Aktualizacja strony została wstrzymana

Tacy mądrzy, a głupi – Rafał A. Ziemkiewicz

Cokolwiek sądzić o „Krytyce Politycznej”, za jedno niewątpliwie należy się jej szacunek − za przypominanie dorobku Stanisława Brzozowskiego. Co niby rzeczony Brzozowski, natchnienie młodych narodowców ze „Sztuki i Narodu”, miał wspólnego ze współczesną lewicą, a już zwłaszcza tą „rozporkową”, którą przede wszystkim reprezentuje KP, to osobna rozmowa. Jeśli słuszne jest moje odczucie, że środowisko zdominowane przez intelektualistów w rodzaju Jasia Kapeli, Tomasza Piątka czy Cezarego Michalskiego promując Brzozowskiego, negliżuje własną słabość, to właśnie tym bardziej należy jego odwagę docenić, nawet jeśli wynika z nieświadomości.

Otóż właśnie w ramach promocji wznowionych dzieł jednego z najważniejszych polskich myślicieli przeprowadził portal KP wywiad z profesorem Andrzejem Mencwelem. Uderza szczególnie jeden fragment tej rozmowy:

„Można przypomnieć, że pierwszy rząd niepodległej Rzeczpospolitej w 1918 roku nazywał się rządem ludowym, a pierwsza konstytucja przyznawała wszystkim równe prawa wyborcze. Było to coś niebywałego w kraju o panującej przez wieki tradycji stanowo-feudalnej, ale nie zostałoby dokonane bez tego zaplecza myśli nowoczesnej, które stworzył Brzozowski i cała formacja działaczy i uczonych, nazwana „warszawiakami” w »Przedwiośniu«. Dopiero teraz też widzimy, po stu latach od tamtych przepowiedni z »Legendy Młodej Polski«, że naród polski został gruntownie przeistoczony i nie jest już szlachecki ani nawet chłopski. Choć nie wiemy nadal, na kim społecznie się opiera.

Więc kim są Polacy dzisiaj?

Nie wiemy. Brzozowski stawiał takie pytania i nadal je ożywia. Narody nie są jednorodnymi bytami idealnymi − składają się z członów, które rywalizują albo walczą o dominację. A kto dziś dominuje? Nie wiadomo. Kto nami włada? Nie wiadomo. Mówi się, że rządzą partie polityczne, ale czym one władają? Jakie siły społeczne one reprezentują? Kto wyznacza na przykład normy stosunków międzygrupowych, międzyetnicznych, międzypłciowych, międzypokoleniowych?”

Właściwie mógłbym zacytować krótszy fragment: „kim są Polacy dzisiaj? Nie wiemy”.

Oto jest waśnie stan wiedzy polskiego intelektualisty w 20 lat po kontrolowanym rozpadzie peerelu. Nie znamy odpowiedzi na najbardziej podstawowe pytania, nic nie wiemy. Chwała Andrzejowi Mencwelowi, który jak Sokrates ma odwagę wprost powiedzieć, że nie wie. W przeciwieństwie do swoich kolegów profesorów, którzy tak licznie gotowi są nas pouczać w różnych sprawach, choć ta liczba mnoga w „nie wiemy” do nich się właśnie odnosi.

Rzecz najgorsza nawet nie w tym, że nasi filozofowie, historycy idei, politolodzy i inni mędrcy nic nie wiedzą. Problem w tym, że oni nawet nie chcą wiedzieć i nie chcą wiedzieć, że nie wiedzą. Nie potrzebują wiedzieć, jak to było widać choćby na zjeździe socjologów. Wiedzieć jest niebezpiecznie, bo ta wiedza nie pasuje do ideologicznych założeń. Jeszcze można zostać uznanym za „pisowca”. Dlatego jedyne miejsce, gdzie się wiedzy szuka, to spotkania takie, jak niedawny kongres „Polska − wielki projekt”. Kongres, o którym tzw. intelektualistom wystarczy wiedzieć tyle, że to, he, he, się zebrała jakaś „pisowska inteligencja” od Kaczyńskiego.

Taka radosna niewiedza, rezygnacja z zadawania pytań, z dociekliwości, jest charakterystyczną cechą elity postkolonialnej. Ona nie zamierza tworzyć żadnych projektów, bo po co, skoro gotowy projekt przyślą nam z metropolii, gdzie wszystko wiedzą lepiej. Zamiast polską pospolitość, wystarczy studiować mądrości stamtąd płynące. A potem nakładać je na tutejszą  rzeczywistość, tak samo, jak się „implementuje” przysyłane z Unii Europejskiej ustawodawstwo. A jak nie pasuje − dopchnąć kolanem. To rzeczywistość musi się dostosować, bo przecież nie nadesłane instrukcje.

Proszę zobaczyć: inteligenci czasu zaborów potrafili, w przekonaniu, że „Polska to jest wielka rzecz”, stworzyć ją na nowo. Do grobu złożono szlachecką Rzeczpospolitą Obojga Narodów, a wyszła z niej Polska, przy wszystkich swych wadach, jednak demokratyczna, państwo równych dla wszystkich praw i wolności obywatelskich. Dziś warstwa, która uporczywie przypisuje sobie nazwę owej XIX-wiecznej inteligencji, choć w istocie jest tylko żałosną, postkomunistyczną obrazowanszcziną, nie wie nawet, czym Polska w ogóle jest, kto nią włada, z jakich społecznych żywiołów się składa. Choć do wykonania tej intelektualnej pracy ma nieporównanie lepsze warunki, infrastrukturę, granty i uczelniane katedry.

„Polska to jest wielka rzecz”, mówili inteligenci. A obrazowanszczina ma do powiedzenia tyle, że Polska to obciach, jakiś porąbany kraj, i co za pech ich spotkał, urodzić się tutaj, zamiast w Ameryce albo przynajmniej w Paryżu.

Jeśli nasza „elita intelektualna” nic nie wie, to nie sposób nie zapytać − to po cholerę wy tutaj? Zajęlibyście się sadzeniem szczypiorku, byłby z was przynajmniej jakiś pożytek.

Ja, prosty felietonista, coś tam mogę powiedzieć o tym, kim jesteśmy, kto nami włada − napisałem o tym parę książek. Lepiej czy gorzej, próbuję się ze swojej pracy wywiązać. Jeśli ktoś ma zastrzeżenia, czekam na polemikę. Czekam bezskutecznie, bo przecież dla pań i panów celebrytów intelektu zniżać się do polemiki z jakimś prawicowym oszołomem byłoby poniżej godności. Proszę bardzo, nie chcecie ze mną gadać − wasza strata, nie moja. Ale przedstawcie, do czego wy doszliście. No, chętnie się dowiem − kto nami włada, kim jesteśmy, kto i w oparciu o co wyznacza nam normy? No? Nic, dziady sakramenckie, nie macie do powiedzenia?!

Więc czym ta banda utytułowanych darmozjadów się w ogóle zajmuje? Owoż zajmuje się tylko jednym. Jak to genialnie prosto ujął śp. Jerzy Dobrowolski:  „naprzemiennym odczuwaniem pogardy i strachu”.

„Rzeczpospolita” opublikowała niedawno tekst profesora Ireneusza Krzemińskiego „Zwierzęca nienawiść oszalałych paranoików” (mówiąc Hemarem: „sam tytuł wyborny”). Wspominam o tej publikacji z najwyższą niechęcią i niesmakiem – choć zgadzam się z redakcją, że takie teksty, podobnie jak elaboraty pani Flis-Kuczyńskiej czy podobnych tuzów, trzeba publikować. Trzeba pokazywać, do jakiego stanu umysłu doprowadzili się niektórzy przedstawiciele intelektualnej elity, bo przecież ten odlot rozumu, który zaprezentował Krzemiński, nie jest przypadkiem odosobnionym.

Mniejsza z tym, że profesor socjologii nie jest zdolny do racjonalnego uzasadniania swoich tez, że tylko wydziela potok obelg, bluzgów i insynuacji, przypisując adwersarzom schorzenia psychiczne, których symptomy sam prezentuje w całej okazałości. Mniejsza z tym, że człowiek, od którego wymagałoby się pewnej „dystynkcji w rozumowaniu” nie dostrzega własnej śmieszności, gdy z histerią wykrzykuje, że Porównanie »Gazety Wyborczej« do »Źołnierza Wolności« jest czymś po prostu niewiarygodnie obrzydliwym. W istocie, sensowną odpowiedzią na taki tekst byłoby skierowanie na badania psychiatryczne albo pozew do sądu” − a nie dostrzega niczego bulwersującego w uporczywym porównywaniu opozycji wobec „systemu Tuska” do hitlerowców. To, że ktoś publicznie żąda, aby władze państwa polskiego kierowały się interesem narodowym − ma być równoznaczne z wywołaniem światowej wojny, zbudowaniem systemu terroru i przemocy, z gestapo i obozami zagłady oraz eksterminowaniem całych narodów i ras; nie dostrzega w tym pan profesor niczego przesadnego, nagannego ani obrzydliwego. Ale porównaj mu „Gazetę Wyborczą”, skądinąd przecież nagminnie dopuszczającą się kłamstw i cynicznych manipulacji na rzecz władzy, do „Źołnierza Wolności” − dostaje szału, bluzga jak pijany monter na moście i zapluwa z wściekłości, tocząc pianę z ust. No dobrze; mniejsza o to, mówię. Może jakiś młody, obiecujący psychiatra napisze o Krzemińskim doktorat.

Ale przemóżmy naturalne obrzydzenie i zobaczmy, co się kryje wśród tych bluzgów. Oto profesor socjologii oznajmia nam − mniejsza już o formę tego oznajmienia − że on po prostu nie rozumie jednej trzeciej aktywnych politycznie obywateli. No, nie rozumie, jak mogą oni podzielać światopoglądowe i ideologiczne założenia, które jemu osobiście wydają się paranoją i absurdem. I nie zamierza takich ludzi rozumieć. On by ich tylko wysłał do psychiatry albo do więzienia, względnie eksterminował w inny sposób, bo rozumieć − nie warto.

Co tam o nich sobie sądzi, Bóg z nim, ma do tego oczywiste prawo − ale takie wyznanie w ustach socjologa? Profesora socjologii? Toż po tych słowach pan Krzemiński powinien odejść ze swego zawodu i zająć szuflowaniem gnoju albo tańcem na rurze, czymkolwiek, tylko nie socjologią!

A jestem dziwnie pewien, że ten stek kalumnii, jakim się popisał, a zwłaszcza stanowiące jego ukoronowanie wyznanie kompletnej pogardy dla rzeczywistości, zyska mu poklask i uznanie podobnych mu histerycznych obrońców III RP ze wszystkimi jej brudami, nikczemnościami i patologiami. Brawo, ale „im” dowalił! Ale powiedział o tej hołocie, o tych pisowcach, burakach, którzy nas kompromitują przed światem i powinni wyzdychać jak najprędzej!

Myślę sobie, że gdy III RP ma takich ludzi na narodu czele − to jest, przepraszam, na wierzchu − może nieostrożnie jest ze strony „młodego salonu”, jaki stworzyła „Krytyka Polityczna”, wskrzeszać wielkie polskie duchy, do jakich niewątpliwie zalicza się Brzozowski? Wiecie, jak to mówią Anglicy: kiedy mieszkasz w szklarni, nie rzucaj kamieniami…

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Les bleus sont là - Rafał A. Ziemkiewicz blog | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/05/14/tacy-madrzy-a-glupi/

Skip to content