Aktualizacja strony została wstrzymana

Antykatolicka wizja Polski mocarstwowej

Niedawna wizyta prezydenta USA w Polsce jest dobrym momentem na odniesienie się do głośnej dwa, trzy lata temu książki Jerzego Friedmana „Następne 100 lat”. Zaznaczam z góry, że główne tezy tej pracy nie wydają się dziś brzmieć realistycznie: Polska pod rządami śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego miała przynajmniej aspiracje do prowadzenia dynamicznej polityki zagranicznej, podczas gdy odwaga osobista i górnolotność myśli jego następcy ogranicza się do niezapewniania prezydentom państw ościennych parasoli podczas deszczu. Nic w Polsce AD 2011 nie wskazuje, abyśmy mieli stać się lokalnem mocarstwem za zaledwie 20 – 30 lat i wynika to z nałożenia się na siebie kilku czynników: zanikających instytucyj państwowych; rachitycznego sektora pozarządowego; petryfikacji sceny politycznej w najgorszym możliwym układzie personalnym; rosnącego długu publicznego czy braku wzrostu demograficznego.

Piszę o tem z iście bronisławowskim bólem i bez nadziei na rychłą poprawę obecnego stanu rzeczy. Dla mnie, patrioty Korony Królestwa Polskiego i Wielkiego Xięstwa Litewskiego polskość jest antytezą ciasnego, nacjonalistycznego myślenia ograniczonego do ziem piastowskich. Kocham Polskę Jagiellonów, wielokulturową, wieloreligijną, wypełniającą misję cywilizacyjną względem Europy Wschodniej. Metody naszych przodków były powolne, ale skuteczne; na tyle bezkrwawe, na ile można na sposób pokojowy, kulturowy tworzyć imperium.

Niewątpliwą zaletą książki Friedmana było podniesienie tematu mocarstwowości Polski, co stało się po raz pierwszy w historji niepodległego państwa polskiego, odrodzonego po 1989 r. Ale niemrawa była ta debata. Rozmówcy przechodzili do porządku dziennego nad założeniem, że Amerykanie zainwestują duże środki finansowe oraz nowoczesne technologje, by stworzyć nad Wisłą lokalne mocarstwo. Nie wytykano Friedmanowi błędów rzeczowych i ewidentnej nieznajomości realiów Europy Środkowo-Wschodniej, jak np. założenie o niemożliwości konfederacji krajów bałtyckich, Polski, Słowacji, Węgier i Rumunii a z drugiej strony szkicowanie polsko – węgierskiej rywalizacji o Kijów. Amerykański politolog najwyraźniej nie wiedział, że jeśli coś dobrego geopolitycznie się zdarzy dla Polski i Węgier w najbliższej przyszłości, to będzie to wynikiem sojuszu narodów zaprzyjaźnionych ze sobą od tysiąca lat. W dyskusji nad książki liczyła się raczej pozycja zawodowa autora – szefa wpływowej prywatnej agencji wywiadu Stratfor.

Przejdźmy jednak do sedna niniejszego wpisu. Doświadczenia ostatnich kilku lat wskazują, że zmiana osoby prezydenta USA nie zmodyfikowała w istotny sposób polityki zagranicznej Stanów. Jeśli można mówić o jakiejkolwiek zmianie, to raczej polega ona na umocnieniu się tendencyj do prowadzenia nieformalnych wojen oraz (co oczywiste w przypadku bardziej etatystycznej administracji) do ograniczania swobód obywatelskich. Widoczna jest zatem konwergencja idej lub raczej braku idej u osób formalnie rządzących krajem, tudzież ciągłość w realizacji idej wytyczanych przez osoby nieformalnie rządzące Stanami Zjednoczonemi. Neokonserwatyzm ekipy Jerzego Busha jra przeniósł się bezboleśnie do polityki Partji Demokratycznej, sam nie ulegając modyfikacjom. W kręgu prawicy był zawsze „ideologicznym włóczęgą z ulicy”, jak to zgrabnie ujął Patryk Buchanan. Niczem więcej.

Poglądy Jerzego Friedmana pasują do szkoły neokońskiej, wliczając takie detale (?) jak żydowskie pochodzenie i młodzieńczy flirt z marxizmem. Przeanalizujmy zatem, co pisze on o religji, Bogu, chrześcijaństwie i islamie w omawianej książce. Otóż, niemal nic. Zagadnienia te są prawie nieobecne w „Następnych 100 latach”. Szerzej Friedman opisuje je w jednym rozdziale książki pt. „Ludność, komputery, wojny kulturowe”. Ale sposób, w jaki dotyka problemu, z pewnością nas nie zadowoli. W szczególności, dokonuje on prostego, skrajnie prymitywnego podziału ludności świata na dwie kategorie: tradycjonalistów i progresistów. W ten sposób, my tradycyjni katolicy, trafiamy do jednego wora z fundamentalistami protestanckimi, ortodoksami żydowskimi i … Al Kaidą. Po drugiej stronie barykady są zaś ludzie pragnący przewartościować dotychczasowe pojęcie rodziny, roli kobiet i seksualizmu w życiu społecznem.

Friedman pisze o transformacji instytucjonalnej jako o pewniku. Dostrzega, że przez pewien czas pozycja tradycjonalistów będzie relatywnie silna, bowiem dysponują oni wartościami, które motywują ich do pewnych spójnych i uporządkowanych działań. Czemu przegrają? Bo technologje zmieniają życie ludzkie, a obecne tendencje występujące w krajach wysoko rozwiniętych zostaną wsparte przez resztę świata. Wszędzie obniży się przyrost demograficzny.

Słabość analiz Friedmana polega jednak w szczególności na analizowaniu geopolityki dla niej samej. Demografja pozostaje jedynie zmienną: „zmniejszy się populacja w krajach wysoko rozwiniętych”. O ile można mu wybaczyć, że nie analizuje odrodzenia chrześcijaństwa jako alternatywy (z uwagi na jej niskie prawdopodobieństwo), to dziwne jest, że zupełnie nie docenia islamu jako religji odnoszącej sukcesy w skali światowej. Tymczasem, w perspektywie przynajmniej 30 lat, można i należy rozważać islamizację Europy Zachodniej oraz innych części świata. Wzrost znaczenia Turcji to jedno, a możliwość powstania kalifatu Al – Paryż, to drugie. Nieobecność analiz odnoszących się do wpływów religij oraz nieocenianie coraz bardziej degenerującej się kultury tzw. „Zachodu” to najpoważniejsze mojem zdaniem braki metodologiczne pracy Friedmana.

Pozwolę sobie zaprezentować wnioski płynące z lektury „Następnych 100 lat”. Dokonam ich samowolnego rozciągnięcia na ogół myśli neokonserwatywnej, stanowiącej podstawę obecnej polityki amerykańskiej. Czemu? Właśnie z uwagi na wpływ Friedmana jako szefa agencji Stratfor na najwyższą klasę polityczną USA.

1. Zdefiniowanie grup wrogów i sojuszników wskazuje, że władze USA postawione przez Friedmana wśród promotorów przedefiniowania dotychczasowych wartości mogą w podobny sposób zacząć zachowywać się względem różnych wrogich grup. Słowem, tak jak zrobiono z Al Kaidy głównego wroga Zachodu, można nim za lat -naście czy -dziesiąt mianować ogół chrześcijan. Zgodnie z hasłem Voltaire’a – „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji”.

2. Należy poważnie zastanowić się, czy i na ile można traktować dziś jeszcze Stany Zjednoczone jako kraj najsilniej chrześcijański na świecie. Płynące stąd wnioski mogą mieć też kluczowe znaczenie geopolityczne, bowiem jeśli wczoraj szukaliśmy wsparcia w USA przeciw „masońskiej” UE, to dziś możemy wiedzieć, że wsparcia tego nie uzyskalibyśmy. Ale oznacza to również, że jutro powinniśmy szukać wsparcia gdzie indziej.

3. Powstaje też pytanie, czy i jak Stany Zjednoczone mogą zrzucić z siebie ideologję i kadry neokonserwatystów? Z pewnością jest to możliwe na płaszczyźnie politycznej. Łatwo można wyobrazić sobie zwycięstwo za rok prezydenckiego kandydata republikańskiego związanego z fundamentalizmem protestanckim. Ale czy potrafiłby on rządzić obezwładniwszy wcześniej „deep state”, czyli aktualny układ składający się z przedstawicieli finansjery, służb specjalnych, zarabiający mimo kryzysów wielkie pieniądze dzięki wdrażaniu pomysłów neokońskich w życie?

4. Wszystko to wzmacnia tezę o nonsensowności ewentualnego sojuszu polsko – amerykańskiego jako egzotycznej mrzonki. Jak widzimy bowiem, istnieją nie tylko dramatyczne różnice w sile potencjalnych partnerów ale i sprzeczne interesy między nimi. Polska, chrześcijańska prawica nie ma prawa znajdować się na służbie antychrysta.

5. O ile zdaję sobie sprawę, że powyższe wnioski mogą być przerysowane, to nie sądzę, bym zbłądził co do ogólnej oceny aktualnej od ok. 20 lat polityki Stanów Zjednoczonych. Książka Jerzego Friedmana może zaś być napisana, by stała się samospełniającą przepowiednią: opisując USA jako jedyne mocarstwo światowe XXI wieku i kilka powstających, ewentualnych mocarstw lokalnych, istotnie wzmocniła ona w tych krajach lobbies proamerykańskie, skłonne do wsparcia idej prezentowanych przez Waszyngton.

Odpowiadając na końcu na słynne, leninowskie pytanie „Co robić?”, muszę wskazać na konieczność rozmów o Polsce imperialnej. Jednak lektura książki Friedmana „Następne 100 lat” powinna nam podpowiedzieć, kiedy Polska na pewno mocarstwem [nie będzie]: jeśli pozostanie trzecioplanowym satelitą Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej.

Krusejder

—-

George Friedman – „Następne 100 Lat. Prognoza na XXI wiek”
Wydawca: AMF Plus Group, Warszawa 2009, stron 287

Za: Zapiski tradycjonalisty (2 czerwca 2011) | http://przedsoborowy.blogspot.com/2011/06/antykatolicka-wizja-polski-mocarstwowej.html

Skip to content