Aktualizacja strony została wstrzymana

Prawa fizyki nt. Smoleńska – Leszek Szymowski

– Prawa fizyki i logika działają niezależnie od kwestii politycznych – uważa profesor Mirosław Dakowski. Jego obliczenia obalają wersję MAK i jego tezy, że Smolenska katastrofa była wynikiem błędu pilotów.

Profesor Mirosław Dakowski przeanalizował dostępne w internecie zdjęcia wykonane wkrótce po katastrofie. Skorzystał też z oficjalnych danych technicznych dotyczących modelu samolotu Tu-154M. – W sytuacji, gdy szczegółowa wiedza o parametrach końca lotu Tu-154M jest za­rezerwowana wyłącznie dla strony rosyj­skiej, wszystkie rejestratory tych danych są zagarnięte przez stronę podejrzaną, nawet oryginał tzw. trzeciej skrzynki zo­stał im przekazany, nam pozostaje potęż­na broń – korzystanie z niezmiennych i nie dających się zafałszować praw logiki oraz praw natury, czyli „praw zachowa­nia” fizyki – mówił Dakowski. – Nie wy­starczą one do zrozumienia, co się tam stało. Pozwalają jednak wykluczyć wer­sje antyfizyczne, antylogiczne.

Dowód pierwszy: brzoza

Pierwszym tropem są zdjęcia brzozy, o którą samolot miał uderzyć skrzydłem w krótką chwilę przed katastrofą. – Jeśli ta brzoza została zupełnie obcięta przez pra­wie poziomo lecący przedmiot, to z anali­zy zdjęcia wnioskujemy, iż przekaz pędu był na tyle niewielki, że korona nie odle­ciała na pewną odległość „w przód”, lecz spadła tuż koło swego pnia w kierunku prostopadłym do hipotetycznego lotu pła­towca – wyjaśniał profesor. – Przypomina to więc cięcie szablą. W takim przypad­ku niemożliwe jest równoczesne urwa­nie paru metrów skrzydła przez tak małą zmianę pędu, który miałby mieć wielkie działanie destrukcyjne.

Zdaniem Dakowskiego, ważną prze­słanką jest również drzazga na brzozie, która wskazywać może na późniejsze odłamanie się korony drzewa. Ten ślad wskazuje na to, że tupolew nie zahaczył o brzozę, lecz bardzo lekko i delikatnie musnął ją końcówką skrzydła. Ta wer­sja wyklucza uszkodzenie tak duże, aby urwało się kilka metrów skrzydła, co su­geruje MAK. Wyliczenia profesora Da­kowskiego przeczą więc wersji o tym, jakoby tupolew stracił sterowność i od­wrócił się na grzbiet wskutek uderzenia skrzydłem o brzozę.

Co więcej: jeśli przyjąć, że w ostatnich sekundach lotu kapitan Arkadiusz Pro­tasiuk zwiększył do maksimum ciąg sil­ników, aby osiągnąć maksymalną moc, zaowocowało to ogromnym pędem po­wietrza. – Prąd powietrza o sile huraga­nu powinien porwać koronę ze sobą, w kierunku hipotetycznego lotu samolotu – mówi profesor Dakowski[1]. Korona spa­dała jednak pionowo w dół, co dowodzi, że nie została porwana wiatrem wytwo­rzonym przez ciąg. Z tego z kolei wyni­ka, że nieprawdziwa jest wersja, jakoby w ostatnich sekundach, samolot leciał na pełnym ciągu[2].

Dowód drugi: śmieci

Na zdjęciu widać, że obok brzozy leżą bezładnie porozrzucane śmieci. Brakuje na nich śladów skutków pędu powietrza spowodowanego przez samolot, który wg MAK leciał na wysokości paru metrów nad ziemią. Pęd powietrza musiałby do­prowadzić do tego, że worki ze śmiecia­mi i pojedyncze odpady zostałyby poroz­rzucane na dużą odległość. Nic takiego się nie wydarzyło. Co więcej: – Gdyby dodatkowo uwzględnić, co niektórzy analitycy zakładają, możliwość lub na­wet konieczność podnoszenia samolotu po uderzeniu o brzozę przez pełen ciąg silników, to byłyby dodatkowo widoczne ogromne efekty gorących gazów emito­wanych w dół z silników na otoczenie widoczne na zdjęciu – mówił prokura­torom profesor Dakowski. Tymczasem nawet worki ze śmieciami i same śmieci są i były w spoczynku. Na zdjęciach nie ma żadnych zaburzeń spowodowanych dwoma powyższymi czynnikami.

Dowód trzeci: wybuch

Kolejnym śladem jest widoczny na zdjęciach wygląd wraku tupolewa. Z praw fizyki wynika, że po uderzeniu o ziemię dochodzi do zgniecenia kadłu­ba. Z podobnymi sytuacjami mamy do czynienia, kiedy dochodzi do wypadku samochodowego. Wówczas część sa­mochodu również ulega zgnieceniu. Tak samo jest w przypadku samolotu. Ude­rzenie o ziemię z ogromną siłą sprawia, że kadłub ulega zgnieceniu. Aby przy uderzeniu samolotu o ziemię kadłub mógł wybuchnąć, w środku musi dojść do pożaru albo wybuchu [3]. Dopiero w ta­kim przypadku kadłub rozrywany jest na dziesiątki tysięcy części. Zdjęcia z katastrofy smoleńskiej stanowią zagadkę [4]. Widać na nich, że kadłub samolo­tu faktycznie się rozleciał, a nie uległ zgnieceniu. – Moja analiza niektórych z licznych przecież w Polsce zbiorów szczątków Tu-154M wskazuje, że czę­ści z duralu nie zostały zgniecione, lecz rozerwane – mówił Dakowski. – Ko­nieczne jest sprawdzenie tego twierdze­nia w laboratoriach specjalistycznych, np. Wydziału Mechaniki Politechniki Warszawskiej. Mam nadzieję, że Pro­kuratura Wojskowa takie pytania zada­ła i odpowiedzi uzyskała. Jeśli zostanie potwierdzone rozerwanie, to wybuch przestanie być hipotezą, stanie się oczy­wistością.

To nie jedyny dowód w sprawie. Pro­fesor Dakowski zwrócił również uwa­gę prokuratorów na zdjęcia, na których widać, że dolna część kadłuba, z włazem mniej więcej na odcinku odpowiadają­cym literom „EPUBLIC OF P” położona jest w kierunku przeciwnym do prawdo­podobnego ruchu kadłuba. Co najważ­niejsze, ta część stoi pionowo. Brzegi tego fragmentu wygięte są na zewnątrz, co wskazuje na działanie siły od środka [wnętrza – md] kadłuba. Ciężko znaleźć wytłumaczenie dla takiego położenia tego elementu. Prawdopodobna hipoteza jest taka, że pierwotnie równolegle do niego znajdo­wał się cały kadłub. Następnie wybuch, który rozerwał kadłub, i siła działająca od jego wnętrza przesunęła element w stronę drzewa tak, że się o nie oparł. W tych samych okolicznościach powstały również wygięcia fragmentów w stronę zewnętrzną.

Dowód czwarty: krater

Ponadto, zdaniem profesora Dakow­skiego, gdyby spadający samolot ude­rzył w ziemię z tak ogromną prędkością, jak miało się to stać według śledczych z MAK, w ziemi musiałby powstać krater. Uderzenie musiałoby wyzwolić energię kinetyczną, która doprowadziłaby do zgniecenia kadłuba. – Takie uderzenie nie mogłoby spowodować rozerwania kadłuba na tysiące części – dowodził naukowiec w rozmowie z wojskowymi prokuratorami. Co więcej: brak krateru dowodzi również tego, że samolot nie upadł w tym miejscu, gdzie znaleziono jego wrak. Upaść musiał wcześniej [5].

Profesor zwrócił również uwagę na to, że na zdjęciach zrobionych po katastro­fie widać doskonale fragmenty kadłuba, ale nie widać kabiny pilotów. A tym­czasem kabina pilotów wykonana jest z twardszego materiału niż wszystkie inne części. Jak więc tłumaczyć to, że nie ma po niej śladu? Zdaniem profeso­ra, to kolejna przesłanka przemawiająca za tym, że kabina została wysadzona w powietrze.

Fakt, iż kadłub jest rozpryśnięty na dziesiątki tysięcy drobnych ułamków i większych części, w związku ze stwier­dzeniem prokuratora Andrzeja Seremeta, że „na pokładzie nie doszło do wybu­chu konwencjonalnego”, wskazuje na wybuch ładunku niekonwencjonalnego – zeznawał profesor Dakowski. – Narzu­cającą się przyczyną tak destruktywnego „rozpryśnięcia” kadłuba jest eksplozja bomby termo-wolumetrycznej w czasie zatrzymywania się kadłuba (z dokład­nością 2-4 sekund). Z tej przyczyny uza­sadnialiśmy konieczność ekshumacji już 2 maja.

Dowód piąty: przeciążenia

Profesor Dakowski obliczył też (…) przeciążenia, jakie mogły zaistnieć w momencie uderzenia samolotu o zie­mię. Według niego, przy prędkości 300 km/h i długości drogi hamowania 100 metrów, średnie przeciążenie wynosiło 3,5 g (g to wartość przyciągania ziemskiego). Jeśli przyjąć, że samolot faktycznie zawadził skrzydłem o brzo­zę, oznacza to, że pokonał później drogę 200 metrów (taka odległość dzieli brzo­zę od miejsca upadku). Przeciążenie nie mogło więc być przyczyną śmierci pa­sażerów (śmiertelne przeciążenie to co najmniej 14 g). Według MAK, to wła­śnie przeciążenie o wartości 40-100 g powstałe w wyniku uderzenia samolotu o ziemię było przyczyną śmierci pasaże­rów. Jak zauważył profesor Dakowski, tak ogromne przeciążenie pozostawia na zwłokach człowieka wyraźne ślady­: odrywają się kończyny, a oczy i mózg wypływają przez oczodoły. […] Większość zwłok rozpoznawali krewni ofiar i nie zauwa­żyli takich śladów. Potwierdza to rów­nież protokół sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w którym nie ma mowy o tego rodzaju uszkodzeniach ciała.

– Prawa fizyki i logiki działają nieza­leżnie od kwestii politycznych – uwa­ża profesor Mirosław Dakowski. Jego obliczenia obalają wersję MAK i jego tezy, że smo­leńska katastrofa była wynikiem błędu pilotów. Analizy profesora Dakowskie­go mogą być przełomowe dla wyjaśnie­nia prawdziwych okoliczności tragedii. Czy jednak polska prokuratura wyko­rzysta tę wiedzę?

Leszek Szymowski
Najwyższy Czas! Pismo konserwatywno-liberalne


Dopiski prof. Mirosława Dakowskiego:

  1. Raczej uważam, że to gazy odrzutu z silników powinny odrzucić topolę (zwaną popularnie „brzozą”) do tyłu.. Ale na pewno nie mogła pozostać jak ta trzcina nadłamana.
  2. O Panie Logiki, a może go w ogóle tam nie było??
  3. Pożar nie wystarcza, zresztą go nie było.
  4. Przepraszam, że się wtrącam, ale raczej stanowią DOWÓD!
  5. Te trzy słowa dodał dziennikarz, ja tego nie wiem.

Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego | http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2725&Itemid=100

Skip to content