Aktualizacja strony została wstrzymana

Krąg milczenia – Aleksander Ścios

Druga połowa roku upłynie pod znakiem kampanii wyborczej, ta zaś zostanie zdominowana tematem tragedii smoleńskiej. W najbliższym czasie czeka nas bowiem prezentacja aż trzech dokumentów dotyczących zdarzeń z 10 kwietnia.

Po raz kolejny Donald Tusk wyznaczył termin publikacji tzw. raportu komisji Millera, zastrzegając jednak, że data 29 lipca nie jest do końca pewna. Obietnicę ogłoszenia raportu słyszeliśmy już w lutym br., a następne miesiące przyniosły dalsze, nie zrealizowane zapowiedzi. Trudno wręcz policzyć, ile podawano terminów i jakich argumentów używano, by usprawiedliwić zwłokę. Ten stan niepewności utrzymywany jest do chwili obecnej. Jeszcze na początku czerwca br. Tusk stwierdził: „Jestem bliski pewności, że czerwiec to będzie ten miesiąc, kiedy cała sprawa znajdzie swój finał”. Pod koniec miesiąca rzecznik rządu zapowiedział jednak, że raport zostanie podany do publicznej wiadomości dopiero za kilkanaście dni. Obecne wyjaśnienia o rzekomo przedłużającym się tłumaczeniu dokumentu, świadczą jedynie o bezmiarze nonszalancji, z jaką Tusk traktuje Polaków.

Zachowanie grupy rządzącej nie pozostawia złudzeń, że raport Millera ma zostać wykorzystany w bieżącej grze politycznej i stanowi element przedwyborczej strategii. Takie zastosowanie wynika głównie z moskiewsko-warszawskich kalkulacji, zaś podstawowym powodem wielokrotnego przesuwania terminu wydaje się brak gotowości Rosjan na zaakceptowanie konkluzji „wspólnego raportu”.

O konstrukcji wspólnego dzieła mówił wyraźnie premier rządu, gdy w styczniu br., tuż po publikacji tzw. raportu MAK, zapowiedział: „Raport MAK nie jest kompletny. Zwrócimy się do Rosji o wspólną wersję raportu”. W ramach tuskowej deklaracji, można spodziewać się nieznacznej modyfikacji stanowiska Rosji o punkty wyznaczające ewentualną współwinę strony rosyjskiej. Może chodzić o ustępstwa w kwestii odpowiedzialności kontrolerów lotniska w Siewiernym lub uznanie, że błędne było udzieleniu pozwolenia na lądowanie Tu-154 i niezamknięcie lotniska z powodu zlej pogody. Tego rodzaju „element krytyki” zostanie wykorzystany przez rządowe media w trakcie kampanii wyborczej i przedstawiony jako triumf polityki Tuska. Kampania propagandowa prowadzona w bliskości wyborów wykreowałaby szefa Platformy na „bohatera narodowego”, tego co się „Putinowi nie kłania” i dezinformując znaczną część społeczeństwa mogła zaważyć na wyniku wyborczym.

Z zapowiedzi ministra Millera wiemy, że jego raport ma być w 90 procentach zbieżny z rosyjskim, a różnice będą polegały na „zaskakującej konkluzji”, zaanonsowanej już dawno przez premiera rządu. Podczas sejmowego wystąpienia poświęconego tzw. raportowi MAK, wzburzony okrzykami opozycji Tusk wypalił: „Ci, którzy teraz krzyczą, potem będą słuchać prawdy w milczeniu i smutku” i dodał, że „Polska dysponuje pełniejszymi dokumentami na temat katastrofy”. Można sądzić, że ów „wspólny raport” będzie zawierał informacje poszerzone o wiedzę dotyczącą rzekomego przebiegu rozmowy braci Kaczyńskich, a wskazując na ewentualne błędy rosyjskich kontrolerów przyniesie rewelacje, przy których zbledną rosyjskie oszczerstwa wobec generała Błasika.

Całkowicie odmienne od pozerstwa grupy rządzącej, jest zachowanie parlamentarnego zespołu PiS ds. tragedii smoleńskiej. Po publikacji Białej Księgi, w której zawarto 19 wniosków dotyczących kwestii związanych z przygotowaniami, organizacją i przebiegiem lotu oraz działaniami władz polskich i rosyjskich po katastrofie, padła zapowiedź, że końcowy raport zostanie ogłoszony na początku września. Jasność deklaracji Antoniego Macierewicza wskazuje, że intencją zespołu jest jak najszybsze i najpełniejsze poinformowanie Polaków o faktach związanych z tragedią 10 kwietnia. Tę zasadniczą różnicę podkreślił szef parlamentarnego zespołu, gdy pytany, czy Biała Księga powstała, aby wymusić publikację raportu Jerzego Millera, odpowiedział: „Z ministrem Millerem nie sposób konkurować, gdyż od czterech miesięcy zapowiada coś, czego nie robi. W tej konkurencji nie startuję. Miller łamie swoje wszystkie obietnice i słowa. Z tym konkurować nie sposób„.

Trzecim dokumentem dotyczącym okoliczności tragedii smoleńskiej ma być raport Najwyższej Izby Kontroli. Warto przypomnieć, że w sierpniu ubiegłego roku przewodniczący zespołu parlamentarnego PiS zwrócił się z wnioskiem do NIK o przeprowadzenie kontroli administracji rządowej w zakresie właściwego przygotowania wizyt prezydenta i premiera w Katyniu. W odpowiedzi na wniosek, wiceprezes NIK stwierdził, że Izba z własnej inicjatywy przygotowuje już obszerną kontrolę funkcjonowania służb państwowych, traktując ją jako zadanie priorytetowe.

Choć publikację raportu zapowiedziano dopiero późną jesienią, już dziś wzbudza zainteresowanie, ponieważ w jednym z punktów mają znaleźć się zarzuty przeciwko szefowi MON. Inspektorzy NIK skontrolują w sumie siedem instytucji rządowych: MON, Sztab Generalny, Dowództwo Sił Powietrznych, 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, Kancelarię Prezydenta i Premiera oraz BOR, sprawdzając, czy przestrzegano w nich procedur i zasad bezpieczeństwa.

Wiele wskazuje, że to właśnie raport NIK-u może mieć największe znaczenie w ocenie stopnia odpowiedzialności grupy rządzącej. Ta jedna z ostatnich niezależnych instytucji, ma bowiem bezpośredni wgląd w dokumentacje dotyczącą przygotowań do tragicznego lotu, a zatem do tych dowodów, które grupa rządząca ukrywała dotąd przed opinią publiczną. NIK posiadając narzędzia kontroli, których nie miał zespół poselski PiS-u może dotrzeć do wielu interesujących informacji i znacząco zweryfikować prawdziwość raportu komisji Millera.

Jednym z najważniejszych elementów kontroli, wydaje się sprawdzenie stanu zabezpieczenia prezydenckiej wizyty przez BOR. Już z Białej Księgi mogliśmy się dowiedzieć, że działania Biura Ochrony Rządu były niewystarczające i niezgodne z obowiązującymi przepisami. Lista uchybień jest długa. Począwszy od niesprawdzenia stanu lotniska i wieży kontroli lotu iwyrażenia zgody na warunki narzucone przez Rosjan (m.in. brak broni), poprzez brak łączności grupy zoficerem funkcyjnym w Warszawie i zlekceważenie informacji o zagrożeniu atakiem terrorystycznym, po nieobecność funkcjonariuszy na lotnisku Siewiernyj. Szef Biura publicznie zarzekał się, że funkcjonariusze byli obecni na płycie lotniska w Smoleńsku. Dopiero po wielu miesiącach przyznał, że BOR-owcy czekali na przylot delegacji w oddalonym o kilkanaście kilometrów Katyniu. Wbrew ustawie o BOR, po katastrofie nie wszczęto nawet wewnętrznego postępowania wyjaśniającego, a szef tej służby został awansowany za „całokształt pracy”.

Wszystko, co dotyczyło zabezpieczenia wizyty prezydenta, powinno znaleźć się w tzw. teczce operacyjnej. Chodzi m.in. o informacje, kto zabezpieczał transport, jak i kiedy dokonano sprawdzenia terenu lotniska, jaki był plan ochrony prezydenta i osób mu towarzyszących. Przed wylotem taka teczka, jako główny plan działania jest zatwierdzana przez szefa BOR lub jego zastępcę. Do tych kluczowych informacji dotrą lub już dotarli inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli.

Rzetelne sprawdzenie jednej ze służb specjalnych w kwestii zabezpieczenia wizyty w Katyniu, byłoby rzeczą bezprecedensową. Bo choć od tragedii smoleńskiej upłynęło 15 miesięcy, polska opinia publiczna nadal nic nie wie o działaniach służb specjalnych podejmowanych przed i po 10 kwietnia. Nie wiemy: co robiły poszczególne formacje, by zapewnić ochronę najważniejszych osób w państwie i jakie czynności asekuracyjne podjęto przed tragedią, co robiły służby w dniu katastrofy i w jaki sposób gromadzono informacje dotyczące jej przebiegu?

Zdarzenia z ostatnich lat dowiodły natomiast, że „odzyskane” przez układ rządzący służby nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa w kluczowych momentach i poza dbałością o interesy własne i swoich mocodawców ich szefowie nie wykazywali zainteresowania ochroną spraw polskich. Dość wymienić czystki po przejęciu władzy, sterowane przecieki do mediów, wewnętrzne audyty i kontrole czy donosy pisane na poprzedników. Służby ochrony państwa winne są zaniedbań w sprawie geologa zamordowanego przez Talibów, zaginięcia szyfranta Zielonki, braków w ochronie kontrwywiadowczej przetargów stoczniowych, licznych afer z udziałem szefów służb oraz niemniej częstych przecieków tajnych informacji. To za rządów PO-PSL służby specjalne otrzymały wręcz nieograniczone możliwości zbierania dowolnych informacji na temat obywateli. Równocześnie, za czasów tych rządów obywatele utracili prawo do posiadania podstawowej wiedzy na temat pracy służb, a próby wyjaśnienia zdarzeń z ich udziałem, zawsze kończyły się fiaskiem. Odkąd grupa rządząca opanowała sejmową komisję ds. specłużb, a Donald Tusk stał się największym specjalistą w sprawach tajnych formacji i objął osobisty dozór nad ich funkcjonowaniem, nad tym obszarem nie istnieje również kontrola ze strony parlamentu.

W warunkach III RP, która po esbeckich „władcach tajemnic” odziedziczyła całą koncepcję działania służb specjalnych, podstawowym gwarantem nienaruszalności ich interesów jest mit tajności. Nie przypadkiem w polskim prawie istnieją aż 62 akty prawne, w których definiuje się rodzaje tajemnic prawnie chronionych. Choć ujawnienie większości z nich nie grozi żadnym niebezpieczeństwem, służby czuwają nad podtrzymywaniem mitologii „tajemnic państwowych”, upatrując w tym sposób na wykazanie własnej niezbędności. Taka konstrukcja jest niezwykle przydatna również wówczas, gdy chcąc ukryć nieudolność lub nawet najcięższe przestępstwa, sięga się po tarczę w postaci formuły o konieczności ochrony informacji niejawnych i zapewnia społeczeństwo o wymogu tajności.

Nie chodzi przy tym o wiedzę dotyczącą „kuchni” służb i ich pracy operacyjnej, a wyłącznie o informacje związane z wykonywaniem obowiązków wynikających z jawnych ustaw i rozporządzeń. Jako przykład dotyczący Smoleńska, można wymienić bulwersującą sprawę wielomiesięcznego ukrywania przez jedną ze służb zdjęć satelitarnych, przekazanych przez Amerykanów tuż po katastrofie. Nie znamy żadnych okoliczności sprawy, a nawet nazwy służby odpowiedzialnej za tę sytuację, zaś płk Rzepa z Prokuratury Wojskowej posłużył się i w tym przypadku formułą o niemożności ujawnienia „procesowych materiałów dowodowych mających charakter niejawny”. Czy istnieją powody, by Polacy nie mogli dowiedzieć się, co robiła Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Źandarmeria Wojskowa przerzucone, zgodnie z oświadczeniem ministra Klicha „ w sobotę wieczorem na miejsce katastrofy” ? Jak polskie służby zabezpieczyły teren zdarzenia, czy nie dopuściły do przechwycenia przez obce państwo naszych tajemnic? Jak zapobiegano niszczeniu przez Rosjan dowodów rzeczowych, jakie działania podjęto, by je odzyskać? Na te i setki innych pytań, nie znamy odpowiedzi.

Ukrywanie informacji dotyczących zdarzeń z 10 kwietnia za fasadą tajemnicy lub rzekomej troski o bezpieczeństwo państwa, jest oczywistym nonsensem. Nie tylko dlatego, że samo dopuszczenie do gigantycznej tragedii stanowiło największą kompromitację w dziejach służb specjalnych i przyniosło zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, ale przede wszystkim z racji wagi samego wydarzenia – najważniejszego w historii ostatnich kilkudziesięciu lat. Mamy prawo sądzić, że argument tajemnicy, tak chętnie nadużywany również przez prokuraturę, służy głównie do ograniczenia prawa obywateli do uzyskania rzetelnych informacji.

Raport komisji Millera nie przyniesie żadnych odpowiedzi na pytania dotyczące służb specjalnych. Znamy już bowiem stanowisko rządzących i graniczącą z histerią obronę szefów tych służb przez premiera. Również dokument parlamentarnego zespołu PiS, z uwagi na brak dostępu do materiałów źródłowych, nie będzie zawierał danych z tego obszaru. Wydaje się, że raport kontrolny NIK, w którym znajdą się informacje dotyczące BOR-u może stanowić przełom w dotychczasowej praktyce i choć w tym zakresie przerwie krąg milczenia wokół służb III RP i roli, jaką odegrały w tragedii smoleńskiej.

Aleksander Ścios

Artykuł opublikowany w nr 30/2011 Gazety Polskiej.

Za: bezdekretu | http://cogito.salon24.pl/328244,krag-milczenia

Skip to content