IPN chce uznania Ireny Dziedzic za „kłamcę lustracyjnego”. Warszawski sąd wyda wyrok 30 listopada.
We wtorek Sąd Okręgowy Warszawa-Praga wysłuchał mów końcowych w trwającym od czerwca procesie autolustracyjnym 85-letniej Dziedzic, która sama wystąpiła o uznanie, że nie była agentką. W 2006 r. „Misja Specjalna” TVP i Newsweek podały jej nazwisko wśród dziennikarzy PRL, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB.
Dziedzic zaprzecza, by była TW „Marleną”. „To mógł być ktoś inny” – mówiła sądowi. Uważa się ona za wieloletnią ofiarę tajnych służb, bo sprawa jej rzekomej współpracy ma być zemstą wysokiego rangą oficera służb PRL za to, że w latach 50. nie chciała z nim zatańczyć.
Pion lustracyjny IPN, który jest stroną procesu, choć formalnie nie oskarża dziennikarki, bo nie pełniąc funkcji publicznej, nie podlega ona lustracji – twierdzi, że od czerwca 1958 r. do kwietnia 1966 r. świadomie i tajnie współpracowała ona z kontrwywiadem MSW jako TW „Marlena”. Nie zachowała się ani teczka pracy „Marleny”, ani jej zobowiązanie do współpracy. Są jednak zapisy oficera prowadzącego Włodzimierza Lipińskiego i sześć dokumentów
z lat 60., pod którymi podpisała się Dziedzic, w tym jej pokwitowania wzięcia pieniędzy od SB.
Według akt IPN nieżyjący obecnie esebek Lipiński, jesienią 1957 r. zaproponował Dziedzic, by udzielała informacji o dziennikarzach z Zachodu i kontaktach z nimi obywateli PRL. Miała się ona zgodzić i przekazać „wiele informacji o charakterze operacyjnym”, m.in. nt. poety Adama Ważyka, pewnego obywatela USA, romansu koleżanki.
Miała ona też dostać od SB 9 tys. zł pożyczki, którą zwróciła dopiero po 4 latach. Według prok. Jarosława Skroka z IPN, taka nieoprocentowana pożyczka z funduszu operacyjnego była rzadkością, wymagała zgody na „najwyższym szczeblu” i świadczy o znaczeniu współpracownika. Sama Dziedzic twierdziła, że „nie ma w jej świadomości”, by przyjmowała jakąś pożyczkę. „Nie zarabiałam tyle, ile byłam warta, ale na życie mi starczało” – dodała.
Adwokat dziennikarki, której długa kariera przypadła na lata PRL, podtrzymuje wniosek, by sąd uznał, że nie była ona agentką SB.
We wtorek prok. Skrok podtrzymał wniosek o wydanie wyroku o „kłamstwie lustracyjnym” Dziedzic i wniósł o zakazanie jej przez sąd pełnienia funkcji publicznych na 3 lata. Jej wyjaśnienia uznał za niewiarygodne, bo jej kontakty z SB miały charakter tajnej i świadomej współpracy. Podkreślił, że agent mógł być inwigilowany przez SB w celu sprawdzenia np. czy nie oszukuje lub nie został „przewerbowany”.
Oprac. Maciej Marosz / Źródło: Niezależna.pl; Polskie Radio