Aktualizacja strony została wstrzymana

Fałszywa reprywatyzacja: Skrzywdzeni w imię prawa

Z Marią Kuligą, żoną spadkobiercy części cegielni Józefa Kuligi w Błażowej, rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz

– Rodzina Pani męża od lat próbuje odzyskać zagrabioną w czasach stalinowskich cegielnię Józefa Kuligi w Błażowej. Pomimo zaciekawienia sprawą programu „Sprawa dla reportera” red. Jaworowicz odstąpiła od tego tematu, mówiąc, że jest on zbyt skomplikowany i zawiły. Jak w skrócie opisałaby Pani mechanizm tzw. fałszywej reprywatyzacji, z którą się spotkaliście?

– Wypowiadać się mogę jedynie w imieniu części rodziny, czyli w imieniu mojego męża i córki, których jestem pełnomocnikiem we wszystkich postępowaniach administracyjnych, sądowych i prokuratorskich, które dotyczą cegielni Józefa Kuligi w Błażowej na Podkarpaciu (Kuliga był przedwojennym burmistrzem Błażowej – przyp. red.). Cegielnia została zagrabiona w czasach PRL, dokładnie w 1949 r., przez państwo w trakcie tzw. nacjonalizacji. Po 1989 r. dojść miało i teoretycznie doszło do reprywatyzacji i zwrotu majątków prawowitym właścicielom. W naszym przypadku, pomimo wielu lat bojów prawnych i administracyjnych, nie zostaliśmy do tej pory nawet roszczeniowcami. O tym, że w sprawie cegielni zapadały decyzje administracyjne, dowiadywaliśmy się post factum, np. o tym, że Leon Kuliga, ojciec mojego męża, został wpisany do ewidencji gruntów, nota bene 12 lat po jego śmierci… Od tego czasu datuje się nasza enigmatyczna wiedza i smutna historia z reprywatyzacją cegielni, związana z naszą rodziną. Nie byliśmy wówczas roszczeniowcami, ale spadkobiercami, którzy dowiadywali się o skutkach tzw. reprywatyzacji i bronili się przed nimi. W 2005 r. z powodu pominięcia naszej rodziny wystąpiliśmy po raz pierwszy z pismami domagającymi się naprawy działań reprywatyzacyjnych, tak aby przestała być pozorna, a zaczęła być zgodna z prawem. Minęło ponad 5 lat, a rezultatu nie doczekaliśmy się do dzisiaj. Cegielnię Józefa Kuligi przejęło państwo w czasach stalinowskich, najbliższa rodzina żyje do dzisiaj (m.in. mój mąż, Andrzej Kuliga), jednak zupełnie kto inny faktycznie zajmuje ten majątek.

– Jaki mechanizm spowodował, że reprywatyzacja stała się w tym przypadku fikcją?

– Wracając do historii, najpierw cegielnia została odebrana pod przymusowy zarząd, a następnie przeszła na własność państwa. Te decyzje w latach 90. zostały unieważnione. Tylko że spadkobierców nikt nie poinformował o ich wydaniu. Państwo o nas, ot tak, po prostu zapomniało. Moment zniesienia własności skarbu państwa nad cegielnią był bardzo ważną chwilą, w której powinni być aktywni spadkobiercy i brać udział w inwentaryzacji majątku cegielni, nie mówiąc już o uczestnictwie w przenoszeniu własności cegielni między państwem a nimi. Dodatkowo skoro my nie wiedzieliśmy o tej ministerialnej decyzji, to była ona dla nas – mówiąc językiem prawniczym – niewykonalna w dniu jej wydania. Pomimo braku przeniesienia własności cegielni na spadkobierców, instytucje państwa zaczęły wykazywać spadkobierców, już jako właścicieli. Popełniono przy tym masę błędów, które w swej istocie okazały się nadużyciami. Warto też dodać, że po przejściu cegielni na własność skarbu państwa dziedziczenie zostało przerwane. Nie ma tu prostej linii dziedziczenia po Józefie Kulidze. Ta 50-letnia przerwa w dziedziczeniu cegielni, a tym samym przerwa w ciągłości własności tej nieruchomości została zignorowana przez państwo. Z pominięciem przeniesienia własności państwo zaczęło jednak „regulować własność” ponad głowami spadkobierców na ich niekorzyść, a działania te doprowadziły do niedopuszczalnego prawnie rozwarstwienia istoty prawa własności polegającego na wyraźnym rozdzieleniu obowiązków po stronie spadkobierców, wykazywanych w urzędowych rejestrach, od prawa do faktycznego władania tą nieruchomością.

– Kto w takim razie przejął cegielnię i w jaki sposób?


– Stan obecny jest taki, że nie ma przeniesienia własności na mojego męża, ale o dziwo są wpisy naszej córki Adriany do ewidencji gruntów i księgi wieczystej. Córka oczywiście nie posiada tej części spadku, ponieważ wpis do rejestru nie tworzy własności, a nie ma przecież konkretnego aktu notarialnego w tej sprawie. Jest natomiast ktoś kto włada obecnie fizycznymi składnikami majątku cegielni. Inaczej mówiąc, mamy kogoś, kto w praktyce przejął część cegielni. Dotychczasowym beneficjentem reprywatyzacji, człowiekiem, który przejął budynek i działkę o powierzchni 2400 m2 w samym centrum miasta, jest będący do niedawna przewodniczącym Rady Miejskiej w Błażowej, a obecnie nadal wypełniającym mandat radnego, Jerzy Kocój. Z dokumentów wynika, że w 1997 r. zakupił on budynek cegielni. W jaki sposób? Do wniosku w Sądzie Rejonowym w Rzeszowie radny Kocój przedstawił dokument potwierdzający zakup cegielni od likwidatora Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej władającej cegielnią w okresie PRL, a tym dokumentem był jedynie kwit kasowy, w którym jako tytuł wpłaty podano „budynek biurowo-socjalny. Działka 12/14/3. Bez gruntu”. Tylko tyle! Tak więc funkcjonariusz publiczny, były przewodniczący rady miejskiej przejął część cegielni na kwit kasowy, a nie na umowę – i to w dodatku bez prawa do gruntu i bez obligatoryjnego aktu notarialnego. Jak widać w III RP wszystko jest możliwe. Możliwym było nabycie w 1997 roku budynku cegielni na kwit kasowy KP, czyli niezgodnie z obowiązującym prawem; możliwym było niezgłoszenie tej transakcji do ewidencji gruntów, do księgi wieczystej, do rejestru podatników; możliwym było władanie działką o pow. 2400 m2 na gruntach cegielni, zamieszkiwanie w tym budynku oraz prowadzenie w nim gabinetu weterynaryjnego, niepłacenie podatków. Za to radny Kocój żądał od nas, od spadkobierców, kwoty 64 tys. zł za poniesione nakłady finansowe w cegielni… Ciekawe są też oświadczenia majątkowe Kocója za lata 2006-2007, gdzie przewodniczący wykazuje budynek cegielni i działkę jako współwłasność z nieuregulowanym stanem prawnym. Za to w 2008 r. przedstawia on ten majątek bez informacji o nieuregulowaniu stanu prawnego. Mało tego, wicewojewoda podkarpacki oświadczył nam, że nie posiada kompetencji, żeby wyjaśnić prawo własności przewodniczącego Kocója, twierdząc, że poprawianie oświadczenia majątkowego funkcjonariusza publicznego to jego prawo, a nie obowiązek, co jest niesłychanie zdumiewające, zwłaszcza że do wojewody należy weryfikacja oświadczeń majątkowych władz samorządowych. Dotarłam również do aktu notarialnego, który jest przedziwną transakcją, która tłumaczy zmianę w oświadczeniach radnego Kocója. W 2008 r. zakupił on od jednego ze spadkobierców, Zbigniewa Kruczka, udziały we współwłasności całej cegielni równe 17/160 jej części, za oszałamiająco niską cenę 7 tys. zł. i od takiej sumy Kocój uiścił daniny publiczne w formie podatków. Proszę pamiętać, to jest funkcjonariusz publiczny, były przewodniczący Rady Miejskiej w Błażowej, obecnie ponownie wybrany na radnego tej miejscowości.

– Napisała Pani w tej sprawie do premiera Donalda Tuska. Jaka była odpowiedź?

– W imieniu premiera Tuska na szczegółowy list opisujący meandry naszej sprawy i próby przejęcia części majątku zagrabionego rodzinie męża w czasach stalinowskich odpowiedział mi urzędnik z kancelarii premiera, który potraktował list tylko jako skargę na bezczynność ministra infrastruktury, który bada naszą sprawę bez żadnych efektów od pięciu lat. Przez ten cały czas minister przygląda się decyzji znoszącej własność skarbu państwa, a ze strony kancelarii premiera usłyszeliśmy jedynie, że mamy prawo być niezadowoleni, a sprawa jest w toku… Nie było tu ze strony premiera żadnej interwencji, której mieliśmy prawo się spodziewać.

– Jest Pani inicjatorką obywatelskiego projektu „Skrzywdzeni w imię prawa”. Na czym polega ta inicjatywa?

– Jestem w trakcie przygotowywania trzech publikacji pod wspólnym tytułem „Demokratyczne prawa paskudzenia” z trzema podtytułami dla każdej części: „Obywatel pod butem organów państwa”, „Kruk krukowi, czyli ponadprawna ochrona prywatnego majątku funkcjonariusza publicznego przez państwo”, „Po wymiar do sądu, a po sprawiedliwość…?”.  Stykając się niemal codziennie z dramatami obywateli naszego kraju fundowanymi przez te same instytucje, z którymi stykaliśmy się w przypadku cegielni w Błażowej, a więc organy władzy rządowej, samorządowej, sądy, prokuratury oraz mając ponad dziesięcioletnie doświadczenie z tymi instytucjami, postanowiliśmy rozpocząć działalność projektu „Skrzywdzeni w imię prawa”. Rozebraliśmy na czynniki pierwsze mechanizmy, za pomocą których państwo krzywdzi nas w imię prawa i uznaliśmy, że możemy pokrzywdzonym oddać nasze doświadczenie i wskazać, gdzie leży zło. Musimy jako obywatele po prostu trzymać się razem, bo przy obecnym zatomizowaniu Polaków dalej będziemy poddawani represjom ze strony państwa. W dalszych etapach projektu będziemy katalogować przypadki zgłoszone przez obywateli i je publikować.

– A może przypadek Pani rodziny jest tylko lokalnym geszeftem na poziomie jednego samorządu?

– Podkarpacki Inspektor Nadzoru Geodezyjnego i Kartograficznego odpisał nam ostatnio, że nie rozpatrzy w terminie ustawowym naszego odwołania, ze względu „na złożony charakter sprawy oraz dużą ilość spraw w tym zakresie wpływających do tutejszego urzędu”. Podobne pisma otrzymywałam w przeszłości od Głównego Geodety Kraju. To wszystko dzieje się w sprawach dotyczących wpisów do rejestrów ewidencyjnych itd., a więc myślę, że podobnie skrzywdzonych jest bardzo wielu.

Wywiad ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” nr 50 (789) z 14 grudnia 2010r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/1798-qnpq-nr-50-faszywa-reprywatyzacja-skrzywdzeni-w-imi-prawa | "NP" nr 50 Fałszywa reprywatyzacja: Skrzywdzeni w imię prawa

Skip to content