Lord Jim przestraszył się raz. Uciekł, nie pomógł innym. Przestraszył się, bowiem groziła mu pewna śmierć. Potem całe życie płacił za to własnym szalonym bohaterstwem. Dokonał wyboru, aby zawsze ryzykować wszystko dla innych i tym sposobem zmyć plamę na własnym sumieniu. To był sposób na odkupienie. Lord Jim to naturalnie postać literacka, ale Joseph Conrad wymyślił go sobie nie jako przeciętnego zjadacza chleba, lecz jako osobę wybitną. Mimo to jego bohater przestraszył się, gdy stanął w obliczu śmierci. Miał wybór i raz wybrał ucieczkę. Potem nadludzkim wysiłkiem woli zdyscyplinował się i ze świadomą pogardą śmierci wybrał postawę zupełnie przeciwną.
Nietuzinkowość z definicji nie może być normą. W związku z tym co mają zrobić ze sobą osoby, które – w ich mniemaniu, a także w świetle ideału chrześcijańskiego – przestraszyły się, bowiem groziła im śmierć? Uciekły, nie pomagając bliźnim w potrzebie? To naturalnie zależy od jednostki, ale każdy będzie sobie z tym jakoś musiał dać radę w swoim sumieniu. Czy uprawnione jest zatem gardzić nimi lub potępiać? Więcej – czy ich dzieci i wnuki dziedziczą moralną winę niedoskonałości swoich rodziców i dziadków, którzy przestraszyli się, uciekli?
Przede wszystkim moralna wina na pewno nigdy nie spada na spadkobierców. To tak jakby dzieci i wnuki morderców osądzać na podstawie zbrodni rodziców i dziadków. Tutaj istnieje naturalnie wyjątek: gdy dzieci i wnuki przeprowadzają apologię tych zbrodni bezpośrednio bądź pośrednio, na przykład wyznając i propagując zbrodnicze ideologie, które do tych zbrodni doprowadziły.
A co z osądem tych, którzy się przestraszyli? Trudno chyba sądzić, że ktoś sam tego doświadczył. Ale nawet w wypadku doświadczenia własnego, którego rezultatem była albo ucieczka, albo pomoc, też lepiej wstrzymać się przed sądem. Można bowiem stwierdzić, że strach przed śmiercią wyrażany ucieczką jest najbardziej rozpowszechnionym ze wszystkich ludzkich odruchów. A co zrobić, gdy strach o życie potężnieje, gdyż zagrożeni nie jesteśmy tylko my sami, ale również nasi najbliżsi, a może nawet sąsiedzi? Wtedy możemy mówić o racjonalnej – a nie tylko odruchowej – reakcji na strach wywołany śmiertelnym zagrożeniem. Reakcja jest tym bardziej racjonalna, im więcej czasu mamy na zastanowienie się na konsekwencjami swojego wyboru. Myślimy: swoim życiem ryzykować mogę, ale życiem swojej żony i dzieci? No i większość z nas dokonuje wyboru na „nie”.
Czy można takich ludzi winić? Wszystko można naturalnie. Ale jest to raczej odzwierciedlenie zaciekłości, zgorzkniałości, frustracji i bezsilności, a nie racjonalna ocena sytuacji i możliwości wyboru w obliczu śmierci. A opinie takie towarzyszą obecnej debacie o eksterminacji Żydów przez Niemców w czasie II wojny światowej i głównie strachliwej postawie polskiej ludności chrześcijańskiej wobec mordowanych bliźnich.
Pisaliśmy wielokrotnie (również w NCZ!) na temat rozmaitych problemów z ukrywaniem Żydów, szczególnie w naszej publikacji „Polacy i Żydzi 1918-1955. Współistnienie, Zagłada, komunizm” (niedługo – uwaga, kryptoreklama! – trzecie wydanie we Frondzie). Mówiąc krótko: schowane w skrytce radio czy karabin maszynowy nie kaszlał podczas rewizji. Ponadto przytoczyliśmy kilka opinii świadków żydowskich, którzy wyrazili wątpliwość, czy w warunkach straszliwego terroru pomogliby komukolwiek, ryzykując śmiercią, i wyrazili podziw dla tych, którzy ich ocalili.
Na przykład tak wyrazili się: Janka Altman, Bencjon Drutin, Emilka Rozencwajg (Shoshana Kossower Rosenzweig), Henryk Bryskier czy Szewach Weiss (zob. Marek Arczyński i Wiesław Balcerak, „Kryptonim »Źegota«. Z dziejów pomocy Żydom w Polsce 1939-1945” – wydanie drugie, Czytelnik, Warszawa, 1983, str. 264; Marzena Baum-Gruszowska i Dominika Majuk, red., „Światła w ciemności. Sprawiedliwi wśród narodów świata. Relacje historii mówionej w działaniach edukacyjnych” – Ośrodek „Brama Grodzka-Teatr NN”, Lublin 2009, str. 58; Anka Grupińska, „Ja myślałam, że wszyscy są razem” – „Tygodnik Powszechny”, 6 maja 2001; Henryk Bryskier, „Żydzi pod swastyką, czyli getto w Warszawie w XX wieku” – Aspra-Jr, Warszawa, 2006, str. 231; Szewach Weiss, „Polacy pozostali niezłomni” – „Rzeczpospolita”, 26 stycznia 2011).
Nieoceniony Mark Paul, wybitny badacz niezależny z Kanady, przysłał mi kolejną transzę takich opinii. Wszystkie one pochodzą od osób uratowanych przez polskich chrześcijan. Przetłumaczyłem je dla Czytelników NCZ!.
Pola Stein stwierdziła: „Nie oskarżam nikogo za to, że nie ukrył czy nie pomógł Żydowi. Nie możemy domagać się od innych, aby poświęcili własne życie. Nikt nie ma prawa domagać się takiego ryzyka” (zob. Pola Stein cytowana w: Nechama Tec, „When Light Pierced the Darkness: Christian Rescue of Jews in Nazi-occupied Poland” – Oxford University Press, New York and Oxford, 1986, str. 129).
Hanna Wehr napisała: „Ktokolwiek twierdzi, że pomoc Żydom w tamtych czasach była rzeczywistością, obowiązkiem i niczym innym, powinien pomyśleć długo i poważnie nad tym, jak sam zachowałby się w takiej sytuacji. Przyznaję, że nie jestem pewna, czy udałoby mi się zebrać dość odwagi [aby pomagać] w warunkach terroru nazistowskiego” (zob. Hanna Wehr, „Ze wspomnień” – Polish-Jewish Heritage Foundation of Canada, Montreal, 2001).
Inny świadek żydowski w taki oto sposób wyraził się na temat pomagania bliźnim w obliczu śmierci: „Odpowiedź jest zawsze taka sama i ja się pod nią podpisuję. Nie wiem, czy naraziłbym swoje własne życie, aby ocalić chrześcijanina” (cyt. w: Marc Hillel, „Le massacre des survivants: En Pologne après l’holocauste (1945-1947)” – Plon, Paris, 1985, str. 99).
Następna osoba całkiem otwarcie przyznała: „Nie mam żadnej pewności, że dałabym miskę strawy Polakowi, jeśli oznaczałoby to śmierć dla mnie i dla mojej córki” (cyt. w: Małgorzata Niezabitowska, „Remnants: The Last Jews of Poland” – Friendly Press, New York, 1986, str. 249).
Roman Frister zastanawiał się w ten sposób: „Jakie ja mam prawo ich potępić? Dlaczego niby mieli oni ryzykować życie własne i swoich rodzin dla żydowskiego chłopca, którego nie znali? Czy ja zachowałbym się inaczej? Znałem odpowiedź również na to pytanie. Nie podniósłbym nawet małego palca, aby im pomóc. Wszyscy bali się jednakowo” (zob. Roman Frister, „The Cap or the Price of a Life – Weidenfeld & Nicolson, London, 1999, str. 194).
Potwierdza to Henryk Prajs: „Nie dziwię się, że ludzie nie chcieli chować Żydów. Wszyscy się bali. Kto ryzykowałby życie swojej rodziny? Można oskarżać tych, którzy przechowywali Żyda, wyzyskali go finansowo, a następnie albo go wydali albo zabili. To są mordercy. Ale absolutnie nie można winić przeciętnego Polaka. Nie wiem, czy ktokolwiek inny okazałby się bardziej przyzwoity [decent], czy jakikolwiek Żyd byłby bardziej przyzwoity” (zob. Henryk Prajs – internet: http://www.centropa.org (Biographies), styczeń 2005).
Według Ewy Stapp: „Gdy podróżowałam później w świecie i Żydzi mówili mi, jak źle Polacy zachowali się w stosunku do Żydów, że ich nie chowali, zawsze dawałam im następującą odpowiedź: »w porządku, mogli byli uczynić więcej. Ale zastanawiam się, jak wielu spośród was, Żydów, ukryłoby polską rodzinę, wiedząc, że nie tylko wy, ale i wasze dzieci, wasza cała rodzina zostałaby rozstrzelana, jeśli sprawa wydałaby się?«. Po takim stwierdzeniu zawsze następowała cisza i nikt nic nie mówił” (zob. Ewa S. [Stapp], internet: ttp://www.centropa.org (Biographies), wrzesień 2005).
Gdy zapytano Romana Fraymana, czy zaryzykowałby swoje własne życie, aby ocalić innych, ten odpowiedział: „To śmieszne, że zadajecie mi takie pytanie (…), dlatego że gdy uczę dzieci z szóstej klasy i mówię im, jak Maria [Bałagowa] ocaliła moje życie, zwracam się do dzieci w następujący sposób: »kto z was miałby wolę zaryzykować swoje własne życie, aby ocalić kogoś innego, wiedząc, że jeśli was złapią, zostaniecie zabici?«. Naturalnie po tym jak wysłuchają mojej historii, wielu z nich mówi: »My byśmy tak zrobili, proszę pana«. A ja im wtedy: »Opuśćcie ręce. Powiem wam uczciwie, że jeśli ktoś spyta mnie, czy ja bym tak postąpił, to moja uczciwa odpowiedź brzmi: nie wiem«. Czy miałbym wolę poświęcić moje własne dzieci, moje wnuki? Nie wiem. Po prostu nie wie się, dopóki samemu nie jest się w takiej sytuacji. Nie mam pojęcia, czy jestem wystarczająco odważny” (cyt. w Bill Tammeus and Jacques Cukierkorn, „They Were Just People: Stories of Rescue in Poland During the Holocaust” – University of Missouri Press, Columbia, Missouri and London, 2009, str. 69).
Hanna Szper-Cohen z Lublina ocalała dzięki łańcuszkowi ludzi dobrej woli. Ale wyraża się o tym w specyficzny sposób: „Do dnia dzisiejszego mówię – ponieważ Żydzi mają złe zdanie o Polakach – i powtarzam, że spośród nas, którzy przeżyliśmy, mimo że jest nas mały procent, żaden z nas nie przeżyłby, gdyby w pewnym momencie nie otrzymał pomocy, zwykle z niskich pobudek zysku, od jakiegoś Polaka. Inaczej nie sposób byłoby przeżyć” (zob. Ian Cohen, „Escape from Belzec: Saved By a Pair of Heels”, internet: http://www.holocaustresearchproject.org/ar/belzec/belzecescape.html).
Rabin Abraham D. Feffer z Toronto, który wywodzi się z Drobina, gdzie przeżył eksterminację, uważa, że „wielu szczęśliwych uratowanych z mojego własnego sztetla pamięta dobrze, z wielką sympatią i podziwem, pomoc wielu dzielnych chrześcijańskich rolników, którzy mieszkali w pobliskich wioskach, gdzie pracowaliśmy w mroźne dni zimowe (w Polsce ukrywanie Żyda czy choćby karmienie go było karane śmiercią, zwykle przez powieszenie). Pamiętamy, jak ci mężczyźni i kobiety, wielce zagrożeni, otworzyli przed nami swoje biedne chatki, aby podzielić się z nami ciepłą zupą, chlebem i kartoflami” (zob. Rabbi Abraham D. Feffer, „My Shtetl Drobin: A Saga of a Survivor” – n.p., Toronto, 1990, str. 22.).
Warszawiak Matus Radziłower (Radzilover) przeżył w ukryciu, wyemigrował, został kantorem i pozostaje wdzięczny swoim dobroczyńcom: „Nigdy nie miałem skłonności nacjonalistycznych. Naturalnie jestem bardzo oddany moim żydowskim braciom. Jestem dumny ze swojego pochodzenia. Ale również kochałem kraj, gdzie się urodziłem – Polskę. Kochałem sąsiadów, Polaków, z którymi dorastałem i żyłem w miłości i pokoju. Nigdy ich nie oskarżałem o to, że nam nie pomogli, bowiem oni sami żyli w wielkim zagrożeniu. Setki tysięcy z nich zginęło albo zostało zesłanych do obozów koncentracyjnych. Oni też zapłacili wysoką cenę pod nazistowską okupacją. Intencją Hitlera była eksterminacja Polaków po tym, jak upora się z Żydami” (zob. Matus Radzivilover, „Now or Never: A Time For Survival – Frederick Fell, New York, 1979, str. 82.).
Icek Cukierman („Antek”), syjonista-socjalista, jeden z przywódców Żydowskiej Organizacji Bojowej, uważał, że wdzięczność należy się wszystkim Polakom, bez względu na to, czy brali za pomoc pieniądze, czy nie: „Ten, kto szerzy nienawiść do Polaków, popełnia grzech! Musimy postępować wprost przeciwnie. W kontekście antysemityzmu i ogólnej apatii ci ludzie są wspaniali. Czyhało na nich wielkie niebezpieczeństwo za pomaganie nam. Było to śmiertelne niebezpieczeństwo nie tylko dla nich, ale czasami nawet dla całego podwórka, przy którym mieszkali (…). Powtarzam to dzisiaj: aby spowodować śmierć setki Żydów, wystarczył jeden polski donosiciel. Aby ocalić jednego Żyda, czasami trzeba było pomocy dziesięciu uczciwych Polaków, pomocy całej polskiej rodziny, nawet jeśli robili to oni dla pieniędzy. Niektórzy udostępnili swoje mieszkania, inni fałszowali dowody osobiste. Musimy doceniać nawet bierną pomoc. Na przykład piekarza, który nie doniósł. Przecież dla polskiej rodziny składającej się z czterech osób było problemem, gdy musiała ona zacząć kupować podwójne porcje kajzerek czy mięsa. A jakim kłopotem było udawanie się daleko od miejsca zamieszkania, aby zaopatrzyć ukrywającą się u nich rodzinę [żydowską] (…). I stwierdzam, że nie ma znaczenia, czy wzięli za to pieniądze. Źycie przecież nie było łatwe także dla Polaków. Nie było łatwo utrzymać się. Źyły sobie wdowy i byli urzędnicy, którzy zarabiali parę dodatkowych złotych, pomagając [Żydom]. I byli rozmaitego rodzaju ludzie, co pomagali” (zob. Yitzhak Zuckerman „Antek”, „A Surplus of Memory: Chronicle of the Warsaw Ghetto Uprising – University of California Press, Berkeley, 1993, str. 461, przetłumaczone jako „Nadmiar pamięci (siedem owych lat). Wspomnienia 1939-1946” – Wydawnictwo Naukowe PAN, Warszawa, 2000).
To, co mówią żydowscy świadkowie, jest naturalnie jasne, logiczne i sprawiedliwe. Dlatego też na Zachodzie zupełnie nie funkcjonuje to w obiegu naukowym. Zamiast tego mamy tanie moralizatorstwo, szmirowatość, teoretyzowanie zamiast badań – wszystko wywodzące się z postmodernizmu i dekonstrukcji.
A na koniec prowokacja. Mimo wszystko bowiem niektórzy Polacy pomagali żydowskim bliźnim. Tego nawet nie neguje na razie sam guru neostalinowskich rewizjonistów, Jan Tomasz Gross. Wśród dobroczyńców było dużo endeków. Dlaczego?
Oto diament ze skarbnicy nieocenionego Wojciecha Jerzego Muszyńskiego. Tenże dogrzebał się do źródła. Wincenty Lutosławski, przyjaciel Romana Dmowskiego, filozof związany z Narodową Demokracją, tuż przed wybuchem II wojny światowej w 1939 roku napisał tak:
„Do polskiego narodu należą spolszczeni Niemcy, Tatarzy, Ormianie, Cyganie, Żydzi, jeśli żyją dla wspólnego ideału Polski (…). Murzyn lub czerwonoskóry może zostać prawdziwym Polakiem, jeśli przejmie dziedzictwo duchowe polskiego narodu, zawarte w jego literaturze, sztuce, polityce, obyczajach, i jeśli ma niezłomną wolę przyczyniania się do rozwoju bytu narodowego Polaków”.
Jeszcze jeden dobitny dowód na to, że endecja nie była europejska czy rasistowska, tradycjonalistyczna i zaściankowa, była bowiem chrześcijańska, czyli katolicka przede wszystkim. Teraz jest jasne, dlaczego niektórzy Polacy, w tym i endecy, ratowali Żydów…
Marek Jan Chodakiewicz