Aktualizacja strony została wstrzymana

Ginące atuty naszej dyplomacji – Anna Fotyga

Minister Radosław Sikorski wypina pierś do orderów za rzekomo twórcze i autorskie podejście do polityki wschodniej, tymczasem koncepcja dezintegracji państw regionu i włączenia ich w sferę wpływów Rosji dawno powstała w gabinetach polityków czołowych państw Unii Europejskiej.

Wydawało się, że tezy mojego exposé z 2007 roku nie różnią się zasadniczo od tych, które rok wcześniej przedstawiał Stefan Meller. Dopiero wersja wygłoszona, z dygresjami i indywidualnymi akcentami, ukazywała różnice. Minął wówczas ponad rok intensywnej działalności prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wschodzie. Pojawiły się jej pierwsze, wymierne efekty. Na sejmowej galerii zasiedli prezydenci Polski i Litwy. Wysłuchali tylko części mojego wystąpienia, po chwili wyruszyli do Krakowa rozpocząć pierwszy szczyt energetyczny, ważny etap budowy omijającego Rosję, południowo-wschodniego korytarza transportu surowców energetycznych. Rozpoczęliśmy prawdziwą dywersyfikację. Po kilku godzinach dołączyłam do nich i dzień wygłoszenia exposé zakończyłam w paradnej komnacie kopalni soli w Wieliczce, w tłumie polityków i dyplomatów naszego szeroko rozumianego regionu; od Ukrainy po Kazachstan. Nastrój entuzjazmu udzielił się wszystkim. Sami decydowaliśmy o swojej przyszłości, Władimir Putin wyruszył do Azji Środkowej neutralizować krakowskie przedsięwzięcie.
Czy opisuję ten sam świat, w którym żyjemy obecnie?

Polska była liderem
Wszystko zaczęło się od wyjazdu śp. prezydenta na szczyt GUAM (skrót od nazw państw: Gruzja, Ukraina, Azerbejdżan, Mołdowa). Na płynącym po Dnieprze statku, w trakcie przyjmowanego z rezerwą przez „gmach” (MSZ) spotkania, zaprojektował ważne przedsięwzięcie swojej prezydentury. Wielokrotnie obserwowałam, jak śp. Lech Kaczyński przełamywał lody z kolejnymi przywódcami państw strefy postsowieckiej, zaszczepiał w nich pragnienie poszerzania obszaru suwerennych decyzji. Wiedza o ich państwach, którą dysponował, często wprawiała ich w zdumienie. Były ambasador Gruzji w Polsce Konstantin Kavtaradze do dziś wspomina składanie listów uwierzytelniających i swoją pierwszą rozmowę z prezydentem. Lech Kaczyński znał na pamięć wszystkie nazwiska gruzińskich oficerów, którzy znaleźli się w II Rzeczypospolitej. Polityków potrafił zaskoczyć niezwykłą znajomością ich świata, pomagał diagnozować przeszkody w transformacji. Naszym atutem była możliwość indywidualnego oddziaływania na każdego z partnerów, wchodzenia w relacje o różnej intensywności. Bez najmniejszych wątpliwości, dzięki błyskotliwemu przywództwu, to Polska była liderem. Za Angelą Merkel stała cała siła polityczna i ekonomiczna państwa niemieckiego i znaczne talenty osobiste pani kanclerz. Nie można było porównywać tego z siłą prezydenta Kaczyńskiego. Skutecznie konkurowaliśmy o wpływy w regionie. To w konsultacjach Ośrodka Studiów Wschodnich i kancelariach dyplomatycznych Zachodu zaczęła powstawać koncepcja multilateralizacji relacji świata zachodniego ze Wschodem, a mówiąc prosto, wrzucenia wszystkich partnerów „do wspólnego worka”. Znalazło się wiele argumentów na dowiedzenie, że robione jest to dla ich dobra. Niektóre z nich trudno było odrzucić.
Ważnym celem państw głównego nurtu Unii Europejskiej stała się neutralizacja wpływów Polski, które wynikały z indywidualnych talentów śp. prezydenta i determinacji rządu Prawa i Sprawiedliwości.
W 2007 r. identyfikowałam tę sytuację, diagnozowałam gry interesów, chociaż pomagała mi w tym raczej intuicja i doświadczenie wynikające z konsekwentnego uczestniczenia we wszystkich wielostronnych spotkaniach. Jestem przekonana, że obecność podczas spotkań ministrów jest kluczowa dla zrozumienia dynamiki wydarzeń. Dlatego krytykuję dziwne częste absencje Donalda Tuska i jego ministrów podczas ważnych międzynarodowych spotkań. Uważam, że takie postępowanie jest kapitulacją.

Stanowisko do niszczarki
1 września 2007 r. leciałam przez Warszawę (z Gdańska) do Brukseli, żeby następnego dnia uczestniczyć w organizowanej przez Komisję Europejską i komisarz Benitę Ferrero-Waldner konferencji na temat wzmocnionej Europejskiej Polityki Sąsiedztwa. Na gdańskim lotnisku odebrałam gruby segregator materiałów. Mój samolot miał znaczne opóźnienie. Zanim dotarłam na Okęcie, wyrobiłam sobie zdanie na temat polskiego stanowiska i cały plik materiałów wylądował w niszczarce, a oczekująca mnie towarzysząca delegacja usłyszała kilka cierpkich uwag. Nie miałam wątpliwości, że „pakietowe podejście” na zawsze zamyka naszym wschodnim sąsiadom drogę do integracji, pomimo żarliwych, acz niezbyt precyzyjnych zapewnień unijnych oficjeli. Po wylądowaniu w stolicy Belgii z każdą godziną utrwalałam swój pogląd. Planowane było wydanie przeze mnie kolacji dla ministrów wschodniego sąsiedztwa. Ministerstwo Spraw Zagranicznych rzadko organizowało wydarzenia mające podwyższać moją pozycję. A tu, proszę, wszystko przygotowane. Rozmowy z gwałtownie protestującymi ministrami Ukrainy i Mołdowy utwierdziły mnie we wcześniejszej pesymistycznej ocenie.
Na drugi dzień Benita Ferrero-Waldner rozpoczęła prezentację głównej koncepcji konferencji. Słuchałam jej z dziwnym wrażeniem déjá vu – jakbym czytała polskie stanowisko. Niedługo po niej wystąpił sekretarz stanu niemieckiego MSZ Gźnter Gloser. I ponownie polskie stanowisko. Nie zawiodłam Ukraińców i Mołdawian. Wprowadziłam do języka politycznego odezwę do narodów Europy Środkowej i poparłam ich indywidualne aspiracje. Moje intuicyjne oceny w tej samej podróży potwierdzili wysocy urzędnicy UE. Jej ówczesny przedstawiciel ds. Naddniestrza przekonywał mnie, bym poparła czym prędzej włączenie Mołdowy do procesu z Salonik, tego samego, który funkcjonuje dla Bałkanów Zachodnich. Jeśli nie, to „wpadną w ślepą uliczkę, jak Ukraina”. Zrozumiałam wówczas wiele spraw.
Kilka miesięcy później upadł rząd Jarosława Kaczyńskiego, 16 listopada 2007 r. prezydent powołał gabinet Donalda Tuska. Niemal natychmiast rozpoczęto realizację znanej mi koncepcji. Nadano jej szumną nazwę Partnerstwa Wschodniego. Ale to wszystko wymyślił przecież minister Radosław Sikorski, i słusznie wypina pierś do orderów…
Prezydent Lech Kaczyński musiał respektować orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego i zdać się na wyrafinowaną ekspertyzę czołowych dyplomatów RP. Był jednak co najmniej sceptyczny wobec okrzykniętego przez media wielkim sukcesem projektu. I miał, jak zwykle, rację.

Anna Fotyga

Anna Fotyga w latach 2006-2007 była ministrem spraw zagranicznych w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego, w latach 2007-2008 – szefową Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 19-20 marca 2011, Nr 65 (3996) |http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110319&typ=my&id=my05.txt

Skip to content