Aktualizacja strony została wstrzymana

Zagadka smoleńskiej mgły

Wiemy już na pewno, że załoga Tu-154 została zmylona przez Rosjan nieprawidłową pracą radiolatarni, złymi komendami wieży i błędnymi współrzędnymi lotniska na karcie podejścia. Do katastrofy prawdopodobnie jednak by nie doszło, gdyby nie gęsta mgła, która nagle – tuż przed tragedią – pojawiła się nad lotniskiem Smoleńsk-Siewiernyj.

– Bez mgły oszukanie załogi samolotu by się nie powiodło – mówi „GP” K.M., ekspert zespołu ds. katastrofy smoleńskiej pod kierownictwem Antoniego Macierewicza, specjalista ds. kontroli radiolokacyjnej, który prezentował swoje wyliczenia na forum Parlamentu Europejskiego w Brukseli.

– Mgła uniemożliwiła pilotom zorientowanie się, jak blisko znajdują się od ziemi. Jeśli był to zamach, jej wytworzenie było niezbędne, gwarantowało jego powodzenie. Bez mgły piloci dostrzegliby, że są błędnie naprowadzani przez wieżę kontroli lotów, zmyleni przez niewłaściwe dane GPS i odlecieliby na drugi krąg – potwierdza nasz informator, były pilot Tu-154. Jego zdaniem, jeśli to był przypadek i można udowodnić, że mgła była spowodowana naturalnymi zmianami pogodowymi, może to wykluczać teorię zamachu.

Dlatego ustalenie, czy mgła w Smoleńsku była naturalna, czy wywołana sztucznie, jest jedną z kluczowych kwestii w wyjaśnieniu przyczyn katastrofy smoleńskiej.

„Ale 10-ta i mgła?”

Przypomnijmy słowa oficera WP, który obsługiwał radiolatarnie: – Przy nalocie na każdą radiolatarnię pilot patrzy na radiokompas i tak prowadzi samolot w poziomie, aby mieć prostą strzałkę w linii N-S. Pilot zna z katalogu wysokość położenia każdej radiolatarni oraz jej odległość od progu pasa. Wie też, na jakiej wysokości powinien przelecieć nad każdą radiolatarnią. Wystarczy przesunąć ten obraz o odpowiednik skali – ok. 40 m w lewo oraz 1 km w dół, a otrzymamy układ nowych radiolatarń i wirtualnego nowego pasa. Prawdopodobnie piloci wykonywali podejście na ten przesunięty układ. Trudno zauważyć i rozpoznać jako zagrożenie taką sytuację przy locie we mgle – mówi.

Wokół mgły w pobliżu lotniska Siewiernyj w Smoleńsku pojawia się wiele niejasności. Jej pojawieniem się o tej porze dnia zdziwiona była załoga Tu-154. Według stenogramów, o godz. 8.16 (czyli 10.16 czasu rosyjskiego) Robert Grzywna mówi zaskoczony: „Ale 10-ta i mgła?”. Wypowiedzi poprzedzające i następujące po tych słowach uznano za „nieczytelne”.

Jak twierdzą nasi informatorzy, w aktach śledztwa są zeznania pracownika miejscowej piekarni, Aleksandra Berezina. Zdziwiło go, że rano w Smoleńsku „na ulicy była nienaturalnie gęsta mgła. W takiej sytuacji włączyłem krótkie światła samochodu. Widoczność w linii prostej wynosiła według mnie 50 m. Mgła przykrywała wierzchołki wysokich drzew. Na ulicy na skutek takiej mgły było ciemno. W tak silnej mgle jechałem z prędkością około 35 km/godz”.

Na temat mgły, jak twierdzą nasi informatorzy, mówił również podczas zeznań szeregowy Pustowiar Igor Waleriewicz, który pełni służbę na lotnisku Siewiernyj. Miał powiedzieć: „W ciągu 30 minut od momentu wylądowania Jaka-40 do podejścia do lądowania Iła-76 warunki pogodowe na lotnisku w sposób znaczący uległy pogorszeniu, mgła stała się bardziej szczelna, uległa zagęszczeniu, widoczność przy ziemi zmniejszyła się do około 60-70 m. (…) Po około 30 minutach warunki pogodowe pogorszyły się jeszcze bardziej, zwiększyła się znacząco gęstość mgły, a widoczność na ziemi obniżyła się do nie więcej aniżeli 50 m”.

Z kolei Dmitrij Olegowicz Paszczakow z obsługi lotniska, który patrolował okolice pasa startowego, stwierdził, że przed lądowaniem polskiego Tu-154 M mgła była tak gęsta, że ograniczała widoczność maksymalnie do dwóch metrów.

Co ciekawe, kilkanaście kilometrów dalej, na cmentarzu w Katyniu, powietrze było całkowicie przejrzyste. Charakterystyczna była poranna audycja TVN24 z 10 kwietnia, gdy po pierwszej relacji reportera mówiącego o kłopotach z lądowaniem samolotu z powodu „totalnej mgły”, zdziwiony dziennikarz siedzący w studiu w Warszawie zaczął go dopytywać o odległość dzielącą cmentarz katyński i lotnisko Siewiernyj. Tłumaczył to tym, że za reporterem znajdującym się w Katyniu nie było widać – jak to ujął – „ani grama mgły”.

Sfałszowane dane pogodowe?

Nie mniej interesujące są zeznania meteorologów. Michaił Jadgowskij, naczelnik stacji meteorologicznej jednostki wojskowej w Smoleńsku, zeznał – jak twierdzą nasi informatorzy: „O godz. 9.26 stwierdziłem zmianę pogody, a mianowicie zachmurzenie 10 stopni, warstwowa mgiełka, dymy, widoczność 1000 m, co odpowiada meteo-rologicznemu minimum lotniska”. Jadgowskij wyraźnie rozgranicza więc „mgłę” i „dymy”.

Jadgowskij miał zeznać, że zaobserwował zmianę pogody o godz. 9.40. Dostał informację o gęstej, falistej mgle, która ograniczyć miała widoczność do 600-1000 m. Były to dane poniżej pogodowego minimum lotniska (minima pogodowe dla lotniska Sieriernyj wynoszą: wysokość dolnej granicy chmur nie mniej niż 100 m, widoczność nie mniej niż 1000 m). „Następny pomiar przeprowadziłem o 10.40, kolejne o 10.52, 11.00. O 11.00 mgła wynosiła 600 m widoczności” – miał zeznać Jadgowskij. Według naszych informatorów, na pytanie ppłk. Anatola Sawy: „W będącym w waszym posiadaniu Dzienniku Roboczym stacji meteorologicznej jednostki wojskowej na ostatniej stronie naklejony został prostokątny fragment papieru z odciskiem pieczęci jednostki wojskowej, poświadczającej ilość przeszytych stron w Dzienniku. Dlaczego w miejscu naklejenia danego fragmentu papieru znajdują się ślady naklejenia, a następnie odklejenia jakiegoś papieru?” – Jadgowskij miał odpowiedzieć: „Całość Dziennika jest nienaruszona, karty są numerowane. Kart z dziennika nie wyrywałem, zmian nie wprowadzałem, niczego nie przeklejałem i nie odrywałem”.

Jakie dane i kto zaklejał w Dzienniku Pogodowym? Co chciano ukryć?

Z relacji emerytowanej nauczycielki, mieszkanki Smoleńska, do której dotarł „Nasz Dziennik”, wynika, że 10 kwietnia mgła na lotnisku pojawiła się w sposób gwałtowny, ok. godz. 8 rano czasu polskiego, i równie szybko zniknęła. Bardzo łatwo można ją było zlokalizować, „wypełzła” z jaru, w którym rozbił się polski samolot z 96 osobami na pokładzie.

Szyderstwa i rzeczywistość

Już w głośnym tekście, jaki na początku maja 2010 r. ukazał się w tygodniku „Polityka”, hipoteza o sztucznej mgle (rozpowszechniana wtedy tylko na forach internetowych) posłużyła autorowi jako pretekst do wyszydzenia wszelkich „teorii spiskowych” na temat katastrofy w Smoleńsku. Gdy polska prokuratura złożyła do Departamentu Sprawiedliwości USA wniosek o pomoc prawną – także w sprawie możliwości wytworzenia sztucznej mgły – internet wręcz zaroił się od seryjnie wypisywanych kpin o Polsce jako „pośmiewisku Europy”.

Jak jednak wiadomo, ani charakter zjawiska atmosferycznego 10 kwietnia w Smoleńsku, ani rola Iła-76 – samolotu transportowego do przenoszenia ładunków (wody, maszynerii, paliwa), który próbował lądować na Siewiernym przed tupolewem i mógł przyczynić się do powstania lub zagęszczenia mgły – w dalszym ciągu nie została oficjalnie wyjaśniona. Niepotwierdzone informacje, że znajdowali się w nim rosyjscy dziennikarze albo samochody dla polskiej delegacji, nie wydają się prawdopodobne – choćby ze względu na czas, w którym ił pojawił się w okolicy lotniska Smoleńsk-Siewiernyj (gdyby faktycznie na pokładzie samolotu były np. auta dla polskiej delegacji, przywieziono by je znacznie wcześniej).

Czy Ił-76 mógł więc przyczynić się do pogorszenia warunków pogodowych w Smoleńsku? Techniczną możliwość takiego zabiegu potwierdził w rozmowie z nami E. W. (imię i nazwisko do wiadomości redakcji), polski fizyk: – Środki wiążące fizycznie lub chemicznie tlen w atmosferze, a także środek wytwarzający sztuczną mgłę, mogły zostać rozpylone przez iła w dwóch warstwach w osi pasa.

Aby jednak stwierdzić takie działanie, należałoby m.in. przeprowadzić analizę biochemiczną próbek gruntu ze Smoleńska. Jak na razie tego nie zrobiono, zadowalając się ekspertyzą biegłych z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Stwierdzili oni, że mgła 10 kwietnia była naturalna, bo… tak wynika z obserwacji meteorologicznych w Smoleńsku z ostatnich 30 lat.

Tymczasem już kilka miesięcy temu cytowaliśmy niemieckojęzyczną depeszę agencji prasowej AFP z 22 lipca 2010 r. Według tej informacji – w Niemczech powstanie wkrótce urządzenie produkujące właśnie sztuczną mgłę, a zgodę na jego budowę wydało Ministerstwo Ochrony Środowiska Badenii-Wirtembergii. Wyrzutnie granatów mgielnych staną wokół elektrowni atomowej w Philippsburgu, aby w chwili, gdy jakiś samolot zejdzie z kursu i skieruje się w stronę reaktora, pociski zostały wystrzelone, utrudniając terrorystom precyzyjne przeprowadzenie ataku. Działanie takiego systemu zostało już podobno przetestowane i – według informacji władz Badenii Wirtembergii – jego wdrożenie jest już tylko kwestią czasu.

Wojskową maszynę do wytwarzania sztucznej mgły – do tego rosyjską – można było zobaczyć też w filmie „List z Polski” w reżyserii Mariusza Pilisa.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski


KOMENTARZ BIBUŁY: Wokół katastrofy i śledztw namnożyło się więcej rzeczowych i kluczowych pytań niż można uzyskać, choćby i pobieżnych ale logicznych odpowiedzi. Każda, należy podkreślić: każda katastrofa tego typu i skali powinna wywoływać natychmiastową reakcję i podejrzenie o nienaturalną przyczynę, tym bardziej, że dysponujemy już pokaźnym zestawem dziwnych splotów okoliczności, tajemniczych ruchów służb specjalnych i władz państwowych, wreszcie – skandalicznym, urągającym nie tylko bylejakości rosyjskiej rzeczywistości śledztwem, ale działaniami stricte likwidującymi pozostałe weryfikowalne ślady i inne corpus delicti. Wbrew temu wszystkiemu jednak, mamy w Polsce grupkę osób, które już znają przyczynę katastrofy. Nie czytali materiałów dowodowych, nie zapoznali się z końcowymi raportami śledztw (nawet jeśli będą one ułomne), nie próbują nawet rozważać różnych możliwych wersji, lecz znają doskonale przyczynę. Do grupy tej zaliczył się prof. Adam Wielomski, dziś prowadzący portal konserwatyzm.pl, który daje się poznać jako orędownik dogmatu, iż wszystko co nie wiąże się z braćmi Kaczyńskimi, musi być lepsze, najgorszą z możliwych scenariuszy dla Polski jest wygrana PiS-u, a próby wyjaśniania katastrofy, czy też nawet samo publiczne zadawanie pytań, staje się czymś w rodzaju „szerzenia kultu Lecha Kaczyńskiego”. W tenże dogmat wpisuje się również jego – sądząc z tonu – kategoryczne i ostateczne dzisiejsze stwierdzenie, iż katastrofa w Smoleńsku była „zwykłym wypadkiem lotniczym” [zob. kopia ekranu poniżej].

Oczywiście trudno jest przekonywać i dyskutować z osobami, które już wszystko wiedzą i są ekspertami w każdej dziedzinie, ale polecamy trochę umiaru w swej nienawiści do „wszystkiego co PiS-owskie”, bo niekiedy staje się to komiczne, zresztą tak samo jak pro-PiS-owskie zaślepienie innych, nie dostrzegających istotnych mankamentów tego ruchu i jej liderów.  W każdym razie, przytaczamy ten incydent i zachowujemy go dla pokoleń, aby wiadomo było kto pragnie dochodzenia do prawdy (w tym przypadku: wyjaśnienia przyczyn i przebiegu katastrofy), a kto służy jedynie swoim własnym ideologicznym fanaberiom.


Za: Publikacje "Gazety Polskiej" - 10.01.2011 12:24 | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/

Skip to content