Aktualizacja strony została wstrzymana

Czego nie znalazłem w raporcie Millera

Z senatorem Zbigniewem Cichoniem, pełnomocnikiem rodzin senatora Stanisława Zająca i prezesa IPN Janusza Kurtyki – ofiar tragedii smoleńskiej, rozmawia Mariusz Kamieniecki

Pana zdaniem, raport komisji Jerzego Millera, nagminnie operujący takimi kwantyfikatorami jak „prawdopodobnie”, „być może”, przybliża nas do poznania przyczyn i przebiegu katastrofy rządowego tupolewa?
– Niestety, po publikacji tego dokumentu nie otrzymałem w tej sprawie jasnej odpowiedzi. Owszem, raport wymienia różne czynniki, które miały doprowadzić do tej tragedii, ale jednocześnie relatywnie zbyt dużo miejsca poświęca chociażby kwestiom związanym z wyszkoleniem załogi.

Dokument stawia tezę, że po zderzeniu z brzozą doszło do zmiany trajektorii lotu i samolot runął na ziemię.
– Doskonale wyjaśnił to prof. Kazimierz Nowaczyk, fizyk z Uniwersytetu Maryland, który sporządził ekspertyzę dla zespołu parlamentarnego pracującego pod kierunkiem posła Antoniego Macierewicza. Naukowiec wykazywał, że po uderzeniu w brzozę tak dużego samolotu jak tupolew nie mogło dojść do zmiany trajektorii lotu. Jego zdaniem przyczyna tkwi w dwóch niezidentyfikowanych wstrząsach, które upatruje w czynnikach zewnętrznych, jakie oddziaływały na samolot już po zahaczeniu o brzozę, a które w konsekwencji spowodowały rozbicie się maszyny. Raport Millera o tym milczy. Natomiast na pytanie dziennikarzy szef MSWiA odpowiedział, że nie zna ustaleń prof. Nowaczyka i że urządzenia rejestrujące nie wykazały tego typu wstrząsów.

Zła pogoda, źle przygotowane i wyposażone lotnisko, błędne komendy rosyjskiego zespołu obsługi naziemnej oraz spóźnione reakcje słabo skoordynowanej załogi Tu-154M to główne tezy raportu Millera.
– Ustaleniem winnych może się zająć jedynie sąd. Natomiast zadaniem komisji jest ustalenie przyczyn i okoliczności, w jakich doszło do katastrofy, i wskazanie, w jaki sposób im zapobiegać.

W jakim stopniu powiodło się to komisji?
– Raport jest moim zdaniem ułomny i nie odpowiada na wiele pytań, co jest m.in. spowodowane tym, że komisja nie dysponowała wystarczającym materiałem dowodowym. Mam tu na myśli brak dostępu do głównego dowodu w śledztwie, jakim jest niszczejący na lotnisku w Smoleńsku wrak samolotu czy chociażby czarne skrzynki, które do Polski wciąż nie dotarły. Podczas konferencji wicepremier Miller był pytany, czy komisja korzystała ze zdjęć satelitarnych miejsca katastrofy, które posiadają Amerykanie, na co udzielił wymijającej odpowiedzi, odsyłając do dokumentów zebranych przez jego komisję. Nie udzielił zatem jasnej odpowiedzi, czy polscy eksperci brali w ogóle pod uwagę te zdjęcia, co jest moim zdaniem niepokojące. To przypomina bardziej odbijanie piłeczki, a nie udzielanie konkretnych odpowiedzi, i stawia pod znakiem zapytania wiarygodność samej komisji. Tymczasem zdjęcia, które odtwarzają rzeczywistość, jako obiektywny dowód pochodzący od neutralnej strony, mają bardzo istotne znaczenie dla postępowania.

W przeciwieństwie do raportu MAK, w raporcie końcowym polskiej komisji odpowiedzialność rozciąga się w poważnym stopniu na stronę rosyjską.
– Owszem, są tam pewne elementy, które wytykają błędy popełnione przez rosyjską obsługę lotniska Siewiernyj. Mowa jest chociażby o tym, że kontroler podawał błędne informacje, że mimo wskazań nie padła stanowcza komenda o odejściu samolotu na drugi krąg czy że w świetle panujących warunków nie wydano stanowczego zakazu lądowania, co określa się mianem zamknięcia lotniska. Cieszy natomiast fakt, że raport Millera wykluczył presję gen. Błasika na pracę załogi w końcowej fazie. Przypomnę, że były też rozmaite krzywdzące sugestie, że śp. prezydent Kaczyński naciskał na załogę, by za wszelką cenę lądowała w Smoleńsku. W tym wypadku należy ocenić tę część raportu pozytywnie, ale wcale nie przesądza to o całości tego dokumentu, który moim zdaniem jest niekompletny i nieprecyzyjny.

Czy argumentacja jednego z członków komisji, prof. Marka Źylicza, który powiedział, że komisja ministra Millera pracowała pod dużym naciskiem terminów, usprawiedliwia niedoróbki tego raportu?
– Trudno oceniać, czy takie naciski w ogóle miały miejsce. Na osobach kompetentnych, na specjalistach, którzy podjęli się i mieli do wykonania zadanie ogromnej wagi, badali przecież okoliczności śmierci prezydenta Rzeczypospolitej i elity Narodu, żadna presja nie powinna robić wrażenia. Ustalenia powinny być zatem kompleksowe, jak najbardziej rzetelne z wykorzystaniem wszystkich możliwych dowodów, a niestety, jak już wspominałem, nie wykorzystano wszystkich materiałów. Mało tego, ten raport został opublikowany po długim okresie od momentu rozpoczęcia prac.

Rodziny smoleńskie powinny zostać wcześniej zapoznane z dokumentem?
– Premier Tusk obiecał to rodzinom i należało słowa dotrzymać. Tym bardziej że dotyczy to osób, które poniosły największą ofiarę w postaci utraty najbliższych. Mimo iż od katastrofy smoleńskiej upłynął ponad rok, to rodziny wciąż przeżywają traumę. Szkoda, że Donald Tusk zamiast temu przeciwdziałać i starać się tych ludzi uszanować, swoimi działaniami przyczynia się do pogłębienia w nich tego stanu.

Dziękuję za rozmowę.

Kłamstwo smoleńskie w mediach w sześciu odsłonach

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 30-31 lipca 2011, Nr 176 (4106)

 

Autorzy fałszywych tez

Pułkownik Stefan Gruszczyk, płk rez. Robert Latkowski, Jan Osiecki i Tomasz Białoszewski – to tylko niektórzy „eksperci” propagujący wczoraj teorie na temat winy pilotów: mjr. Arkadiusza Protasiuka i ppłk. Roberta Grzywny, za katastrofę smoleńską. Dziś wiemy, że wiele z głoszonych przez nich tez jest oczywistą nieprawdą, tworzącą fałszywy obraz wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Nie zraża to jednak Białoszewskiego, który reklamując swój książkowy biznes, próbuje reaktywować stare teorie.

– Przekroczyli wszelkie dopuszczalne możliwości tego samolotu i tego lotniska. To jest wszystko pisane krwią – grzmiał w maju 2010 r. w TVN24 płk Stefan Gruszczyk, były pilot 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego – jednostki, do której należał rządowy Tu-154M. Z kolei kpt. Dariusz Sobczyński, pilot, również w tej samej stacji utrzymywał, że załoga tupolewa złamała wszystkie przepisy.
Tymczasem takich tez nie potwierdził nawet tendencyjny raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (PKBWLLP) Jerzego Millera, ministra spraw wewnętrznych i administracji. Gruszczyk często zapraszany do studia TVN24 twierdził, że obsługa naziemna Siewiernego nie znała wysokości Tu-154M, ponieważ na lotnisku nie było radiowysokościomierza. Jest to nieprawdą w świetle ustaleń komisji Millera. Jeden z jej członków – Wiesław Jedynak, pilot, potwierdził na wczorajszej konferencji, że lotnisko smoleńskie było wyposażone w taki system. Co więcej, w jego opinii, kontroler strefy lądowania mógł odnieść się na wskaźniku radiolokatora do pozycji samolotu względem kursu schodzenia i ścieżki lądowania. Oznacza to, że Rosjanie mogli przekazać te dane załodze polskiego tupolewa, ale tego nie zrobili. Według Jedynaka, kontrolerzy lotu utwierdzali polskich pilotów w błędnie określonej ścieżce schodzenia.
Kolejna, nietrafiona teoria to rzekomy zamiar lądowania „za wszelką cenę” przez załogę samolotu. Tego typu twierdzenia pojawiają się w książce „Ostatni lot”, której współautorem jest Latkowski. Zarówno on, jak i Jan Osiecki oraz Tomasz Białoszewski, współautor książki „Ostatni lot”, zarzekali się na łamach „Newsweeka”, że do katastrofy doszło, bo dowódca Arkadiusz Protasiuk chciał się popisać udanym manewrem w obecności prezydenta i szefa Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika, żeby dostać „upragniony awans na stopień majora”. Jak bardzo były to nieuprawnione pomówienia, pokazuje również wspomniany raport PKBWLLP. Zgodnie z nim piloci prawidłowo wykonywali swoje obowiązki adekwatnie do wyszkolenia, jakie zapewniło im wojsko. – To nie byli samobójcy. Podjęli decyzję „odchodzimy na drugi krąg” – powiedział wczoraj m.in. Miller.
Kolejny „ekspert ds. lotnictwa” to Zbigniew Ćwiąkalski, były minister sprawiedliwości, który już w czerwcu 2010 r. po zapoznaniu się ze stenogramem nagrań rozmów pilotów z kokpitu Tu-154M posunął się jeszcze dalej w oskarżeniach pod adresem pilotów. – Ze stenogramów można jednak wnioskować, że była wywierana presja psychiczna na pilotów – mówił wówczas Ćwiąkalski. Powielił w ten sposób rosyjskie tezy o gen. Andrzeju Błasiku, dowódcy Sił Powietrznych, który miał być jakoby przyczyną takich rzekomych zachowań. Tymczasem PKBWLLP w swoim raporcie wykluczyła jakikolwiek wpływ generała na decyzje pilotów.
Jeszcze inna teoria spiskowa zakładała, że piloci przeprowadzali 10 kwietnia 2010 r. manewr lądowania. Robert Latkowski w Radiu Zet twierdził m.in., że pierwszą i najważniejszą przyczyną katastrofy były błędy w decyzji startu i lądowania tego samolotu. Tezę tę podtrzymał wczoraj Białoszewski, występując w TVP Info. Tymczasem z polskiego raportu wynika, że nie było to lądowanie, ale tylko zejście do wysokości decyzji, po którym zamierzano wycofać się na lotnisko zapasowe.

Jacek Dytkowski

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 30-31 lipca 2011, Nr 176 (4106)

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 30-31 lipca 2011, Nr 176 (4106) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110730&typ=hm&id=hm14.txt

Skip to content