Aktualizacja strony została wstrzymana

Minister poparł szympansa – dr hab. Romuald Szeremietiew

Po ogłoszeniu raportu komisji Jerzego Millera w głównym wydaniu programu „Wiesti” przedstawiono szczegółowo opisane w raporcie błędy strony polskiej. Zapewniano, że rosyjskie „niedostatki techniczne”, o jakich napisali Polacy, nie były przyczyną katastrofy.

Rząd ujawnił wreszcie oczekiwany długo raport o przyczynach katastrofy samolotu wojskowego Tu-154M pod Smoleńskiem. Pojawiły się w nim twierdzenia, że polska załoga była niedouczona, nie znała urządzeń pilotowanego samolotu. Minister Miller zapowiadał przecież, że Polaków „prawda zaboli”. Zabolała, ale czy to jest prawda? Czy rzeczywiście zawinili polscy piloci?

Ustalenia komisji Millera można streścić następująco: polski samolot leciał zbyt nisko i za szybko, w gęstej mgle bez kontaktu wzrokowego z ziemią. Za późno próbował odlecieć. Uderzył w brzozę, stracił fragment skrzydła oraz sterowność. I się rozbił.

Dużą część raportu zajmują opisy różnych niedociągnięć po rosyjskiej stronie, ale w konkluzji stwierdza się, że nie miały one wpływu na samą katastrofę. W tym miejscu można przypomnieć słowa eksperta MAK wypowiedziane w lutym br. na konferencji w Moskwie: „Gdyby na lotnisku w Smoleńsku nie było ani jednego kontrolera, a zamiast tego siedział tam szympans i w języku, który jest niezrozumiały dla jakiegokolwiek człowieka, dla jakiejkolwiek narodowości, jakimś tam bełkotem podawał informacje – nawet ten absurd w jakimkolwiek wypadku nie mógłby być przyczyną katastrofy”. Komisja Millera potwierdziła tę barwną opinię Rosjanina. Autorzy raportu co prawda dywagują, że może byłoby lepiej, gdyby rosyjscy kontrolerzy lotu „podpowiedzieli” załodze polskiego samolotu, w jakiej fatalnej sytuacji się znalazła, ale nie zrobili tego. W każdym razie potwierdzają opinię MAK, że odpowiedzialność spada na polską niedouczoną załogę i dla przyzwoitości – w końcu to polska komisja – dodają rosyjską brzozę, która „urwała” polskiej tutce 6 metrów skrzydła.

Mnożą się pytania i wątpliwości

Podana przez komisję przyczyna urwania części skrzydła jest bardzo wątpliwa, jak równie wątpliwa jest „akrobacja” okaleczonego samolotu tuż nad ziemią. Można wyobrazić sobie, że piloci usiłowali poderwać maszynę, więc silniki pracowały na maksymalnych obrotach. To by jednak oznaczało, że samolot, spadając, musiałby uderzyć z ogromną siłą w ziemię. Tymczasem w miejscu wypadku nie ma leja w ziemi, ale rozrzucone na sporym terenie fragmenty rozbitej maszyny. Raport mówi, że: „samolot został całkowicie zniszczony w wyniku zderzenia z ziemią”. Dlaczego silna i zwarta konstrukcja samolotu rozpadła się na drobne szczątki, zamiast wbić się w ziemię?

W Warszawie do samolotu zatankowano ponad 18 ton paliwa. W momencie uderzenia o ziemię było w zbiornikach 11 ton. To paliwo nie wybuchło – nie zapaliło się? Podobno Rosjanie prowadzili jakąś akcję gaśniczą, ale polska strona tylko się domyśla, co robili, bowiem strona rosyjska nie udostępniła żadnych materiałów na ten temat. Takie wątpliwości można mnożyć.

Wątek dwóch wizyt

Zapewne sporo luk w pracy komisji jest efektem braku dostępu do wraku samolotu i posługiwania się w trakcie badań kopiami zapisów z czarnych skrzynek. Cały materiał dowodowy znajduje się przecież w rękach Rosjan. Tym bardziej dziwi, w jakim trybie komisja Millera stwierdziła, że na szczątkach samolotu nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych i wykluczyła zamach jako przyczynę katastrofy.
Są jednak w raporcie ciekawe informacje poszerzające naszą wiedzę o zdarzeniu. Okazuje się bowiem, że rozdzielenie wizyt prezydenta i premiera w Katyniu zaproponowała polska strona. W raporcie czytamy:

„Sekretarz Generalny ROPWiM [Andrzej Przewoźnik] przedstawił stronie rosyjskiej dwie koncepcje:
1) zorganizowanie obchodów z jednoczesnym udziałem Premiera i Prezydenta RP,
2) dwóch uroczystości – pierwszej, 7.04. z udziałem Premierów Polski i Rosji, drugiej, 10.04 z udziałem Prezydenta RP”.

Wówczas: „Strona rosyjska stwierdziła, że wariant osobnych wizyt Premiera i Prezydenta RP byłby najbardziej korzystny”. Nie ma wyjaśnienia, z jakiego powodu miało być to „najbardziej korzystne”, dla kogo?

Kiedy Rosjanie wiedzieli, że w Katyniu będą dwie, a nie jedna wizyta zapytali, czy Polacy potrzebują tzw. liderów, czyli rosyjskich nawigatorów, na pokłady polskich samolotów. Strona polska z niewiadomych powodów poprosiła o anulowanie zamówienia „liderów”, a Rosjanie to bez oporów zaakceptowali. Wewnętrzne przepisy rosyjskie uzależniają wydanie zgody na przelot obcego samolotu poza przestrzenią powietrzną sklasyfikowaną jako międzynarodowa i lądowanie na lotnisku niedopuszczonym do ruchu międzynarodowego tylko przy obecności „lidera” na pokładzie. W tym przypadku władze rosyjskie odstąpiły od tego przepisu.

Nieaktualne karty podejścia

Zastanawiający był tryb przygotowania lotniska na przyjęcie polskich samolotów. Strona polska wystąpiła do władz rosyjskich o „udostępnienie aktualnych schematów i procedur lotniska” w Smoleńsku. Zanim doszło do ustalenia szczegółów, Ambasada RP w Moskwie przesłała do polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych pismo informujące, że „w związku z likwidacją jednostki wojskowej obsługującej lotnisko w Smoleńsku nie ma technicznej możliwości wylądowania samolotu specjalnego z grupą przygotowawczą wizyty Premiera RP (brak sprzętu zabezpieczenia lotów w tym cystern paliwowych, mobilnych agregatów prądotwórczych, sprzętu utrzymania pasa startowego)”. Kiedy w końcu doszło w Smoleńsku do spotkania grupy przygotowującej wizytę premiera w Katyniu, nie przeprowadzono wizji lokalnej lotniska, na którym miały lądować polskie samoloty. Czytamy w raporcie komisji Millera: „W uwagach końcowych sprawozdania ze spotkania zapisano m.in.: „strona rosyjska zapewniła, że wszystkie samoloty zostaną przyjęte, a wymagane parametry lotniska wojskowego w Smoleńsku przekażą notą do MSZ RP””. W końcowej części notatki wymieniono pozostające do wyjaśnienia kwestie, w tym „parametry lotniska w Smoleńsku”.

Dopiero 6 kwietnia 2010 roku, tuż przed planowanymi wizytami premiera i prezydenta w Katyniu, podjęto próbę rozpoznania smoleńskiego lotniska. Nie było jednak rosyjskiej zgody na takie sprawdzanie i nie wpuszczono funkcjonariuszy BOR na jego teren. Ale nawet gdyby ich wpuszczono, to w grupie nie było przedstawicieli lotnictwa, więc ocena przygotowania lotniska pod względem bezpieczeństwa realizacji operacji lotniczych nie mogła być przeprowadzona.

Strona rosyjska zapewniła, że przekaże do MSZ RP parametry smoleńskiego lotniska wojskowego. Dane te nie zostały jednak przekazane stronie polskiej. Raport: „Załogi samolotów wykonujących rejsy 7 i 10.04. korzystały z kart podejścia przekazanych przez Ambasadę RP w Moskwie do Szefostwa Służby Ruchu Lotniczego w roku 2009, które nie były zgodne ze stanem faktycznym w dniach 7 i 10.04.2010 r.” Innymi słowy, polscy lotnicy w czasie podchodzenia do lądowania korzystali z nieaktualnych kart podejścia. Załoga Tu-154M schodzącego do lądowania 10 kwietnia 2010 r. nie miała dostępu do aktualnej dokumentacji lotniska. Dodajmy do tego fałszywe dane podawane przez rosyjskich kontrolerów lotu. Najpierw przekazano załodze samolotu: „Sto pierwszy, odległość dziesięć, wejście w ścieżkę”. W tym czasie załoga w oparciu o nieaktualną kartę kontrolną do lądowania sprawdzała parametry i wykonanie czynności związanych z procedurą podejścia do lądowania. Załoga wprowadziła do planu lotu punkty, których współrzędne pochodziły z opisanych wyżej kart podejścia. Raport: „Wprowadzenie współrzędnych odpowiednich dla układu odniesienia SK-42 do systemu FMS pracującego według układu odniesienia WGS-84 doprowadziło do przesunięcia tych punktów o 116 metrów na południe w stosunku do ich faktycznego położenia”. Rosyjska wieża kontroli lotów podała: „Osiem na kursie, ścieżce”, gdy samolot był 130 m nad ścieżką schodzenia i 65 m z lewej strony od osi pasa. Następnie podano: „Podchodzicie do dalszej, na kursie ścieżce, odległość sześć”. Samolot znajdował się 120 m nad ścieżką schodzenia i 115 m z lewej strony od osi pasa. Kolejne dane: „Cztery na kursie, ścieżce” – samolot 60 m nad ścieżką schodzenia i 130 m z lewej strony od osi pasa. Następnie: „Trzy na kursie, ścieżce” – samolot 35 m nad ścieżką schodzenia i 100 m z lewej strony od osi pasa. Wreszcie polska załoga usłyszała: „Dwa na kursie, ścieżce” przy pozycji 20 m pod ścieżką schodzenia i 80 m z lewej strony od osi pasa. Dopiero w odległości 1459 m od progu pasa lotniska, przy pozycji 70 m poniżej ścieżki schodzenia i 70 m z lewej strony od osi pasa i na wysokości 14 metrów nad poziomem lotniska Rosjanie podają komendę: „Horyzont!”, a następnie: „Odejście na drugi krąg”. Doprowadzili polski samolot do miejsca, z którego nie mógł już wykonać tego manewru.

Raport komisji Millera stwierdza: „Informowanie przez Kierownika Strefy Lądowania załogi samolotu Tu-154M o prawidłowej pozycji samolotu „na kursie, na ścieżce” niezgodnie z rzeczywistym położeniem mogło utwierdzać załogę o prawidłowym wykonywaniu podejścia i właściwej trajektorii lotu”. Miał rację poseł Antoni Macierewicz, mówiąc, że polscy piloci zostali wciągnięci w śmiertelną pułapkę.

Moskwa triumfuje

W głównym wydaniu programu „Wiesti” przedstawiono szczegółowo opisane w raporcie komisji Millera błędy strony polskiej. Wspomniano, że były naciski ze strony pasażerów na pilotów, a polscy piloci wojskowi byli fatalnie wyszkoleni. Widzowie zobaczyli na ekranach telewizorów Aleksieja Morozowa, szefa Komisji Technicznej MAK, który zapewnił, że rosyjskie „niedostatki techniczne”, o jakich napisali Polacy, nie tylko „zostały w pełni odzwierciedlone w styczniowym raporcie MAK”, ale nie były przyczyną katastrofy. Niemiecki „Frankfurter Allgemeine Zeitung” rozpoczął opis raportu komisji Millera stwierdzeniem „Polska przyznaje się do głównej winy za katastrofę smoleńską”.

W raporcie wśród dokumentów, na których opierała się komisja, nie wiedzieć czemu wymieniono: „Porozumienie między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw. Porozumienie zostało sporządzone w Moskwie w dniu 14.12.1993 r.”. Jak wiadomo, dawało ono polskiej stronie równe prawa w wyjaśnianiu katastrof samolotów wojskowych. W przypadku katastrofy Tu-154M polski rząd z niewiadomych powodów zgodził się, aby tego porozumienia nie stosować i oddał całość postępowania wyjaśniającego w ręce Rosjan.

Komisja Millera nie ma legalnych podstaw do badania katastrofy smoleńskiej. Rozporządzenie ministra MON z dnia 26 maja 2004 r. w sprawie organizacji oraz zasad funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego stwierdza: „¤ 6. 1. Komisja prowadzi badania wypadków i poważnych incydentów lotniczych w lotnictwie państwowym na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i w polskiej przestrzeni powietrznej” oraz: „2. Komisja może prowadzić badania wypadków i poważnych incydentów lotniczych zaistniałych poza terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, w których uczestniczyły statki powietrzne lotnictwa państwowego, jeżeli przewidują to umowy lub przepisy międzynarodowe albo jeżeli właściwy organ obcego państwa przekaże Komisji uprawnienia do przeprowadzenia badania albo sam nie podjął badania”. Katastrofa nastąpiła poza terytorium RP, umowa przewidująca możliwość badania wypadku (porozumienie z 1993 r.) nie znalazła zastosowania, a sam wypadek zbadał rosyjski MAK. Co więc w tym wszystkim robi komisja Millera?

Dr hab. Romuald Szeremietiew


Autor jest profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, byłym wiceministrem i p.o. ministrem obrony narodowej.

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 4 sierpnia 2011, Nr 180 (4110) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110804&typ=my&id=my03.txt

Skip to content