Aktualizacja strony została wstrzymana

Nad strumieniami pieniędzy – Stanisław Michalkiewicz

Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce. Ale czy forsę ma? Niestety, nie!” – konstatował melancholijnie Bertold Brecht. Dlatego też we wszelkich dyskusjach nad modernizacją naszego nieszczęśliwego kraju przewija się ta serdeczna troska, skąd właściwie wziąć szmalec, a druga – że gdyby tak udało się go skądś znaleźć, to w którą stronę i ku jakim osobom skierować owe „strumienie pieniędzy”. W tym też kierunku poszły poszukiwania uczestników niedawnej konferencji „Polska – wielki projekt”, którzy z jednej strony ubolewali nad tym, że wprawdzie „brakuje nam (…) kapitałów finansowych i społecznych”, ale gdyby tak – ho, ho! – się pojawiły, to warto zawczasu zadbać o wskazanie dróg właściwego ukierunkowania strumienia pieniędzy – bo przecież nie jest rzeczą obojętną, kto i ile z tych „strumieni” sobie sprywatyzuje. „Jak forsa – to mi wsuń ją” – nawołuje poeta i nikomu nie trzeba dwa razy takich apeli powtarzać.

Toteż kongres, jaki na 14 maja zwołali do Warszawy tak zwani „Obywatele Kultury” odbył się w pełnej radosnego wyczekiwania atmosferze. Premier Tusk bowiem podpisał Pakt dla Kultury, w którym obiecał, że wydatki państwowe na kulturę nie będą niższe, niż 1 procent budżetu państwa, czyli co najmniej 3 miliardy 277 mln złotych. Z uwagi na to, że do „ruchu społecznego” Obywateli Kultury zdążyło się już podłączyć 90 tysięcy uczestników, to nietrudno obliczyć, że na każdego przypadnie 36 410 zł. Ani to dużo, ani mało, ale, jak powiadają, dobra psu i mucha, zwłaszcza, że czasy są ciężkie, w związku z czym na mało kto na „kulturę” wybula – co zresztą przewidziane zostało w apokaliptycznych wizjach św. Ildefonsa: „Poeci będą wyli, że księżyc jest jak kula. Darmo – nikt od tej chwili za „kulę” nie wybula”. Nie ulega tedy wątpliwości, że Obywatele Kultury, jako ludzie kulturalni, nie okażą się niewdzięcznikami, że nie będą kąsać ręki, z której jedzą i jesienią w karnych szeregach zagłosują za partią-sygnatariuszką Paktu dla Kultury.

Jest rzeczą oczywistą, że finansowania kultury nie można puścić samopas. Chamstwo i drobnomieszczaństwo nie ma bowiem dla kultury, a już specjalnie – dla wysokiej kultury najmniejszego zrozumienia. Zamiast przeznaczać pieniądze na kulturę, woleliby za to sobie wypić i zakąsić. Dlatego trzeba im te pieniądze odebrać, by za pośrednictwem właściwych ludzi na właściwych miejscach strumienie tych pieniędzy skierować na właściwe cele i pod właściwe adresy. Znakomitym przykładem takiej modernizującej aktywności jest Lublin, gdzie obywatelowi używającemu pseudonimu Jej Performatywność udało się wydoić tamtejszy magistrat na grafikę „Lublin – Miasto Miłości” przedstawiającą sodomitów w różnych pozach na tle charakterystycznych dla miasta budynków, również odpowiednio wystylizowanych. Inni artyści pokazują się na golasa jako sztuki – ale to jeszcze nic, bo prawdziwi, to znaczy – wielcy artyści nie tylko tworzą, ale dosłownie srają i szczą dziełami sztuki.

Jeśli już ktoś się wyuczył, a następnie został zatwierdzony na artystę, to nawet kupa, jaką zrobi, staje się dziełem sztuki. Z moczem jest trochę trudniej, ale amerykański artysta w Avinionie pokonał i te trudności, wstawiając krucyfiks do słoika ze swoją szczyną. Ambitni krytycy z wielkim samozaparciem te wybitne dzieła smakują i obwąchują, potem piszą uczone rozprawy i eseje – ale powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – wszystko to nie spotyka się jeszcze z należytym zrozumieniem zacofanego społeczeństwa, które w związku z tym, dla własnego, ma się rozumieć, dobra, musi zostać poddane intensywnej modernizacji. Źeby zaś utrudnić zacofańcom pogrążanie się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych, trzeba odebrać im forsę. Dlatego Obywatele Kultury stawiają przede wszystkim na mecenat państwowy, bo jużci – łatwiej przekonać zaprzyjaźnionego urzędnika by strumień pieniędzy skierował pod właściwy adres, niż zabiegać o względy jakichś prywatnych matołów, którzy dla wysokiej kultury nie mają najmniejszego zrozumienia i tylko by grymasili, że to czy tamto im się nie podoba.

A w dodatku naprzeciw tym pragnieniom wykapania się w strumieniu pieniędzy wychodzi naprzeciw postęp techniczny. W latach 60-tych Stanisław Lem napisał bajkę o Elektrybałcie – maszynie, która odpowiednio zaprogramowana, produkowała na poczekaniu otchłanne poematy. Ciekawe, że na podobny pomysł wpadł w roku 1996 Andrzej Bułhak, opracowując program komputerowy „The Postmodernism Generator”, przy pomocy którego można masowo produkować pseudonaukowy bełkot na bazie charakterystycznych określeń, jak np. „narracja”, „dyskurs”, „emancypacja”, „problematyzacja”, czy „dekonstrukcja”. Znawcy przedmiotu oceniają, że Andrzej Bułhak jest prawdziwym autorem co najmniej połowy, jeśli nie większości współczesnych publikacji z tak zwanych nauk społecznych, a zwłaszcza – studiów genderowych. Jest to oczywiście najściślej strzeżona tajemnica producentów owego Scheissu, uchodzących – również we własnych oczach – za sól ziemi czarnej. Dzięki generatorowi Bułhaka „dobre towarzystwo” może tworzyć „wysoką kulturę” w systemie ruchu ciągłego, więc przy tej wydajności 1 procent wydatków budżetowych może już wkrótce okazać się niewystarczający. No, ale od czegoś trzeba zacząć, zwłaszcza, że po zatuszowaniu afery hazardowej dla każdego stało się jasne, że polityczna korupcja stała się podstawową zasadą funkcjonowania naszego nieszczęśliwego kraju – oczywiście przyjmując postać m.in. serdecznej troski o podnoszenie na wyższy poziom zacofanych mas.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   tygodnik „Najwyższy Czas!”   20 maja 2011

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2048

Skip to content