Aktualizacja strony została wstrzymana

Sceny myśliwskie w państwie drugiej kategorii – Stanisław Michalkiewicz

Państwa, jak wiadomo, dzielą się na dwie kategorie. Do kategorii pierwszej należą państwa poważne, a do drugiej – pozostałe. Nasz nieszczęśliwy kraj należy, jak wiadomo, do kategorii drugiej, co znalazło potwierdzenie w ostatnich dniach (czyżby to rzeczywiście były „dni ostatnie”?), kiedy to na skutek zwyczajnych o tej porze opadów śniegu i spadku temperatury, został sparaliżowany. Tak w każdym razie informują media, a zakładając, że mają one zwyczajową skłonność do przesady, coś rzeczywiście jest na rzeczy. Wspomniałem o zwyczajowej skłonności mediów do przesady. Występuje ona z kilku przyczyn. Po pierwsze – przesada sprawia, że nawet banał staje się sensacyjny, a przecież chodzi o to, żeby widza, słuchacza, czy czytelnika zainteresować. Dlatego kiedy pies ugryzie człowieka, to nie jest żadna wiadomość. Sensacja pojawia się wtedy, gdy człowiek ugryzie psa. Ale ile razy człowieki gryzą psa? O taką wiadomość niesłychanie trudno chyba, że dziennikarze urządzą dziennikarską prowokację, to znaczy – któryś przebierze się za psa, kolega go ugryzie, a potem opiszą to wszystko ze szczegółami i zakończą morałem w stylu: „jak długo jeszcze ludzkie szowinistyczne świnie będą prześladować biedne, bezbronne psy” – no i oczywiście – „kto za to odpowiada”. Taki materiał jest prawdziwym samograjem, bo nie tylko zagonieni przed kamerę funkcjonariusze publiczni zwalają winę jeden na drugiego – że to niby nie leży w ich kompetencjach, co zresztą często bywa prawdą, jako że kompetencje naszych funkcjonariuszy nie są określone dokładnie.

Takie rzeczy zdarzają się znacznie częściej, niż myślimy, a przecież na tym nie koniec, bo przed kamerami wypowiadają się również rzecznicy postępu: pani filozofowa i działacze organizacji pozarządowych, od lat utrzymujący liczne rodziny z pomagania „wszystkim istotom”. Jest prawie pewne, że w takim ukąszeniu dopatrzą się manifestacji organicznego polskiego antykanizmu (łac. canis – pies), który jest jedną z odmian organicznego polskiego antysemityzmu – no a wtedy materiał i autorzy nie tylko są cytowani przez „prasę międzynarodową”, ale mogą liczyć na tytuł ”dziennikarza roku”, telewizyjnego „Wiktora”, a nawet – na order Orła Białego. Oczywiście nie jest to motywacja jedyna, bo media realizują również zadania wyznaczone przez Siły Wyższe, które przekładają się na konkretne polecenia oficerów prowadzących poszczególnych konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy. To na przykład wyjaśnia przyczyny, dla których rząd pana premiera Donalda Tuska od trzech lat cieszy się niezmienną popularnością bez względu na to, co by zrobił, a jeszcze lepiej – czego by nie zrobił.

Oczywiście wedle stawu grobla i ten okres dobrego fartu może się premieru Tusku skończyć tak samo gwałtownie, jak się zaczął – kiedy tylko Siły Wyższe dojdą do wniosku, że trzeba zrobić jakąś podmianę i uzgodnią między sobą polityczną alternatywę. Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści – więc w takich momentach, na, zdawać by się mogło, kompletnie wyjałowionej ziemi naszej politycznej sceny, w mgnieniu oka rozkwitnie sto kwiatów, które wydadzą z siebie zaród zbawienia w postaci jakiejś nowej partii, czy, dla odmiany – ruchu pod nazwą „Róbmy Sobie Na Rękę”, albo – „Forsa…”, tzn. pardon – oczywiście „Polska Jest Najważniejsza”. Więc kiedy pominiemy ową zwyczajową skłonność mediów do przesady, to i tak trudno nam będzie mieć wątpliwości, do której kategorii państw zaliczyć nasz nieszczęśliwy kraj.

A jakby komuś tego było mało, to właśnie zyskał dodatkowy argument w postaci incydentu, jaki rozegrał się przed niezawisłym Sądem Okręgowym w Gdańsku. Toczy się tam proces niejakiego Jana S. pseudonim „Kulawy” i jego kolegów oskarżonych o różne przestępstwa, m.in. – o morderstwa ze szczególnym okrucieństwem. Ostatnio młyny sprawiedliwości zostały jednak szalenie spowolnione wnioskiem oskarżonego, by sąd, strona po stronie, odczytał mu 250 tomów akt, z których każdy liczy – bagatela – co najmniej 200 stron. No więc pan sędzia Władysław Kizyk czyta i czyta już od roku, w czym niestety przeszkadza mu oskarżony. Dostarczany jest on bowiem na salę sądową razem z łóżkiem, do którego podłączony jest mikrofon. Na tym łóżku oskarżonemu zdarza się zasypiać, a nawet – pochrapywać, ku uciesze wszystkich zgromadzonych na sali uczestników i przygodnych świadków tego wymierzania sprawiedliwości. Ta uciecha nie licuje z powagą sądu, toteż pan sędzia w takich momentach rozkazuje oskarżonemu przerwać chrapanie – ten jednak nie słucha rozkazów i chrapie nadal, w rezultacie nie ma innego wyjścia, jak wynieść go do sąsiadującej z salą rozpraw kanciapy. Trzeba przyznać, że autorzy nowelizacji kodeksu postępowania karnego wiedzieli, w jaki sposób zapewnić bezpieczeństwo tak zwanym „elementom socjalnie bliskim”, czyli inaczej mówiąc – gangsterom, którzy – jak mogliśmy domyślić się na przykładzie postępowania w sprawie morderstwa Krzysztofa Olewnika – prawie zawsze okazują się tajnymi współpracownikami rządzących naszym nieszczęśliwym krajem Sił Wyższych.

Oczywiście są też momenty, w których organy władzy naszego nieszczęśliwego kraju demonstrują niesłychaną stanowczość w obronie swego prestiżu. Coś takiego właśnie przytrafiło się mnie w związku z powiestką, jaką otrzymałem od niezawisłego sądu w Warszawie, by stawić się przed nim w charakterze świadka w sprawie karnej. Ta sprawa ciągnie się już od 10 lat; rozpoczęła się zaś w intencji dokuczenia konkurentowi biznesowemu, który miał być przy pomocy niezawisłego sądu wyślizgany z interesu. Obecnie jednak okoliczności zmieniły się tak bardzo, że nikt już nie pamięta, o co właściwie chodzi – ale mniejsza z tym. Otóż na wezwanie stawiłem się punktualnie, by wysłuchać rozkazu wyjścia na korytarz i oczekiwania tam na wezwanie. Oczekując na korytarzu, z nudów przeczytałem wokandę, z której wynikało, że „nasza” sprawa powinna zakończyć się do godziny 11.00, bo na tę godzinę wyznaczona została sprawa następna. Kiedy godzina 11 minęła, postanowiłem, że skoro nie zostałem przez nikogo pozbawiony wolności, to będę czekał jeszcze 30 minut, a potem opuszczę przybytek sprawiedliwości. I tak się stało.

Jak się potem dowiedziałem, „nasza” sprawa zakończyła się kilkanaście minut później, ale tego dnia żadni świadkowie nie byliby przesłuchani, bo prokurator indagował oskarżonego w związku z zarzutami do których świadkowie nie byli potrzebni. Niemniej jednak, kiedy okazało się, że oddaliłem się z gmachu sądu samowolnie, sędzia przysolił mi 800 zł kary. I tak względnie, bo za takową psotę kara może sięgnąć nawet 10 tys. zł. Już na tej podstawie widać, że posłowie w Sejmie utracili poczucie rzeczywistości. Najwyraźniej deszcz złota, którym obsypuje ich Rzeczpospolita, przewrócił im w głowach; sądzą, że każdy jest zrobiony z pieniędzy i może zapłacić 10 tysięcy złotych kary nawet w sytuacji, gdy średnia płaca krajowa oscyluje wokół 3000 zł miesięcznie. Poza tym okazuje się, że o ile władze naszego państwa są bezradne wobec gangsterów, to wobec zwykłych obywateli potrafią się niebywałą nasrożyć potęgą – czego właśnie doświadczyłem na własnej skórze. To jest właśnie charakterystyczne dla państw niepoważnych; mają one akurat tyle siły i powagi, by nękać obywateli, za którymi nie stoi żaden gang – zwłaszcza w postaci Sił Wyższych. Od razu widać, jak małą mądrością rządzony jest ten świat, a nasz nieszczęśliwy kraj, należący do państw drugiej kategorii – w szczególności.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   8 grudnia 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1856

Skip to content