Aktualizacja strony została wstrzymana

Po co nam Polska? Dlaczego Polska… – prof. Jacek Trznadel

Słyszę narzekania na rząd, społeczeństwo, polską mentalność i historię i często czytam o wynikających stąd myślach czy postanowieniach: dłużej tu żyć nie mogę, muszę stąd wyjechać. Zresztą wyjeżdżają… Autorzy tych refleksji powołują się nieraz na Cypriana Kamila Norwida, którego trudno przewyższyć w krytyce polskiego społeczeństwa. Ale przecież on nigdy nie poszedł śladem myśli, która mu w pewnej chwili mignęła: odwrócić się od Polski, mieć tylko francuską publiczność. Za dużo go z Polską (choć zniewoloną) wiązało.

Był niedługo później inny pisarz, za młodu i przez rodzinę tak „wmieszany” w Polskę, że trudno bardziej: to Teodor Józef Konrad Korzeniowski. Jako niedorostek był deportowany z rodzicami do Rosji, potem jego ojciec znalazł się w gronie przygotowujących Powstanie Styczniowe, a wuj pośród przywódców (został wówczas zamordowany w pojedynku). Młodziutki Konrad po wyjeździe z ówczesnej polskiej beznadziei podjął decyzję: zostanę pisarzem angielskim. Został Josephem Conradem. Jednym z najwybitniejszych pisarzy w ubiegłym stuleciu! Jakże krytykowała go za tę decyzję i „z powodu braku patriotyzmu” Eliza Orzeszkowa! Niesłusznie. Każdy ma prawo odejść od przypisania go do narodu, w którym się urodził. I może mieć ku temu swoje własne, bardzo ważne, niezmienne powody. Ale istnieje też, na niższym poziomie, tendencja do traktowania wielostronnego i skomplikowanego związku ze swoim narodem jako niesprawiedliwego przymusu. Coś na kształt przygody Guliwera w kraju Liliputów. Skrępowali go tysiącem przemyślnych więzów. Odbiciem takiej sytuacji są powiedzenia: dlaczego los kazał mi się urodzić w Polsce, a nie we Francji, w Anglii, w USA?

Odmieniłbym ten obraz przylegający do niektórych: bo na ogół jednak zamiast więzów mamy tu sytuacje, które wznoszą nas w górę, ponad poziom tylko uzależnienia. Musi się to widzieć, jeśli było się długo w swoim kraju na dobre i na złe. Jeśli odczuwało się z nim więź społeczną, a jego historię jako własną – oznacza to, że ta historia wznosiła nas do bogactwa przeżyć, jakiego nie zaznalibyśmy, odcinając się od współodczuwania i współprzeżywania, nawet jeśli byłyby one w jakiejś mierze narzucone przez los. Nic o tym nie wie pustelnik zaszyty latami w swojej grocie w głębi lasu. Te pokazane tutaj alegorie czy przykłady mógłbym też zastąpić refleksją nad własnym życiem: dlaczego akceptuję to, że jestem Polakiem, i co mnie do tego losu, przeznaczenia, a od pewnej chwili także wyboru, przypisało. Myślę, że przede wszystkim przeżycia, których nie da się wymazać i które stały się niezbywalną częścią mojego ja.

Mój wybór

Leżę pod niemieckimi bombami, niedorosły chłopak, w rzadkim lesie, serie ckm-ów z nisko lecących niemieckich samolotów ścinają gałęzie. Obok spieszeni ułani polscy trzymają za uzdy swoje konie. Słyszę prośbę leżących na ziemi ludzi: „Panowie żołnierze, odejdźcie od nas! Oddalcie się!”. Ale we mnie jest uczucie chłopca: i wobec przerażonego konia, i żołnierza w mundurze. Pragnę: Niech zostaną! Niech się tu ocalą, nie zginą na otwartej przestrzeni polany! A nazajutrz, w ucieczce, przenocowani przez chłopów w odległej od szosy wiosce, zostajemy – przez niemieckich komandosów – razem z gospodarzami i ich dziećmi postawieni pod płotem, naprzeciw egzekucyjnego plutonu. Za ulitowanie się nad naszą dolą – oni, ci gospodarze, postawieni obok nas. Ale niemiecki oficer, jak potem mówi mi matka, zmienił decyzję, możemy wszyscy odejść, ja i mój wiejski rówieśnik. I na zawsze będę pamiętał ten wspólny polski los, spanie na słomie podścielonej suto w wiejskiej izbie, starą kobietę podającą mleko. To były nie tylko okrutne przeżycia, ale w tym najgorszym losie także zbliżające do ludzi, z którymi łączy mnie język, przeciw Niemcom, których w niczym nie rozumiałem, ta zapamiętana na zawsze chata, obok kawałka rżyska wypalonego przez pocisk. To diament w skarbcu mojej pamięci.

Nie będę przypominał całej swojej biografii. Myślę o Ojcu, ściganym przez gestapo i NKWD, członku AK, z lęków o niego i radości pozostały mi ważne odniesienia moralne. Myślę o Matce, która do piątego roku życia nie mówiła po polsku, i o tym, jak dziecko starało się, by polskie wyrazy prześcignęły tamte niemieckie. Jakim pięknym polskim językiem potem mówiła, dała dzieciom podstawowy dar życia: mowę. To dzięki tej, a nie innej, na przykład angielskiej, mowie mogłem doznać wartości wydobytych z tej mowy, wiążących mnie z życiem i metafizyką: słowa w błyskach meteorów u Juliusza Słowackiego, w barwności konkretu Adama Mickiewicza, w bogactwie docierania do krańców mowy i myślenia – u Bolesława Leśmiana. Dziś, uzbrojony także w inne języki, wiem, że gdybym był Francuzem czy Niemcem, docierałbym najgłębiej do światów w ich językach wyrażonych, ale oceniam także niepowtarzalne zalety tych swoich światów literatury i języka i – nie zamieniłbym się.

Historia naszego kraju dostarczyła mi głębokich przeżyć rozumienia ludzi i społecznej grupy narodowej w takich, a nie innych konkretach, ale do tego, co najgłębiej ludzkie w rozmaitych reakcjach społecznych, docierałem właśnie przez te konkrety. To, że słyszałem w czasie okupacji głos prof. Władysława Konopczyńskiego dochodzący do mnie z pokoju obok w czasie tajnych wykładów Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego – w mieszkaniu siostry Ojca, nauczyło mnie, że nauka historii nie jest byle czym, jeśli można dla niej narażać się na wejście gestapo z wiadomym skutkiem. Uczyłem się też w późniejszym życiu, gdy historia dawała o sobie znać, raczej klęskami i tragediami, rzadziej radością, że to wszystko nie jest epizodem oderwanym w czasie, lecz jest kawałkiem tej właśnie Polski, do której należę, najpierw z przypisania mi jej przez język, a potem przez wspólne losy. Źe uczy mnie to związku i miłości nie tylko do najbliższej rodziny, ale i tej szerszej, do Narodu, w którym jestem osobą. Źe to szczebel do wartości ludzkich, inny w treści od tych niemieckich czy francuskich, ale moralnie podobny.

Jeśli Polska wypełniła mi pustą przestrzeń psychiki i uczuć całą gamą przeżyć łączących ze światem, to na pewno jestem bogatszy od tego wymienionego na początku pustelnika w leśnej grocie, którego ominęły dziejowe sprawy, a ludzie, którzy przeszli obok i zajrzeli do groty, byli dla niego tylko fantomami dublującymi własną jaźń. Jednocześnie jednak ta Polska nie zawłaszcza mojej osobowości metafizyczno-egzystencjalnej. Śmierć, ocalenie, nicość, Bóg – pozostają jako problemy uniwersalne. Źycie w historii ich nie zabierze. Być może tylko bardziej intensywna kultura pozwoliła na wyrażenie problemów filozoficznych Pascalowi, ale wykształcenie pozwala nam je zrozumieć. Nasza kultura pozwoliła Leśmianowi na postawienie ostatecznych problemów trwania ludzkiego losu i jego ostateczności. Bo jak mówił Norwid: każdy naród jest pierwszym narodem wobec innych, z których wszystkie są także pierwsze.

Wydrążone pokolenie

Odchodzę teraz od swojej biografii, która – przede wszystkim przez sumę przeżytych lat – odnosi się głównie do mojego pokolenia. Większość ludzi w otaczającym mnie społeczeństwie jest ode mnie młodsza. Ale myślę teraz o pewnych formułach naszej publicystyki z ostatnich lat. O określaniu osobno tych – „młodych wykształconych, którzy przybyli do wielkich miast”. Dokonano wyróżnienia generacyjnego tej grupy społecznej w Polsce. I zastanawiam się, w jakim sensie to niezbywalne bogactwo, którym polskość, przez zrządzenie losu, ale i przez moje potwierdzenie i wybór, obdarzyła mnie – mogło im być także ofiarowane i zależało od ich wyboru. Zdaje się, że ze swojego statusu generacyjnego, różnorodnego wyposażenia społecznego, grupa ta dosyć jest zadowolona i nieźle ocenia także swoją wolność, tę istniejącą i tę podlegającą wyborowi. A jednak uważam, że oni mniej zdają sobie sprawę z pewnej pustej przestrzeni w ich psychice i losie, która czegoś wciąż oczekuje („natura nie znosi próżni”). Myślę, że zależne od tej „pustej przestrzeni” są marzenia o życiu „w zielonej Irlandii” czy wszechstronnych USA.

Wynika to, według mnie, także stąd, że do generacji tej nie dotarła w pełni wielowymiarowość polskości, jej zróżnicowane bogactwo. Niepodległość państwowa naszego polskiego kraju została im dana, niejako za darmo, wraz z dobrodziejstwem pojawienia się na świecie. Nie dostrzegają ceny, którą ci, co o niepodległość i wolność walczyli, musieli zapłacić. Pomniejszyło to gwarancję zrozumienia wagi tej niepodległości i związanych z nią poczynań współziomków. I nie chodzi już o samą cenę, ale świadomość wartości wypełniających stąd nasze życie. Europejskie trendy kosmopolityczne wybijające na plan pierwszy ogólnikową więź ponadnarodowej wspólnoty – wzmacniane przez rodzime prądy liberalne (ale także oczywiste braki historycznej edukacji), i moda na lekceważenie najpierwotniejszych własności i cech narodowych budują w tej młodzieży poczucie ponadnarodowego „złotego wieku” niezwiązanego z Polską. Dodajmy do tego – i w okresie PRL, ale także ostatniego prawie ćwierćwiecza – kampanie publicystyczno-historyczne, usiłujące obniżyć wartość etosu narodowego, wartość Polski także w całym uprzednim stuleciu. Istotną cechą tych kampanii było dążenie, by ukazane prawdy historyczne zostały zdominowane przez narzucanie świadomości narodowej upokorzenia i stresu, poczucia niższej wartości. Przyczyniają się do tego niewiarygodne media.

Te objawienia nie były jednak prawdą. Ale bywały potwierdzane przez rządy, niezbyt zajęte zdobywaniem wysokich standardów egzystencji dla ludzi w Polsce, także dla instytucji naukowych, zapewniających świetność uniwersytetom i instytucjom badawczym wysokiego pułapu. Nie jest to jednak cecha polskości, lecz wynika w dużej mierze z niezdolności społeczeństwa do wybrania dobrych rządów w tym państwie. To społeczeństwo nie zawsze służy „młodym zdolnym” najlepszym przykładem. Nie zawsze więc mają za wzór dobry mechanizm społeczny i dobry miernik zachowań. Jak mówiłem wyżej, ich losy generacyjne nie ofiarowały im potrzeby i możliwości walki z niektórymi uciążliwymi przymusami. To dobrze, ale taka sytuacja byłaby jednak także pomocą w uświadomieniu podstawowych wartości życia tu i teraz, czyli wartości polskiego życia. Nie wiem bowiem, czy obok tego, co może być ich życiem, czym zostali obdarowani, zdają sobie sprawę z tego, czym sam los historyczny ich nie obdarzył, a co trzeba jednak świadomie poznać i wiedzieć.

Nie wiem, czy będą w życiu szczęśliwi – pytam jednak siebie, czy będą w pełni twórczy jako osoby mogące korzystać z niezmiernego bogactwa tego, czym w sensie języka i historii obdarzył ich los – przypisaniem do polskości – jeśli nie do końca będą rozeznawać się w tym swoim bogactwie. Myślę o tym, co ofiarowuje świat w sensie swej różnorodności, ale także o szczególnym wyposażeniu moralnym, po które można sięgnąć lub nie. Chodzi o świadome uczestnictwo w losie i życiu tej właśnie polskiej grupy narodowej, korzystanie ze zdobyczy jej doświadczeń historycznych i jej udział w tworzeniu polskiej i uniwersalnej kultury. Jesteśmy przecież zakorzenieni co najmniej w tysiącletnich naszych dziejach i w ponadtysiącletnim kształtowaniu okna na świat, którym jest dla nas język polski.

Prof. Jacek Trznadel

Prof. Jacek Trznadel – pisarz, poeta, krytyk literacki. Jeden z założycieli Polskiej Fundacji Katyńskiej i Niezależnego Komitetu Historycznego Badania Zbrodni Katyńskiej. Autor zbioru rozmów z pisarzami zaangażowanymi w komunizm „Hańba domowa”, szkiców historycznych o Katyniu „Powrót rozstrzelanej armii”, opowiadań katyńskich „Z popiołu czy wstaniesz?”.

Za: Nasz Dziennik, Poniedziałek, 24 stycznia 2011, Nr 18 (3949) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20110124&typ=my&id=my11.txt

Skip to content