Aktualizacja strony została wstrzymana

Komedia sytuacyjna – Rafał A. Ziemkiewicz

Nawet oddana Salonowi duszą i ciałem „Polityka” uznała, że te słowa nadają się nie do newsów i komentarzy, ale raczej na ostatnią stronę, gdzie redakcja gromadzi rozmaite absurdy i kurioza. Fakt, „Polityka” czasem umieszcza tam wypowiedzi jak najbardziej sensowne, by kogoś takim kontekstem wyszydzić albo ośmieszyć. Ale nie sposób jej o takie intencje podejrzewać w wypadku wypowiedzi Andrzeja Wajdy na temat jego filmu o Wałęsie. Filmu, który wciąż nie ma „ostatecznej wersji scenariusza”, choć zdjęcia zaczynać się mają lada dzień. Cóż, trudno się dziwić, że rodzenie biografii świętego patrona postępuje z trudem. Proces konsultowania i uzgadniania scenariusza takiego dzieła przypominać musi powstawanie niegdysiejszych superprodukcji w rodzaju „Zwycięstwa”, „Blokady” czy „Bitwy o Moskwę”.

Zapowiedź Wajdy, że film pokazywać będzie Wałęsę „tak, jak go widzi świat”, a nie Polacy, co tu gadać, rzeczywiście jest kuriozalna. „Bo tutaj go uplątali, umoczyli w jakieś sytuacje, które naprawdę nie mają żadnego znaczenia. Tym bardziej, że on się z tego wytłumaczył. I wszystko wskazuje na to, że to, co powiedział, jest prawdą” – powiada Wajda. Zwroty „uplątali, umoczyli” sugerują, że owych „sytuacji” w sumie nie było, że tylko jacyś „oni” je wyssali z brudnych paluchów; ale skoro nie było, to jak to − się wytłumaczył? Toż to logika z cytowanego niedawno przez kolegę Świetlika kawału „po pierwsze, nigdy cię nie zdradziłem, a po drugie, ona nic dla mnie nie znaczy” − skądinąd bardzo często przez salon stosowana.

Ale jeszcze lepsze jest to orzeczenie, że „wszystko wskazuje,  że to, co powiedział, jest prawdą”. O którą z licznych rzeczy, które Wałęsa na temat „sytuacji” powiedział, może tu chodzić? Czy prawdą jest dla Wajdy to, że Wałęsa nigdy nic nie podpisał, może podpisał, ale tylko „sznurówki”, czy jednak podpisał zobowiązanie do współpracy, „ale ich oszukał”? Czy to, że nigdy nie było żadnego „Bolka”, czy że „Bolków” było czterdziestu? A może to, że biedny Wałęsa naprawdę nie wie, jak to się stało, że po tym, jak kazał sobie przynieść do gabinetu papiery „Bolka” i jako ostatni je przestudiował, a następnie − tak przecież mówi − wsadził wszystko do koperty, zalepił, napisał, żeby nie otwierać, to jak otworzyli, to się okazało, że tych papierów tam w środku nie ma. Sztuczka godna Copperfielda!

Odpowiedź, jakiej by na to Wajda udzielił, brzmiałaby zapewne: prawdą jest wszystko. Wszystko, co w danej chwili Wałęsa mówi. Bo coś jest prawdą, albo nie jest nią, nie dlatego, że takie albo inne są fakty, ale dlatego, że to mówi, Ten, Który Zawsze Mówi Prawdę, a nie Ten, Który Nigdy Nie Mówi prawdy. Wałęsa zresztą kiedyś był tym drugim i nie przypominam sobie, żeby wtedy Wajda protestował przeciwko wyszydzaniu „przyśpieszacza z siekierą”, obleśnym żartom z jego braku wykształcenia czy złośliwemu cytowaniu przez jedynie słuszną gazetę jego wypowiedzi słowo w słowo, by całemu światu pokazać, jaki to nie potrafiący się wyjęzyczyć głąb ośmielił się rzucić wyzwanie Mazowieckiemu i stojącym za nim jasnie oświeconym. Nie mówiąc już, żeby wtedy pokornie nazywał Wajda siebie samego „szoferem Wałęsy” i opowiadał, jaką dumą go napełnia, że tak wielkiego człowieka wiózł kiedyś swoim samochodem. No, ale cóż, są jakieś powody, dla których jedni potrafią zrobić karierę, a inni nie.

W tej samej „Polityce”, która cytuje Wajdę, parę stron wcześniej, Jacek „Jaś Fasola” Źakowski drze szaty z powodu wyboru na prezesa IPN człowieka, który ma na sumieniu „bezpodstawne insynuacje dotyczące Lecha Wałęsy”. Jakież insynuacje? Chodzi zapewne o stwierdzenie Łukasza Kamińskiego, że prawdziwości faktów zawartych w książce Cenckiewicza i Gontarczyka nikt nigdy nie podważył. Oto jest dwój-myślenie III RP w całej krasie. Stwierdzenie, że prawda jest prawdą, nazywana jest przez bezczelnego lizusa bezpodstawną insynuacją, bo nawet jeśli „sytuacje” były faktem, to nie mają znaczenia. A skoro nie mają znaczenia, to my nie chcemy o tym nic wiedzieć. A skoro nic nie wiemy, to skąd wiemy, że nie mają znaczenia? Od Autorytetów. A dlaczego są one autorytetami? Bo też nie wiedzą, nie chcą wiedzieć i są z tego dumne. I właśnie dzięki temu mogą autorytatywnie orzekać, że wszystko wskazuje, iż prawdą jest to, co prawdą być musi. Źeby wyznawcy jedynie słusznej prawdy nie mieli poczucia psychicznego dyskomfortu, że są zwykłymi kłamcami.

Inny intelektualista, nie mniej wybitny od Andrzeja Wajdy, literat Pilch, ujął to w publicystycznej ekstazie wyznaniem: wolę nie mieć racji z Michnikiem, niż mieć ją z kim innym.

Może ja za często wracam do kwestii „Bolka”, ale jest ona przecież papierkiem lakmusowym całego załgania, całego zaplątania się w łgarstwie i małości tutejszego Salonu. Kto się z ludzi związanych z szeroko rozumianą władzą zdobył w tej sprawie na elementarną uczciwość? Bodaj jeden Czuma. Całą reszta wyszła jeśli nie na wyzutych z wszelkiej przyzwoitości kłamców, to na co najmniej − Norwidem lecąc − „milczących faryzeuszy” (A, tak przy okazji − serdecznie dziękuję, Dominiko, za odpowiedź na mój list sprzed tygodnia. Dawno nie słyszałem tak wymownego milczenia).

Za wzór historycznej błagonadiożnosti w kwestii mitu założycielskiego III RP podaje Salon książkę Jana Skórzyńskiego „Zadra”. Jest to realizacja wzorca historiografii z czasów PRL. Tak właśnie w czasach mojej młodości pisano, na przykład, o bitwie pod Lenino − pomijając milczeniem takie nieistotne sprawy, jak to, skąd się w ogóle Polacy w głębi Rosji wzięli, i co tam robili, zanim się znaleźli w Sielcach nad Oką, kto dowodził jednym z pułków dywizji i co się z nim stało, i tak dalej. Tylko to, co chwalebne − reszta przecież „naprawdę nie miała żadnego znaczenia”. Dzisiaj takich rzeczy, które nie mają znaczenia, jest bodaj jeszcze więcej. III RP ma wielkich założycieli, ale owi założyciele mają w życiorysach jeszcze większe dziury. Profesor Friszke latami zbierał materiały do biografii Kuronia, i okazało się w końcu, że może napisać tylko o drobnym jej fragmencie. A przecież Kuroń akurat niczego o sobie nie ukrywał. Cóż by dopiero marzyć o biografii Geremka? Albo o monografii strajku sierpniowego, która cała rozbija się o ten cholerny płot czy mur, przez który miał się do stoczni dostać Wałęsa, a którego nigdzie nie można znaleźć.

Białym krukiem i kolejną bibułą III RP stała się książka Justyny Błażejowskiej o drugim obiegu wydawniczym. Cóż, napisała po prostu młoda absolwentka historii o ważnym a dotąd nie wiadomo czemu (no, teraz już wiadomo) zupełnie nie opisanym fragmencie dziejów najnowszych, jej praca wzbudziła uznanie historyków, wygrała konkurs, którego nagrodą była publikacja… Jakieś pół roku leżała sobie spokojnie na pólkach, aż została odkryta przez Salon − no i zaczęło się. Nie żeby przyłapano autorkę na jakiejś nierzetelności, nie, ale po prostu, tak jak ci piszący o Wałęsie − nie zachowała proporcji! Nie ulukrowała prawdy należycie, nie obudowała peanami, nie przemilczała tego, co na bieżącym etapie jest jeszcze dla ogółu czytelników za trudne, eksponując w zamian przekaz pozytywny… Hańba, pisać o takich rzeczach na podstawie źródeł, zamiast spytać autorytetów, czy to w ogóle dobry temat, a jeśli dobry, to o których „sytuacjach” należy pisać, a o których nie.

Wiem, że to gruby przykład, ale próbuję sobie wyobrazić, jakby się pisało historię w powojennych Niemczech, gdyby ich nie zdenazyfikowano, gdyby byli naziści, przechrzczeni na liberałów i demokratów, albo chodzący w glorii opozycjonistów od Stauffenberga nadal zwartą grupą panowali nad uniwersytetami, mediami i aparatem państwowym. Pewnie by także żądano od historyków zachowania proporcji. O zbrodniach Hitlera wspomnieć, owszem, można, ale poświęcając odpowiednio wiele uwagi faktom niewątpliwym, że zbudował autostrady, że zlikwidował bezrobocie, dał Niemcom prosperity i gospodarczy sukces, i wprowadził najbardziej humanitarną w Europie, do dziś świecącą przykładem ustawę o ochronie zwierząt przed okrucieństwem. Nie można być w ocenie historii jednostronnym. A gdyby ktoś opublikował jakąś jednostronną książkę, kto wie, może jakiś sędzia, wychowany w starej, dobrej szkole prawa III Rzeszy, wydałby wyrok nakazujący autorowi dopisanie do swego dzieła elementów przywracających historii odpowiednie, wyważone proporcje? Tak, jak ku hańbie III RP sąd działający w jej imieniu nakazał Pawłowi Zyzakowi dopisanie do książki, dla jej zrównoważenia, panegiryku na część Wałęsy?

Może za często do tego wracam, ale jak tu traktować poważnie elity, które żyją w kłamstwie i kłamstwo uwiarygodniają. Powtarza się często sławne słowa, że naród, który nie ma historii, nie może mieć i przyszłości. Tak samo rzec można − i trzeba − że intelektualiści, elity, które kłamią o historii, kłamią i będą kłamać także w każdej innej sprawie.

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Les bleus sont là - Rafał A. Ziemkiewicz blog (18 cze 2011) | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/06/18/komedia-sytuacyjna/

Skip to content