Premier Tusk zapowiedział, że „nigdy nie powie, że minister Klich jest odpowiedzialny za katastrofę smoleńską”. Trudno, może nie mówić również o własnej odpowiedzialności. Ale powinien razem z Klichem podać się do dymisji. Dałby tym najlepszy dowód, że rozumie charakter swego urzędu. Pozostawanie Donalda Tuska na stanowisku premiera oznacza unieważnienie zasady odpowiedzialności, bez której zanika zdolność jakiegokolwiek porozumienia i współpracy między siłami politycznymi. Wiem, że dziś jest jej niewiele. Uchylając się od politycznej odpowiedzialności Donald Tusk pokaże, że uważa jakikolwiek consensus w państwie za niepotrzebny. Zresztą w gruncie rzeczy o tym mówił na Radzie PO – consensus państwowy zastąpić ma Platforma od Sierakowskiej do Libickiego.
Raport Millera pokazuje jasno jak polski rząd dopuścił (więc tolerował) lekceważenie Rosji dla Prezydenta Rzeczypospolitej. Lekceważenie, którego materialną formą było zupełne nieprzygotowanie warunków dla lądowania w Rosji prezydenckiego samolotu. Pośrednio pokazuje odpowiedzialność za dopuszczenie (poprzez oddanie śledztwa) do uchylania się przez Rosję od odpowiedzialności za katastrofę, czego apogeum był raport Anodiny. Pokazuje przede wszystkim błędną kwalifikację lotu po katastrofie, a więc bezpodstawność odwołania się do konwencji chicagowskiej. Śledztwo oddaliśmy Rosji – uznając lot za cywilny, raportu nie wyślemy ICAO – bo lot okazał się wojskowy.
W dobrze funkcjonujących demokracjach odpowiedzialność polityczna działa tylko tam, gdzie w obozie władzy pojawiają się odważni politycy, którzy (pod presją i ze wsparciem opinii publicznej) potrafią swoim przywódcom przypomnieć o zobowiązującym charakterze zasad i racji stanu. Gdy taki postulat stawiamy w Polsce – komentatorzy piszą: przecież to nierealne. Więc jak? Parlamentaryzm to nie dla nas?
Marek Jurek