Aktualizacja strony została wstrzymana

Węgiel lepszy od atomu

Z prof. Krzysztofem Źmijewskim, wykładowcą na Politechnice Warszawskiej, współtwórcą Agencji Poszanowania Energii, byłym prezesem Polskich Sieci Energetycznych Operator SA, rozmawia Mariusz Bober

Po zniszczeniach wywołanych przez trzęsienie ziemi i tsunami w japońskich siłowniach jądrowych kolejne kraje europejskie zamrażają swoje programy atomowe. Kończy się era przekonania, że elektrownie jądrowe są bezpieczne?
– Raczej nie. Jeśli okazało się, że rozważni i ostrożni Japończycy popełnili błąd, to np. Niemcy chcą sprawdzić, czy oni również nie popełnili jakiegoś błędu u siebie. Czasowe wstrzymanie przez Niemców decyzji o przedłużeniu eksploatacji swoich bloków energetycznych jest rozsądne po tym, co media nazywają katastrofą w Japonii. O ile można w ten sposób nazwać trzęsienie ziemi i tsunami, o tyle wypadków w japońskich elektrowniach jądrowych, moim zdaniem, nie można w ten sposób nazwać.

W elektrowni Fukushima I doszło do wybuchów trzech reaktorów i pożaru w czwartym. Władze ostrzegają przed promieniowaniem, ewakuowano też tysiące mieszkańców…
– Dlatego można powiedzieć, że była to poważna awaria. Z tego, co wiemy, jednak nie spowodowała ofiar śmiertelnych. Natomiast decyzja o ewakuacji 200 tys. mieszkańców w warunkach japońskich jest całkowicie racjonalna. Jeśli ktoś był w Japonii, to wie, że są tam tereny albo bardzo gęsto zaludnione, albo w ogóle niezamieszkałe. Elektrownia Fukushima I jest położona na terenie gęsto zaludnionym, dlatego należało ewakuować ludność na jej sąsiedztwie. Oczywiście nie można ignorować tej awarii, ale to nie katastrofa.

Jak zatem zakwalifikowałby Pan to, co się wydarzyło w japońskiej elektrowni?
– Japończycy popełnili bardzo prosty i wręcz oczywisty błąd. Zbudowali nie tylko tę siłownię, w której doszło do eksplozji, ale też kilka innych niemal na wybrzeżu, a jedną wprost na brzegu morza. Zarówno ta ostatnia, jak i Fukushima I są świetnie zabezpieczone przed trzęsieniem ziemi, ale okazało się, że nie były wystarczająco zabezpieczone przed tsunami, tak jakby ono w Japonii nie istniało. To jest wielka nauczka, że ten kraj, który z tsunami zmaga się niemal od swoich początków, „zapomniał” odpowiednio zabezpieczyć przed nim elektrownie jądrowe.

A może większym błędem było to, że siłownie jądrowe zbudowano w ogóle na tak sejsmicznym jak Japonia terenie?
– Proszę zauważyć, że wszystkie tamtejsze elektrownie wytrzymały trzęsienie ziemi w najwyższej jak dotychczas, blisko 9-stopniowej skali Richtera. To znaczy, że japońscy budowniczowie zdali egzamin z budowania, ale nie z myślenia. Po prostu zbudowali elektrownie w złym miejscu, które mogło zostać zalane przez tsunami, i to właśnie się stało.

Może się jeszcze wiele wydarzyć, dlatego ludzie boją się powtórki Czarnobyla…
– Eksperci wskazują, że w Fukushimie nie może powtórzyć się sytuacja z Czarnobyla, bo w Japonii są po prostu inaczej zbudowane reaktory. Oczywiście nie znaczy to, że są całkowicie bezpieczne. Dziś już wiadomo, że te uszkodzone reaktory będą musiały być zamknięte i Japonia zapewne zbuduje nowe. Wiadomo, że większe lub mniejsze problemy miały jeszcze trzy inne elektrownie z 19 funkcjonujących w Japonii. Za katastrofę w skali tego kraju można uznać natomiast sytuację, w której 5 mln mieszkańców nie ma energii elektrycznej, bo to może doprowadzić do śmierci np. niektórych chorych w szpitalach.

W obliczu katastrofy w Japonii konieczna będzie weryfikacja rządowych planów budowy dwóch elektrowni jądrowych w Polsce. Wprawdzie trzęsienie ziemi raczej nam nie grozi, ale powódź, pożar, atak terrorystyczny albo upadek np. samolotu są możliwe.
– Ma pan rację. Mało tego, musimy sobie wyobrażać różne scenariusze, by przygotować się na nie. Oczywiście zawsze istnieje możliwość, że czegoś nie przewidzimy, np. uderzenia wielkiego meteorytu albo komety. Gdyby jednak do tego doszło, to nawet w przypadku uderzenia „jedynie” w pobliżu siłowni, mogłoby zostać zniszczone pół Europy! Ale np. powódź jest jak najbardziej prawdopodobna. Wszystkie takie dające się przewidzieć zagrożenia należy wpisać do planów budowy elektrowni jądrowych. Ten, kto tego nie zrobi, popełnia zbrodnię! Wydarzenia w Japonii pokazują, że siłownie atomowe to nie zabawka i nie można ich wykorzystywać np. do celów politycznych!

Rzecz w tym, że im więcej takich szczególnych zabezpieczeń, tym bardziej rosną koszty budowy siłowni jądrowych, a w przypadku zaniedbań zwiększa się też ryzyko katastrofy humanitarnej. Czy w takim razie energetyka jądrowa nie jest zbyt droga i niebezpieczna?
– Na pewno jest zbyt droga, zwłaszcza jeśli rząd najpierw podejmuje decyzję w sprawie budowy siłowni, a potem liczy koszty. To jest w Polsce fundamentalna sprawa. Władze powinny najpierw wszystko policzyć i przedstawić społeczeństwu prawdziwe dane, a dopiero potem decydować. Nie można też działać tak, że pierwsza ocena oddziaływania na środowisko (OOŚ) takich inwestycji została zlecona w trybie przetargowym na zasadzie: kto da mniej, ten wygra. W efekcie przetarg wygrała firma, która ma doświadczenie w wykonywaniu analiz dotyczących wpływu na środowisko oczyszczalni ścieków, lakierni, szamb, ale nie elektrowni jądrowej! Czy to nie jest żart? W dodatku, według programu rządowego, dzień po przygotowaniu projektu elektrowni atomowej firma mająca budować elektrownię ma dostać pozwolenie na budowę! W takiej sytuacji pytam: a gdzie ocena oddziaływania na środowisko projektu budowy konkretnej elektrowni? Przecież pierwsza analiza OOŚ dotyczyła jedynie rządowej koncepcji! W tak ważnych obiektach jak elektrownie jądrowe taka ocena powinna być przeprowadzona trzykrotnie: na etapie koncepcji, zakończonego projektu elektrowni, gdy już wiadomo, co chce się budować, a następnie po powstaniu elektrowni, ale przed jej oddaniem do użytku, by sprawdzić realny wpływ fizycznie zbudowanego obiektu. Ale tej trzeciej oceny zatwierdzony przez polski rząd program też nie przewiduje. Może wypadki w Japonii wpłyną na niektórych decydentów i wpiszą oni jeszcze te wymogi do programu.

A czy w przypadku ataku terrorystycznego, np. z wykorzystaniem rakiety, siłownia jądrowa de facto nie stanie się bombą jądrową?
– Nie można porównać elektrowni jądrowej do bomby atomowej. One mają zupełnie inną konstrukcję.

Komisarz UE ds. energii Guenther Oettinger powiedział, że Unia powinna się zastanowić, czy nie odejść od energetyki jądrowej. To ostrzeżenie dla naszego rządu, który zamierza „wtopić” w tę inwestycję miliardy złotych?
– Decyzję w takich sprawach podejmuje się po gruntownej analizie i pełnym wyliczeniu kosztów. Jeśli się tego nie zrobi, to czy podejmiemy w ciemno decyzję na „tak” czy na „nie”, będzie to decyzja nieodpowiedzialna. Nie można zastępować analizy techniczno-finansowej polityką! Prawdziwa dyskusja na ten temat powinna zostać w Polsce przeprowadzona.

Jaki powinien być rachunek kosztów budowy uwzględniający zabezpieczenia, o których Pan mówił?
– Według danych, które podaje nawet jeden z największych w Polsce zwolenników budowy elektrowni jądrowych prof. Andrzej Strupczewski, budowa jednej takiej siłowni kosztuje 4,5 mln euro za 1 megawat mocy. Tyle kosztowałaby, gdyby została zbudowana bardzo szybko, gdyby nie trzeba było zaciągać kredytów na jej budowę itd. W innym przypadku należy uwzględnić dodatkowe koszty, chyba że rząd udzieliłby gwarancji na budowę, ale nasz nie zrobi tego, bo obciążyłby swój „debet”, czyli powiększyłby i tak dużą dziurę budżetową. Do tego trzeba dodać koszty przyłączenia takiej elektrowni do sieci. W Polsce nie ma bowiem takich linii przesyłowych, do których od razu można byłoby przyłączyć projektowaną elektrownię jądrową. Dla siłowni takich jak planowane, czyli o mocy 3-3,5 tys. megawatów, należałoby, według ekspertów, zbudować 6-8 linii dwutorowych o długości 1,5 tys. km i kosztujących ok. 1 mln euro za kilometr, co daje 1,5 mld euro. Co prawda, gdybyśmy chcieli zbudować w nowych miejscach elektrownie węglowe, również należałoby stworzyć nowe linie przesyłowe…

Ale wówczas nie trzeba by było dodawać do rachunku kosztów utylizacji zużytego paliwa jądrowego…
– To jest bardziej problem techniczny niż finansowy, bo najkosztowniejsza jest likwidacja samej elektrowni jądrowej po zakończeniu jej eksploatacji. Jednak ten efekt jest mocno odsunięty w czasie, bo elektrownia atomowa pracuje średnio kilkadziesiąt lat. W tym czasie można zebrać fundusze na ten cel. Same „jądrowe ekskrementy” muszą być zabezpieczone, a potem przechowywane, i to przez tysiące lat, chyba że będą poddane recyklingowi, co jest obecnie bardzo drogie! To pokazuje, że budowa siłowni jądrowych implikuje bardzo wiele problemów. Dlatego potrzebne są rzetelna debata i analizy na ten temat. Jak na razie prowadzone są głównie kampanie PR. Skutkiem tego są np. twierdzenia, że w Polsce można zbudować elektrownie wiatrowe o sumarycznej mocy 80 tys. megawatów, co można uznać najwyżej za przejaw tzw. oszołomstwa.

To na co Polska powinna postawić? Funkcjonowanie bloków węglowych z powodów unijnej polityki redukcji za wszelką cenę emisji CO2 będzie obciążone dużymi kosztami…
– Można byłoby znaleźć rozwiązania tańszej produkcji energii, ale UE ich nie popiera. Takim fantastycznym dla Polski rozwiązaniem mogłaby być podziemna gazyfikacja węgla w złożu. Dzięki temu na powierzchnię ziemi nie wydostawałby się nielubiany przez UE dwutlenek węgla, tylko gaz syntezowy. Niestety, w Polsce nie ma żadnego pilotażowego projektu wdrażania takiej technologii. Komisja Europejska pytana, dlaczego tak jest, odpowiada, że nieznana jest technologia takiej gazyfikacji. A dlaczego jest nieznana? Bo trzeba byłoby przeznaczyć pieniądze na jej opracowanie. Widać więc wyraźnie, że nie ma uczciwości w podejściu naszych władz do energetyki.

Dlaczego tak się dzieje?
– Bo skądinąd słuszne hasło ochrony klimatu i rozwoju gospodarki niskoemisyjnej zostało wprowadzone przez UE po to, by uczynić Unię liderem tzw. zielonych technologii energetycznych, co staje się jasne po dokładnej analizie unijnych dokumentów. Po to właśnie stworzono pakiet energetyczno-klimatyczny. Problem Unii polega na tym, że te technologie są drogie i normalnie ludzie nie chcą ich kupować. Natomiast dla naszej energetyki, a przede wszystkim dla naszej gospodarki, unijny pakiet klimatyczno-energetyczny to niemal wyrok śmierci. Nie jestem przeciwnikiem tzw. zrównoważonego rozwoju, ale nie rozumiem, dlaczego spalanie gazu wydobywanego np. w Rosji miałoby być zgodne z normami UE, a gazu syntezowego spalanego na Śląsku pod ziemią – nie. Unia wprost robi wszystko, by zwiększyć koszty produkcji energii, a nie je zmniejszać. Dzięki temu będzie mogła łatwiej „sprzedać” swoje zielone technologie, które przy mniejszych kosztach produkcji energii byłyby kompletnie nieopłacalne.

Ale to uderza w konkurencyjność całej gospodarki, zwiększając koszty produkcji…
– Wielka Brytania po 2030 r. nie zamierza niczego produkować, tylko skoncentrować się na usługach i sektorze finansów oraz ubezpieczeń. Dlatego nie obchodzą jej koszty produkcji, bo kraj ten zbuduje gospodarkę niskoemisyjną i niskochłonną energetycznie. Już dziś 19 proc. „brytyjskiego” dwutlenku węgla produkują… Chińczycy. Brytyjczycy będą oczywiście właścicielami fabryk produkcyjnych, ale nie na terenie swojego kraju. Dlatego limity CO2 powinny być przeliczane według kraju konsumpcji, a nie produkcji, wtedy okazałoby się, że Polska jest wśród państw o bardzo niskiej emisji CO2. Podobną do brytyjskiej politykę chcą prowadzić inne kraje tzw. UE-15.

Czyli chcemy czy nie, musimy zbudować sektor energetyki odnawialnej, pokrywający przynajmniej 20 proc. naszych potrzeb.
– Przynajmniej 15 procent. Ponadto możemy łączyć energetykę węglową i gazową dzięki zastosowaniu technologii czystego węgla. Prócz tego możemy poprawić efektywność naszego systemu energetycznego. To pozwoliłoby na zwiększenie produkcji energii elektrycznej w Polsce w krótkim czasie – w latach 2014-2015, gdy w naszym kraju może nadejść czas głębszych deficytów energii.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Środa, 16 marca 2011, Nr 62 (3993) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110316&typ=my&id=my01.txt

Skip to content