Aktualizacja strony została wstrzymana

Tusk chroni szefa BOR

16 listopada 2010 r. szef MSZ Radosław Sikorski odznaczył szefa Biura Ochrony Rządu gen. Mariana Janickiego Odznaką Honorową Bene Merito (Dobrej Zasługi) – zaszczytnym, honorowym wyróżnieniem przyznawanym przez MSZ za działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Odznaczenie jest tym bardziej bulwersujące, że to właśnie szef BOR jest odpowiedzialny za niezapewnienie bezpieczeństwa delegacji 10 kwietnia 2010 r. w Rosji, podczas której zginął prezydent Polski.

– To skandal. Szef BOR dawno powinien zostać zdymisjonowany. Jego wina za brak zabezpieczenia ochrony delegacji prezydenckiej jest bezsporna. Szef BOR obawia się ujawnienia tego, boi się konsekwencji. W BOR po katastrofie nawet nie wszczęto wewnętrznego postępowania wyjaśniającego w tej sprawie, co jest złamaniem ustawy o BOR. Zgodnie z nią każde podejrzenie o niedopełnienie obowiązków lub ich nadużycie czy przekroczenie musi być wyjaśnione – mówi „GP” oficer BOR.

– Gen. Janicki miał obowiązek wszcząć takie postępowanie, niezależnie w jakim stopniu BOR ponosi winę za niezapewnienie ochrony tej delegacji. Przecież w tej katastrofie zginął prezydent kraju, wielu wysokich oficerów wojska polskiego i innych osób pełniących ważne funkcje w państwie – mówi „GP” Antoni Macierewicz, przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.

Wszystkie informacje dotyczące działań rozpoznawczych i szczegółowy plan ochrony tej wizyty powinny znajdować się w specjalnie założonej teczce. Byłyby dowodem, jakie działania szef BOR podjął, ale też – jakich zaniechał.

– Na teczce musi być podpis szefa Biura lub zastępcy upoważnionego przez niego do koordynowania działań w tej sprawie – mówi „GP” ppłk Tomasz Grudziński, były zastępca szefa BOR gen. Mariana Janickiego ds. ochronnych.

W odpowiedzi na nasze pytania skierowane do gen. Janickiego: gdzie znajduje się teczka ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego i czy szef BOR zatwierdzał plan główny ochrony Lecha Kaczyńskiego dotyczący wizyty w Katyniu 10 kwietnia br. oraz czy są w nim notatki z rekonesansu szefa ochrony prezydenta płk. Jarosława Florczaka w Smoleńsku i Katyniu, rzecznik BOR mjr Dariusz Aleksandrowicz odpowiedział, że „informacje te są opatrzone klauzulą niejawności”. O ile nieujawnienie szczegółów dotyczących planu ochrony może być zasadne, o tyle utajnienie, gdzie te wszystkie dokumenty się obecnie znajdują (w BOR czy w prokuraturze?) i czy szef BOR ten plan zatwierdzał, co najmniej dziwi.

Co prokuratura powinna dostać z BOR

– Każda operacja, jakakolwiek czynność wobec osoby ochranianej w Polsce czy za granicą musi być udokumentowana. Czasem jest to tylko jedna kartka, ale w przypadku premiera i prezydenta zwykle jest to co najmniej kilkadziesiąt stron – teczka. Przed wylotem taka teczka – plan główny działania – jest zatwierdzana przez szefa BOR lub jego zastępcę – mówi ppłk Tomasz Grudziński.

Czyj podpis widnieje na teczce dotyczącej wyjazdu 10 kwietnia do Katynia? – nie wiadomo.

W takiej teczce powinna się znajdować m.in. nota z MSZ, że odbędzie się wizyta, data i godzina jej rozpoczęcia, notatki ze spotkań ze stroną rosyjską (odpowiednikiem naszego BOR i przedstawicielami rosyjskiego MSZ). Musi też być wyrys z planu lotniska i wyrys z zabezpieczanego miejsca pobytu, w tym wypadku cmentarza, opis trasy przejazdu lub jej wyrys, notatki z rozpoznania dokonanego na miejscu przez delegację przygotowującą wizytę (BOR, MSZ, protokół dyplomatyczny). Także plan ochrony: liczba osób ochranianych, liczba funkcjonariuszy ochrony ze strony polskiej i rosyjskiej, liczba samochodów, opis, jak powinna wyglądać kolumna aut, czy jest przewidziany „filtr” policyjny, który prowadzi, i „filtr”, który zamyka kolumnę, informacje dotyczące samochodu głównego, samochodów zapasowych, jak jest zabezpieczona trasa oraz miejsca czasowego pobytu głowy państwa. W teczce tej powinny się też znaleźć tzw. małe plany ochrony osób towarzyszących prezydentowi, podlegających ochronie BOR, np. prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Powinna być również notatka, czy na pokładzie jest catering BOR. A także – jak wyglądają podjazdy do poszczególnych miejsc pobytu prezydenta, wyszczególnienie, kogo z delegacji powinna odprawić straż graniczna, czy zapewniono i jak konkretnie ochronę pirotechniczną.

Zagrożenia, o których mówił Antoni Macierewicz – że 9 kwietnia Dyżurna Służba Operacji Sił Zbrojnych RP przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie informacje o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej – powinny mieć odzwierciedlenie w planie głównym lub powinna znaleźć się informacja, że te alarmujące doniesienia nie potwierdziły się, z wyjaśnieniem szczegółowym – dlaczego. A jeśli się potwierdziły – jakie środki zapobiegawcze przedsięwzięto.

– Gen. Janicki w „Kropce nad i” stwierdził, że nie wiedział o tym zagrożeniu. Trudno przyjąć takie wyjaśnienie. Nikt nie kwestionował tej informacji, gdy ją publicznie podałem. Biuro Ochrony Rządu miało obowiązek o tym wiedzieć – mówi Antoni Macierewicz.

Przy takiej (niskiej) klasie lotniska Siewiernyj powinien też być na miejscu specjalista, który określiłby, także na podstawie informacji pogodowych, czy jest możliwe lądowanie na tym lotnisku przy takiej aparaturze naprowadzającej, jaką dysponowało (dotychczas nie wiadomo, jakie urządzenia wykorzystano przy naprowadzaniu prezydenckiej maszyny), wybrałby też lądowiska zastępcze w porozumieniu z 36. Pułkiem Specjalnym.

– Ten plan główny ochrony powinien wypełniać ustalenia i wskazówki wynikające z przygotowań wizyty – ile osób ma uczestniczyć w ochronie w danych miejscach, jakie są przewidywane zagrożenia, czy należy ustawić bramki pirotechniczne itp. – mówi ppłk Grudziński.

Nie wiadomo, czy taki plan został opracowany. Według informacji „GP”, w aktach tajnych śledztwa smoleńskiego są dokumenty dotyczące działań BOR 10 kwietnia. Nie wiadomo jednak, czy znalazły w nich odzwierciedlenie plany wszystkich wymaganych działań i czynności. Ale nawet jeśli taki plan powstał, jego realizacja rozmijała się z założeniami. Tym bardziej zastanawia, że niektórych funkcjonariuszy BOR wyróżniono za wzorowe wykonanie obowiązków.

– Mjr Krzysztof P. pseudonim „Pikuś”, pirotechnik, który był w składzie funkcjonariuszy przydzielonych do ochrony delegacji 10 kwietnia br., w czasie gdy wydarzyła się katastrofa, był nie w Smoleńsku, lecz na cmentarzu w Katyniu. Wszystkich w BOR zdziwiło, że został po katastrofie wyróżniony tytułem „pirotechnik roku”. Zastanawiające, za co, bo chyba nie za to, by trzymał język za zębami? – dziwią się funkcjonariusze BOR.

Rzecznik Biura tłumaczy, że wyróżnienie przyznał nie BOR, lecz Stowarzyszenie Polskich Specjalistów Bombowych. Zapytaliśmy SPSB, czym konkretnie wyróżnił się w obecnym roku Krzysztof P.

– Tego tytułu nie przyznaliśmy za konkretny wyczyn, ale za całościowe dokonania i poziom umiejętności – mówi „GP” Leszek T. Artemiuk, prezes Stowarzyszenia.

Jak mówią funkcjonariusze pracujący w BOR, ich koledzy, którzy 10 kwietnia dojechali z Katynia na miejsce katastrofy, zrobili wiele zdjęć telefonami komórkowymi.

– Chwalili się nimi, pokazywali je nam. Te zdjęcia powinny znaleźć się w prokuraturze – mówią funkcjonariusze BOR.

Według naszych informatorów, którzy znają akta śledztwa, funkcjonariusze BOR zeznali, że w Biurze zgrano z ich telefonów zdjęcia i filmy, oryginały wykasowano, natomiast zgrane na inny nośnik, zostały przekazane szefowi BOR i opatrzone klauzulą niejawności.

Nie poniósł żadnych konsekwencji

Za przygotowanie wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu 10 kwietnia odpowiedzialne było polskie MSZ i polska placówka dyplomatyczna w Moskwie, a za bezpieczeństwo – BOR. Po katastrofie zwróciliśmy się do gen. Janickiego z pytaniami:

  • Czy funkcjonariusze BOR zabezpieczali lądowanie prezydenckiej delegacji w Smoleńsku 10 kwietnia br.: czy sprawdzali teren pasa startowego, czy byli obecni na wieży kontrolnej przed i w trakcie lądowania?
  • Ilu funkcjonariuszy zabezpieczało wizytę prezydenta na miejscu, w Smoleńsku i kto z BOR nadzorował te operacje?
  • Czy BOR zastosował w przypadku delegacji prezydenta takie same zabezpieczenia jak w przypadku wizyty 7 kwietnia br. premiera Donalda Tuska?

Otrzymaliśmy lakoniczne pismo rzecznika gen. Janickiego, mjr. Dariusza Aleksandrowicza: „(…) Wszystkie czynności powzięte przez BOR zostały przeprowadzone zgodnie z przepisami i uprawnieniami”, dodano w nim także, że informacje dotyczące czynności ochronnych BOR są opatrzone klauzulą tajności.

Dziś już wiadomo, że wymogi oraz procedury bezpieczeństwa przelotu do Smoleńska nie zostały spełnione. Podstawowe pytanie brzmi: dlaczego uznano, że nie warto zadać sobie trudu, by zabezpieczyć delegację prezydencką na lotnisku w Smoleńsku?

Gdy samolot z Lechem Kaczyńskim rozbijał się pod Smoleńskiem, na lotnisku Siewiernyj nie było żadnego funkcjonariusza BOR. Był tylko jeden oddelegowany do MSZ, który w BOR był na ten czas zawieszony w obowiązkach.

Na lotnisku zostali tylko rosyjscy milicjanci i rosyjskie służby specjalne: Federalna Służba Bezpieczeństwa i Federalna Służba Ochrony.

– Rosjanie zabronili naszym funkcjonariuszom, którzy mieli zabezpieczać wizytę w Katyniu przed przyjazdem prezydenta, posiadania przy sobie broni. Szef Biura powinien nie wyrazić na to zgody, a nawet poinformować prezydenta, że nie może zapewnić ochrony delegacji, bo jak w razie zagrożenia nasi koledzy mieliby ochraniać prezydenta bez broni? – mówi jeden z funkcjonariuszy BOR.

– Służby BOR kompletnie zignorowały misję prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wysokich dowódców wojska polskiego. Według mojej wiedzy, Biuro z góry założyło, że nie będzie kontrolowało i zabezpieczało ani lotniska, ani wieży, a funkcjonariusze nie będą obecni podczas lądowania na płycie lotniska. Szef BOR gen. Janicki powiedział nawet publicznie, iż nie wiedział, kto leci tym samolotem. Gen. Janicki stwierdził to dziesięć dni po tragedii. Nie poniósł żadnej odpowiedzialności za zaniedbania, do których dopuścił przy organizacji ochrony prezydenta – mówi „GP” Antoni Macierewicz.

Zapytaliśmy też rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk. Zbigniewa Rzepę, czy prokuratura zamierza postawić zarzuty szefowi BOR w związku z niedopełnieniem obowiązków dotyczących zapewnienia bezpieczeństwa prezydentowi 10 kwietnia 2010 r. Odpowiedział, że prokuratura posiada obszerną dokumentację Biura dotyczącą wizyty, ale dodał zarazem, że „funkcjonariusze Biura Ochrony Rządu nie podlegają właściwości prokuratury wojskowej (argument a contrario z art. 647 kpk)” (ponieważ nie są żołnierzami ani pracownikami wojskowości).

Nocna zmiana

– Szef BOR ponosi odpowiedzialność nie tylko za brak ochrony delegacji 10 kwietnia w Katyniu. Umożliwił także podstępne wywiezienie akt Komisji Weryfikacyjnej WSI z BBN w czerwcu 2008 r. – mówią „GP” byli pracownicy kancelarii Lecha Kaczyńskiego.

W maju i czerwcu 2008 r. – jak mówią informatorzy „GP” – gen. Janicki w porozumieniu z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem i p.o. szefa SKW Januszem Noskiem mieli uzgadniać sposób wywiezienia akt komisji, której przewodniczył Antoni Macierewicz, z gmachu BBN przy ul. Karowej przy Pałacu Prezydenckim w Warszawie.

– W nocy z 29 na 30 czerwca 2008 r. gen. Janicki zmienił obsadę BOR, która ochraniała BBN. Gdy rano przyjechali do Biura uzbrojeni w broń ostrą żołnierze Służby Kontrwywiadu Wojskowego po akta zgromadzone przez Antoniego Macierewicza, nowa zmiana bez żadnych przeszkód ich wpuściła, a następnie udała się do swojego pokoju. O tej niespodziewanej „wizycie” nie wiedział ani prezydent Lech Kaczyński, ani ówczesny szef BBN Władysław Stasiak. BOR-owicy nie mieli prawa wpuszczać intruzów bez porozumienia z szefem BBN, a tymczasem najazd żołnierzy SKW zorganizowano w czasie, gdy nie było w Pałacu Prezydenckim Lecha Kaczyńskiego ani Władysława Stasiaka. Gdy funkcjonariusze BOR wycofali się do swojego pokoju, żołnierze SKW bez przeszkód wywozili windą prezydencką, z której nie ma prawa korzystać nikt oprócz głowy państwa, akta Komisji Weryfikacyjnej WSI. To działania gen. Janickiego umożliwiły ich wywiezienie – twierdzą byli urzędnicy Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego.

Zapytaliśmy gen. Janickiego, co było wówczas powodem zmiany obsady BOR w BBN. Nie odpowiedział.

– Prezydent Kaczyński nie miał najlepszego zdania o szefie BOR. Wstrzymał jego awans na drugą gwiazdkę generalską (generała dywizji). Pamiętał go dobrze jeszcze z czasów, gdy Janicki, dobry znajomy Mieczysława Wachowskiego, był w Gdańsku osobistym kierowcą przewodniczącego „Solidarności” Lecha Wałęsy. Nie czekał nawet na pisemną opinię BBN na jego temat – mówi nasz informator z BOR. – Jako wiceszef BOR Janicki mieszkał w pałacyku w Otwocku, który podlegał Kancelarii Prezydenta. Gdy dowiedział się o tym prezydent Kaczyński, kazał dać mu dwie doby na wyprowadzenie się. Przeniósł się na ul. Nowy Świat do mieszkania kolegi, potem do służbowego mieszkania przy ul. Klonowej – dodaje.

Obrona przez atak

– Szef BOR dawno powinien zostać zdymisjonowany. Jego wina za brak zabezpieczenia ochrony delegacji prezydenckiej jest bezsporna – uważają funkcjonariusze BOR, z którymi rozmawiała „GP”.

W USA – jak powiedział „GP” Marek Jan Chodakiewicz, prof. historii w Institute of World Politics w Waszyngtonie – po katastrofie na miarę smoleńskiej podaliby się do dymisji wszyscy, którzy mieliby cokolwiek wspólnego z tym lotem lub odpowiadali za jego bezpieczeństwo. – Nie byłoby: „to nie moja wina”. Twoją pracą była ochrona prezydenta USA. Jesteś zwolniony. I tyle – dodał.

Tymczasem gen. Janicki, zamiast przyznać się do karygodnych błędów, przyjął metodę obrony przez atak. W mediach przekonywał, że w pełni wywiązał się z zadania.

Podaną przez „Gazetę Polską” jako informację niepotwierdzoną – że ranny funkcjonariusz BOR miał po katastrofie w Smoleńsku dzwonić do żony – gen. Janicki nazwał „niepojętym barbarzyństwem”. Przeszedł natomiast do porządku dziennego nad taką samą informacją podaną już 13 kwietnia przez krakowski „Dziennik Polski”.

Trzy dni po katastrofie krakowska gazeta napisała: „W sobotę, według pierwszych informacji, katastrofę miały przeżyć trzy osoby. Później ją zdementowano. Wczoraj jednak w Krakowie pojawiły się informacje, że jeden z funkcjonariuszy BOR tuż po katastrofie zadzwonił do żony, mówiąc, że w wypadku stracił nogi, ale żyje. Później jego telefon miał zamilknąć. Próbowaliśmy to sprawdzić. – Nic na ten temat nie wiem, ale sprawdzę – obiecał Dariusz Aleksandrowicz, rzecznik Biura Ochrony Rządu. Po godzinie oznajmił: – To niestety, plotka”.

Telefon do rzecznika BOR „Dziennik Polski” wykonał – jak wynika z publikacji gazety – w przeddzień ukazania się artykułu, 12 kwietnia, dwa dni po katastrofie. Zastanawiające, że rzecznik BOR nie wiedział do tego czasu, czy miał miejsce telefon rannego funkcjonariusza z miejsca katastrofy, czy nie, musiał odpowiedź konsultować z przełożonymi.

– Cały Kraków huczał, że chodziło o funkcjonariusza BOR pochodzącego z naszego miasta, choć w druku nie padło nazwisko. Jednak – co dziś po atakach na „Gazetę Polską” wszystkich tu zastanawia – nie było protestów ani oświadczenia szefa BOR dementującego tak ważną informację. Gen. Janicki nie oburzył się wówczas – mówi nam jeden z dziennikarzy krakowskich.

Także w rozmowie z Moniką Olejnik z Radiu Zet 29 kwietnia br. gen. Janicki nie zajął zdecydowanego stanowiska w tej sprawie.

Monika Olejnik: Czy któryś z oficerów BOR (…) próbował się łączyć z kimś, są jakieś ślady, dowody?

Marian Janicki: Ale z…

Monika Olejnik: W trakcie, w czasie tego wypadku.

Marian Janicki: Nie mam takiej wiedzy (…).

Monika Olejnik: Nie ma pan takiej wiedzy.

Marian Janicki: Nie mam takiej wiedzy.

Protegowany ministra Grasia

Funkcjonariuszom BOR i ich rodzinom przysługuje ekwiwalent, jeśli nie korzystają z mieszkania służbowego. Na wypłatę zaległych należności czeka – jak mówią funkcjonariusze Biura – ok. 700 osób. Są to kwoty niemałe, nawet ok. 40 tys. zł na jednego członka rodziny funkcjonariusza.

– Wypłaty powinny odbywać się w kolejności przysługiwania roszczeń, ale w praktyce wszystko zależy od szefa BOR. Warto sprawdzić, które rodziny i z jakich powodów w ostatnim czasie otrzymały zgodę na otrzymanie ekwiwalentu – mówią funkcjonariusze BOR, którzy nadal czekają na wypłaty.

W sprawie gen. Mariana Janickiego prokuratura dwukrotnie wszczynała i dwukrotnie (za rządów PO) umarzała śledztwo w sprawie nieprawidłowości w BOR dotyczących m.in. przetargów. Premier Tusk powołał gen. Janickiego na stanowisko szefa BOR 26 listopada 2007 r., mimo że prokuratura 26 czerwca 2007 r. wznowiła w jego sprawie śledztwo (pisaliśmy o tym w „GP” w styczniu 2008 r. w artykule „Szef BOR pod lupą śledczych”).

– Awans na szefa BOR mimo prowadzonego w jego sprawie śledztwa gen. Janicki zawdzięcza Pawłowi Grasiowi. Chwalił się zresztą tym w Biurze. Podobno obaj mieli obok siebie budować domy pod Krakowem. Ale to nominacja gen. Janickiego przez premiera Tuska na szefa Biura i obecnie niezdymisjonowanie go po tragedii smoleńskiej ochroniły skompromitowanego szefa BOR – mówi jeden z byłych współpracowników gen. Janickiego, specjalista do spraw logistyki.

Gdy PiS doszedł do władzy, gen. Janicki pozostawał w dyspozycji szefa Biura.

Marian Janicki pracuje w BOR od 1988 r. Był kierowcą w kolumnie transportowej.

– Dostał się do BOR dzięki ojcu, który też był kierowcą, jeździł w Krakowie z rektorem Akademii Górniczo-Hutniczej Romanem Neyem, prof. Hieronimem Kubiakiem – członkiem Biura Politycznego PZPR, a w stanie wojennym sekretarzem KC – mówią funkcjonariusze BOR.

Później obecny szef BOR był kierowcą kandydata na prezydenta Lecha Wałęsy. Janicki raz na dwa tygodnie dojeżdżał do pracy z Krakowa do Gdańska. Potem został odsunięty od Wałęsy, ale gdy został on prezydentem, podobno Wachowski upomniał się za Janickim, by znów mógł wozić Wałęsę.

– Do asów nie należał. Ale można z nim było współpracować – tak ocenił Janickiego były prezydent.

Natomiast Mieczysław Wachowski, który też zaczynał jako kierowca Wałęsy, chwalił go: – Sprawny facet.

– Jeszcze w 1991 r. spotykałem Janickiego na myjce w BOR-rze, jak pucował samochody, był wtedy kierowcą. Zadziwiająco szybko awansował na szefa Biura – mówi jeden z funkcjonariuszy BOR.

W latach 2001-2005 Marian Janicki był zastępcą szefa BOR (ds. logistyki) gen. Grzegorza Mozgawy. Wcześniej półtora roku był zastępcą szefa garaży BOR. Zaufaniem obdarzył go minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie AWS-UW Marek Biernacki (obecnie PO), który w marcu 2001 r. powołał płk. Janickiego na zastępcę szefa BOR. W 2005 r. ówczesny szef MSWiA Ryszard Kalisz awansował go na generała brygady, a 26 listopada 2007 r. premier Donald Tusk powołał go na stanowisko szefa BOR.

Janicki był człowiekiem Mozgawy, a Mozgawa protegowanym Zbigniewa Sobotki i Krzysztofa Janika (SLD). Sobotka, nawet wówczas gdy postawiono zarzuty prokuratorskie w słynnej aferze starachowickiej, wciąż miał przyznaną ochronę BOR, która woziła go na rozprawy do Kielc.

Człowiek od dużych pieniędzy

Gen. Janicki za czasów poprzedniego szefa BOR, gen. Grzegorza Mozgawy, był człowiekiem od rządzenia dużymi pieniędzmi – podlegały mu sprawy związane z przetargami, remontami itp. Właśnie w związku m.in. z przetargami dowództwo BOR w okresie rządów PiS złożyło zawiadomienie do prokuratury. Wiele przetargów wygrywały firmy z Krakowa, m.in. na remont generalny biura szefostwa BOR.

„W 2006 r. urzędujący Szef Biura Ochrony Rządu płk Damian Jakubowski zawiadomił organy ścigania o ewentualnym popełnieniu przeze mnie czynów określonych w dyspozycji norm prawnych art. 231 § 1 i 266 § 2 k.k. Wzmiankowane czyny dotyczyły okresu sprawowania przeze mnie stanowiska Zastępcy Szefa Biura Ochrony Rządu” – napisał w 2008 r. w odpowiedzi na pytania „GP” gen. Marian Janicki. Postępowanie dotyczyło niedopełnienia obowiązków „w zakresie przestrzegania przepisów ustawy prawo zamówień publicznych i ustawy o ochronie informacji niejawnych w związku z realizowanymi przez BOR zamówieniami publicznymi na środki transportu i uzbrojenie oraz działania w ten sposób na szkodę interesu publicznego”.

Nieprawidłowości w BOR stwierdził też NIK. Jak czytamy w informacji NIK o wynikach kontroli, w latach 2002-2004 osiem zamówień o ogólnej wartości 15 107,9 tys. zł udzielono z naruszeniem ustaw: o zamówieniach publicznych, prawo zamówień publicznych i o ochronie informacji niejawnych. Chodziło m.in. o zamówienie na sprzedaż i dostawę samochodów specjalnych typu reprezentacyjnego i ochronnego – bmw.

– W BOR nadal można mieć zastrzeżenia do gospodarowania pieniędzmi. Obecny zastępca szefa BOR pobiera emeryturę funkcjonariusza BOR, ok. 7 tys. zł. Zatrudniono go ponownie, tym razem na etat cywilny, i dostaje kolejne 8 tys. zł. W 2009 r. BOR kupił od dealera z Radomia za ok. 1,3 mln zł używanego opancerzonego mercedesa z Niemiec. Okazało się, że był szpachlowany, malowany, miał wymieniane szyby, musiał więc mieć stłuczki albo był powypadkowy. Obecny szef logistyki w BOR płk Jerzy Matusik był wcześniej pracownikiem tego dealera – mówi nasz informator z BOR.

– Nie jest prawdą, że pojazd przed zakupem nie był sprawdzony przez specjalistów. Wskazania dealera z Radomia dokonał Mercedes Polska. Zakupiony pojazd w dniu jego zakupu był w pełni sprawny technicznie i wyposażony zgodnie z postanowieniami istotnych warunków zamówienia, a jego cena wynosiła 50 proc. auta nowego. Płk Matusik nie wykonywał czynności w postępowaniach o udzielenie zamówień, których uczestnikiem była ww. firma. Ponadto informacje dotyczące zarówno procedury zakupu pojazdu, jego eksploatacji, jak i danych technicznych są objęte ochroną – wyjaśnia nam rzecznik BOR.

31 października 2006 r. prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie gen. Janickiego po tym, jak płk Jakubowskiego na stanowisku szefa BOR zastąpił płk Jan Teleon – „wobec braku znamion czynu zabronionego”. Jednak 26 czerwca 2007 r. (Teleona zastąpił płk Andrzej Pawlikowski), jeszcze za czasów rządów PiS, ponownie je podjęła z urzędu. Po mianowaniu gen. Janickiego przed Donalda Tuska na szefa BOR, znów je umorzyła 7 maja 2008 r. „Decyzja ta jest prawomocna” – napisała w odpowiedzi na nasze pytania rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Monika Lewandowska.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski

Za: publikacjeGazetyPolskiej | http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/254304,tusk-chroni-szefa-bor

Skip to content