Aktualizacja strony została wstrzymana

Teoria faktu prasowego – Stanisław Michalkiewicz

Opisując w swoim czasie sprawę pani profesor Barbary Jedynak z Instytutu Filologii Polskiej UMCS, oskarżonej o to, że zwróciła się do wykładającej judaistykę na tej uczelni pani doktor: „ty Żydówo”, wtrąciłem uwagę, że na tym uniwersytecie musi studiować jakaś hołota, skoro już teraz biega z donosami – bo na panią prof. Jedynak donos złożyła właśnie grupa studentów. Okazało się, że jest znacznie gorzej, bo kiedy tylko władze uczelniane, które – ulegając najpierw nieodpartemu impulsowi, panią prof. Jedynak zawiesiły – wzięły delatorów na spytki, to żaden z nich nie potwierdził wersji będącej przedmiotem donosu. Zatem donoszą nie tylko gorliwie, ale w dodatku – fałszywie. Czyż może być coś gorszego? Co to będzie, kiedy już skończą tę swoją judaistykę? Najwyraźniej musieli wziąć sobie do serca teorię „faktu prasowego” stworzoną w swoim czasie przez prof. Bronisława Geremka.

Teoria faktu prasowego głosi, że nieważne, czy wydarzenie miało miejsce, czy nie – ważne, że napisały o nim gazety, a zwłaszcza jedna. Z tą chwilą fakt prasowy jest ważniejszy od rzeczywistego. Ten wkład „drogiego Bronisława” do teorii poznania na razie nie został jeszcze doceniony przez filozofów, ale trudno się temu dziwić, skoro prof. Bogusław Wolniewicz twierdzi, że w środowisku filozofów miejsce otchłannej refleksji zajęła „organizacyjna krzątanina” polegająca m.in. na produkowaniu nieprawdopodobnych ilości makulatury zawierającej produkty filozoficznych docieków w ramach rozpraw doktorskich, habilitacyjnych i innych. Co tam może być – Bóg jeden wie, skoro nawet ciesząca się reputacją najtęższej głowy na Uniwersytecie Warszawskim pani filozofowa napisała ostatnio panegiryk ku czci racjonalizmu. Widać mądrość etapu podsunęła rozkaz, że odtąd czcimy racjonalismus.

Próżno jednak od zakrzątanych organizacyjnie filozofów oczekiwać jakiejś logiki. Przeciwnie – „logiki tu nie ma” – jak powiedział Aaronek dyrektorowi szkoły, który zapytał go, dlaczego podczas lekcji przebywa na boisku. Na zdziwione spojrzenie dyrektora wyjaśnił, że ponieważ podczas lekcji puścił bąka, to nauczyciel wyrzucił go z klasy – i oni – powiada – siedzą tam w tym bąku, a ja chodzę sobie po świeżym powietrzu. Takie to ci dowcipy modne były w pamiętnym roku 1968, kiedy to mnóstwo dawnych stalinowców, wraz ze staliniętami skwapliwie skorzystało z okazji wyrwania się z cudnego, socjalistycznego raju, prezentując się następnie  naiwnemu Zachodowi w charakterze ofiar reżimu.

Ale wszystko przed nami – bo oto właśnie przez niezawisłym sądem rozpoczęła się rozprawa przeciwko Mieczysławowi Burchertowi oskarżonemu z art. 82 paragraf 1 kodeksu wykroczeń, który w punkcie „g” przewiduje karę za „dopuszczenie się innych czynności mogących wywołać niebezpieczeństwo pożaru”. Pan Burchert w towarzystwie Janusza Korwin-Mikke i niżej podpisanego 30 listopada, a więc w wigilię wejścia w życie traktatu lizbońskiego, na Krakowskim Przedmieściu, przed bramą uniwersytetu spalił błękitną flagę z 12 złotymi, pięcioramiennymi gwiazdami, symbolizującymi 12 pokoleń Izraela. Według informacji tajnych współpracowników, policja początkowo zamierzała oskarżyć pana Burcherta o zniszczenie flagi państwowej, ale ponieważ wszyscy nasi Umiłowani Przywódcy twierdzą, że Unia Europejska nie jest państwem, więc forsowanie skazania z art. 137 paragraf 1 kodeksu karnego było trochę niezręczne, tym bardziej że demonstracja odbyła się 30 listopada, a więc na dzień przed proklamowaniem powstania Unii Europejskiej. Poza tym w odróżnieniu od traktatu konstytucyjnego, w którym były przepisy o fladze i hymnie Unii Europejskiej, w traktacie lizbońskim, który ostatecznie Unię proklamował, przepisy te zostały starannie wykreślone w myśl rozkazu, że teraz udajemy, iż Unia Europejska państwem nie jest. Nawiasem mówiąc, w tej sytuacji możliwe jest, iż Kancelaria Prezydenta, Kancelaria Premiera i Kancelaria Sejmu, wywieszając błękitną flagę z 12 złotymi gwiazdami – symbolizującymi 12 pokoleń Izraela – przed 1 grudnia 2009 roku, dopuszczały się wykroczenia z art.  61 paragraf 2 kodeksu wykroczeń, zakazującego używania chorągwi „organizacji prawnie nie istniejącej”. To trochę dziwny przepis, podobnie jak art. 52b tegoż kodeksu, przewidujący karę 500 zł grzywny za zużywanie oleju opałowego do celów napędowych. Ładny interes! Ale mniejsza o to, bo oskarżyciele pana Burcherta ostatecznie zdecydowali się postawić go przed niezawisłym sądem za dopuszczenie się czynności mogącej wywołać niebezpieczeństwo pożaru.

Przypomina mi to ubeckie praktyki z lat 70., kiedy to Leszek Moczulski, jako działacz Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce,  został przez kolegium skazany na grzywnę za „niszczenie przyrody” czy może „drzewostanu”, ponieważ umocował pineską plakat na drzewie. Ze względu na to podobieństwo urządziliśmy przed gmachem niezawisłego sądu na ulicy Marszałkowskiej pikietę, bo skoro wraca nowe, to trzeba przestrzegać przed nim opinię publiczną, zanim będzie za późno. Możliwe zresztą, że prowadzący tę sprawę sędzia Marek Krzysztofiuk nie dopuści do takiego prostytuowania wymiaru sprawiedliwości. Na razie rozprawa została odroczona do 4 kwietnia, kiedy to z kolegą Mikke zostaniemy przesłuchani w charakterze świadków. Do tego czasu żadnych proroctw, przynajmniej w tej sprawie, snuć mi nie wypada.                                                           

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł  ukazał sie w tygodniku 'Nasza Polska’ nr 7 (797) z 15 lutego 2011 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/42-gowne/1912-teoria-faktu-prasowego

Skip to content