Aktualizacja strony została wstrzymana

„Firma” uniwersytet, czyli szkolnictwo wyższe na rozdrożu – Artur Górski

Sejm kończy prace nad rządowym projektem ustawy, która ma odmienić szkolnictwo wyższe. Zgodnie z nową tendencją z wykładowców akademickich robi się działaczy gospodarczych. Jeśli nauczyciel akademicki będzie chciał wykładać w drugiej uczelni, musi uzyskać zgodę rektora, ale jeśli zamierza założyć jedną, drugą, trzecią firmę – takiej zgody mieć nie musi. Wśród akademików pojawiła się słuszna obawa, że zaangażowanie w działalność gospodarczą będzie odrywało wykładowców od zajęć dydaktycznych, które staną się drugoplanowe.

Rząd nie zdecydował się na generalną reformę, tak oczekiwaną przez środowisko akademickie. Do Sejmu trafił pakiet wielu zmian w ustawie – Prawo o szkolnictwie wyższym oraz w ustawie o stopniach naukowych i tytule naukowym oraz o stopniach i tytule w zakresie sztuki. Niektóre z tych zmian bardzo głęboko wkraczają w obecny system i jeśli nawet niektóre z nich są oceniane pozytywnie przez środowisko akademickie, to jest sporo rządowych propozycji, które stanowią poważne zagrożenie dla szkolnictwa publicznego i w zasadzie całą nowelizację dyskwalifikują.

Jest to opinia nie tylko Prawa i Sprawiedliwości, ale w znacznej mierze także pracowników naukowych uczelni wyższych. Wykazały to badania, które zostały przeprowadzone w 2010 r. pod kierunkiem prof. dr. hab. Tadeusza Wawaka, kierownika Zakładu Ekonomii Stosowanej Uniwersytetu Jagiellońskiego, wśród wykładowców akademickich pt. „Projakościowa restrukturyzacja zarządzania w szkolnictwie wyższym”. Pytania w przeprowadzonej ankiecie odnosiły się w znacznej mierze do propozycji zmian przygotowanych przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Nie miejsce to, by omówić liczne poprawki, ale z zestawienia tych kluczowych rysują się dwie zasadnicze tendencje. Pierwsza – to dążenie do przekształcenia uczelni publicznych w niepubliczne uczelnie Skarbu Państwa, działające pod nadzorem rad powierniczych, co może doprowadzić do likwidacji mniejszych jednostek. Druga – to wprowadzenie zapisów, które spowodują obniżenie wymagań naukowych i w konsekwencji pogorszenie jakości kształcenia.


Komercjalizacja szkolnictwa

Donalda Tuska nie ukrywa, że w najbliższych latach nie zostaną znacząco zwiększone środki na szkolnictwo wyższe. Wykładowcy akademiccy nie mogą liczyć na to, że ich pensje wzrosną ze środków budżetu państwa. Zasadnicze przesłanie rządu jest takie: radźcie sobie sami.

W propozycji rządowej są mechanizmy, które de facto przekształcą uczelnie publiczne w niepubliczne uczelnie Skarbu Państwa zarządzane przez rektorów-menedżerów. Teraz Uniwersytetem Jagiellońskim czy Uniwersytetem Warszawskim będzie mógł kierować rektor posiadający stopień naukowy doktora, jak ma to miejsce w znacznie mniejszych i stawiających sobie inne cele uczelniach niepublicznych.

Skoro rektor ma być przede wszystkim menedżerem, zgodnie z nową doktryną musi mieć możliwość sprawnego zarządzania „firmą” uniwersytet, a zatem także jej personelem. Do tej pory powodem rozwiązania stosunku pracy z mianowanym nauczycielem akademickim było m.in. otrzymanie przez niego dwóch ocen negatywnych w wyniku okresowej oceny jego pracy. Teraz będzie wystarczyła jedna ocena negatywna. Wprowadzono także zapis, który ogranicza rolę senatu uczelni. Dotychczas jeśli rektor chciał rozwiązać stosunek pracy z mianowanym nauczycielem akademickim „z innej ważnej przyczyny”, musiał uzyskać zgodę organu kolegialnego wskazanego w statucie uczelni, który oceniał ważność tej przyczyny, a zatem zasadność decyzji kadrowej rektora. W nowym rozwiązaniu, jeśli rektor będzie chciał zwolnić mianowanego nauczyciela akademickiego z powodu, którego w ustawie nie określono, a który rektor uzna za ważny, senat będzie jedynie wydawał opinię, z którą rektor nie musi się liczyć. Uzyskuje tym samym całkowitą swobodę w sprawach kadrowych.

Uczelnie będą mogły pozyskiwać dodatkowe środki za pomocą dwóch instrumentów. Przy czym pierwszy instrument będzie powszechny, zaś drugi – bardzo ograniczony. Ten powszechny to wprowadzenie odpłatności za drugi kierunek studiów w formie stacjonarnej, co nie będzie dotyczyło tylko najlepszych studentów. W ten sposób pozyskane środki mają być przeznaczone w szczególności na rozwój kadr naukowych i infrastruktury dydaktyczno-naukowej, w tym amortyzacji i remontów. Niewątpliwie wprowadzenie odpłatności za kolejne kierunki studiów będzie stanowiło dla wielu studentów istotne ograniczenie w możliwościach pozyskiwania dodatkowej wiedzy, a zatem osłabi ich przyszłe możliwości na rynku pracy.

Drugi instrument – to ukierunkowanie szkół wyższych na wypracowywanie produktu naukowego, który następnie mają sprzedawać podmiotom gospodarczym. Uczelnia w celu komercjalizacji wyników badań naukowych i prac rozwojowych będzie mogła utworzyć spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością lub spółkę akcyjną, zwaną spółką celową, której zadaniem będzie w szczególności obejmowanie udziałów w spółkach kapitałowych lub tworzenie spółek kapitałowych. Tak pozyskane środki uczelnie będą mogły wydawać na cele statutowe.

Przy tym rozwiązaniu rysują się trzy problemy. Pierwszy polega na tym, że takimi skutecznymi „fabrykami wiedzy” potrzebnej gospodarce będą tylko największe, skonsolidowane uczelnie, które jako Krajowe Naukowe Ośrodki Wiodące otrzymają dodatkowe, duże dotacje z budżetu państwa. To oczywiście eliminuje z tej konkurencji mniejsze, prowincjonalne ośrodki akademickie, skazuje je na wegetację, a być może w dłuższej perspektywie na ich likwidację. Drugi problem polega na tym, że nie mają możliwości zarabiania na wiedzy uczelnie humanistyczne czy też humanistyczne kierunki. Widać wyraźnie, że humanistykę, która ze swej natury jest deficytowa, ten rząd marginalizuje. Trzeci problem polega na tym, że nie bardzo ma kto tę wiedzę kupować. Polski biznes jest za słaby, aby stać się wiodącym klientem szkolnictwa wyższego, zaś biznes zagraniczny wciąż nie ma zaufania do produktów naszej nauki, pomimo spektakularnych sukcesów.

Należy wreszcie dodać, że zgodnie z nową tendencją również z wykładowców akademickich robi się działaczy gospodarczych. Jeśli nauczyciel akademicki będzie chciał wykładać w drugiej uczelni, musi uzyskać zgodę rektora, ale jeśli zamierza założyć jedną, drugą, trzecią firmę – takiej zgody mieć nie musi. Wśród akademików pojawiła się słuszna obawa, że zaangażowanie w działalność gospodarczą będzie odrywało wykładowców od zajęć dydaktycznych, które staną się drugoplanowe.


Dwóch magistrów zamiast doktora

Jeśli chodzi o kwestię obniżenia wymagań naukowych, widać to wyraźnie choćby przy określaniu minimum kadrowego niezbędnego do uruchomienia kierunku studiów na uczelniach publicznych i niepublicznych. Wprowadzono kuriozalne zapisy, które mówią, że do minimum kadrowego można zaliczyć w miejsce nauczyciela akademickiego posiadającego stopień naukowy doktora habilitowanego – dwie osoby posiadające stopień naukowy doktora, a w przypadku doktora – dwie osoby posiadające tytuł zawodowy magistra.

Zatem do uruchomienia kierunku studiów będzie wystarczyło powierzenie dwóm profesorom prowadzenia seminariów, a pozostałe wykłady będą mogły prowadzić osoby ze stopniem naukowym doktora lub tytułem zawodowym magistra. Spotkałem się z opinią wśród profesorów akademickich, że takie rozwiązanie spowoduje, iż poziom na niektórych uczelniach osiągnie „poziom szkoły pomaturalnej”.

Kolejny kontrowersyjny zapis stwierdza, że rektor uzyskuje możliwość przyznania szczególnych uprawnień przysługujących osobom posiadającym tytuł doktora habilitowanego osobom, które mają jedynie stopień doktora, a zostały zatrudnione na stanowiskach profesora nadzwyczajnego lub profesora wizytującego. Jestem przekonany, że osoby posiadające tytuł naukowy doktora, które mają znaczący dorobek i osiągnięcia naukowe, z łatwością pozytywnie przejdą zapisaną w ustawie nową procedurę habilitacyjną i nie trzeba wprowadzać takich ścieżek „na skróty”.

Oba te rozwiązania będą zniechęcały do dalszego rozwoju naukowego doktorów i ubiegania się o stopień naukowy doktora habilitowanego. Niewątpliwie też przyczynią się do obniżenia jakości kształcenia.

Skoro rząd mimo wcześniejszych zapowiedzi zdecydował się na pozostawienie habilitacji, powinien być konsekwentny i stworzyć mechanizmy zachęcające doktorów do kontynuowania badań naukowych w celu osiągnięcia kolejnego stopnia naukowego – doktora habilitowanego. Mało tego, powinien dbać o odpowiednio wysoki poziom habilitacji. Tymczasem w nowych rozwiązaniach nie ma kolokwium habilitacyjnego, tak mocno ugruntowanego w tradycji akademickiej. Osoba ubiegająca się o stopień doktora habilitowanego przesyła komisji habilitacyjnej autoreferat, który wraz z opiniami recenzentów jest podstawą do podjęcia uchwały zawierającej opinię w sprawie nadania lub odmowy nadania stopnia doktora habilitowanego. Zatem członkowie komisji mają zasadniczo rozstrzygać o awansie naukowym bez osobistego kontaktu z osobą ubiegającą się o stopień doktora habilitowanego, choć formalnie będą mogły zaprosić takiego człowieka osobę na „rozmowę o jego osiągnięciach i planach naukowych”.

Parytety nawet w nauce

Kolejnym niepokojącym symptomem, przy którym uparcie stoi Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, jest zapis wskazujący na to, że członkiem Polskiej Komisji Akredytacyjnej może być nauczyciel akademicki posiadający stopień doktora. PKA ma dbać o wysoki poziom szkolnictwa wyższego, m.in. oceniać prowadzenie kierunków studiów na uczelniach wyższych i pośrednio decydować o wydaniu pozwolenia na prowadzenie takich kierunków. Osoby ze stopniem doktora nie mają należytego doświadczenia i dostatecznych kompetencji – jako nauczyciele akademiccy – aby móc adekwatnie oceniać np. prowadzenie wykładów akademickich, seminariów magisterskich czy studiów doktoranckich, do których prowadzenia nie mają zresztą formalnych uprawnień. Jak zatem osoba słabiej wykształcona może oceniać poziom wykształcenia osób lepiej wykształconych?

Na koniec warto zauważyć, że i szkolnictwo wyższe nie ustrzegło się od wprowadzenia parytetów. W nowelizacji znalazł się zapis, że minister właściwy do spraw szkolnictwa wyższego, powołując członków Państwowej Komisji Akredytacyjnej, musi uwzględnić wymóg „co najmniej 30-procentowego udziału kobiet w jej składzie”. Według opinii wielu profesorów, jest to niebezpieczny precedens, który może doprowadzić do wprowadzenia w przyszłości parytetów w ciałach kolegialnych uczelni, a który wymóg wiedzy i doświadczenia zastępuje kryterium płci.

Prawo i Sprawiedliwość jest przeciwko tym rozwiązaniom i dlatego w głosowaniu nie poprzemy rządowych propozycji dotyczących zmian w szkolnictwie wyższym.

dr Artur Górsk

Autor jest posłem na Sejm RP z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, wiceprzewodniczącym podkomisji stałej ds. Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Za: Artur Górski blog | http://arturgorski.salon24.pl/274043,firma-uniwersytet-czyli-szkolnictwo-wyzsze-na-rozdrozu

Skip to content