Aktualizacja strony została wstrzymana

Pipi-prawica – Adam Danek

Poniższe uwagi formułuję w odpowiedzi na ponawiane od czasu do czasu prośby o wyjaśnienie używanego przeze mnie terminu pipi-prawica. Określenia takie jak „prawica” i „prawicowy” coraz częściej uznawane są za problematyczne z powodu wielości, a raczej dowolności, przypisywanych im znaczeń. Chcąc jakoś ograniczyć ten werbalny chaos, sam stosuję rozróżnienie na (pisaną minuskułą) prawicę oraz (pisaną majuskułą) Prawicę. Do pierwszej zaliczać można wszelkie ugrupowania, środowiska i nurty podające się lub uważane za prawicowe; druga reprezentuje prawicowość pojmowaną ściśle, czyli w sposób zawężający. Idee charakterystyczne dla tej ostatniej próbowałem wcześniej wskazać w artykule „Czym jest Prawica”. Niniejszy artykuł mówi w zasadzie o tym, czym Prawica nie jest.

Zbiorczym mianem pipi-prawicy pozwoliłem sobie ochrzcić grupy i osoby, które uchodzą za przedstawicieli prawicy bądź same się za nich uznają (niekiedy wręcz za jej wyłącznych reprezentantów), ale głoszą poglądy i reprezentują postawy sprzeczne z właściwymi dla Prawicy – z jej ideami, duchem, stylem myślenia. Nie ukrywam przy tym własnych sympatii ani antypatii. „Pipi-prawica” to określenie polemiczne i krytyczne; ma za zadanie nie bezstronny opis rzeczywistości, lecz kpinę. Po czym można rozpoznać środowiska, do których jest ona zaadresowana?

Pipi-prawica neguje prymat ducha (lub ewentualnie Idei, rozumianej w sposób właściwy dla tradycji platońskiej) nad materią i duszy nad ciałem. Przypisuje im co najmniej równy status albo w ogóle nie interesuje się pierwszą z dwóch sfer. Do pipi-prawicy należy zatem i niejedno ze środowisk programowo chrześcijańskich czy katolickich, demonstracyjnie próbujących sprostać (czyt. podlizać się) obecnemu „duchowi czasu” z jego obsesją na punkcie cielesności i dóbr materialnych.

Z zaprzeczenia wyższości sfery duchowej nad materialną częściowo wynika spotykana w wielu pipi-prawicowych grupach negacja prymatu polityki nad gospodarką i chęć odwrócenia tej zasady (głoszenie prymatu gospodarki nad polityką). Postulują one dokonywanie rozstrzygnięć politycznych w oparciu wyłącznie o korzyść ekonomiczną – przy czym nie bardzo wiadomo czyją, choć same oczywiście zapewniają, że chodzi o korzyść wszystkich. Grupy te cechuje jednostronne i krótkowzroczne skupienie uwagi na kwestiach gospodarczych, których nie potrafią widzieć w szerszym kontekście. Niekiedy przeradza się ono w ekonomizm – przesadny i natrętny kult ekonomii dla niej samej, bądź też w wiarę, że samo wprowadzenie określonych rozwiązań ekonomicznych (mówiąc konkretnie – liberalnych lub „wolnorynkowych”) automatycznie uleczy wszelkie bolączki życia społecznego. Tymczasem rozwiązania ekonomiczne powinno się traktować czysto instrumentalnie, jako narzędzia służące budowie potęgi państwa i narodu (możliwie w zgodzie z tradycyjnym porządkiem społecznym) – i nic ponadto. Same w sobie, nie podporządkowane wyższym celom, nie mają żadnej wartości.

Pipi-prawica neguje pogląd o odgórnym pochodzeniu władzy, a podziela pogląd o jej oddolnym pochodzeniu. Dla Prawicy typowe są filozofia polityczna i historiozofia wskazujące na odgórną genezę władzy. Człowiek Prawicy we właściwie ukształtowanym porządku instytucji politycznych, społecznych i religijnych dostrzega ułomne ziemskie odwzorowanie Boskiego Ładu, ewentualnie jego historyczną konkretyzację. Pipi-prawicowiec uważa je wyłącznie za wytwory ludzi, które w związku z tym ludzie mogą dowolnie zmieniać, jeżeli tylko chcą. Do pipi-prawicy należą zatem wszelkie środowiska hołdujące demokratyzmowi, choćby określały się na przykład jako demokraci narodowi.

Pipi-prawica neguje prymat całości nad częścią, to jest wspólnoty nad poszczególnymi osobami i grupami na nią się składającymi. Tradycja klasyczna uznaje całość za lepszą od części i pierwotną w stosunku do niej w porządku bytów. Pipi-prawica odnosi się do całości (państwa, narodu, społeczeństwa) niechętnie, przeciwstawiając jej indywidualizm (prymat cząstki) lub partyjnictwo (prymat części).

Pipi-prawica nierzadko postrzega państwo i jego organy czy rząd (w pierwotnym, szerokim jego rozumieniu) jako zło (nawet jeśli konieczne), jako potencjalnie opresyjne i z definicji podejrzane. Dla porównania, Prawica uznaje ich istnienie nie tylko za konieczne, ale również za dobre. Podstawy ich istnienia odnajduje w sferze metafizyki (wyjaśnia je filozofia polityczna), w Objawieniu (wyjaśnia je teologia polityczna), względnie w naturze człowieka lub w obiektywnych prawach społecznych, działających niezależnie od ludzkich opinii. Do pipi-prawicy należą w rezultacie wszelkie odmiany liberalizmu i ich zwolennicy.

To wyliczenie i tak było jednak dla pipi-prawicy dość pochlebne, gdyż dotyczyło przypadków, w których pipi-prawicowcy prezentują w ogóle jakieś stanowisko w wyliczonych kwestiach. Może w jeszcze większej liczbie przypadków kółka pipi-prawicy zupełnie się takimi zagadnieniami nie interesują, a ich horyzont pojmowania ogranicza się do tzw. bieżączki politycznej, czyli tego, czym telewizja i gazety każą się ekscytować w danym tygodniu. Pipi-prawicowcy żywią przekonanie, że istotne problemy mieszczą się w sferze bieżączki i ignorują wszystko, co poza nią wykracza, trwoniąc czas na pisanie licznych komentarzy do tego, co w ostatnich dniach powiedział akurat Tusk, Kaczyński albo inna demoliberalna miernota.

Spisując powyższe obserwacje, nie chcę bynajmniej powiedzieć, że uważam za niedopuszczalną współpracę z jakimikolwiek ruchami o poglądach odmiennych od tych, jakie identyfikuję z Prawicą. Wartościowe pod niejednym względem koncepcje mogą rodzić się poza obrębem ściśle pojmowanej Prawicy. Pierwszy z brzegu przykład to lewe skrzydło obozu piłsudczykowskiego (tzw. naprawiacze) z jego filozofią statokratyzmu i etosem służby państwowej. Faszyzm plasuje się ponad i poza podziałem na prawicę i lewicę. Reprezentanci narodowego radykalizmu i różnych odmian terceryzmu („trzeciej drogi”, Trzeciej Pozycji) sami odrzucają identyfikację z Prawicą. W wielu kwestiach Prawica ma jednak z tymi nurtami zbieżne zapatrywania, toteż mogłaby z nimi nawiązać owocną (nawet jeśli ograniczoną) współpracę. W ocenie piszącego te słowa bezwartościową stratą czasu byłoby natomiast podejmowanie współpracy ze środowiskami pipi-prawicowymi, z powodu ich ideowej oraz praktyczno-politycznej mięczakowatości. Pipi-prawica byłaby oburzona pomysłami zamachu na ponowożytny, antropocentryczny wzorzec cywilizacyjny, w którym pozostaje zadomowiona, a za największe osiągnięcia rodzaju ludzkiego w ostatnich wiekach bierze zwykle to, co powstało w nich najgorszego.

Adam Danek

Czy jestem już „pipi”?

Z zainteresowaniem przeczytałem najnowszy artykuł Adama Danka, jednego z ciekawszych publicystów prawicowych, na temat używanego przezeń już od pewnego czasu pojęcia „pipi-prawicy”. Od pewnego czasu teksty Adama kojarzą mi się głównie z wyliczaniem (pogrubioną czcionką) nazwisk rozmaitych interesujących (a mało znanych) myślicieli i pobieżnym opisem przedstawianych przez nich idei i koncepcji, opatrzonych krótkim komentarzem autora. Kilkakrotnie w internetowych komentarzach ktoś używał sformułowania „Adam Danek zrobił kolejną kwerendę po zbiorach bibliotecznych”, co jest dość uszczypliwe i niezbyt sensowne – w gruncie rzeczy wypada jedynie podziwiać erudycję Adama i jego zasługi w dziedzinie wydobywania na powierzchnię nieraz zapomnianych filozofów i historyków. Jest to o tyle istotne, że bardzo często są to nazwiska polskie, a na rodzimej prawicy często więcej się wie o różnych postaciach „z zagramanicy”, niż o rodakach.

Tym razem jednak Adam Danek napisał artykuł nieomal wyzbyty odniesień do konkretnych nazwisk i nazw, a zamiast tego w skrótowej formie przedstawił swój pogląd na temat „pipi-prawicy”. Okazało się, że pod tym pojęciem rozumie on m.in. dziedzictwo narodowej demokracji (czy też większą jego część), wszelkie nurty inspirowane mniej lub bardziej liberalizmem (konserwatyzm liberalny, libertarianizm etc.), a także chadecję i rozmaite bagienne partyjki „pełniące obowiązki umiarkowanej prawicy” we współczesnym świecie.

Z częścią tez autora nie sposób się nie zgodzić, zajmę się zatem tym, co budzi moje wątpliwości. Nie będzie to żadna rozbudowana polemika, a jedynie kilka uwag na marginesie, zwłaszcza że i sam tekst Adama był krótki.

Autor pisze m.in. o mającym cechować „pipi-prawicę” przekonaniu o przewadze spraw materialnych nad duchowymi, o koncentracji na tym, co ziemskie i cielesne. Opozycją dla takiego podejścia miałaby być postawa autentycznej Prawicy, postulującej tryumf ducha nad materią. Co do zasady – zgoda. Trudno zresztą nie zgodzić się z takim postawieniem sprawy, wszak aż głupio byłoby komukolwiek przyznać się, że niskie sprawy brzucha stawia ponad to, co wzniosłe, nadprzyrodzone, wyższe. Czytamy jednak o tym, że grupy „pipi-prawicy” cechuje negacja prymatu polityki nad gospodarką. Kto śledzi publicystykę Adama Danka, ten łatwo zauważy obecną u niego (może od zawsze, ale szczególnie widoczną od niedawna) sympatię do (niekoniecznie szczegółowo rozważanych) koncepcji „dystrybucjonizmu”, „socjalizmu cechowego”, „korporacjonizmu”, „neo-feudalizmu” etc. Tej sympatii towarzyszy pogarda zarówno dla postulatów „po prostu wolnego” rynku, jak i dla – mającej z konieczności tym postulatom towarzyszyć – mentalności kupieckiej, paskarskiej, burżujskiej, słowem: zgniłej i marnej w całej swej „anty-okazałości”. Sam zresztą również ileś razy pisałem mniej więcej takie rzeczy, jak Adam w inkryminowanym artykule.

Problemem, który od pewnego czasu zauważam w publicystyce Adama i ogólnie w wypowiedziach ludzi z kręgu Falangi i Xportalu, jest traktowanie gospodarki jako czegoś, co nie rządzi się określonymi prawami i zależnościami, natomiast może być na różne sposoby wykorzystywane przez (oczywiście prawowite, katolickie i reakcyjne) rządy do umacniania tradycji, hierarchii, ładu etc. Niekiedy ten sposób myślenia o ekonomii przeradza się w sformułowania bardzo uproszczone (w skrajnych przypadkach można tu mówić wręcz o wulgaryzacji), które ładnie podsumował jeden z forumowiczów Xportalu, pisząc: Problem w tym, że antyrynkowcy są albo socjalistami – niszczeni w kilku zdaniach, albo są Prawdziwymi Prawicowcami, odrzucającymi ekonomizm, pieniądz, handel, bo to „wytwór zgniłej cywilizacji kupieckiej” czy coś w tym stylu. Oczywiście nie mają żadnego pojęcia o ekonomii, a mimo tego stwierdzają, że ma być podporządkowana czemuś tam. Trudno z takimi ludźmi prowadzić rzeczową dyskusję.

Rzeczywiście, od dawna mam wrażenie, że odwieczne dysputy „wolnorynkowców” z „pro-socjalnymi” czy „korporacjonistami” na forach narodowych wyglądają mniej więcej tak, że wolnorynkowiec przedstawia jakieś rozumowanie, wnioski, modele („Pan A kupuje…”), nawet dane empiryczne, by pewne rzeczy dodatkowo potwierdzić, otrzymuje zaś odpowiedzi w rodzaju: „Nie ma sensu gadać z nastoletnimi korwinowcami, którzy żyją na garnuszku mamusi i nie wiedzą, co to jest prawdziwe życie…” albo „Bo wy, rynkowcy, myślicie tylko o forsie, jak ŹYDZI!!!, o zysku, a człowiek się dla was nie liczy…” etc. Na forach konserwatywnych można przeczytać coś bardziej przypominającego to: „Przede wszystkim istotne jest to, że siudra i wajśa powinni znać swoją pozycję w świętej hierarchii, gdzie stoją niżej od bramina i kszatrii”.

Inaczej mówiąc, odpowiedzi są nie na temat. Ktoś tłumaczy: „Wolny rynek w tym-a-tym zagadnieniu przyniesie większe zyski, niższe ceny, lepszą jakość”. Można z tym polemizować, ale cóż począć, gdy polemika nie wygląda tak: „Nieprawda, bo zauważ, że jeśli nawet pracodawca… to wówczas… a biorąc pod uwagę preferencje…”, tylko tak: „Liberalizm wyjałowił was z ducha, w pogoni za zyskiem rozbijacie utrwalone tradycją obyczaje” etc.

Ja zresztą nie potępiam np. feudalizmu czy korporacjonizmu. Dziwi mnie jednak to, że kiedy Adam Danek pisze o nich, to zdaje się prawie w ogóle nie dostrzegać, nie analizować, nie uzasadniać ich sensu ekonomicznego, ich przewagi nad wolnym rynkiem (powiedzmy, tym idealnym) – wystarczy mu jedynie, że „jakoś” podbudowują i umacniają Ład, że są w pewnym sensie odbiciem „hierarchii niebiańskiej” etc. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by np. ład feudalny traktować jako ustrój ekonomiczny i spoglądać na te wszystkie „brzydkie”, „niskie” rzeczy – dochody, przychody, zyski, straty, interesy itd. Często zresztą okazuje się, że i wówczas rządziły takie same interesy i interesiki, jak obecnie, a cła w jednych miejscach lub myta, nakazy i zakazy w innych nie wypływały bynajmniej z głębokich rozważań nad boskim Ordo, ale po prostu z faktu, że ktoś-gdzieś chciał zarobić – dany stan, ludność danej okolicy, określona grupa zawodowa etc. To natomiast miało określone skutki dla gospodarki – ktoś się bogacił, ktoś biedniał, być może wszyscy się bogacili, a może wszyscy biednieli… Świadomie nie wchodzę tu w żadne szczegóły, nie stawiam nawet wprost tezy, że wolny rynek jest lepszy i najlepszy. Chodzi tu jedynie o sposób myślenia, o rodzaj stosowanych argumentów i o to dziwne przeświadczenie, które perfekcyjnie wyraził jego zwolennik, kol. Tomasz Wiśniewski: Gospodarka to tylko różne taktyki mające ma celu wzbogacanie się, a skutkiem koniecznego podporządkowania jej polityce nie widzę niczego nieodpowiedniego w żonglowaniu na przemian kolektywizacją czy leseferyzmem (cytat z Xportalu). Otóż właśnie: kol. Reaktor nie pomyśli o tym, czy w ogóle ową „kolektywizacją” da się wzbogacić. Rozważa to jako „jeden ze sposobów”, podobnie czyni Adam Danek, traktując gospodarkę jako coś, co można sobie „modelować”, „nastawiać”, „wykorzystywać”. Ale gospodarka, choć złożona, w ostateczności opiera się na rachunku zysków i strat. Czy Adam Danek uważa, że jest sens utrzymywać nierentowne przedsiębiorstwa albo najzupełniej niewygodne dla konsumenta, bezsensowne ograniczenia (jakieś rodzaje podatków, ceł, „odwiecznych” przywilejów dla chłopów z wioski Y itd.) tylko po to, by dzięki temu… no właśnie, by dzięki temu co? Czy po to, by budować rodzaj „sztucznego raju”, w którym co prawda nie będzie dóbr w obfitości, ale za to będzie obfitość „starych zwyczajów”, „konkretnych wolności”, „rytualnych zakazów”, „niedotykalnych zawodów” itd.?

Następną kwestią, którą chciałbym poruszyć, jest kwestia władzy. Adam twierdzi, że „pipi-prawicę” cechuje nieufność wobec władzy jako takiej, niedowierzanie państwu etc. – i jest to wyraźnym prztyczkiem pod adresem liberałów, libertarian… ale paradoksalnie być może też niektórych konserwatystów. I nie mam tu wcale na myśli ko-liberałów, ale właśnie reakcjonistów. Jak już to pisałem Adamowi na Xportalu – istnieje przecież cała tradycja reakcjonizmu postulującego daleko idące ograniczenie władzy monarchy, bynajmniej nie przez „demokrację i prawa człowieka”, ale właśnie przez obyczaje, „stare prawa”, przykazania boskie etc. Oczywiście to nie znaczy, że te ograniczenia były „wolnorynkowe” (równie dobrze mogły być to owe, nieco przeze mnie wyśmiane powyżej, „cła, myta, przywileje”), niemniej wiązały się z nieufnością wobec poborcy podatkowego i wszelkiego zwiększania zakresu władzy przez stojących wyżej w hierarchii. Adam Wielomski szczegółowo opisał kiedyś francuskich monarchistów ”” antyabsolutystów, którzy jeszcze w czasie Rewolucji mieli bagatelizować obalenie króla, a zamiast tego ustawicznie podkreślać niecne zakusy monarchii absolutnej na odwieczne wolności. Podobną tematyką zajmował się też Jan de Mariana (moje tłumaczenie wprowadzenia do książki o nim ukaże się w nowym numerze „Młodzieży Imperium”), posuwając się tu wręcz do aprobaty dla tyranobójstwa i potwierdzając prawo do niego nawet prywatnej osobie w szczególnych przypadkach. Zresztą, czyż mamy się wstydzić za Szarlotę Corday albo Leona Torala, zabójcę antyklerykalnego prezydenta Meksyku, Obregona? Oczywistym jest przecież, że nie mamy na myśli aprobaty dla buntu przeciw prawowitemu władcy – ale jeśli weźmiemy pod uwagę także prawowitość sprawowania władzy, to możemy zrozumieć sposób myślenia de Mariany. On po prostu wąsko pojmował zakres tej prawowitości, protestując przeciwko traktowaniu „gospodarki jako narzędzia”, jeśli przejawiało się to fałszowaniem monety przez króla czy nakładaniem nadmiernych podatków.

Nie widzę zatem powodu, by konserwatysta (reakcjonista, tradycjonalista) miał popadać w jakąś formę statolatrii, fanatycznego kultu władzy etc. Swoją drogą, ciekawi mnie, jak przedstawia się stosunek Adama Danka do władz obecnych? Na końcu swojego tekstu pisze bowiem, że „Pipi-prawica byłaby oburzona pomysłami zamachu na ponowożytny, antropocentryczny wzorzec cywilizacyjny, w którym pozostaje zadomowiona”. Niewątpliwie taki zamach w ten lub inny sposób musiałby się łączyć z odebraniem władzy demokratom, socjaldemokratom, liberałom, chadekom i innym, zapewne z jakąś (kontr)rewolucją „czarnych mundurów”. Zastanawia mnie zatem, czy również dla obecnego państwa Adam Danek przewiduje szacunek i uważa jego istnienie za „dobre”? Zaznaczam przy tym, że ostatnie zdania nie mają żadnej ukrytej intencji – faktycznie są po prostu pytaniem skierowanym do autora.

…podobnie jak tytuł artykułu. :)

Adam Tomasz Witczak

Za: Organizacja Monarchistów Polskich – legitymizm.org

Za: Organizacja Monarchistów Polskich - legitymizm.org | http://www.legitymizm.org/pipi-prawica

Skip to content