Aktualizacja strony została wstrzymana

Lista zaniedbań od „a” jak Arabski

Źaden wywód prawny nie jest w stanie mnie przekonać, że rząd polski wybrał właściwą drogę ochrony interesów swoich obywateli, przekazując śledztwo smoleńskie obcemu krajowi.

Z Ewą Kochanowską, wdową po Rzeczniku Praw Obywatelskich dr. Januszu Kochanowskim, rozmawia Marta Ziarnik

Od katastrofy smoleńskiej minęło prawie osiem miesięcy. Jak ocenia Pani dotychczasowy sposób prowadzenia śledztwa w tej sprawie?
– Nie jestem prawnikiem, więc nie mogę oceniać finezji prawniczych zawiłości i procedur. I choć – jak wspomniałam – nie potrafię ocenić lex, czyli litery prawa, to jednak z całą pewnością wiem, jak powinien wyglądać ius, czyli duch prawa. Źaden wywód prawny nie jest w stanie mnie przekonać, że rząd polski wybrał właściwą drogę dla ochrony interesów swoich obywateli, przekazując śledztwo w sprawie katastrofy obcemu krajowi.

Czego najbardziej brakuje Pani w postępowaniu prokuratorów?
– Właśnie to uderza najmocniej. Wydaje się bowiem, że postępowanie narzucone prokuraturze ma na celu chronić bardziej procedury rosyjskie niż polskie. Na śledztwo prowadzone przez prokuraturę decydujący wpływ mają decyzje rządowe i podjęte po wypadku procedury postępowania. Prokuratorzy nieposiadający wsparcia rządu mają związane ręce.

Jakie było Pani początkowe wyobrażenie o działaniach prokuratury?
– Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że gdy prowadzi się śledztwo w sprawie katastrofy o niespotykanym dotychczas wymiarze, w której na terytorium obcego państwa ginie prezydent innego kraju, polskie organa sprawiedliwości powinny w prowadzonym śledztwie jakoś zaznaczyć swoją obecność. I to może raczej po stronie swoich obywateli.

A czy nie jest tak, że Pani oczekiwania wobec prokuratury ewoluowały?
– Rzeczywiście, przyznaję, że początkowo moje oczekiwania w stosunku do prokuratury były idealistyczne i naiwne. Poznawanie akt i kolejne spotkania prokuratorów z rodzinami pogłębiają tylko moje przekonanie o bezsilności prokuratury. Hasło „prokuratura jest niezależna” to prosty wykręt uzasadniający brak wsparcia i pomocy polskiego rządu. Źaden szanujący się rząd nigdy nie powinien doprowadzić do tego, że rodziny są zmuszone odwoływać się do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. A właśnie z łamaniem tej konwencji mamy teraz do czynienia.

Ma Pani nadal kredyt zaufania dla rządu i prowadzących śledztwo?
– Na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Źyję w tym kraju wystarczająco długo, aby widzieć, że wielkie afery – te z pierwszych stron gazet – nigdy nie zostają wyjaśnione do końca. Z przerwanej kadencji mojego Męża, Rzecznika Praw Obywatelskich, wiem, że rocznie kilkadziesiąt tysięcy spraw w Biurze RPO dotyczy skarg obywateli na działalność sądów, prokuratury i administracji. Sama też borykam się z drobną sprawą administracyjną, która nie może się zakończyć od blisko 65 lat. Stąd jestem absolutnie pewna, że przy takich staraniach, jakie dotąd zostały podjęte, szanse na wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej oraz wskazanie i osądzenie winnych są żadne.
Zresztą ostatnio nawet sam premier Tusk skarży się na rozdwojenie jaźni w kwestii śledztwa smoleńskiego. „W sprawie śledztwa staram się być powściągliwy, moją rolą jest pomagać, ponieważ tam jako przedstawiciel administracji rządowej jestem przedmiotem sprawdzania, czy wszystko było w porządku, więc ta podwójna rola nie jest łatwa – człowieka, który z jednej strony odpowiada za to, żeby wszystko działało sprawnie, a z drugiej strony jako tego, który będzie też oceniany przez i wymiar sprawiedliwości, i komisję” – powiedział Donald Tusk. Otóż to, z tego właśnie założenia wychodzą wszystkie apele o powołanie niezależnej międzynarodowej komisji ds. zbadania przyczyn katastrofy. Podobne rozterki powinien mieć rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), będący także sędzią we własnej sprawie. Wyjściem z tej matni może być jedynie zwrócenie się do Parlamentu Europejskiego w związku z wejściem w życie Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady nr 996/2010 dotyczącego badania katastrof lotniczych. To rozwiązanie wychodzi także naprzeciw rosyjskim deklaracjom transparentnego i niebudzącego wątpliwości wyjaśnienia przyczyn katastrofy, wyrażonym przez prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa.

Czy osiem miesięcy temu przypuszczała Pani, że pod koniec roku to śledztwo będzie na takim właśnie etapie?
– Aż takiej mizerii jednak się nie spodziewałam.

Jak odebrała Pani informacje o unieważnieniu zeznań rosyjskich kontrolerów – Plusnina i Ryżenki?
– To dopiero kuriozum! Gdyby sytuacja nie była tak tragiczna, to można by się nieźle ubawić, obserwując starania dyżurnych rusofilów, aby to zgrabnie uzasadnić.

Skoro już jesteśmy przy kuriozalnych sytuacjach, o czym może świadczyć wyciek aż 63 tomów akt dotyczących śledztwa smoleńskiego?
– Akta mają to do siebie, że wyciekają – celowo lub przypadkiem (vide: afera WikiLeaks). Dla mnie jednak naprawdę obrzydliwe było to, że manipulowano faktami, podając za prawdziwe sugestie, które zaledwie kilka stron dalej zostały zdezawuowane. No i chyba żałosne jest to, ile „sensacji” udało się znaleźć dziennikarzom śledczym w 63 tomach, prawda? A skutki wycieku i tak skrupiły się na rodzinach. Zabroniono nam kopiowania akt i to my jesteśmy przesłuchiwani na okoliczność tego przecieku!
Chciałabym też zauważyć, że MAK np. przestrzega żelaznej zasady nieujawniania szczegółów postępowania przed przyjęciem raportu końcowego. Ciekawe więc, kto i dlaczego przekazuje „przecieki” z tego raportu. To samo dotyczy chociażby rozpowszechniania nieprawdziwych wiadomości o przemieszczeniu generałów z CASY do Tu-154 w dniu 10 kwietnia albo twierdzenia, że premier Donald Tusk 7 kwietnia nie leciał do Smoleńska Tu-154M.

Co Pani sądzi o sposobie zabezpieczenia terenu katastrofy i samego wraku?
– Nic nie wiem o żadnym zabezpieczeniu terenu katastrofy i wraku. Bo chyba nie chodzi o tych paru żołnierzy oddelegowanych do pilnowania terenu i o przykrycie ostatnio płachtą zrzuconych na dwie sterty i zdewastowanych szczątków samolotu?!

Po czyjej stronie leży wina w tym względzie?
– Jeżeli strony posługują się aneksem 13 z konwencji chicagowskiej, to w paragrafie 3.2 tejże konwencji jest wyraźnie napisane, że kraj, w którym był wypadek, jest zobowiązany zabezpieczyć wrak. W aneksie znajduje się również zapis, że Polska mogła prosić, aby nic nie zostało poruszone bez jej obecności na terenie miejsca katastrofy, jak też jest napisane, że całe śledztwo może być prowadzone przez uzgodnioną stronę. Pytam więc: dlaczego polski rząd tego nie wykorzystał?

Słychać w Pani głosie nutę żalu. Czy jest to tylko żal do rządu, że od samego początku był defensywny w sprawie śledztwa?
– „Źal” to nie jest właściwe słowo. Rząd zwyczajnie nie wywiązał się ze swoich obowiązków. Od czasu wypadku poznaliśmy tyle precedensów, które są wykorzystywane za granicą w takich katastrofach, a tu jedyne, co było potrzebne, to dobra wola.

Jak ocenia Pani sposób działania i postawę oddelegowanej do Moskwy przez rząd minister Ewy Kopacz, jej kłamstwa i mistyfikacje na temat procedur tam podejmowanych?
– A dlaczegóż faworyzować tylko minister Kopacz? Alfabet zaczyna się od litery „a”. Na przykład minister Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera, już 11 kwietnia w Moskwie zapewniał zszokowane rodziny, że śledztwo może być prowadzone wyłącznie w Rosji przez rosyjską ekipę. Tymczasem wtedy decyzja odnośnie do posługiwania się konwencją chicagowską nie została jeszcze podjęta, a z umowy z 1993 roku taki sposób postępowania nie wynika. Następny w kolejności jest chociażby rzecznik prasowy rządu Paweł Graś, który – jak potwierdził sam premier Donald Tusk – tylko w wyniku stresu, jakiego doznał w kontaktach z dziennikarzami, pozwolił sobie na stwierdzenie, że i szczątki, i zabezpieczenie wraku nie mają dla śledztwa żadnego znaczenia. Można też przytoczyć liczne komentarze polityków na temat tego, które dowody mają znaczenie dla śledztwa, a które nie. Tego typu wypowiedzi ministrów i polityków, czyli wypowiedzi bez żadnych podstaw („z głowy, czyli z niczego”) oraz bez sprawdzenia wiarygodności podawanych informacji, są u nas nagminne.

Była Pani osobiście w Moskwie przy identyfikacji ciała Męża? Czy z perspektywy czasu nie ma Pani wrażenia, że można było tam więcej zdziałać? Mam na myśli postawę polskiego rządu i prokuratorów.
– W Moskwie myślałyśmy z córką tylko o tym, żeby znaleźć Męża (i Ojca) i przywieźć go do domu. Naiwnie sądziłyśmy bowiem, że resztą zajmie się nasz rząd. Na miejscu byli przecież minister Arabski oraz minister Kopacz, a także polscy patomorfolodzy i prokuratorzy. Nie miałyśmy wówczas podstaw, by przypuszczać, że oni nie biorą udziału w przewidzianych prawem procedurach. To okazało się dopiero dużo później.

Nie zastanawia Pani, dlaczego w akcie zgonu Pani Męża widnieje godzina 8.50-9.00? Przecież to by oznaczało, że dr Janusz Kochanowski zmarł około 20 minut po katastrofie. W rozmowie z „Naszym Dziennikiem” Jacek Sasin mówił, że na miejscu katastrofy, ponad godzinę po niej, widział we wraku ciała, których nie wydobywano.
– Gdybym miała możliwość wyboru, to wolałabym wiedzieć, że Mąż nie cierpiał. Co się zaś tyczy tego, o czym pani przed chwilą wspomniała, to żadnych dokumentów precyzujących godzinę śmierci czy przyczynę zgonu mojego Męża do tej pory nie otrzymałam.

Jak Pani zareagowała na pojawiające się już kilka minut po katastrofie informacje, że winę ponoszą piloci?
– Już wtedy tak błyskawiczna diagnoza budziła moje poważne zaniepokojenie. Teraz widzę w tym jakąś symboliczną różnicę między cywilizacjami Wschodu i Zachodu. Wschód bowiem najchętniej oskarży tych, którzy nie mogą się już bronić (tak przeważnie orzeka np. MAK). Zachód zaś skarży pilotów jedynie wtedy, gdy ich wina udowodniona zostanie ponad wszelką wątpliwość w procesie sądowym – tak jak dzieje się to np. w Wielkiej Brytanii.

Jakiś czas temu Pani córka, Marta, miała poruszające wystąpienie na międzynarodowym spotkaniu rodzin ofiar katastrof. Z jakimi opiniami spotkały się Panie podczas tego zjazdu? Co mówiono o katastrofie pod Smoleńskiem?
– Córka miała kilkudziesięciominutowe wystąpienie na tym spotkaniu, mimo że była to dla niej bardzo trudna decyzja. Dosyć stereotypowa wiedza pozostałych krajów o naszej tragedii narodowej, czyli m.in. jedynie o mgle i błędzie pilota, wymagała rozszerzenia i uzupełnienia również o doświadczenia rodzin. I muszę powiedzieć, że kilkusetosobowa widownia przyjęła to wystąpienie z wielkim wzruszeniem i współczuciem, ale przede wszystkim z wielkim szokiem. Nikt na sali nie mógł uwierzyć, że takie postępowanie jest możliwe w obecnych czasach i w demokratycznym kraju w Europie. W kraju należącym do Unii Europejskiej i NATO.

Dziękuję za rozmowę.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 7 grudnia, Nr 285 (3911) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101207&typ=po&id=po31.txt

Skip to content