kont białoruskich opozycjonistów w polskich bankach, podgarniając ich w ten sposób prezydentowi Łukaszence na kupkę?

Od razu widać, że prokuratura podlega jakiejś innej watasze, niż, dajmy na to – Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które tych wszystkich płomiennych opozycjonistów musiało przecież futrować, niechby tylko jako pośrednik. No bo teraz minister Sikorski, którego dopiero co generał Sławomir Petelicki awansował na „męża stanu”, w oczach nie tylko tych wszystkich płomiennych bojowników o wolność i demokrację, ale i każdego obserwatora życia politycznego, wychodzi na kompletnego wała, który nawet nie wie, kto mu we własnym kraju robi koło pióra, a Polska – na państwo absolutnie niewiarygodne, wręcz niepoważne.

Ponieważ identyczny casus pascudeus przytrafił się również Litwie, wygląda na to, że do przepychanek tajniaczych watah tworzących rządzący naszym nieszczęśliwym krajem dyrektoriat, ostentacyjnie włączyły się razwiedki państw ościennych. Czyż może z tego wyniknąć cokolwiek dobrego – zwłaszcza że i Andrzej Lepper – uchodzący przynajmniej w oczach Aleksandra Łukaszenki za obrońcę uciśnionych – umarł i pogrzebion?

Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl

Za: GONIEC, Toronto - Canada, Nr 32/2011, Sobota - 13 sierpnia 2011 | http://www.goniec.net/teksty.html#1

Skip to content