Aktualizacja strony została wstrzymana

Śmiej się, Lisie. Jest z czego – Rafał A. Ziemkiewicz

Redaktor Tomasz Lis na gościnnej antenie radia Tok FM zaapelował do społeczeństwa – a co najmniej jego najlepszych przedstawicieli, skupionych w tzw. Salonie – żeby się śmiało.

Konkretnie, żeby śmiało się z opozycyjnych dziennikarzy i publicystów oraz z antyrządowych protestów i manifestacji.

I to jest, muszę przyznać, wyzwanie.

Bo śmiać się z rządu może nie jest bezpiecznie (Rysiek Makowski, ten od piosenki „Platforma cię kocha”, mógłby coś niecoś na ten temat opowiedzieć) − ale, przyznać trzeba, satysfakcja żadna. To po prostu zbyt łatwe.

Śmiać się z premiera-kłamczuszka, który publicznie twierdzi, że taki czy inny dokument istnieje, a tydzień później jego własna kancelaria odpowiada oficjalnie, na piśmie, że nie istnienie i nigdy nie istniał?  Z szefa państwa, który z rozbrajającą szczerością przyznaje się, że Rosjanie wozili go jak worek z pocztą, a jak już dowieźli, to on nie pamięta, jak się z nimi umawiał, dlaczego nie na piśmie, i kto mu podpowiedział, że rządowy samolot można pośmiertnie uznać za cywilny i zastosować konwencję chicagowską, ani w ogóle kto, kiedy i jak te wszystkie decyzje za niego podjął?

Śmiać się z ministra spraw zagranicznych, który przez pół roku wie, że jest problem z pamiątkową tablicą, ale boi się o tym porozmawiać z Rosjanami, pewnie żeby go nie opierniczyli, boi się o tym powiedzieć własnym szefom i prezydentowi, żeby się nie zdenerwowali, i w ogóle boi się zrobić cokolwiek, bo, jak sam potem tłumaczy, by go Kaczyński nazwał zdrajcą. A jak w końcu sprawa wybucha w sposób najgorszy z możliwych, to w ogóle znika i tylko nadaje na opozycję na Twitterze?

Śmiać się z pani minister, która od trzech lat nie może urodzić ustawy reformującej służbę zdrowia, i w końcu potrafi przynieść do Sejmu tylko to, przypadkiem zapewne, czego domagał się od dawna oligarcha zarabiający na podróbkach leków? Z jej opowieści, jak osobiście brała udział w sekcjach zwłok, które odnalezione zostały dopiero następnego dnia, i jak przekopywała i przesiewała ziemię pod Smoleńskiem „na metr w głąb”?

Może niektórych nie bawi czarny humor − no to dobrze, weźmy inną minister, która od trzech lat bezskutecznie rodzi ustawę antykorupcyjną, tak intensywnie udzielając wywiadów o swej „prawdziwej walce z korupcją” i biorąc udział w tylu sesjach zdjęciowych, że przez cały ten czas zdołała wytropić tylko dorsza?

Albo taka pani prezydent Warszawy, która potrzebowała dwóch lat, żeby zdecydować, że jednak blaszany barak w centrum miasta nie szpeci, jeśli zamiast obrzydliwych handlarzy  prywaciarzy będą w nim siedzieć urzędnicy? I której straż miejska myli się to z MPO, to znowu w prywatnym wojskiem, które może sobie a to „posyłać do ochrony” zajmujących bezprawnie pas ruchu pielęgniarek, a to do bicia wspomnianych kupców, a to do rozrzucania kwiatów i zniczy?

Czuję się, doprawdy, pisząc o nich, jakbym kpił z niepełnosprawnego.

Nawiasem mówiąc, zwracam uwagę wszystkim zwolenniczkom „parytetu”, jak twórczo wykorzystał ich zaangażowanie pan premier. Usuwając po kolei z otoczenia ludzi z jako takim charakterem i głową, nie zastępuje ich, jak jego rywal, brzydkimi Suskimi czy Kuchcińskimi, tylko oddanymi mu bezgranicznie paniami, o kompetencjach, inteligencji i samodzielności wyżej wspomnianych. Jesteście pewne, że właśnie o to wam chodziło z tym równouprawnieniem?

Ale z kolei naśmiewać się, na przykład, z autorytetów prorządowych – też niezbyt… Ufajdaną starość, sklerozę i demencję chroni wszak w naszej kulturze tabu, którego konserwatyście nie godzi się łamać − a jak go można nie złamać, skoro w opiewającym rządy Tuska salonie za przedstawicieli młodzieży robią Kora Jackowska i Zbigniew „włosy me to symbol pokolenia” Hołdys?

No, to może przynajmniej ze wspomnianego Hołdysa? Z jego hamletowskiego dylematu, być we „Wprost” albo nie być, czyli jak jednocześnie zrobić z siebie męczennika, opluć współczujących i zachować posadę? Też nie idzie; to tandeta, śmiać się z kogoś takiego, kto sam własnej śmieszności dostrzec nie jest w stanie. Z człowieka, który z zawodu jest „byłym”, i który nie rozumie, że nazywając publicznie kogoś ordynarnym słowem nie mówi niczego o tym, kogo nazywa, ale wyłącznie o sobie samym.

Z czego tu śmiać się na warszawskim bruku… Jakoś tak wychodzi, że najlepszym kandydatem jest jednak sam wzywający nas do śmiechu Lis. Choć i w nim nie ma nic oryginalnego. Cytowałem tu już kiedyś piosenkę Dziennikarza z operetki Wojciecha Młynarskiego „Cień”: „Ja się uwielbiam podobać publiczności / ja bez sukcesów czuję pleców ból / ja niezależnie od okoliczności / grać muszę najatrakcyjniejszą z ról / Mój światopogląd, fryzurę, pantalony / za radą mody zmieniam raz po raz / bo ja nie znoszę być nie zauważony / ja muszę ciągle być na ustach mas”. Każdy by przysiągł, że to o Tomaszu Lisie (a w refrenie jest jeszcze o tym, jak „słynąć z odwagi i ostrości / a jednocześnie być pieszczochem władz”) – a to tekst z czasów, kiedy nikt jeszcze o nim nie słyszał nawet w Zielonej Górze. I śmiech człowiekowi na ustach zamiera, bo sobie uświadamia, że przecież ma do czynienia z kompletnym banałem, że takie miglance wdzięczące się do salonów władzy były, są, i będą zawsze, choć może doczekamy jeszcze czasów, kiedy nie będzie to dawało aż takich profitów.

No ale Lis przecież z siebie się śmiać nie może, to potrafią tylko nieliczni. Nie zauważa śmieszności w fakcie, że nadyma się od miesięcy, jaki to odniósł sukces, przejmując tygodnik może podupadły, ale o wyrobionej marce, i zapełniając go Hołdysami. A tu tymczasem można zajrzeć w branżowych serwisach do tabelki z audytu Związku Kontroli Dystrybucji Prasy, jak od czasu przejęcia „Wprost” z miesiąca na miesiąc coraz bardziej intensywnie „pompował” oficjalne wyniki rozpowszechniania (w październiku i listopadzie 2010, jak z niej wynika, podawane wyniki zawyżano o 15 900 egzemplarzy, ciekawe jak dalej). Tak sobie znakomicie radzący z mamieniem reklamodawców wydawca tygodnika ma już też na koncie grzywnę nałożoną niedawno przez Komisję Nadzoru Finansowego za podawanie fałszywych wyników finansowych wydającej tygodnik spółki. A kierowana przez telewizyjnego gwiazdora redakcja w jednym tylko świątecznym numerze zdołała pomieścić 11 materiałów krytykujących PiS i Jarosława Kaczyńskiego, za to usunęła pośpiesznie z numeru i strony internetowej wywiad z generałem Petelickim, kiedy go poniewczasie przeczytała i zauważyła informację stawiającą w fatalnym świetle Ukochanego Przywódcę. W świetle tej wiedzy prawo Tomasza Lisa do przemawiania z wyżyn moralnego autorytetu i wyrokowania, kogo w Polsce należy wyśmiewać, staje się oczywiste.

Dla porządku więc, kto by się chciał pośmiać, informuję, że zdaniem „najlepszego polskiego dziennikarza” (jak go po koleżeńsku nazywa Jacek Źakowski) śmiać się należy z a) „namiociarzy” b) braci Karnowskich c) Ziemkiewicza. Co jest śmiesznego w protestowaniu przeciwko tak dobrej władzy i w byciu bliźniakami wszyscy wiedzą. Co zaś do mojego miejsca na podium, to Lis wyjaśnił, że kiedy jeździł po księgarniach Świata Książki, promując swoją książkę, zawsze mu opowiadano, że kiedy ja tam byłem ze swoją, to zachwalałem swoją książkę, że jest dobra i warta kupienia. Lisa to ma prawo bawić, jeśli on, jak wnoszę, promuje się informując uczciwie, zgodnie z prawdą, że jego książki kupna ani przeczytania warte nie są − co zresztą wyjaśnia, dlaczego tyle ich na stoiskach z przecenami.

Ale moją uwagę zwróciło co innego. Otóż, przyznam, jak od tylu lat jeżdżę ze spotkaniami po Polsce, a jeżdżę naprawdę dużo, nigdy jeszcze nie przyszło mi do głowy spytać: „a czy był tu u was Tomasz Lis? I co mówił?” I nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś z organizatorów czy publiczności sam z siebie odczuł potrzebę poinformowania mnie o tym. Naprawdę, na żadnym ze spotkań autorskich w księgarniach, megastorach, domach kultury czy rozmaitych klubach ani razu jeszcze mi się nie zdarzyło rozmawiać o Lisie. A Lis, jak sam zapewnił, o mnie rozmawiał na każdym.

Może nie żebym aż parsknął śmiechem, ale faktycznie − uśmiechnąłem się na tę wieść. Więc może nie taki, o jaki mu chodziło, ale jakiś skutek swą tyradą redaktor Lis osiągnął.

Rafał A. Ziemkiewicz

Za: Les bleus sont là – Rafał A. Ziemkiewicz blog () | http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2011/04/28/smiej-sie-lisie-jest-z-czego/