Aktualizacja strony została wstrzymana

Czego nie zrobili Niemcy, zrobili swoi

Ty Tołysz, musisz zrewidować swoje poglądy, a już na pewno mniej gadać. Jak nie będziesz ostrożnym, to ani się obejrzysz, jak cię spasują na rycerza i bez biletu wywiozą na Wschód.

Władysławowi Tołyszowi udało się jednak uniknąć powołania do służby wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim pomimo, że na studia na Uniwersytecie Jagiellońskim  nie został oczywiście przyjęty. Miał po prostu dużo szczęścia i spotkał na swojej drodze życzliwych ludzi.

– Po wyjściu z komisji rekrutacyjnej gorączkowo myślałem, co robić dalej – mówi. Do wojska iść nie chciałem nie tylko dlatego, że było ono „ludowe”, ale uważałem, że nawojowałem się już w życiu dostatecznie. Poza tym chciałem się uczyć. Postanowiłem pójść do dziekana wydziału. Wcześniej dowiadywałem się, kto zacz. Wiedziałem, że pochodził ze Lwowa i miał opinię porządnego człowieka. Dziekana nie było. Siadłem pod drzwiami gabinetu i czekam. Wkrótce przyszedł i uprzejmie zapytał, czy długo czekam. Odpowiedziałem, że jakieś piętnaście minut. Wiedział już o awanturze związanej z moją osobą. Kazał mi usiąść i bez ogródek oświadczył, ze przewodnicząca komisji zrobi wszystko, żebym na uniwersytet się nie dostał. Potwierdził, ze mam bardzo dobre wyniki egzaminu i w odróżnieniu od innych kandydatów miałem w liceum łacinę, co jest wymagane, ale on nic nie poradzi. Zadeklarował, że wpisze mnie na I miejsce na listę rezerwową. Zaproponował też, że wyda mi zaświadczenie o zdanych egzaminach, które powinienem przedłożyć w Akademii Ekonomicznej. Umożliwi mi ono dostanie się na studia na tej uczelni i uzyskanie odroczenia od służby wojskowej. Studia ekonomiczne nie były moim marzeniem, ale co miałem robić. Zostałem na akademię przyjęty. Ukończyłem ją w terminie i obroniłem pracę magisterską zatytułowaną „Kierunki rozwoju radia i telewizji w Polsce”. Dostałem za nią nagrodę Rady Wydziału i medal od rektora. Ten gratulując mi powiedział, że rzadko czyta prace absolwentów, ale moją przeczytał od deski do deski…

Prześladowania rodziny

Studia dla Władysława Tołysza nie były z pewnością okresem łatwym, choć bynajmniej nie ze względów naukowych. UB zaczęło prześladować jego rodzinę. Na jego rodzinę ktoś złożył donos i została ona uznana za „wrogów ludu”. – Najbardziej UB znęcało się nad moim ojcem Janem. – Sformułowano  przeciwko niemu kilkanaście zarzutów i poddano bardzo brutalnemu śledztwu. Miał on m.in. sprzeciwiać się kolektywizacji, uprawiać szeptaną propagandę itp. Mój ojciec bez wątpienia był patriotą. Wspierał polską konspirację, w drugiej kompanii batalionu ”Korda” pracował w kwatermistrzostwie, organizując dla niej żywność , co uważał za swój obowiązek. Mama z kolei, jako sanitariuszka opiekowała się uciekinierami z mordowanych polskich wsi, którzy często byli poranieni i pokaleczeni.

PRL-owski plakat propagandowy dezawuujący Armię Krajową

Za tą działalność została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Mamie UB jakoś darowało, ale po aresztowaniu ojca, wyrzucono ją z młodszym rodzeństwem z gospodarstwa, które zostało zarekwirowane na Skarb Państwa. Aresztowano też moich dwóch starszych braci. Najstarszy walczył jako ochotnik w 13 Pułku Artylerii w Równem i w 1939 r. brał udział w walkach z Niemcami, wykazując się ogromnym bohaterstwem. Za kampanię wrześniową otrzymał Order Virtuti Militari i Krzyż Walecznych. Udało mu się uniknąć niewoli i tak jak ja walczył później w dywizji, za co odznaczony został  „Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami”. UB zarzuciło mu, że pomagał ojcu w „szeptanej propagandzie” w tworzeniu grup konspiracyjnych, dążących do obalenia ustroju i temu podobne bzdury.  Nie miało ono żadnych podstaw, ale dla UB nie miało to żadnego znaczenia. Na siłę szukali wrogów ludu i musieli ich znaleźć. UB aresztowało też mojego drugiego brata, który w czasie II wojny światowej cudem uniknął śmierci z rąk Niemców. Został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec.

Wyrok śmierci na brata

– Pracował w wiosce Chamendorf u gospodarza Niemca. We wsi tej Polaków, a także przedstawicieli innych narodowości w niej pracujących traktowano bardzo źle. Najzwyczajniej się nad nimi znęcali, traktując gorzej niż bydło. Zdarzało się, że ich zabijali. We wsi powstała polsko-francuska grupa konspiracyjna , która na największych zwyrodnialcach wykonywała wyroki śmierci. Funkcjonowała ona rok aż znalazł się jednak Polak zdrajca, który ją cała zadenuncjował. Wszyscy jej członkowie zostali aresztowani i po rocznym śledztwie skazani na śmierć. Trzymano ich we Wrocławiu w więzieniu. Jak Sowieci otoczyli miasto i zaczęli szturm, to gestapowcy zaczęli wyciągać na dziedziniec tych siedzących w celach w dolnych piętrach, a sięgały one trzy kondygnacje w dół. Nie zdążyli dojść do najwyższej kondygnacji bez okien, w której siedzieli skazani na śmierć, w tym również i mój brat. Jak gestapowcy sprowadzili na dół przedostatnie piętro, to bramę więzienia wywalił sowiecki czołg. Sowieci natychmiast uwolnili więźniów  przygotowanych do egzekucji, rozbroili gestapowców i ich ustawili pod ścianą. Sprawdzili też poszczególne piętra, uwalniając resztę więźniów. Brat, który znał rosyjski, wyjaśnił oficerowi, kim byli siedzący w celach bez okien. Ten od razu zapytał – a ty kto, Ruski? – brat zaprzeczył mówiąc, że jest Polakiem z Wołynia. Oficer wyciągnął karabin maszynowy ustawił przed ścianą, pod którą stali gestapowcy i powiedział bratu, że będzie podawał taśmy. Wystrzelał ich wszystkich do nogi. Brat wrócił po wojnie do domu rodziców pod Bydgoszczą, ale już ze zniszczonym zdrowiem.

Śmiertelny zastrzyk

– Roczne śledztwo w Gestapo, a następnie pobyt w celi śmierci zrobiło swoje. UB oskarżyło go, że to on wykonywał na murach napisy przeciw władzy komunistycznej itp. Była to zwykła bzdura, bo brat czymś takim absolutnie się nie zajmował. Wszyscy trzej zostali w więzieniu w Bydgoszczy zamęczeni na śmierć i zginęli bez wyroku. Jak później ustalił prokurator, który robił przegląd sprawy ojca, ubowscy oprawcy ciągnęli go z pokoju przesłuchań do celi nieprzytomnego za nogi. Jego cela mieściła się na wyższym piętrze, więc ciągnęli go po schodach, a jego głowa obijała się o kolejne stopnie. Brat, który ocalał z niemieckiej katowni, też zmarł w więzieniu po kilku miesiącach, najstarszemu bratu, który miał najtwardsze zdrowie dano jakiś zastrzyk i po dwóch dniach też odszedł z tego świata. UB aresztowało też kuzyna, mojego drugiego wujka, całkowicie Bogu ducha winnego człowieka o nieskazitelnej przeszłości. Jego syn zginął na Polesiu jako celowniczy karabinu maszynowego, pocisk z czołgu niemieckiego rozszarpał go na kawałki. Ja miałem szczęście, bo nie mieszkałem w Bydgoszczy tylko w Krakowie i UB nie mogło mnie znaleźć. Nie znajdowałem się na ich celowniku. Ono jednak stopniowo dobierało się do mojej rodziny. Prawie wszyscy kuzyni ze strony matki mieszkający w okolicach Chełma zostali aresztowani i osadzeni w więzieniu we Włodawie. Los matki, która pozostała na wolności też nie był wiele lepszy. Po wyrzuceniu z gospodarstwa mieszkała w przydzielonej norze, w której w czasie deszczu woda się lała przez dziurawy dach na pościel.

Węszenie UB

UB tak do końca to jednak Władysława Tołysza w spokoju nie zostawiło. – Pierwszy raz zostałem zatrzymany po którymś 11 listopada, kiedy na Rynku Krakowskim obchodzono Święto Niepodległości – wspomina. – Po tym zdarzeniu byłem wielokrotnie wzywany na przesłuchania do takiego ponurego gmachu przy Placu Inwalidów w Krakowie.  Zadawano mi różne dziwne pytania, próbowano zwerbować do współpracy, grożono, że jeżeli się nie zgodzę, to nie skończę studiów. Po jednej z tych rozmów uznałem, że nie ma co czekać na następne wezwanie i dopóki sytuacja się nie uspokoi, trzeba znikać z Krakowa. Pojechałem do Warszawy do kolegi, który studiował w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, a później został profesorem. Wraz z jego dziadkiem, który wcześniej miał majątek na Polesiu mieszkałem na Kazimierzowskiej. Warunki były ciężkie, we trzech spaliśmy na jednym tapczanie. Przesiedziałem tam jakiś czas i wróciłem do Krakowa. UB już się mnie nie czepiało i szczęśliwie udało mi się zrobić magisterium. Po ukończeniu studiów postanowiłem na wszelki wypadek przenieść się z Krakowa do Warszawy, żeby zatrzeć za sobą ślady. Zacząłem pracę w Ministerstwie Źeglugi. Jeden z moich kolegów, który był w wojsku oficerem zawodowym od razu poradził mi – ty Tołysz, musisz zrewidować swoje poglądy, a już na pewno mniej gadać. Jak nie będziesz ostrożnym, to ani się obejrzysz, jak cię spasują na rycerza i bez biletu wywiozą na Wschód. -Ministerstwu podlegało przedsiębiorstwo żeglugi, które wysyłało swoich przedstawicieli do Chin, którzy zajmowali się m.in. obsługą polskich statków, działających w tamtym regionie. Ja też byłem brany pod uwagę wśród kandydatów do wyjazdu do Chin. W zasadzie już decyzja, że jadę, zapadła.

Donosy życzliwych

– Znalazł się jednak jakiś życzliwy, który doniósł, że byłem w AK. To wystarczyło, że przełożeni uznali, że muszą to sprawdzić, zastanowić się, czy kwalifikuję się do takiego odpowiedzialnego wyjazdu. Ostatecznie do Chin nie pojechałem. Postanowiłem się więc zwolnić. Gdy złożyłem wymówienie, wezwał mnie dyrektor departamentu ekonomicznego. Funkcję tę pełnił Żyd z Łucka, niskiego wzrostu, mający jak się mówi metr pięć w kapeluszu. W ministerstwie go szanowali i bali się jednocześnie, bo był członkiem Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej KC PZPR i wiele mógł. Miałem z nim dobre kontakty, bo wobec mnie zachowywał się porządnie, podobnie jak jego zastępca również pochodzący z narodu wybranego. Zapytał mnie – dlaczego chcę się zwolnić? Odpowiedziałem mu, że nie chcę na korytarzu spotykać ludzi, którzy mi źle życzą i którzy najchętniej utopiliby mnie w łyżce wody. Nadmieniłem, że nie dotyczy to jego i zastępcy, z którymi mi się dobrze współpracowało. Po odejściu z Ministerstwa Źeglugi zatrudniłem się w Ministerstwie Łączności w Departamencie Ekonomicznym. Tam też trafiłem na dyrektora z narodu wybranego, ale wspaniałego człowieka, dobrego fachowca, który przed wojną studiował z Józefem Cyrankiewiczem. On także zaczął naszą rozmowę od pytania, dlaczego odszedłem z Ministerstwa Źeglugi. Odpowiedziałem mu pytaniem – a czy pan chciałby pracować z człowiekiem, który codziennie okładałby pana łopatą?  Tamten pokiwał głową i zgodził się, że też nie chciałby pracować z kimś kto składałby na niego donosy. Przyjął mnie do pracy, ale smród z poprzedniego miejsca pracy ciągnął się za mną jeszcze długo. Zostałem zatrzymany przez milicję i przesłuchiwany w komisariacie pod zarzutem niegospodarności w Ministerstwie Źeglugi.

Zagranie va banque

– Zarzucono mi, że przyczyniłem się do skierowania dużych jednostek rybackich na remont do stoczni w Finlandii, co wiązało się oczywiście z wydaniem dużych ilości dewiz, zamiast naprawić statki w kraju. Przesłuchiwano mnie wiele, wiele godzin do późnego wieczora. Już pogodziłem się z myślą, że nie wrócę na noc do domu, ale postanowiłem zagrać va bank. Powiedziałem kapitanowi, który mnie przesłuchiwał, że mu współczuję. Ten zdziwił się i zapytał – w jakim sensie? – Powiedziałem, że nawet jeżeli mnie aresztuje, to mnie i tak za tydzień zwolnią, a jego wsadzą. Ten zdumiał się, a ja mu tłumaczę, że owszem wysłaliśmy nasze statki rybackie do Finlandii, ale nie z powodu niegospodarności tylko dlatego, że w polskich stoczniach były w tym czasie remontowane łodzie podwodne. Zapytałem go, czy według niego mieliśmy wysłać te łodzie do Finlandii. Oficer chwilę pomyślał i kazał dać do podpisania przepustkę. Za tydzień aresztowani zostali czołowi funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, których oskarżono o nadużycie władzy. W Ministerstwie Łączności pracowało mi się bardzo dobrze. Po pewnym czasie wiceminister przesunął mnie do Zjednoczenia Stacji Radiowych i Telewizyjnych, gdzie zostałem mianowany naczelnikiem wydziału.

Kłopoty z partią

– To spowodowało znowu problemy z moją osobą. Nie należałem do partii, a w KC uznano, że bezpartyjny nie może zajmować tak ważnego stanowiska. Mojego przełożonego czterokrotnie wzywano do KC i urabiano proponując następujące rozwiązanie. Ja miałem zostać zastępcą naczelnika i mój zastępca, partyjny, ale kompletny idiota, zająć moje miejsce. Przełożony tłumaczył, że takie rozwiązanie nie wchodzi w grę, bo ja go nie zaakceptuję. Nie zgodzę się bowiem na odwalanie za kogoś roboty i się zwolnię, a on nie chce tracić dobrego pracownika. Do tego problemu doszedł wkrótce następny. Ministerstwo Łączności nie było bowiem zwykłym resortem. Opracowywano w nim także plany łączności na wypadek wojny. Istniał departament wojskowy ściśle tajny. Każdy naczelnik musiał mieć zgodę Ministerstwa Obrony Narodowej i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na dostęp do tajnych informacji, zastrzeżonych do bardzo wąskiego kręgu osób. Spodziewałem się, że z tym będą poważne kłopoty. Rzeczywistość okazała się nie taka straszna. Wszechwładza Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego przechodziła do historii.

Marek A. Koprowski

Za: Kresy.pl (27 czerwca 2011) | http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,ii-wojna-swiatowa?zobacz/czego-nie-zrobili-niemcy-zrobili-swoi-

Skip to content