Aktualizacja strony została wstrzymana

Optymizm zamiast rozumu – Rafał Ziemkiewicz

„Optymizm nie zastąpi nam Polski”, mówił Józef Mackiewicz. A Donald Tusk mówi coś wręcz przeciwnego i, niestety, na razie to on jest przy głosie. Donald Tusk i jego ferajna właśnie na „optymizm” Polaków liczą, na „optymizmie” Polaków opierają wszystkie swe rachuby, i powtarzają słowa „optymizm Polaków”, „optymistyczna Polska” bez ustanku. „Nie bez racji i kozery” zresztą, bo badania eurostatu wykazują, iż „Polacy są największymi optymistami w całej Unii”.

Ja biorę ten optymizm, o którym wciąż mówi Partia, w cudzysłów, bo nadała ona staremu słowu nowe znaczenie. By je zrozumieć, proszę przypomnieć sobie początek serii arabskich rewolucji i zamieszki w Egipcie. Z ogarniętego niepokojem kraju w pośpiechu uciekali tedy turyści wszystkich możliwych nacji, poza jedną − poza Polakami. Polacy, wręcz przeciwnie, do Egiptu przyjeżdżali jak gdyby nigdy nic. Jakaś strzelanina? A co nam to, my tu mamy wykupione wczasy, to jedziemy, nam przecież się nic złego zdarzyć nie może.

Wywołało to spore zdziwienie świata, choć w gruncie rzeczy nie powinno zaskakiwać. Polacy, jako zbiorowość, mają do takich zachowań skłonność u narodów zachodnich nie spotykaną. Nie jest to bynajmniej odwaga − o odwadze mówić można, gdy ktoś zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństw i mimo to, w imię jakichś wyższych potrzeb, naraża się na nie. My natomiast mamy gromadną skłonność do zwykłej bezmyślności. Do wyłażenia w wysokie góry w koszulce i trampkach, wyjeżdżania w tropiki bez szczepień, skakania na łeb do niesprawdzonej wody i siadania za kierownicą po pijaku. No bo − nam się przecież nic złego zdarzyć nie może!

Nie jest to jednak żaden optymizm, tylko głupkowata niefrasobliwość. I ta przemożna niefrasobliwość, szalbierczo utożsamiona w dyskursie Partii z optymizmem, to także część dziedzictwa postkolonialnego, jedna z cech postniewolniczej, pańszczyźnianej mentalności, którą przed laty nazwałem „Polactwem” (tak nawiasem − przerwa na reklamę − kolejne, szóste już wydanie „Polactwa” dociera właśnie do księgarń wraz z długo oczekiwanym  wznowieniem „Michnikowszczyzny”). Ludzie pozbawieni przez pokolenia wolności nie mają skąd czerpać wzorców zachowania dorosłego, odpowiedzialnego. Wielu naszych myślicieli i artystów ujmowało tę typową dla Polaka postawę beztroskiego kretyna w oskarżeniu o niedojrzałość, w pojęciach „Polski zdziecinniałej” i „życia ułatwionego”, ale moim zdaniem dopiero wskazanie na doświadczenie długotrwałego zniewolenia, trwałego wzięcia całych pokoleń pod kuratelę wszechmocnej władzy i na socjal pozwala rzecz na chłodno, bez gniewu zrozumieć.

Ta niefrasobliwa beztroska, umiejętne odwołanie się do niej, jest istotą sukcesu Tuska. Na czym bowiem polega tajemnica otrąbionego wzrostu PKB w czasie, gdy w innych krajach gospodarka zwalniała? Obok unijnych dotacji, które miały tu znaczenie pomocnicze, nakręcił polską gospodarkę, co do tego nie ma wśród ekonomistów najmniejszego sporu, popyt wewnętrzny. A co nakręciło popyt wewnętrzny? Sprzedaż detaliczna, która rok do roku rośnie o szesnaście − osiemnaście procent. Rośnie, choć realne dochody ludności wcale nie rosną, a jeśli, to nieproporcjonalnie mniej, o dwa, trzy procent. Skąd więc ten wzrosty sprzedaży? Po części oczywiście z szarej strefy, trudnej do oszacowania, ale skoro w Grecji obejmowała ona do niedawna około 40 proc. obrotów, to u nas pewnie niewiele mniej. Ale przede wszystkim z kredytów. Kredyty prywatne też bowiem brane są od lat przez Polaków na potęgę, i obecnie suma zadłużenia indywidualnego niewiele ustępuje liczonemu na 700 – 800 miliardów długowi publicznemu, przy czym w 80 proc. są to kredyty konsumpcyjne.

Dokładnie tak samo, jak z tym Egiptem. Niemcy, Francuzi, Amerykanie i inne zachodnie nacje na wieść o upadku Lehman Brothers zacukali się i zaczęli ograniczać zakupy, oszczędzać, zastępować droższe tańszym i odkładać na później kupno nowego modelu. A Polacy − nic podobnego. Władza zapewniła ich, że nie będzie źle, i Polacy chętnie w to uwierzyli, bo bardzo chcą, żeby było dobrze, bo się wciąż czują po peerelu wyposzczeni i chcą kupować, mieć, pławić się w konsumpcji i grillować.

Czy naprawdę „Polska odniosła historyczny sukces”, jak nam to uporczywie wbijają codziennie w głowy wszystkie − coraz liczniejsze − prorządowe szczekaczki? To zależy. Gdy spotkamy dawno niewidzianego znajomego, który jest lepiej ubrany, jeździ lepszym samochodem i jada w lepszych knajpach, to faktycznie możemy zobaczyć w nim człowieka sukcesu. Dopóki się nie dowiemy, że to wszystko na kredyt, że facet zastawił mieszkanie i wybrał przed czasem lokaty które miały być jego ubezpieczeniem na starość (tak, zgadliście Państwo, to oczywiście aluzja do zupełnie przez szczekaczki zignorowanej a znaczącej decyzji rządu o przeznaczeniu środków z Rezerwy Demograficznej na wrześniową wypłatę bieżących emerytur), dopóki się nie okaże, że gość ledwie daje radę spłacać odsetki i właściwie w każdej chwili może mu wleźć na te wszystkie przejawy sukcesu komornik. Wtedy zaczyna ten sukces wyglądać zupełnie inaczej.

Rzecz w tym, że postpańszczyźniane Polactwo naprawdę nie chce o tym wszystkim wiedzieć. To w jakiś sposób zrozumiałe. Nikt nie chce, by go budzić z przyjemnego snu, a tym bardziej nikt nie chce, by mu krakano, że nie pospłaca tych wszystkich rat których nabrał. Dlatego Polactwo w chwili obecnej czepia się Partii pazurami i gorliwie spija z ust Tuska i jego pomagierów zapewnienia, że wbrew wszystkiemu − będzie dobrze. A Partia, z całą sforą mniej lub bardziej świadomych odgrywanej roli propagandystów, wszystko poświęca podtrzymaniu tej wiary jeszcze przynajmniej przez kilka miesięcy, do wyborów. Wbrew wszystkiemu, wbrew przestrogom ekonomistów, wbrew ponuractwu opozycji, wbrew kursowi franka, kryzysowi euro, drożyźnie i tak dalej. Jakoś to będzie − tylko trwajcie w nastroju beztroskiej zabawy, jedzcie, pijcie i popuszczajcie pasa. Zrozumiałe, że wspierają w tym rządzącą ferajnę wpływowe kręgi na Zachodzie, bo przeciwieństwie do Grecji, która była w strefie euro, bankructwo Polski nie będzie dla Europy żadnym kłopotem. Będzie tylko okazją do zrobienia świetnych interesów. Bo przecież, tak jak i w Grecji, oczywistym i nieuchronnym skutkiem bankructwa będzie totalna wyprzedaż.

Stąd też cały ten gierkowski cyrk, wykorzystujący symboliczną „prezydencję” do odwracania uwagi od nadciągających kłopotów i duraczenia mas, że jesteśmy unijną potęgą, krajem sukcesu i w ogóle. „Niech optymizmu nowa dawka beztroski sączy w duszę jad” − bardzo by te słowa z postkomunistycznego kabareciku pasowały na motto tuskowego spektaklu prezydencji. Gdyby nie ten drobiazg, że prawdziwy jej priorytet nie jest publicznie ogłaszany.

Rafał Ziemkiewicz

Za: Ziemkiewicz Blog | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/

Skip to content