Aktualizacja strony została wstrzymana

Ostatnia bitwa o prawdę – Anna Kołakowska

Gdyby nie działalność pasjonatów najnowszej historii Polski i Instytutu Pamięci Narodowej niestrudzenie propagujących prawdę o antykomunistycznej partyzantce, „żołnierze wyklęci” nadal byliby w podziemiu.

Symboliczny grób majora „Łupaszki” znajduje się na warszawskich Powązkach. Podczas jego uroczystego odsłonięcia Stanisław Krupa, który kilka miesięcy przebywał z majorem w X pawilonie więzienia na Mokotowie, wspominał, że często nucił on ulubioną piosenkę „Już dopala się ogień biwaku”. W ostatniej zwrotce żołnierze wyśpiewywali swoje największe marzenie: „Bodaj widzieć, padając w ataku, Polskę wolną i czystą jak łza”. Oni nie doczekali jego spełnienia, ale my musimy dołożyć wszelkich starań, aby prawda o żołnierzach i bohaterach, która jest też prawdą o Polsce, nie musiała przebijać się przez dawne i współczesne kłamstwa.

Moja babcia, prosta kobieta z wileńskiej wsi, wielokrotnie wspominała majora „Łupaszkę”. Pewnie nigdy go osobiście nie spotkała i nie pamiętam nawet, co konkretnie mówiła, ale jego imię wypowiadała z wielkim szacunkiem. Dla niej to był prawdziwy bohater, o którym nigdy nie powiedziała: „kontrowersyjny”. Również moja mama wspominała z wielkim sentymentem, jak podczas okupacji do wsi Kłaczuny przyszli partyzanci. Mama wraz z innymi stała przy krzyżu, gdyż właśnie odprawiano nabożeństwo majowe. Może to nie byli łupaszkowcy, ale w pamięci kilkuletniej wówczas dziewczynki to wspaniałe wojsko, którego przybycie wywołało manifestowaną przez mieszkańców Kłaczun radość, byli właśnie żołnierzami majora „Łupaszki”. Ksiądz infułat Stanisław Bogdanowicz, mój wujek, opowiadał, że jako dzieci po przyjeździe na Wybrzeże bawili się w partyzantów od „Łupaszki” i oczywiście każdy z nich chciał być w oddziale majora, ale żeby zabawa miała sens, ktoś musiał być w UB, i z tym był problem.

Rajdy prawdy i pamięci
W Borach Tucholskich od ośmiu lat w pierwszym tygodniu wakacji odbywa się kilkudniowy Rajd Pieszy Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK. Wielokrotnie wędrowałam razem z moimi uczniami w rajdowym patrolu. Jednym z zadań uczestników rajdu jest zbieranie relacji od miejscowej ludności na temat działań żołnierzy V Brygady na tym terenie. Zauważyłam pewną zasadę: ci, którzy osobiście zetknęli się z majorem lub z jego żołnierzami, wyrażali się o nich w samych superlatywach: „wspaniali, kulturalni, uczciwi, zdyscyplinowani”. Młodsze pokolenie, które o „Łupaszce” dowiadywało się na lekcjach historii i z różnych imprez ku czci „utrwalaczy władzy ludowej”, bardzo często zauważa, że „nie wiadomo, jak to było; byli kontrowersyjni” itp. Jest jeszcze trzecia kategoria rozmówców – ci, których rodzice bądź dziadkowie służyli lub współpracowali z Urzędem Bezpieczeństwa albo tworzyli organy władzy komunistycznej.

Serdeczna pamięć o żołnierzach V Brygady zachowała się we wsi Ocypel, w której łupaszkowcy często bywali, a nawet bawili się tu na weselu – o czym z sentymentem wspominała nam siostra panny młodej. W innym miejscu Borów Tucholskich starszy pan, zapytany jak zapamiętał obcych przecież na Kaszubach żołnierzy z Wileńszczyzny, odparł: „A jacy oni obcy? Nosili Matkę Boską na piersi, modlili się, to jacy obcy?”. Utkwiło mi w pamięci wiele takich rozmów i spotkań, jak choćby wzruszający wieczór przy ognisku w leśniczówce Zwierzyniec. Gospodarz doskonale pamiętał żołnierzy majora „Łupaszki”, bo byli częstymi i zawsze mile widzianymi gośćmi w domu jego matki. W Krępkach osiem lat temu starsza pani opowiadała, że łupaszkowcy spędzili w gospodarstwie jej rodziców noc: „Wspaniali, grzeczni, pięknie umundurowani, zrobili na nas jak najlepsze wrażenie. Jeden obiecał, że jak się to wszystko skończy, to wróci tu i ożeni się ze mną”, a po chwili żartem dodała: „Do tej pory na niego czekam”. To świadectwa tych, którzy bezpośrednio zetknęli się z majorem „Łupaszką” i jego żołnierzami. Niestety, w wielu środowiskach żywa jest „czarna legenda” majora „Łupaszki”, a najbardziej poruszający jest fakt, że spotykaliśmy nawet nauczycieli historii, którzy wiedzieli o nim tyle, ile podawała komunistyczna propaganda.

Do zadań patroli podczas rajdu należy także przeprowadzenie akcji informacyjnej wśród miejscowej ludności. Młodzież rozdaje tysiące ulotek, rozkleja po wsiach plakaty, zbiera podpisy pod wnioskiem o postawienie pomnika „żołnierzy wyklętych” etc. Odkłamywanie historii uczestnicy rajdów czują w nogach – dziennie pokonują od 25 do 35 km, z ciężkimi plecakami na barkach, a zamiast odpoczynku po dotarciu do wsi otwierają rozkaz i okazuje się, że muszą zrobić tu „akcję propagandową”, więc – w przekonaniu, że działają „w słusznej sprawie” – podnoszą się z ziemi, aby wykonać zadanie. Niewątpliwie Rajd Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK przyczynił się do rozpropagowania prawdziwej historii „wyklętych”. W ostatnich latach na Kociewiu i Kaszubach zniknęły napisy z pomników i obelisków ku czci ubeków, których było tu wiele, a co najważniejsze – nikt chyba nie pali już przy ubeckich pomnikach zniczy, co jeszcze niedawno czyniono w Czarnej Wodzie, gdzie nauczycielka stawiała je wraz ze swymi uczniami.

W niewoli propagandy
Są jednak tereny związane z działalnością V Brygady, jak np. Mazury czy Podlasie, gdzie prawda o „żołnierzach wyklętych”, którzy – jak głosi uchwała Sejmu RP – „dobrze zasłużyli się Ojczyźnie”, wciąż nie może przebić się przez komunistyczne kłamstwa. Choć – jak głosi wspomniana uchwała – „major Zygmunt Szendzielarz 'Łupaszka’ stał się symbolem niezłomnej walki o Niepodległą Polskę”, tam wciąż stoją pomniki tych, którzy służąc w aparacie komunistycznego terroru, przyczynili się do zniewolenia Polski. Przykładem niech będą pomniki ku czci funkcjonariuszy UB i milicji „poległych w walkach z bandami reakcyjnego podziemia” w gminie Jedwabno we wsiach: Kot, Piduń, kolonia Czarny Piec albo we wsi Tulice na Powiślu. Tam wiedza na temat oddziałów antykomunistycznego podziemia zatrzymała się na etapie artykułów prasowych z lat czterdziestych i pięćdziesiątych, których już same tytuły niosły określoną treść: „Szpiedzy i mordercy z wileńskiego AK przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Warszawie”, „Od współpracy z okupantem – do służby w obcym wywiadzie. Zdradziecka działalność wileńskiego ośrodka AK”, „Szendzielarz, Minkiewicz cynicznie potwierdzają zbrodnicze akcje band 'Łupaszki’, dokonane na żołnierzach polskich i radzieckich, członkach PPR i funkcjonariuszach władz państwowych”, „Galeria zdrajców i morderców”.

Czarną legendę żołnierzy „Łupaszki” kształtowały nie tylko pseudonaukowe książki, ale również powieści takie jak „Sztylet Burego” (1965 r.): „Twarz rudego herszta napłynęła purpurą (…) do izby wpadł kapral. Panie majorze, melduję swój powrót z zadania. Mam pilną i ważną wiadomość. 'Łupaszko’ chwycił ze stołu pistolet, który leżał tuż obok opróżnionej do połowy litrówki, kubka z okowitą, kawałka żółtej słoniny i pociętej cebuli. Wymierzył broń w intruza. Mów! – warczał. W jego oczach czaiła się wściekłość”.

Ta propaganda nadal zbiera żniwo. Gdy w 2010 r., w kościele św. Cyryla i Metodego w Hajnówce, odsłaniano tablicę ku czci Zygmunta Szendzielarza, ktoś porozwieszał na mieście ulotki z obelżywym tekstem: „Kościół katolicki czci mordercę prawosławnych”. W Puszczy Białowieskiej w tym czasie odbywał się dwudniowy Rajd Pieszy Śladami Źołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. Brała w nim udział ponad 50-osobowa grupa młodzieży. Był to już drugi taki rajd na terenie Białowieży, ale jeszcze wiele będzie musiało się ich odbyć, zanim dziennikarze przestaną wypisywać bzdury, takie jak np. Michał Bołtryk („Przegląd Prawosławny” z września 2010 r.) o bandyckich rajdach żołnierzy V Brygady przeciwko ludności prawosławnej, paleniu wsi, a nawet paleniu żywcem dzieci itp. Podobnych artykułów w „Przeglądzie Prawosławnym” odnajdziemy więcej. W 2003 r. Walentyna Łojewska napisała: „To ci żołnierze, którzy siebie nazywali spadkobiercami tradycji Armii Krajowej, pod dowództwem majora Zygmunta Szendzielarza ps. 'Łupaszka’ czy kapitana Romualda Rajsa ps. „Bury” mordowali, gwałcili, okradali, wyganiali z ich domów rdzenną ludność Podlasia”. Pod tego typu kalumniami komentarze: „Nie mogę zrozumieć, że tacy mordercy dla prawicowych oszołomów są bohaterami. To byli pospolici bandyci w mundurach. (…) Ale z bandyckimi oddziałami szedł ksiądz…. Prawosławie to przecież konkurencja… („Podlasiak”, 13.03.2008). Powyższe słowa dotyczą tych samych żołnierzy, o których opowiadał nam podczas rajdu kociewski chłop: „Nocowali u nas, a rano ich dowódca major 'Łupaszko’ zrobił zbiórkę i poprowadził wspólną modlitwę, po której śpiewali 'Kiedy ranne wstają zorze'”. Nie mogło być inaczej, skoro swoich partyzantów idących na akcję żegnał słowami: „Z Bogiem, chłopcy”.

Przełamać kłamstwa
Niestety, problem żywotności kłamstw na temat V Wileńskiej Brygady AK nie dotyczy tylko Podlasia. Patryk Kozłowski, autor książki biograficznej o Zygmuncie Szendzielarzu, zauważa, że aby zrozumieć ten problem w województwie warmińsko-mazurskim, trzeba znać jego specyfikę. – Tu jest niezmiernie trudno o wszelkie tego typu działania, ponieważ to województwo miało być modelowym przykładem społeczeństwa komunistycznego. Dalej władzę sprawuje tu aparat państwowy wywodzący się z PRL. Do tego dochodzą kwestie narodowościowe – tłumaczy. Warmia i Mazury to konglomerat społeczny ludzi bez korzeni, ludzi, którzy przybyli tu w 1945 roku z całej Polski. Są tu też Ukraińcy z akcji Wisła (15 proc.), Mazurzy (ok. 10 proc.), spora mniejszość niemiecka etc. – Tu nie ma żadnej niepodległościowej myśli. Nie ma regionalnej prasy poza „Gazetą Olsztyńską”. Ludźmi nadal kierują komunistyczni kacykowie. Dla przykładu: aktualny marszałek województwa Julian Osiecki to pierwszy sekretarz komitetu miejskiego PZPR z Mrągowa! Tak mógłbym wymieniać w nieskończoność – dodaje Kozłowski.

Siła aktualności komunistycznej propagandy świadczy także o nieefektywności nauki najnowszej historii Polski w szkole. Dla przykładu – w jednym z najpopularniejszych podręczników do nauczania historii w szkole średniej (wyd. WSiP) zagadnienie podziemia antykomunistycznego jest częścią podrozdziału w temacie: Ustanowienie władzy komunistycznej w Polsce i odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych. W podręczniku do gimnazjum wydawnictwa Operon z 2007 r. nie znalazłam ani słowa o podziemiu antykomunistycznym. Podręcznik wydawnictwa Rożak, choć wymienia „Ognia” i „Łupaszkę”, to całą wiedzę na temat zbrojnego podziemia antykomunistycznego ujmuje w podtemacie zajmującym jedną czwartą strony. Niewątpliwie, gdyby nie działalność Instytutu Pamięci Narodowej niestrudzenie propagującego prawdę o antykomunistycznej partyzantce „żołnierze wyklęci” nadal byliby w podziemiu.

Nie dajmy zginąć poległym
W okresie PRL pamięć o majorze Zygmuncie Szendzielarzu i o jego żołnierzach starali się zachować jego dawni podkomendni. To oni, mimo inwigilacji i represji ze strony bezpieki, byli inicjatorami wmurowywania w kościołach tablic upamiętniających zarówno majora, jak i jego żołnierzy. Pierwszą taką tablicę udało się umieścić dzięki Jerzemu Lejkowskiemu „Szpagatowi”, żołnierzowi V Brygady, i księdzu Henrykowi Jankowskiemu w kościele św. Brygidy w Gdańsku w 1982 r. (za co Lejkowski był wielokrotnie wzywany na przesłuchania do bezpieki). Drugą zawieszono w bazylice Mariackiej, gdzie proboszczem jest bardzo oddany żołnierzom Armii Krajowej ks. infułat Stanisław Bogdanowicz. Choć wiele lat upłynęło od czasu, gdy pamięć „wyklętych” trzeba było czcić potajemnie, takich memoriałów jest niestety niewiele. Powstają zazwyczaj z inicjatywy osób prywatnych lub stowarzyszeń. To one też dbają o odkłamywanie historii i propagowanie wiedzy na temat partyzantów z Wileńszczyzny. We wsi Kiersnowo niedaleko Brańska (woj. podlaskie) stoją pamiątkowy krzyż i tablica, na której widnieje napis: „Mjr Zygmunt Szendzielarz 'Łupaszko’, Kawaler Srebrnego i Złotego Krzyża Virtuti Militari, dowodził V i VI Brygadą AK na Podlasiu, Mazurach i Pomorzu w walce o niezależność Polski w latach 1945-1947. Rozstrzelany przez stalinowców w Warszawie 8 lutego 1951 r. Cześć jego pamięci”. To właśnie tutaj, w Kiersnowie, w gospodarstwie państwa Kiersnowskich, ukrywał się „Łupaszka” po odejściu z Wileńszczyzny. Memoriał poświęcony pamięci żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK i ich dowódcy stanął także kilka lat temu przy kościele w Lubichowie, gdzie miejscowy proboszcz oraz dyrektor szkoły rokrocznie goszczą u siebie sztab i uczestników Rajdu Pieszego Szlakiem V Wileńskiej Brygady AK. Niewiele znajdziemy takich miejsc – nieporównywalnie mniej niż pomników „utrwalaczy władzy ludowej”. W 2007 r. podczas odsłaniania kolejnej tablicy ku czci łupaszkowców w wiejskim kościele w Zimnej Wodzie na Mazurach ówczesny minister obrony narodowej Aleksander Szczygło powiedział: „Walka mjr. Szendzielarza została wygrana po kilkudziesięciu latach, a pamięć okazała się silniejsza niż kłamstwa propagandy”.

Chcielibyśmy, aby tak było, ale kiedy co roku, 1 listopada, spotykamy się w grupie kilkudziesięciu osób na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku przy pomniku pomordowanych i poległych żołnierzy Armii Krajowej, ze smutkiem spoglądamy na znajdujący się w pobliżu cmentarz żołnierzy Armii Czerwonej. Tam palą się setki zniczy, a przy grobach obrońców Ojczyzny jest ich może kilkadziesiąt. Przed uroczystością Wszystkich Świętych myjemy ten pomnik i znajdujące się obok niego symboliczne mogiły Danki Siedzikówny „Inki” oraz Feliksa Salmanowicza „Zagończyka” (żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK zamordowanych w gdańskim więzieniu w 1946 r.) – usuwamy z nich grube warstwy błota, wyrzucamy stare wypalone znicze i grabimy liście. Choć jest to cmentarz komunalny, odpowiednie władze zapominają o pomniku poświęconym pamięci tych, których komunistyczni oprawcy skazali na zapomnienie, ukrywając miejsce ich pochówku. Do dziś stoją tu znicze, które przynieśliśmy 1 listopada.

Anna Kołakowska

Bohater konsekwentny

„Nadszedł dzień 8 lutego 1951 r. (…) Otworzono drzwi i z ust strażnika padło nazwisko majora 'Łupaszki’ Zygmunta Szendzielarza. Właśnie na wezwanie wyszedł z kaplicy, gdzie się modlił, podszedł spokojnie do drzwi, zatrzymał się przez chwilę, odwracając bokiem do pozostających w celi i pożegnał słowami 'Z Bogiem, Panowie!’, odpowiedział mu chór głosów 'z Bogiem!’, zniknął nam za zamkniętymi drzwiami”

Zastanawiając się nad cechą charakteru najpełniej oddającą postawę Zygmunta Szendzielarza w czasie jego służby publicznej, tak w okresie okupacji niemieckiej, jak i po 1945 roku, na myśl przychodzi przede wszystkim określenie „konsekwentny patriota”. Był nim bez względu na zmieniające się teatry działań bojowych, na piętrzące się przeciwności losu, był nim wbrew kalkulacjom politycznym, wbrew znikomym, a później już żadnym szansom na zwycięstwo. Z potrzeby dawania świadectwa, wierności złożonej kiedyś przysiędze.

Podobnie jak większość najsławniejszych dowódców polowych polskiego podziemia powojennego pochodził ze „zwykłej”, niezbyt dobrze sytuowanej materialnie, wielodzietnej rodziny (ojciec był urzędnikiem kolejowym). Był z pochodzenia Kresowiakiem – co może w jakimś stopniu tłumaczy jego postawę życiową. Urodził się w Stryju w województwie stanisławowskim 12 marca 1910 roku. Był prawdziwym „dzieckiem wolnej Polski” – ukształtowanym w pełni przez patriotyczne wychowanie polskiej szkoły (we Lwowie i Stryju), a następnie służbę w Wojsku Polskim, do którego zgłosił się na ochotnika w 1929 roku. Po ukończeniu szkoły podchorążych zawodowych w Różanie w 1931 r. przeszedł do szkoły podchorążych kawalerii w Grudziądzu (Centrum Wyszkolenia Kawalerii), którą ukończył 5 sierpnia 1934 roku. W stopniu podporucznika trafił ostatecznie do Wilna, do 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich (początkowo jako dowódca plutonu w 4. szwadronie). W połowie 1936 r. otrzymał stanowisko dowódcy 2. szwadronu, w marcu 1937 r. zaś awansowano go do stopnia porucznika. Był doskonałym jeźdźcem, świetnie też posługiwał się bronią.

W szeregach 4. Pułku Ułanów wchodzącego w skład Wileńskiej Brygady Kawalerii (Armia „Prusy”) wziął udział w wojnie obronnej 1939 roku. Przeszedł szlak bojowy od Piotrkowa Trybunalskiego po Majdan Sopocki na Zamojszczyźnie i Medykę pod Przemyślem. Za udział w wojnie 1939 r. został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari V klasy. 27 września 1939 r. dostał się do niewoli sowieckiej, z której po kilku dniach zbiegł, przedostając się do Lwowa. Po trzykrotnych próbach dotarcia na Węgry w listopadzie 1939 r. powrócił do Wilna, gdzie ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem (Władysław Chawling), pracował fizycznie jako robotnik budowlany i pracownik bazy zaopatrzenia miasta.

Kresowy zagończyk
Od początku 1940 r. uczestniczył w konspiracyjnej działalności niepodległościowej na terenie Wilna. W końcu 1941 r. został włączony przez por. Henryka Witkowskiego do pracy w komórce wywiadu. Wiosną 1943 r. nawiązał kontakt z Komendą Wileńskiego Okręgu AK i przedstawił projekt utworzenia stałego oddziału partyzanckiego. W sierpniu 1943 r. na mocy rozkazu ppłk. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka” został wyznaczony na stanowisko dowódcy (następcy) pierwszego oddziału leśnego wileńskiej AK por. Antoniego Burzyńskiego „Kmicica”, operującego na Pojezierzu Wileńskim. Jego nominacja nastąpiła jednak w szczególnie tragicznym momencie. 26 sierpnia 1943 r. oddział ten został podstępnie rozbrojony przez sowiecką partyzancką brygadę Fiodora Markowa, a większa część jego partyzantów – razem z dowódcą – została wymordowana. Po raz pierwszy – i jak się niebawem okaże – nie ostatni – przyszło Zygmuntowi Szendzielarzowi zaczynać działalność w krytycznej sytuacji niemal od zera… Stanął jednak na wysokości zadania. Tocząc ciągłe walki z sowiecką partyzantką oraz z jednostkami niemieckimi, zdołał skupić pod swoim dowództwem ocalałych uciekinierów z oddziału „Kmicica”, a następnie dzięki napływowi ochotników stworzyć w stosunkowo krótkim czasie V Brygadę Wileńską AK – liczącą u progu 1944 r. 500 żołnierzy. Co więcej, dzięki ujawnionym wówczas wybitnym zdolnościom dowódczym odniósł na jej czele szereg spektakularnych zwycięstw – zyskał miano jednego z najlepszych dowódców polowych wileńskiej AK. 31 stycznia 1944 r. w bitwie pod Worzianami rozbił 200-osobową niemiecką ekspedycję partyzancką (Niemcy stracili wówczas około 60 ludzi). Dzień później w rejonie miejscowości Radziusze-Łozowa z powodzeniem odparł zmasowany atak kilku brygad sowieckich, które starały się wykorzystać moment wykrwawienia brygady, licząc na łatwy łup. „Czerwona” partyzantka – mając na uwadze rodowód brygady – tropiła zresztą tę właśnie jednostkę ze szczególną zajadłością – starała się zlikwidować świadków sierpniowego mordu z 1943 roku. Komendant Okręgu Wileńskiego AK ppłk Aleksander Krzyżanowski „Wilk” rozumiał w pełni tę szczególną specyfikę losów oddziału rtm. Zygmunta Szendzielarza, dlatego zrobił dla V Brygady Wileńskiej wyjątek w ramach planów operacji „Ostra Brama”. Zgodził się na jej przesunięcie w kierunku zachodnim. V Brygada nie wzięła udziału w walkach o Wilno, nie podzieliła tym samym losu siostrzanych jednostek z okręgu wileńskiego rozbrojonych podstępnie przez NKWD. Pomimo szybkiego marszu na zachód i stosowanego kamuflażu (brygada występowała jako oddział „czerwonej partyzantki”, a jej dowódca zaczął posługiwać się pseudonimem „Źelazny”), jej także nie udało się wymknąć Sowietom. 23 lipca 1944 r. została ona częściowo rozbrojona przez Armię Czerwoną, pozostałe pododdziały zaś zostały przez „Łupaszkę” rozformowane. Spośród żołnierzy gotowych kontynuować marsz na Białostocczyznę utworzonych zostało siedem niedużych grupek przedzierających się odtąd niezależnie w kierunku Puszczy Augustowskiej, w której wyznaczono najbliższą koncentrację. W ten sposób Szendzielarz zamykał, jak się ostatecznie okazało, pierwszy kresowy etap swojej służby w konspiracji niepodległościowej. Bilans owych działań to kilkadziesiąt zwycięskich walk i potyczek stoczonych z niemieckim okupantem, kolaboranckimi formacjami litewskimi oraz „czerwoną” partyzantką. To także idąca za nim – właśnie z Wileńszczyzny – legenda kresowego zagończyka w pełni zasługującego na pseudonim, który przyjął w AK – „Łupaszka”. Pseudonim, który tu właśnie, na Kresach, był zaszczytem i zobowiązaniem dorównania osiągnięciom „pierwszego” „Łupaszki” – ppłk. Jerzego Dąmbrowskiego. Dowódcy, który posiadał ogromny autorytet wśród podkomendnych, zbudowany przez wykazywaną niejednokrotnie na polu walki odwagę osobistą.

Radykalnie przeciw sowieckim okupantom
Kiedy w sierpniu 1944 r. Szendzielarz znalazł się na Białostocczyźnie, przyszło mu już drugi raz w swej karierze konspiracyjnej zaczynać właściwie od zera. Z jego kilkusetosobowego oddziału zostało jedynie kilkunastu ludzi. Podobnie jak rok wcześniej nie załamał się jednak, ale dążąc konsekwentnie do kontynuowania walki, postanowił zalegalizować swoją działalność w ramach Białostockiego Okręgu AK.
We wrześniu 1944 r. „Łupaszka” przeszedł na czele niewielkiego oddziału kadrowego (liczącego wówczas zaledwie 20-30 żołnierzy) za już wytyczoną jednostronnie przez Sowietów nową linię graniczną z zadaniem zbierania rozbitków z brygad i batalionów wileńskiej i nowogródzkiej AK. Pomimo braku spektakularnych osiągnięć na gruncie białostockim późną jesienią 1944 r. jego pozycja uległa znacznemu wzmocnieniu. Nie tylko otrzymał wówczas awans do stopnia majora, ale wszedł także w skład komendy okręgu – jako dowódca partyzantki okręgu. Rozwiązanie AK w styczniu 1945 r. nie zahamowało działalności niepodległościowej Szendzielarza. Dowodzący okręgiem białostockim ppłk „Mścisław” podzielał, szczęśliwie dla niego, pogląd o konieczności kontynuowania walki zbrojnej z nowym, sowieckim okupantem w ramach nowej, utworzonej przez siebie organizacji poakowskiej AKO. Zgodził się też na reaktywowanie V Brygady na swoim terenie. Dzięki temu wsparciu 5 kwietnia 1945 r. mjr „Łupaszka” mógł po raz kolejny już wyjść w pole – tym razem na czele 40-osobowego oddziału kadrowego. I podobnie jak to miało miejsce ponad rok temu na Wileńszczyźnie, w ciągu kilku tygodni udało mu się rozbudować, uzbroić i wyszkolić ów oddział, liczący w lecie 1945 r. już ponad 200 żołnierzy.
Był on jedną z najsilniejszych, a z pewnością najlepszą jednostką partyzancką w Okręgu AKO Białystok. Podobnie jak na Wileńszczyźnie zastosował w prowadzeniu działań dywersyjnych taktykę operowania jednocześnie kilkoma pododdziałami spotykającymi się co kilka tygodni na wyznaczanych z góry koncentracjach. Działania jego podkomendnych cechowały dyscyplina, karność i wojskowy dryl – zaszczepiony i konsekwentnie egzekwowany przez „Łupaszkę”. Przekonał się o tym jeden z żołnierzy Jerzy Fijałkowski „Stylowy”, który po latach wspominał: „Stałem na warcie w parkowej alei za osłoną krzewów. Zbliżał się świt. Zmagałem się ze snem. Pod osłoną peleryny zapaliłem papierosa i w głębi alei od strony dworku zauważyłem sylwetkę mjr. 'Łupaszki’. (…) Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że zostałem przyłapany na warcie z papierosem. Rano stanąłem do raportu i 'zarobiłem’ 1 godzinę. Jeszcze tego samego dnia, w samo południe, w pełnym uzbrojeniu stałem na dziedzińcu na baczność”.

Działania samego Zygmunta Szendzielarza i jego podkomendnych cechowały zdecydowanie i radykalizm w walce z sowieckim okupantem i jego komunistycznymi poplecznikami. Z pewnością były one prostą sumą niezwykle bolesnych doświadczeń ostatnich kilkunastu miesięcy. Funkcjonariusze UB – uznawani za członków organizacji zbrodniczej, podobnie jak wcześniej gestapo – byli przez nich likwidowani, tak samo jak i funkcjonariusze NKWD. Co innego funkcjonariusze milicji i żołnierze Ludowego Wojska Polskiego, których – o ile nie „wsławili” się zbrodniami przeciwko ludności polskiej albo nie atakowali oddziałów podziemia – puszczano wolno lub też starano się z nimi nie walczyć.

W sumie dowodzona przez Zygmunta Szendzielarza V Brygada Wileńska, działając od kwietnia do września 1945 r., przeprowadziła na Białostocczyźnie około 80 akcji przeciw NKWD oraz UBP i ich agenturze, a także przeciw MO i KBW. Odniosła kilka spektakularnych zwycięstw nad grupami operacyjnymi Ludowego Wojska Polskiego (np. 8 sierpnia w Sikorach), rzuconymi do walki bratobójczej, czy też NKWD (np. 18 sierpnia w Miodusach Pokrzywnych). W końcu lata 1945 r. na rozkaz Komendy Okręgu Białostockiego AKO wydanym w związku z zarządzoną przez DSZ akcją „rozładowywania lasów” „Łupaszka” został jednak zmuszony do rozformowania podległej sobie jednostki. Sam był jednak zdecydowany walczyć dalej. Na Białostocczyźnie pozostawił niewielki pododdział dowodzony przez ppor. Lucjana Minkiewicza „Wiktora”, sam zaś jesienią 1945 r. nawiązał kontakt ze swoją byłą macierzystą organizacją wileńską, która właśnie przeniosła się na teren Polski Centralnej i w zimie, na przełomie roku 1945 i 1946 podporządkował się jej rozkazom. Po spotkaniu z jej komendantem ppłk. Antonim Olechnowiczem „Pohoreckim” po raz czwarty zdecydował się na wznowienie działań partyzanckich – tym razem w pomorskim teatrze działań. Po raz czwarty zaczynając praktycznie od zera. Pomimo szczupłych sił jeszcze zimą 1946 r. wznowił działalność bojową, operując początkowo czterema dwuosobowymi patrolami dywersyjnymi. Jego podkomendni, mimo bardzo młodego wieku mający za sobą blisko dwuletnie doświadczenia partyzanckie, dokonali wówczas szeregu spektakularnych akcji ekspropriacyjnych i likwidacyjnych, co wprawiło w zadziwienie komunistów. O celach dalszej walki mjr „Łupaszka” w kolportowanych wówczas na Pomorzu ulotkach pisał tak: „Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. Niejeden z waszych ojców, braci i kolegów jest z nami. My walczymy za świętą sprawę, za wolną, niezależną, sprawiedliwą i prawdziwie demokratyczną Polskę”.

W kwietniu, mając do dyspozycji zaledwie kilkunastu ludzi, po raz trzeci już wyszedł w pole na czele kadrowej V Brygady Wileńskiej AK. W ciągu zaledwie 7 miesięcy działalności wykonały one 170 akcji, rozbiły 27 posterunków milicji i placówek NKWD (co stanowiło ekwiwalent rocznych działań dywersyjnych niejednej struktury okręgowej podziemia niepodległościowego). To właśnie na Pomorzu w sposób szczególnie dobitny uwidoczniła się rola „Łupaszki” jako nauczyciela taktyki. Co warte podkreślenia, podobnie jak i ich „nauczyciel”, dowódcy pododdziałów V, jak i działającej na Podlasiu i Białostocczyźnie VI Brygady prezentowali – stanowiące niejako znak firmowy formacji „Łupaszki” – bardzo wysokie standardy prowadzenia działań partyzanckich wynikające z ich ideowego podejścia do służby (charakterystyczne były ich ataki np. na przedstawicielstwa Państwowego Monopolu Spirytusowego, który uznawali za narzędzie demoralizacji społeczeństwa, czy poszanowanie własności prywatnej).

Komunistyczna pętla
Jesienią 1946 r. mjr Szendzielarz na czele 4. szwadronu dowodzonego przez ppor. „Lufę” przeszedł na teren woj. białostockiego, gdzie dołączył do drugiej podległej sobie jednostki – VI Brygady Wileńskiej AK dowodzonej przez ppor. Lucjana Minkiewicza „Wiktora”, a od października 1946 r. przez ppor. Władysława Łukasiuka „Młota”. Rozformowane w listopadzie 1946 r. dwa „szwadrony” V Brygady Wileńskiej pozostawione w Borach Tucholskich nie zostały już odbudowane, zaś resztki 4. szwadronu ppor. „Lufy” w marcu 1947 r. włączono do VI Brygady Wileńskiej, która stała się teraz główną i jedyną jednostką partyzancką podległą mjr. „Łupaszce”. Wrosła w grunt podlaski. Prezentowała, dzięki swoim dowódcom, ten sam charakterystyczny dla formacji wileńskich kanon zachowań – konsekwencję i radykalizm połączone ze wspominaną już wielokrotnie dbałością o standardy działań (warto wspomnieć o wydzieleniu z jej szeregów żandarmerii zajmującej się zwalczaniem pospolitej przestępczości oraz istnieniu sądu polowego decydującego o wymiarze kary dla współpracowników strony komunistycznej).
W trakcie koncentracji marcowej 1947 r. „Łupaszka” nie poparł ujawnienia w ramach amnestii ogłoszonej przez komunistów tuż po sfałszowanych przez nich wyborach, słusznie dopatrując się w tym geście wrogich zamiarów. Pozostawił jednak swoim podkomendnym możliwość samodzielnego wyboru.

Mając pewność ugruntowanej władzy w Polsce, strona komunistyczna nie zamierzała okazać łaski komukolwiek, a tym bardziej przeciwnikowi, który wielokrotnie upokarzał ją na polach wielu walk i potyczek. Majorowi Szendzielarzowi i jego podkomendnym pozostała tylko walka do końca. On sam z towarzyszącą mu Lidią Lwow „Lalą,” po wspomnianej koncentracji z końca marca 1947 roku, wyjechał ostatecznie z oddziału. Okresowo przebywał w Warszawie, następnie koło Głubczyc, wreszcie w Osielcu k. Makowa Podhalańskiego, gdzie ukrywał się pod nazwiskiem Ryszard Zygmunt Mańkowski. Stałą łączność z dowódcą VI Brygady Wileńskiej utrzymywał za pośrednictwem swego kuriera ppor. Antoniego Wodyńskiego „Odyńca”. Pętla wokół niego zaciskała się jednak coraz mocniej, zwłaszcza że resort bezpieczeństwa przygotował niezwykle silne uderzenie dla całego środowiska wileńskiego – znane pod kryptonimem operacja „X”.
Informacje uzyskane podczas śledztw pozwoliły resortowi bezpieczeństwa na odkrycie aktualnego miejsca pobytu mjr. „Łupaszki”. W celu sprawnego przeprowadzenia operacji wzięcia go żywcem 26 czerwca 1948 r. na Podhale udało się dwóch funkcjonariuszy z Departamentu III: mjr Wróblewski, zastępca naczelnika Wydz. I, oraz jeden z referentów tegoż Wydziału – ppor. Lokajczyk. Funkcjonariusze MBP, pewni co do obecności Zygmunta Szendzielarza w wytypowanym miejscu, przystąpili do opracowania szczegółowego planu ujęcia dowódcy brygad wileńskich. Z uwagi na chęć wzięcia go żywcem zdecydowano się na zastosowanie gry operacyjnej. „Zaplanowano na następny dzień – opisywał mjr Wróblewski – na 4 rano fikcyjny pościg za uciekającym bandytą [pracownikiem UB] od strony zarośli otaczających dom Bazińskiego, który schroni się do tegoż domu, w wyniku czego przeprowadzać się tam będzie rewizję. Zgodnie z ww. planem w dniu 30.06.1948 r. uciekający rzekomo bandyta został schowany przez syna Bazińskiego na strychu, za którym wszczęto poszukiwania. 'Łupaszkę’, jak i jego żonę /kochanka/ zastano w bieliźnie rannej, którzy na skutek wszczętego alarmu byli zdezorientowani i przeświadczeni o faktycznym pościgu za bandytą i do zakończenia rewizji domowej nie byli zorientowani, że o nich się rozchodzi. Z chwilą kiedy 'Łupaszko’ został zakuty, wyraził zdziwienie i pozorował, że przez pomyłkę jego się zabiera, opierając się na fałszywych dokumentach na nazwisko Mańkowski Zygmunt”.

Osiemnastokrotny wyrok śmierci
Błyskawicznie przywieziono go do Warszawy i poddano długotrwałemu śledztwu. W tej ostatniej już, tragicznej odsłonie swojej służby publicznej mjr. Zygmuntowi Szendzielarzowi udało się zachować tę samą, znaną z wcześniejszych etapów działalności postawę – konsekwencję i odwagę. Wziął na siebie odpowiedzialność za wszystkie działania podległych sobie jednostek. Nie dał się też wykorzystać stronie komunistycznej do propagandowej farsy, w jaką zamieniały się zwyczajowo publiczne procesy członków organizacji niepodległościowych. Po trwającej sześć dni rozprawie 2 listopada 1950 r. skład sędziowski pod przewodnictwem mjr. Mieczysława Widaja skazał mjr. Zygmunta Szendzielarza na łączną osiemnastokrotną karę śmierci. Wiedział, że nie ma dla niego ratunku. Starał się w tych ostatnich miesiącach swojego życia uporządkować życie prywatne – stąd też skierowana do władz więziennych prośba o możliwość zawarcia związku małżeńskiego z jego partyzancką towarzyszką życia – ppor. Lidią Lwow. Prośba potraktowana odmownie.

Ostatnie dni
Mieczysław Chojnacki „Młodzik”, jeden ze współwięźniów mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, tak wspominał jego ostatnie dni: „Zachowywał się spokojnie, chorował, robił wrażenie przeziębionego (…). Wspominając mjr. 'Łupaszkę’, nie sposób przemilczeć jego częstych wizyt w 'kaplicy’, gdzie zawsze rano, przed apelem wieczornym modlił się z innymi”. 8 lutego 1951 r. wieczorem mjr Zygmunt Szendzielarz został zamordowany wraz z innymi członkami wileńskiej konspiracji w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Moment ten tak zapamiętał będący wówczas w tej samej celi śmierci kpr. pchor. Mieczysław Chojnacki „Młodzik”. „Nadszedł dzień 8 lutego 1951 r., jeden z dni pełnych niepokoju o jutro. (…) Otworzono drzwi i z ust strażnika padło nazwisko majora 'Łupaszki’ Zygmunta Szendzielarza. Właśnie na wezwanie wyszedł z kaplicy, gdzie się modlił, wysoki i szczupły podszedł spokojnie do drzwi, następnie zatrzymał się przez chwilę, odwracając bokiem do pozostających w celi i pożegnał słowami 'Z Bogiem, Panowie!’, odpowiedział mu chór głosów 'z Bogiem!’, zniknął nam za zamkniętymi drzwiami. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wieczór dzisiejszy stanie się czasem rozprawy zbrodniarzy bolszewickich z oficerami polskimi Wileńskiego Okręgu AK”.
Ciało majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” spoczywa gdzieś w bezimiennej mogile na warszawskich Powązkach. Przez kilkadziesiąt lat komunistyczne władze starały się wszelkimi sposobami zohydzić jego postać. Nadaremnie. Współtowarzysze broni, którzy ocaleli z pogromu, a także zwykli ludzie, z którymi zetknął się na Wileńszczyźnie, Podlasiu, Białostocczyźnie, Pomorzu, Warmii i Mazurach, po 1989 r. zaczęli z własnej woli stawiać jemu i jego podkomendnym upamiętnienia, wmurowywać w kościołach kolejne tablice memoratywne – stanowiące świadectwo ostatecznego zwycięstwa tego „konsekwentnego bohatera” nad wrogami Rzeczypospolitej.

Dr Tomasz Łabuszewski, Kazimierz Krajewski

Dr Tomasz Łabuszewski i Kazimierz Krajewski są pracownikami Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Warszawie.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 8 lutego 2011, Nr 31 (3961)

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 8 lutego 2011, Nr 31 (3961) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110208&typ=lp&id=lp02.txt

Skip to content