Kto mógł przypuszczać, że banalny, urzędniczy okólnik może wywołać taką burzę? Francuskie ministerstwo kultury na początku każdego roku wydaje rodzaj katalogu rocznic umieszczając w nim ok. pięciuset postaci lub wydarzeń z odpowiednimi notami – na użytek informacji bądź celebracji. W tym roku, obok 50 rocznicy pierwszego koncertu mało znanego u nas piosenkarza Johnny’ego Hallydaya, umieszczono tam 50 rocznicę śmierci Louisa-Ferdinanda Celine’a, słynnego na całym świecie autora Podróży do kresu nocy. Dwa tygodnie później katalog poszedł na przemiał, z powodu protestu jednego z rzeczników społeczności żydowskiej we Francji, „łowcy nazistów”, adwokata Serge’a Karlsfelda: Celine był antysemitą.
Karlsfeld zwrócił się ze swoim protestem bezpośrednio do rządu i jego żądanie wycofania Celine’a z listy zostało natychmiast spełnione; specjalne oświadczenie na ten temat wygłosił minister kultury Frederic Mitterrand. Ale, zanim okaże się, co się działo potem, wróćmy do Celine’a.
Antysemityzm z miłości?
Jest to – po Prouście – najczęściej tłumaczony na świecie pisarz francuski. Czyta się go oczywiście również w Izraelu. W jego dziele literackim nie sposób natknąć się na jakiś rasizm – jeśli zatrzymać się na „izmach”, to można z grubsza powiedzieć, że jego książki była przeciwne militaryzmowi, kolonializmowi i kapitalizmowi, ale nie to jest w nich najważniejsze. Celine wywarł olbrzymi wpływ na światową literaturę ze względu na niebywałe nowatorstwo swojej prozy, zarówno pod względem stylu jak i ironicznej myśli – prekursorsko egzystencjalistycznej. Nie wgłębiam się w to, bo nie to kwestionował Karlsfeld.
Celine, oprócz powieści, napisał też cztery pamflety polityczne i jeśli coś je łączy z powieściami, to najwyżej szczerość. Pierwszy był antystalinowski i antysemicki, a trzy pozostałe już tylko antysemickie.
Trudno jednoznacznie określić jak to się stało, że Celine zmienił się w obsesyjnego antysemitę, ale zdaje się, że sporą rolę odegrała w tej historii Elisabeth Craig, amerykańska tancerka, w której pisarz był zakochany do szaleństwa (to jej zadedykował Podróż do kresu nocy). W 1933 roku piękna Elisabeth niespodziewanie rzuciła go i uciekła do Kalifornii. Zrozpaczony Celine pojechał jej szukać, ale tylko po to, by odkryć w końcu, że wyszła ona za mąż za bardzo bogatego mężczyznę, który był jednocześnie Żydem. Można powiedzieć, że od tej pory pisarz z całą pewnością nienawidził Żydów i gardził kobietami, z tym, że pierwsze uczucie zdecydowanie przewyższało drugie. Pamięci o swojej tancerce nie pozbył się do końca życia.
Wkrótce po powrocie z Ameryki pojechał do Związku Radzieckiego, by odebrać pieniądze za wydanie Podróży (często klepał biedę). Po powrocie napisał antystalinowski pamflet Mea culpa, w którym ZSRR nazywał „państwem debilnej biurokracji i barbarzyństwa”. W tym samym roku (1936) wyszła w Paryżu książka Andre Gide’a Powrót z ZSRR.Gide pojechał do Moskwy z delegacją francuskich pisarzy na pogrzeb Maksyma Gorkiego. Wygłosił tam odpowiedni hołd, ale wrócił pozbawiony złudzeń: stalinizm nie był w stanie ukryć swego totalitarnego oblicza. Świadectwa Celine’a i Gide’a kontrastowały z pismami Louisa Aragona, dla którego ZSRR ciągle symbolizował „wspaniałą przyszłość ludzkości.”
Histeryk i wariat
Antysemityzm pisarza wyraził się w pełni w dwóch przedwojennych pamfletach Bagatelles pour un massacre (1937) i L’École des cadavres (1938). Były to dosłownie wściekłe (i obsceniczne) teksty. W pierwszym Celine podejmował liczne tematy, jak głupota i kłamstwo reklam („Reklama! Czego pragnie współczesny tłum? Chce klękać przed złotem i gównem! Uwielbia lipę!”), kino, teatr, literatura i surrealizm, ale kpiny z Żydów bądź otwartą nienawiść można znaleźć w każdym rozdziale. W drugim, już właściwie monotematycznym, przestrzegał przed moralnym „zażydzeniem” świata i proponował zbliżenie z Niemcami, jakby w nich tkwiła „ostatnia nadzieja”.
W czasie wojny, w 1941 roku, wyszła jego ostania antysemicka książka Les beaux draps, szybko zresztą zakazana przez reżim Vichy marszałka Petaina. Celine’a trudno nazwać nazistą, bo najwyraźniej za własnym narodem nie przepadał, kpił na całego. Nie przystąpił do żadnych ugrupowań kolaboracyjnych, nie wydał żadnego Żyda, ale czasem pisał do proniemieckich gazet. Hitlerowcy z początku go cenili, bo nie miał nic przeciw okupacji, ale mało brakowało, by został jedynym człowiekiem na Ziemi, którego ukaraliby za… antysemityzm. Mianowicie w pewnym momencie zaczął rozgłaszać, że sam kanclerz Hitler jest Żydem. Z dokumentów pozostawionych w Paryżu wynika, że uznano go za „histeryka” i „wariata”, Niemcy po prostu machnęli ręką.
Po wojnie pisarz przesiedział ponad rok w więzieniu. Doszedł do wniosku, że Hitler „skompromitował antysemityzm” i zabronił wydawania swoich pamfletów. Wkrótce zresztą weszły w życie odpowiednie zakazy i odtąd nie wyszła żadna z jego antysemickich książek, pozostały tylko powieści. Zmarł jako człowiek zmarginalizowany, w rozlatującym się podparyskim domu. Do końca pisał i leczył (był dyplomowanym lekarzem) jako „doktor ubogich”.
Perwersja moralności
Trzy lata temu prezydent Sarkozy, nota bene Francuz pochodzenia żydowskiego, powiedział „Można przecież wielbić Celine’a nie będąc antysemitą, tak jak można wielbić Prousta nie będąc homoseksualistą”. Powiedzmy, że ta myśl, być może mimowolnie, ilustrowała dotychczasowy stosunek do Celine’a: oddzielano jego artystyczne zasługi od politycznych grzechów, choć nikt o nich nie zapomniał. Słowa Serge’a Karlsfelda o „Celinie-łajdaku” wznowiły debatę na ten temat czy „literacki geniusz” może usuwać w cień „amoralność publicysty” itd., ale polemika poszła w wielu, dość zaskakujących kierunkach.
Po pierwsze, dostało się ministrowi kultury. Ledwo skończył mówić o niemoralnym Celinie podniosły się głosy kwestionujące jego kwalifikacje jako nauczyciela moralności. W 2009 roku musiał się publicznie tłumaczyć z turystyki seksualnej do Tajlandii, gdzie miał utrzymywać stosunki z nieletnimi chłopcami (sprawa rozeszła się po kościach, gdy wyjaśnił, że kochał się wyłącznie z 40-letnim bokserem), a teraz prasa oskarża go o sprowadzanie b.młodych chłopców do swej okazałej, tunezyjskiej rezydencji (F. Mitterrand był wielkim admiratorem obalonego właśnie dyktatora Ben Alego).
Po drugie, dyskusję o moralności zastąpiła dyskusja o roli lobby proizraelskiego we Francji, która wybuchła po wygłoszonych w telewizji słowach znanego krytyka literackiego Erica Naulleau „To skandal, że pewne lobby etniczne dyktuje postępowanie państwu francuskiemu”. Czy to prawda, że Francja nigdy nie miała tak proizraelskiego rządu, jak w aktualnej epoce rządów Sarkozy’ego? Chyba tak, skoro zgadzają się w tej kwestii zarówno ci, którzy to popierają jak i ci, którzy są przeciw. To nie jest zjawisko nadzwyczajne czy odosobnione, w końcu w Polsce też nigdy nie było tak proizraelskiej administracji, jak rząd Donalda Tuska, ale to oddaliło debatę od Celine’a. Pytania „czy popieranie otwarcie rasistowskiego, gwałcącego niemal wszystkie prawa międzynarodowe rządu izraelskiego ma coś wspólnego z moralnością?” były, co najmniej, nie na miejscu.
Po trzecie, wróciła sprawa tzw. kreowania antysemityzmu. Czy Serge Karlsfeld przemyślał perwersyjne skutki swojej głośnej interwencji? Problem w tym, że choć nazwisko Celine’a znalazło się w obszernym katalogu rocznic, właściwie nie przewidziano żadnych celebracji. Ale teraz to się może zmienić. Nie chodzi o karygodne, „celinowskie” tytuły artykułów, które pojawiły się w internetowej publicystyce (w stylu „Pierdolę Serge’a Karlsfelda”), ale o pojawienie się w sieci, po dziesięcioleciach, zakazanych tekstów Celine’a. Pewnie mało kogo mogą one dziś przekonać, ale ich wysyp świadczy o przekorze, którą dałoby się, szczególnie we Francji, przewidzieć.
Philippe Sollers, pisarz i krytyk, który sporo o Celinie pisał, nie jest zachwycony taką reklamą pisarza: „Ta afera jest absurdalna. Zebrałem moje teksty o Celinie w książce, która wyszła w 2009 roku, ale to nie czyni ze mnie notorycznego nazisty! On powiedział coś definitywnego: „Jestem anarchistą do szpiku kości”. Dwaj nasi najwięksi pisarze XX wieku to Proust i Celine. Koniec i kropka.”
Jerzy Szygiel