Aktualizacja strony została wstrzymana

Dlaczego nikt nie pyta o naciski na kontrolerów?

Rosjanie robią wszystko, by jedyną konsekwencją działań kontrolerów na Siewiernym było zaaplikowanie im czterech godzin wykładów na temat tego, co to jest mgła i jak rozpoznać to niebezpieczne zjawisko atmosferyczne.

Z dr. Tadeuszem Augustynowiczem, byłym koordynatorem lotnisk wojskowych, pracownikiem PLL LOT, menedżerem Cargo Terminal London Heathrow Airport, rozmawia Anna Ambroziak

Dlaczego przesłuchania kontrolerów lotów są tak istotne dla ustalenia przyczyn katastrof lotniczych?

– Bo kontrola lotów jest jednym z najważniejszych filarów bezpieczeństwa żeglugi powietrznej. Wielokrotnie dochodziło do katastrof lotniczych w wyniku błędów na wieży kontroli lotów lub niewłaściwej współpracy na linii kontroler – samolot. Najsłynniejszym przykładem tego typu tragedii jest zderzenie w powietrzu w roku 2002 ponad Uberlingen w Niemczech samolotu Tu-154 z Boeingiem B-757, gdy zginęły wszystkie osoby na pokładach obydwu maszyn. Zawinił kontroler lotów. Nie tylko piloci, ale też kontrolerzy są tylko ludźmi i czasem mogą popełniać błędy. Dlatego w każdym śledztwie po katastrofie lotniczej pracę jednych i drugich trzeba przeanalizować drobiazgowo. Bardzo często kontroler jest jedynym bezpośrednim świadkiem i jedynym uczestnikiem zdarzenia lotniczego, który może udzielić wyjaśnień, bo piloci i pasażerowie już nie żyją. Tak właśnie jest teraz. Gdy w roku 2005 w Barcelonie Tu-154M wylądował obok pasa startowego, hiszpańska komisja badająca ten drobny incydent przeanalizowała niezwykle dokładnie pracę kontroli lotów, w raporcie końcowym opisano szczegółowo kolejne wykonywane przez nich czynności: kontakt z poszczególnymi załogami, konsultacje telefoniczne, kolejne decyzje i procedury, do których przystępowała kontrola. Na każdym etapie pojawiły się konkluzje zebrane w szczegółowe wnioski. Chciałbym, aby było tak i w smoleńskim przypadku, lecz już wiemy, że nie będzie. Choć sytuacja, do jakiej doszło w Smoleńsku, jest zdecydowanie bardziej poważna. Rosjanie nie chcą ujawnić prawdy, a wręcz przeciwnie – dążą do zachwiania proporcji winy poszczególnych służb, tak aby całość odpowiedzialności spadła na nieżyjącego kapitana samolotu mjr. pil. Arkadiusza Protasiuka. Właśnie temu mają służyć te konkretne modyfikacje w zeznaniach kontrolerów. Zmieniają one karygodnie ich sens i wypaczają rzeczywistość, tak żeby dostosować ją do niespójnej wersji oficjalnej, serwowanej opinii publicznej. Nawet rosyjski lotnik, kapitan Michaił Makarow powiedział w rozmowie z „Naszym Dziennikiem”, że unieważnienie zeznań kontrolerów jest niepoważne. Czy przypomniało im się coś nowego? A może dostali nowe instrukcje, co powiedzieć w prokuraturze?

W nowych, dosłanych polskiej prokuraturze z Moskwy zeznaniach Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki brakuje pewnych komend.

– Brak komend, które wydała wieża, a które są wyraźnie obecne nawet w rosyjskim stenogramie (o mocno wątpliwej autentyczności) z rzekomych rozmów polskiej załogi, jest bezpośrednim dowodem na niezgodność zeznań kontrolerów z prawdą. To znaczy, że kłamią albo rosyjscy kontrolerzy, albo rosyjski stenogram. Trzecia osoba – tak twierdzi polski akredytowany przy rosyjskim MAK, p. przew. płk pil. dr Edmund Klich – była na wieży i na obecność tam posiadała zezwolenie. Jak zatem Rosjanie mogą teraz zaprzeczać istnieniu płk. Nikołaja Krasnokutskiego, który przecież był na wieży i który pytał o zdanie Moskwę, nim zapadły tam jakiekolwiek proceduralne decyzje. A były to decyzje kluczowe dla życia 96 osób, w tym prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i sześciu czynnych generałów NATO. Proszę zwrócić uwagę na fakt, w jaki sposób media zaatakowały nieżyjącego dowódcę Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika za to, że na kilka sekund wszedł do kokpitu, by potowarzyszyć pilotom. Nie pozwolił sobie na żadne sugestie wobec nich, zaś jego dłuższej niż co najwyżej kilka sekund obecności przeczy stenogram MAK. Mimo to potężny medialny atak usiłował wmówić opinii publicznej, że gen. Błasik zmuszał pilotów do lądowania, a nawet, że przejął stery prezydenckiej maszyny. Tymczasem ani komisja, ani media nie zastanawiają się nad tym, co robił Krasnokutski, jakim prawem dzwonił do Moskwy? Gdzie podziała się niezależność kontrolera lotów, na którego nie powinno być nacisków, który w swoim skrawku przestrzeni powietrznej musi być panem i władcą, bo to on i tylko on odpowiada za bezpieczeństwo latających tam samolotów? Tymczasem tu pojawia się jakiś Krasnokutski, pułkownik, osoba wyższa stopniem od rzeczywistych kontrolerów, która przyjeżdża specjalnie z Tweru, by wydawać im polecenia i za każdym razem konsultuje się z Moskwą – z nieznanym ośrodkiem decyzyjnym „Logika”.

Jak tłumaczy Pan fakt, że do tej pory nie ustalono nawet formalnego statusu lotu i lotniska?

– Należy rozgraniczyć tutaj dwie kwestie. Zarówno lotnisko, jak i przestrzeń powietrzna mogą być cywilne lub wojskowe. Także samolot może należeć do lotnictwa cywilnego albo do państwowego. Jak mówi wyraźnie konwencja chicagowska z 1944 roku, lotnictwo wojskowe jest lotnictwem państwowym, nie jest lotnictwem cywilnym. Jeśli na terenie Rosji rozbiłby się samolot Polskich Linii Lotniczych LOT, a więc statek powietrzny cywilny – to wypadek z całą pewnością byłby badany według załącznika 13. do konwencji chicagowskiej, ponieważ tego właśnie dotyczy ta konwencja. Wtedy udział Polski w śledztwie rosyjskim byłby znikomy. Co innego, jeśli katastrofie ulega samolot wojskowy, lotnictwa państwowego, a takiego konwencja nie obejmuje. Wtedy należy znaleźć inny dokument, a jest nim umowa polsko-rosyjska z 1993 roku, która wyraźnie mówi o powołaniu wspólnej komisji. Mimo że samolot prezydenta Lecha Kaczyńskiego, rządowy samolot w dyspozycji wojska, nie podlegał konwencji chicagowskiej, to Polska zrzekła się czynnego udziału w śledztwie i wpływu na jego bieg, przyjmując właśnie konwencję chicagowską za podstawę prawną dochodzenia. To tak, jakby do sprawy zatonięcia statku na wodach Bałtyku skierować komisję badania wypadków kolejowych działającą w oparciu o kodeks drogowy. Tak samo w świetle prawa wygląda obecne śledztwo.

Są sytuacje, w których na lotnisku wojskowym obowiązują procedury cywilne?

– Byłem na wielu lotniskach wojskowych i cywilnych: w ZSRS, Rosji, Afganistanie, Uzbekistanie, Polsce, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech Wschodnich, Zachodnich i Zjednoczonych, Czechosłowacji, Rumunii, jako ekspert, pracownik lotnictwa czy jako najzwyklejszy pasażer. Znam obydwa smoleńskie lotniska – północne i południowe. Nigdy nie widziałem, aby na lotnisku wojskowym (zwłaszcza w takim kraju, jakim jest Rosja) obowiązywały procedury cywilne. Byłoby to patologiczne, ponieważ są konkretne wojskowe regulaminy, które takich rzeczy zakazują. W Smoleńsku panowały procedury wojskowe – żołnierze na lotnisku wojskowym sprowadzali do lądowania samolot wojskowy, który znajdował się poza cywilną przestrzenią powietrzną, kontrolowaną przez cywilną wieżę kontroli lotów. Kontroler pyta kapitana, czy lądował na lotnisku wojskowym. Drugi sprowadza samolot na radarze PAR, co jest niespotykane obecnie na lotniskach cywilnych. Pada wreszcie komenda: „Posadka dopałnitielno”, znana tylko w wojsku. Jest poprzedzona raportem „podwozie i klapy ma wypuszczone” – to wszystko procedury czysto wojskowe. Nie obowiązywały tam cywilne zasady, które usiłuje autorytatywnie wmówić nam Jerzy Miller i asystująca mu w tym gen. Tatiana Anodina.

Dlaczego Rosjanom tak zależy na uznaniu cywilnej procedury?

– Odpowiedź jest prosta. Przy procedurach wojskowych to na kontrolerach spoczywa odpowiedzialność za to, że przy tych warunkach, które były, wydali warunkową zgodę na lądowanie, i za to, że tak nieudolnie naprowadzali samolot. W warunkach cywilnych wszystko da się zwalić na nieżyjącego kapitana, a komendanturze lotniska co najwyżej zalecić można dodatkowe przeszkolenie kontrolerów – podobno po to, by takie straszne tragedie nie zdarzały się już w przyszłości. Jeśli więc przyjmiemy, że obowiązywały procedury cywilne, dojdziemy do prostego wniosku – za wszystko, co wydarzyło się 10 kwietnia, odpowiada nieżyjący dowódca tupolewa Arkadiusz Protasiuk, a kontrolerom należy zaaplikować cztery godziny wykładów na temat tego, co to jest mgła i jak rozpoznać to niebezpieczne zjawisko atmosferyczne. Jeśli natomiast rozpatrzymy sytuację w kategorii rosyjskich procedur wojskowych, będziemy mogli rzeczywiście połączyć ze sobą kolejne elementy układanki. Kto z kim konsultował się i jakie w związku z tym podejmował decyzje – proces decyzyjny jest przecież inny na wieży cywilnej. Co działo się i jakie były tego następstwa. Wreszcie będzie można określić prawdziwe przyczyny katastrofy i to, jakie kto popełnił błędy – wypuszczając samolot z Warszawy, a potem zezwalając na jego lądowanie w Smoleńsku. Mam jeszcze nadzieję, że polska prokuratura nie przejmie się skoordynowanymi działaniami rządów RP i Rosji, MAK, rządowych komisji Millera i Putina, a także medialnej ofensywie indoktrynacji, lecz wykorzysta swoją niezawisłość, by po wnikliwym śledztwie udzielić Polakom wiarygodnej odpowiedzi, dlaczego nie żyje elita polskiego państwa z najlepiej wykształconymi generałami i urzędnikami na czele. Na pewno gwarantem wyjaśnienia sprawy byłoby powołanie naprawdę niezależnej międzynarodowej komisji. Inaczej sprawę spowije mgła i mrok historii.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 18-19 grudnia, Nr 295 (3921) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101218&typ=po&id=po09.txt

Skip to content