Aktualizacja strony została wstrzymana

Smoleńsk- łączy i dzieli – Aleksander Kłos

Reminiscencje dwunastu miesięcy, które upłynęły od czasu katastrofy pod Smoleńskiem, przywołują obrazy zarówno wzniosłe, jak i hańbiące, świadczące o sile polskości, jak i o jej słabościach i ułomnościach. Odbiór i ocena tragedii z 10 kwietnia powiększyły i tak już głęboką przepaść niezrozumienia i niechęci pomiędzy dwiema Polskami.

W ciągu ostatniego roku doszło do nasilenia procesu dzielenia Polaków, na „młodych, wykształconych, z większych miast” z jednej strony i ciemnogród z drugiej. Wojna polsko-polska, stały temat publicystów od prawa do lewa, weszła na kolejny, wyższy etap. Nie widać dziś żadnej możliwości na zawrócenie tego procesu, a nawet na jego powstrzymanie. Obie grupy coraz mniej ze sobą łączy, a coraz więcej dzieli. Spełniły się, trzeba to przyznać z ubolewaniem, słowa poety Jarosława Marka Rymkiewicza, że „to, co nas podzieliło – to się już nie sklei”. Nie było jednak trudno przewidzieć, że medialna żałoba była w dużej mierze wymuszonym przez nadzwyczajną sytuację spektaklem. Wielu ludziom wydawało się wtedy, że „Polacy wreszcie przejrzą na oczy” i zrozumieją, jak bardzo byli do tej pory oszukiwani. Nadzieje te nie zostały jednak spełnione, chociaż powiększyła się liczba osób, które jednoznacznie przestały ufać największym polskim mediom i radykalnie odmieniły swoje polityczne zapatrywania. Doszło więc do powtórki, jednak na o wiele mniejszą skalę, z czasów afery Rywina, gdy na światło dzienne wyszły sprawy do tej pory szczelnie zakryte dla większości społeczeństwa. Tym razem, podobnie jak to miało miejsce przy okazji afery hazardowej, establishmentowi udało się zachować kontrolę nad systemem.

A miało być tak pięknie

Ileż to godzin upłynęło na debatowaniu ludziom mediów, ekspertom i politykom, starającym się zrozumieć ukryte przesłanie tragedii, jej sens i wyciągnąć z niej naukę na przyszłość. W ciągu kilkunastu dni media prezentowały nam inny świat, pełen odwołań do nieprzemijających wartości i wychwalania obywatelskich cnót tragicznie zmarłych. Po raz pierwszy w mainstreamowych mediach mogliśmy zobaczyć ludzką twarz tych, którzy do tej pory funkcjonowali w nich tylko na zasadzie karykatur.

„Ciszej nad tą trumną”, nie mówmy o przeszłości, nie przypominajmy tego, kto kłamał, kpił, lżył i organizował seanse nienawiści – takie hasła dominowały w czasie żałoby narodowej, ale i w późniejszych miesiącach. Nie doszło do przeprosin, do posypania głów popiołem, zamiast tego dyskutowano o tym „czemu czwarta władza przeinacza rzeczywistość” – w studiach mediów, które najbardziej się do tego przyczyniały. Programy poświęcone temu problemowi prowadzili zaś dziennikarze, którzy przodowali w rzucaniu potwarzy i niszczeniu autorytetu prezydenta. Takie postacie jak Stefan Niesiołowski czy Janusz Palikot – do tej pory stali uczestnicy medialnej nagonki, nagle zniknęli z ekranów, dyskretnie usunięto ich z pierwszego planu.

„A Kaczyński ciągle jątrzy!”

W kolejnych miesiącach nie jeden publicysta dokonywał wymyślnej ekwilibrystyki, by wykazać, że Lech byłby niezadowolony z decyzji podejmowanych przez brata. Tak jak do feralnego 10 kwietnia nienawiść do braci Kaczyńskich była dzielona prawie po połowie (zawsze to jednak prezes PiS był wierniejszym „uosobieniem zła”), tak obecnie, o wiele rzadziej stawiano byłego prezydenta w negatywnym świetle, całą nienawiśc skupiono zaś na jego bracie.

Z miejsca uznano, że Jarosław Kaczyński buduje smoleński mit i wszystkie jego oskarżenia i uwagi, dotyczące przyczyn katastrofy, są spowodowane szaleństwem. Liczne głosy, na początku sporadycznie, a później, w szczególności po wyborach prezydenckich, coraz głośniej sugerowały, że powinien się on rozstać z polityką i „wyjechać do Sulejówka”. Przywoływanie przez jej przedstawicieli wszystkich błędów, zaniedbań i jawnych fałszerstw, dotyczących prowadzonego, zarówno przez stronę polską, jak i w jeszcze większym stopniu rosyjską, śledztwa, wywoływało ujadanie medialnych ekspertów. Po roku takiej zmasowanej propagandy okazało się, że jej inicjatorom udało się uzyskać zamierzony efekt. Smoleńsk, tak jak w czasach PRL Katyń, stał się pojęciem, którym człowiek na poziomie nie powinien się w ogóle posługiwać.

Kogo (jeszcze) obchodzi Smoleńsk?

Niedawno ogłoszona na Facebooku inicjatywa „dzień bez Smoleńska”, była tylko podsumowaniem smutnego procesu marginalizowania tego wydarzenia. Zapoczątkował go „spontaniczny” protest przeciwko pochowaniu pary prezydenckiej na Wawelu. Gwałtowny sprzeciw Andrzeja Wajdy wobec miejsca pochówku i wsparcie jego wystąpienia przez redakcję „Gazety Wyborczej”, dały do zrozumienia ludziom sympatyzującym ze środowiskami lewicowo-liberalnymi, że „nic się nie zmieniło” i że stare podziały nadal obowiązują, doszło jedynie do krótkiego rozejmu. W kolejnych miesiącach po 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z jeszcze wieloma incydentami, których celem było obrzydzenie pamięci o katastrofie, pomniejszanie jej znaczenia i zredukowanie jej do wymiaru walki partyjnej. Programy Wojewódzkiego i Figurskiego, którzy kpili z bólu Jarosława Kaczyńskiego, czy ich szydzenie z krzyża, stały się kolejnymi totemami salonowych środowisk, wpływających na sposób myślenia w szczególności ludzi młodych. Niechęć większości klasy politycznej do twardego domagania się ujawnienia całej prawdy o tej tragedii tylko podnosiła temperaturę sporu. Część społeczeństwa poczuła się autentycznie zdradzona przez tych przedstawicieli polskiego parlamentu, którzy wszelkimi metodami starali się zdusić pamięć o katastrofie. Krytykowanie pomysłu wybudowania pomnika ofiarom tragedii, czy też nadania nazwy ulicy bądź ronda w stolicy, było tylko konsekwencją tego procesu.

Zabić tę pamięć

Epicentrum konfliktu pomiędzy dwiema Polskami stał się krzyż spod Pałacu Prezydenckiego. Kłótnię rozpoczęła wypowiedzieć prezydenta Bronisława Komorowskiego, który zapowiedział, że należy go stamtąd usunąć. Po tych słowach do realizacji zadania zabrały się największe mainstremowe media, które zaczęły promować akcje wymierzone w gromadzących się w tym miejscu ludzi. Na gwiazdę ruchu „normalnych Polaków” urósł Dominik Taras, kucharz z ASP, który z rozpaczą w głosie krzyczał do zgromadzonych przeciwników krzyża, że cały świat śmieje się z Polski, z powodu modlących się pod Pałacem. Jego wywiady udzielane opiniotwórczym mediom pokazały prawdziwe oblicze polskich pseudointeligentów, zakompleksionych, niepewnych siebie, potrzebujących akceptacji i potwierdzenia swojej wartości. W tych dniach otrzymali pozwolenie na „róbta co chceta”, z czego nie omieszkali skorzystać. Rękami hunwejbinów establishment III RP postanowił pozbyć się niewygodnej prawdy. Za „Akcję pod Krzyżem” rodzime wykształciuchy zostały docenione przez autorytety moralne, które widziały w tym przejaw wolności słowa i zdrowego rozsądku. Ci, co chcieli, mogli jednak na własne oczy zobaczyć, jaki efekt przynosi codzienne karmienie nienawiścią pozbawionych kręgosłupa moralnego i samodzielnego myślenia młodzieniaszków, gdy szalejący tłum bluźnił, krzyżował misia, przynosił krzyż z puszek piwa Lech i rozrywał pluszową kaczkę krzycząc „Jeszcze jeden”. Do dziś można w Internecie obejrzeć filmy prezentujące przebieg „imprez spod krzyża”, a także ten, pokazujący, w jaki sposób służby porządkowe gasiły znicze i usuwały pamięć o ofiarach katastrofy.

„Precz z krzyżami, na stos z moherami”

Gorszące sceny znęcania się nad w większości starszymi, modlącymi się w tym miejscu ludźmi, wyklinanie ich, przepychanie, naśmiewanie się z nich, miały miejsce tuż pod nosem obojętnej na takie ekscesy policji. Co więcej, jednym z głównych „zagrzewaczy” przeciwników krzyża, okazał się szantażysta senatora Piesiewicza, przestępca, Zbigniew S. Przez cały okres konfliktu dochodziło do profanowania zarówno znajdujących się w tym miejscu zniczy i wieńców, jak i samego symbolu chrześcijaństwa. Bezczelność młodzieży, jej brak skrupułów i niechęć do chrześcijaństwa, dodały w późniejszym czasie wiatru w żagle Grzegorzowi Napieralskiemu i Januszowi Palikotowi, dla których antyklerykalizm stał się jednym z lejtmotywów programowych. Podkreślano, że część społeczeństwa (oczywiście „starsza, niewykształcona, z mniejszych miejscowości”) żywi się teoriami spiskowymi i uważa, że to Tusk z Putinem zamordowali z zimną krwią prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W ten prosty sposób, brak zgody na wyeliminowanie zamachu z przyczyn katastrofy, został przez establishment III RP sprowadzony do manichejskiego wyboru.

Nie myśl, tylko powtarzaj

Postawa strony rosyjskiej względem prowadzonego śledztwa była od początku karygodna, zaniedbania, celowe niszczenie dowodów, niechęć do współpracy z Polakami, a także intensywna dezinformacja i przerzucanie całej odpowiedzialności na stronę polską, były na porządku dziennym. W tym czasie otrzymaliśmy od naszych wschodnich sąsiadów wiele siarczystych policzków, ci zaś nawet nie starali się ich łagodzić dyplomatyczną retoryką. Momentami mogło się wydawać, że celowo testują wytrzymałość polskiej opinii publicznej, czego koronnym dowodem było potraktowanie wraku tupolewa i prezentacja raportu MAK. Duża część polskiego społeczeństwa wykazała się przy tym niezachwiany spokojem, graniczącym z obojętnością i wzruszeniem ramionami. Donald Tusk, który zainwestował w proces porozumienia z Rosją cały swój kapitał polityczny, mógł poczuć się oszukany, ale nie stracił z tego powodu poparcia swojego elektoratu. Czy linia większości mainstreamowych mediów, które od początku przenosiły na polski grunt rosyjską wersję o przyczynach katastrofy i obarczały moralną odpowiedzialnością za nią śp. Lecha Kaczyńskiego (i w domyśle jego brata, który miał rzekomo wpływać na jego postawę względem pilotów, w trakcie rozmowy telefonicznej na pokładzie tupolewa), wywarła aż tak mocny wpływ na dużą część polskiego społeczeństwa, że, wbrew oczywistym faktom, przyjęło ono narzuconą mu odpowiedź? Czy może mają już dość całej sprawy i męczą ich kolejne rewelacje i ustalenia na temat katastrofy?

Tu jest Polska!

Są jednak obrazy, które na zawsze zapadają w pamięć. Spontaniczne tłumy Polaków, wychodzących na ulice swoich miast w czasie żałoby narodowej, a w stolicy gromadzące się pod pałacem Prezydenckim, by oddać ostatni hołd tym, którzy służyli Rzeczpospolitej. Czy można zapomnieć te gigantyczne kolejki, w których godzinami stali starzy i młodzi, przybywający z całej Polski, by na chwilę przyklęknąć przy trumnach Pary Prezydenckiej? A morze zniczy i kwiatów? Postawa wspaniałych harcerzy? Poczucie wspólnoty, braterstwa krwi i serc? Wspólne modlitwy, rozmowy i wspominanie? Comiesięczne spotkania i przemarsze? W tym czasie, dla tych Polaków, którym później przypięto łatkę „Prawdziwych Polaków”, czas na chwilę się zatrzymał i znaleźli się w sytuacji, w której, ponownie, podobnie jak to miało miejsce w trakcie wielkich manifestacji w PRL, mogli się „policzyć”. Tego im nikt nie odbierze, bez względu na to, jak mocno będzie się z nich wciąż szydzić i marginalizować. Dwa obrazy, biało-czerwony tłum w trakcie obchodów żałobnych i rocznicowych i dziki, podpity, bezmyślny motłoch, opluwający krzyż i prześladujący modlących się pod nim ludzi. I to Polacy i tam Polacy, a jak mało, jak coraz mniej ich ze sobą łączy…

Aleksander Kłos

Za: Katolickie Stowarzyszenie "Civitas Christiana" | http://naszglos.civitaschristiana.pl/index.php?type=artykul&rok=2011&str=15&nr=4

Skip to content